niedziela, 21 grudnia 2014

Meksyk: Duchowni nie mogą mówić z ambony o polityce. "Zakaz zgodny z konstytucją"

mig, PAP
Kazanie
Kazanie (fot. Paweł Sowa/AG)
Najwyższy Trybunał Wyborczy Meksyku potwierdził, że obowiązujący w tym kraju kapłanów różnych religii zakaz czynnego udziału w życiu politycznym i politycznych wypowiedzi z ambony jest zgodny z konstytucją.

Trybunał w ogłoszonym w sobotę komunikacie podkreślił, że artykuł 130. meksykańskiej konstytucji postanawia, że duchowni nie mogą wstępować do organizacji politycznych, zrzeszać się w celach politycznych ani uprawiać propagandy na korzyść lub przeciwko kandydatom partii startujących w wyborach, a także samym partiom lub ugrupowaniom politycznym.

Uzasadnienie? "Laicki, demokratyczny ustrój"

Duchownym - zgodnie z tym orzeczeniem - na zebraniach politycznych ani podczas nabożeństw czy innych aktów religijnych nie wolno występować przeciwko prawu obowiązującemu w kraju, instytucjom kraju ani symbolom narodowym.


Trybunał uzasadnia swe orzeczenie względami obrony meksykańskiego ustroju parlamentarnego, który ma charakter "demokratyczny, laicki i federalny, uświęcony artykułem 40. Konstytucji Federalnej".
TOK FM

piątek, 19 grudnia 2014

Informatyka i chemia tylko w pierwszej klasie, za to religia... przez trzy lata liceum, dwa razy w tygodniu. "Powrót do średniowiecza"

Anna Gmiterek-Zabłocka
Mało chemii, ale dużo religii...
Mało chemii, ale dużo religii... (AG)
Praktycznie bez chemii i informatyki w klasie matematyczno-fizycznej w liceum? Taki przykład opisał nam słuchacz z Poznania, ojciec licealisty zbulwersowany tym, że przyszli inżynierowie nie mają możliwości nauki np. chemii w drugiej czy trzeciej klasie. - Za to religii jest aż nadto - mówi Piotr Zujewski.
A minister nauki zdziwiona. Za to od wykładowców słyszymy: "Najpierw skraca się naukę w liceum, a potem na studiach trzeba robić młodzieży zajęcia wyrównawcze. Bo studenci mają duże braki". Z matematyki, chemii czy fizyki.

Słuchacz TOK FM: Skąd te "białe plamy" w cyklu nauki w liceum?

Pan Piotr Zujewski, inżynier, jest ojcem ucznia pierwszej klasy liceum o profilu matematyczno-inżynieryjnym, z rozszerzonym programem nauczania matematyki i fizyki. Słuchacz TOK FM mocno się zdziwił, gdy syn przyniósł do domu rozpiskę z przedmiotami, których będzie się uczył w pierwszej, drugiej i trzeciej klasie liceum.

- Moją uwagę przykuła "biała plama" w kilku przedmiotach w klasie drugiej i trzeciej - mówi pan Piotr. O jaką "białą plamę" chodzi? O lekcje np. z chemii, informatyki czy biologii, których w drugiej i trzeciej klasie w ogóle nie przewidziano. Są tylko w klasie pierwszej i to zaledwie jedna godzina w tygodniu. - A przecież chemia dla przyszłego inżyniera może być bardzo przydatna, np. jakby chciał się zająć polimerami, biochemią czy inżynierią materiałową. Już nie mówiąc o informatyce - dodaje nasz rozmówca.

Pan Piotr zwraca uwagę na coś jeszcze, co bardzo jasno wynika z tabelki: - Mamy taki figielek: dwie godziny lekcyjne religii przez trzy lata liceum - domyślam się, że w klasie drugiej i trzeciej jedna godzina religii będzie o profilu biologicznym, a druga chemicznym. Jest to powrót do średniowiecza - nie ma wątpliwości ojciec licealisty.

"Coś tu nie gra"

Słuchacz próbował interweniować: zaczął od szkoły, ale nic nie wskórał. - Rozmawiałem z dyrektorem, który w tej kwestii nic nie może zrobić, ponieważ jest to program zatwierdzony przez kuratorium. Zadałem pytanie retoryczne: czy na politechnice kierunki obejmują tylko naukę matematyki i fizyki; a gdzie jest miejsce chemii i biologii? - mówi Piotr Zujewski.

Dzwonił również do ministerstwa, ale i tu niewiele zdziałał, więc postanowił napisać też do nas. - Z jednej strony obcina się te lekcje w liceum, a z drugiej strony na uczelniach wyższych organizuje się dla nowych studentów zajęcia wyrównawcze. To jest, mogę powiedzieć wprost, niedorzeczność i absurd - dodaje. Nie zdradza, o jaką szkołę chodzi, bo - jak podkreśla - potrzebne są zmiany systemowe, a nie w jednej konkretnej placówce oświatowej.


Minister nauki: "Jestem zaskoczona"

Jak to możliwe, że w klasie sprofilowanej niejako technicznie, chemia czy informatyka jest tylko w pierwszym roku nauki w liceum? Minister nauki i szkolnictwa wyższego, prof. Lena Kolarska-Bobińska była tym zaskoczona. - Jestem zaskoczona, że na takim profilu nie ma więcej takich zajęć, bo większa liczba godzin wydawałaby się czymś naturalnym i zrozumiałym. Ja nie bardzo mogę ingerować czy wpływać, bo są to kwestie minister edukacji. Ale mogę poradzić, by domagać się i w szkole, i w kuratorium, by zajęć choćby z informatyki było więcej, bo przecież informatyka przydaje się wszędzie - mówi minister nauki.

Z kolei na nasze pytanie, czy rzeczywiście musi być tak, że na uczelniach trzeba organizować zajęcia wyrównawcze, pani minister odpowiada, że nie widzi w tym nic złego. - Myślę, że każdyuniwersytet czy politechnika powinien organizować zajęcia dokształcające, zresztą różnego typu, nie tylko z danego przedmiotu. Ale dobrze by było, aby także szkoły średnie bardziej myślały o takich zajęciach - zajęciach w małych grupach, na przykład takich, które właśnie mają trudności z nauką - dodaje szefowa resortu.

Wykładowca-matematyk: "Zamyka się młodym ludziom możliwość wyboru"

To, że młodzież, która trafia na studia, ma braki np. w przedmiotach ścisłych, potwierdzają wykładowcy. - Bywa, że nie znają podstaw fizyki, że praktycznie w ogóle w szkole nie robili zadań, nie potrafią się do nich zabrać - mówi, proszący o anonimowość, profesor na jednej z państwowych uczelni.

To samo słyszymy od matematyka, wieloletniego wykładowcy, dr Janusza Szustera z Katedry Matematyki Stosowanej na Wydziale Podstaw Techniki Politechniki Lubelskiej. - W mojej ocenie winę za słabsze przygotowanie studentów ponosi zbyt wczesna specjalizacja w szkole średniej. To, że nie ma np. chemii w większym wymiarze na drugim czy trzecim roku nauki w liceum, to bez wątpienia strata dla młodzieży, bo to zamyka im możliwość wyboru. Oczywiście, można prywatnie szukać wiedzy, ale przecież po to jest szkoła, aby to szkoła danego ucznia przygotowała - mówi nauczyciel akademicki.

Sam wielokrotnie prowadził zajęcia wyrównujące wiedzę i przyznaje, że braki wśród studentów są spore. Bywa, że mają problemy z naprawdę podstawowymi rachunkami, bo na co dzień używają kalkulatorów. Poza tym, zdaniem dr. Szustera, początek studiowania nie jest dobrym czasem na wyrównywanie wiedzy. - Zdecydowanie to nie jest ten moment. Bo przecież młody człowiek musi się na studiach odnaleźć, spadają na niego ciosy z różnych przedmiotów - z przedmiotów, na których to, co robi się na zajęciach wyrównawczych, powinno być już dogłębnie opanowane - mówi wykładowca.

Zna wielu studentów, którzy z jednej strony starają się dokształcać, ale jednocześnie muszą sobie radzić z bieżącym rozwiązywaniem zadań, rozstrzyganiem problemów na zajęciach na danym kierunku. I mają z tym olbrzymi problem.

MEN: "Każdy uczeń ma szansę rzetelnie i gruntownie przygotować się w szkole do podjęcia studiów"

Pytania w sprawie "białych plam" wysłaliśmy też do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Pytaliśmy m.in. jak MEN to ocenia i czy tak być powinno. Ministerstwo jednak problemu nie widzi. Dostaliśmy odpowiedź, z której wynika, że w ślad za zmianami w podstawie programowej, wprowadzanej sukcesywnie od roku szkolnego 2009/2010, zmieniła się również organizacja kształcenia w szkołach ponadgimnazjalnych.

"Zasadnicza zmiana polega na zespoleniu programowym gimnazjum i I klasy liceum ogólnokształcącego, które pozwala w ciągu czterech lat nauki w pełni zrealizować zakres podstawowy kształcenia ogólnego. Następnie w klasach II i III liceum ogólnokształcącego uczniowie uczą się wybranych przez siebie przedmiotów w zakresie rozszerzonym po to, by dobrze przygotować się do planowanego kierunku studiów" - napisała nam rzeczniczka MEN, Joanna Dębek.

MEN przekonuje, że w nowej ramówce na każdy z przedmiotów rozszerzonych przeznacza się 6-8 godzin w cyklu kształcenia, podczas gdy w poprzedniej - na wszystkie przedmioty rozszerzone było łącznie 10 godzin w cyklu. "Dzięki niemal trzykrotnie większej liczbie godzin - 29 zamiast 10 - przeznaczonych w liceach na nauczanie wybranych przez ucznia przedmiotów w zakresie rozszerzonym i uzupełniającym, każdy uczeń ma szansę rzetelnie i gruntownie przygotować się w szkole do podjęcia studiów" - dowodzi rzeczniczka MEN.

Wszystko prawda, tylko że Syn naszego słuchacza, pana Piotra, jest w klasie matematycznej: i matematykę, i fizykę ma na poziomie rozszerzonym. - Tu godzin jest rzeczywiście sporo - przyznaje słuchacz. Tyle, że jedno nie powinno - jego zdaniem - wykluczać drugiego. Bo to, że jest 5 godzin fizyki, nie powinno oznaczać automatycznie, że w drugiej klasie np. nie ma w ogóle chemii czy informatyki. A tak to wygląda. 

Zobacz także

wtorek, 16 grudnia 2014

Miller: Trzeba dać szansę Kaliszowi

Szukamy kogoś takiego, kto mógłby te 15-16 proc. otrzymać i spowodować, ze będzie druga tura w wyborach prezydenckich - mówił w TVN24 Leszek Miller. Jak podkreślił szef SLD partia będzie zwracać uwagę na to, czy Ryszardowi Kaliszowi "uda się szlachetny zamiar zjednoczenia różnych pędów lewicy". - Jeżeli mu się uda, to na pewno koleżanki i koledzy z SLD udzielą mu rekomendacji - dodał Miller.
Ryszard Kalisz wzbudza zdziwienie w SLD. Wielu moich kolegów pamięta postawę pana Kalisza i żadna obca dłoń tych krzywd nie przekreśli. Ale jestem głęboko przekonany i moje koleżanki i koledzy podzielają tę opinię, że lewica powinna rekomendować kogoś, kto ma szansę wyjść o wiele dalej niż tylko za tradycyjny elektorat SLD czy Unii Pracy, a wiec uzyskać przyzwoity wynik. I trzeba szukać kogoś takiego, kto jest w stanie zjednoczyć wokół siebie szerokie pokłady lewicy i centrolewicy - powiedział Leszek Miller.

Jak stwierdził szef SLD, Kaliszowi "trzeba dać szansę". - On jeszcze praktycznie nie rozpoczął kampanii. Dajmy mu szansę, by coś powiedział, żeby się przedstawił, żeby się pospotykał - przekonywał szef SLD.

http://www.wprost.pl/ar/485361/Miller-Trzeba-dac-szanse-Kaliszowi/

środa, 10 grudnia 2014

"Posłowie madryccy" tłumaczyli się na konferencji. Hofman: Każda redakcja zdąży rzucić w nas kamieniem

- Czekaliśmy z konferencją, bo przyjęliśmy taką taktykę - powiedział w Sejmie poseł Adam Hofman, który z Mariuszem A. Kamińskim i Adamem Rogackim tłumaczył się z podróży do Madrytu. Nie obyło się bez grożenia sądem i ograniczenia czasu na zadawanie pytań. - Ale każdy z państwa zdąży w nas rzucić kamieniem - zapewnił dziennikarzy Hofman.
Spotkanie z mediami rozpoczął Hofman: - Czekaliśmy z konferencją, bo to była nasza taktyka. Marszałek Sikorski i jego pomocnicy polityczni przeprowadzili na nas atak na ostatniej prostej kampanii wyborczej. A więc świadomie się nie odzywaliśmy, by nie szkodzić PiS - zapewnił b. poseł tej partii. - Po zakończeniu wyborów i wszystkim tym, co było związane z fałszerstwami, przyszedł czas, by opowiedzieć historię naszej podróży, tak jak wyglądała naprawdę. Do tej pory wszystko opierało się na interpretacji faktów i przepisów przedstawianych przez Sikorskiego, być może, by zaszkodzić PiS - dodał.

"Ekwiwalentu się nie rozlicza"

- Działaliśmy zgodnie z prawem, opierając się na wewnętrznych regulacjach Sejmu RP - głos po Hofmanie zabrał Kamiński. - W przypadku wyjazdów zagranicznych nie obowiązują tzw. kilometrówki. Jest to rezultat zmian z 6 stycznia 2009 r. dokonanych przez Prezydium Sejmu, kiedy marszałkiem był Bronisław Komorowski. Od tego czasu jest prosty wybór: albo poseł dostaje bilet lotniczy (na samolot LOT - red.), albo jego równowartość, i ma skutecznie dotrzeć na miejsce. Tego ekwiwalentu się nie rozlicza, o czym bardzo jasno stwierdzono w informacji Sikorskiego do dziennikarzy nt. wyjazdów zagranicznych posłów - oświadczył poseł.

Kamiński tłumaczył także, że to Kancelaria Sejmu wylicza, jaka na dany dzień jest cena biletu lotniczego, i w ten sposób wypłacany jest posłowi ekwiwalent, "więc nie ma żadnej straty po stronie Kancelarii".

- Zdarzało się, że przelot posłów organizowany przez Sejm kosztował dużo więcej niż ekwiwalent. Np. bilety posłów Iwińskiego czy Halickiego kosztowały 4,5 czy 5,5 tys. złotych, podczas gdy ekwiwalent wynosił 3 tys. złotych. Działaliśmy zgodnie z przepisami i udowodnimy to - powiedział Kamiński, a fraza ta była powtarzana podczas konferencji wielokrotnie.

- Mamy świadomość, że nikt nie ma umiejętności bilokacji, a takie przypuszczenia pod naszym adresem pojawiały się w mediach. Zdarzało się, że z związku z innymi obowiązkami skracaliśmy swoje wyjazdy, i wtedy wnioskowaliśmy do Kancelarii o ponowne rozliczenie delegacji. Było tak też w przypadku innych posłów i to za każdym razem było wyjaśniane przez Kancelarię Sejmu - oświadczył z kolei Adam Rogacki.

"Mieliśmy dwa cele w Radzie Europy"

Po nim głos ponownie zabrał Hofman, chcąc odnieść się do zarzutu o małą aktywność na forum Rady Europy, na której posiedzenia jeździli posłowie: - Chcę powiedzieć, że postawiliśmy sobie dwa ważne cele. Nie udałoby się ich zrealizować, siedząc na posiedzeniach od 8 do 16. Dla nas najważniejsze było ograniczenie rosyjskich wpływów w RE i przyjęcie przez Radę uchwały o zwrocie wraku prezydenckiego tupolewa i czarnych skrzynek. Nasza praca nie odbywała się tylko na forum Rady, ale i poza nim - powiedział poseł.

- Uchwała o zwrocie wraku będzie głosowana w Radzie Europy w styczniu. Została skutecznie złożona, niestety nasza misja została przerwana, ale mamy nadzieję, że sama sprawa zostanie dokończona. Jeśli ta uchwała przejdzie, pierwszy raz na tak wysokim szczeblu organizacja międzynarodowa zwróci się do Rosji o zwrot wraku. Ale najpierw trzeba było wykluczyć Rosjan z frakcji konserwatywnej i to się udało m.in. dzięki naszemu szantażowi politycznemu - dodał Hofman.


Dziennikarz mówi o sejmowych naciągaczach...

Na konferencji zrobiło się naprawdę gorąco, kiedy przyszedł czas na zadawanie pytań przez dziennikarzy. Na wstępie "posłowie madryccy" zaznaczyli, że nie mają dużo czasu w związku z planowaną konferencją Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, ale każda redakcja będzie miała możliwość zadania jednego pytania. Dziennikarzom się to nie spodobało i po sali przeszedł pomruk niezadowolenia. - Każda redakcja będzie mogła spokojnie rzucić kamieniem, nie ma problemu - zażartował Hofman.

Na wszystkie pytania posłowie odpowiadali, powtarzając to, co powiedzieli już wcześniej - że nie mają sobie nic do zarzucenia i działali w świetle obowiązujących przepisów. Jedno z najmocniejszych pytań zadał Krzysztof Skórzyński z "Faktów" TVN. - Jeżeli jest delegacja zagraniczna, powiedzmy do Madrytu, i przejazd samochodem jest droższy niż bilet na lot zakupiony przez Sejm, posłowie dostają ekwiwalent w wysokości tego biletu. Czyli rozumiem, że przepisy pozwalają na istnienie naciągaczy sejmowych, którzy wezmą duży ekwiwalent, a kupią sobie tani bilet lotniczy? - dopytywał.

...a Hofman grozi mu sądem

- Za słowo naciągacze, jeśli będzie go pan nadal używał, być może warto się zastanowić, czy nie należy pana pociągnąć do konsekwencji prawnych - odparł Hofman. - Kancelaria nie traci ani złotówki, takie przepisy sama sobie wymyśliła - przekonywał. - Jak się ma obowiązki partyjne, lepiej jest nie mieć sztywnego terminu, lepiej jest dotrzeć na miejsce w ramach najtańszego biletu. Być może regulacje nie są jasne, ale to nie my je ustalaliśmy. Być może trzeba je zmienić, ale nie dopisywać ich teraz na potrzeby ataku na pewną grupę polityczną - dodał poseł.

Dziennikarze pytali też, dlaczego, skoro posłowie nie poczuwają się do winy, z pokorą przyjęli decyzję o ich wyrzuceniu z PiS: - Stwierdziliśmy, że ważniejszy jest projekt (kampania wyborcza - red.) niż nasz własny interes. - Zapewne decyzja prezesa Kaczyńskiego nie mogła być wtedy inna i my ją przyjmujemy - oświadczył Hofman. Odniósł się też do "rozrywkowego" spędzania w Madrycie czasu prywatnego. - Za prywatne środki zachowaliśmy się, jak zachowaliśmy. To jest Madryt, Hiszpania, i tam się tak ludzie bawią. Czy to jest powód, żeby zniszczyć polityka? - mówił b. rzecznik PiS.
Źródło: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,17108606,_Poslowie_madryccy__tlumaczyli_sie_na_konferencji_.html

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Co Lisicki i Terlikowski będą robić na marszu PiS? Zaremba wyjaśnia

Krzysztof Lepczyński
Piotr Zaremba
Piotr Zaremba (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)
Paweł Lisicki, Tomasz Terlikowski i bracia Karnowscy znaleźli się w komitecie honorowym planowanego na 13 grudnia marszu PiS. - Ci ludzie uznają, że czasy są szczególne, specyficzne, i w tej jednej konkretnej sprawie stają obok polityków, manifestując swój obywatelski sprzeciw. Mają do tego pełne prawo - tłumaczył w Poranku Radia TOK FM Piotr Zaremba z tygodnika "W Sieci".
W komitecie honorowym planowanego na 13 grudnia marszu PiS "w obronie demokracji i wolności mediów" znaleźli się m.in. Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Do Rzeczy", Tomasz Terlikowski, szef Telewizji Republika, oraz Jacek i Michał Karnowscy z "W Sieci".

Obywatelski sprzeciw?

Daniel Passent w serwisie Polityka.pl stwierdził, że obecność dziennikarzy w partyjnym marszu go nie dziwi. "Oni są na swoim miejscu". Więcej wątpliwości miała w Poranku Radia TOK FM Dominika Wielowieyska. Próbował je rozwiać Piotr Zaremba, publicysta "W Sieci".

- Jestem dość przywiązany do modelu rozgraniczenia, dystansu między dziennikarzami a politykami - wyznał. - Choć były czasy, gdy takiej zasady nie było. Przypomnę, że były czasy, kiedy Adam Michnik był naczelnym "Gazety Wyborczej" i jednocześnie posłem w latach 1989-91. Ale rozumiem, uznał, że czasy są normalne i to powinno być rozdzielone - stwierdził.

- Ci ludzie uznają, że czasy są szczególne, specyficzne, i w tej jednej konkretnej sprawie stają obok polityków, manifestując swój obywatelski sprzeciw. Mają do tego pełne prawo - dodał, mówiąc o dziennikarzach.

"Wolałbym nie być przytulony do polityka"

Agata Nowakowska z "Gazety Wyborczej" zauważyła, że niektórzy dziennikarze pracują w mediach finansowanych bezpośrednio przez partię polityczną. - "Gazeta Polska" jest finansowana przez PiS.

I ci dziennikarze wchodzą do komitetu honorowego, mówiąc: to nie jest polityczne, robimy to jako obywatele. To kuriozalne! - podkreśliła.

- Łatwo mówić dziennikarzom obficie finansowanym z budżetu państwa przez falę reklam - zgryźliwie odparł Zaremba. Zaznaczył, że "przed wojną" w Polsce gazety funkcjonowały jako organy partii politycznych. - I nikt się temu nie dziwił - zaznaczył.

- Tradycja kształtuje się na zasadzie realiów. Ponieważ strona prawicowa jest słabsza, przytula się do polityków - wyjaśniał publicysta. - Nie mówię, że to jest dobre, wolałbym nie być przytulony do polityka. Ale robienie z tego tytułu zarzutu... - wskazywał.

Polityzacja mediów

- Ci dziennikarze reprezentują poglądy PiS-owskie, tak jak wy reprezentujecie poglądy drugiej strony. I stopień zaangażowania politycznego jest porównywalny - podkreślał. Zarzucił też Janinie Paradowskiej, że weszła do komitetu poparcia akcesji Polski do Unii Europejskiej. - Zasiadała tam z politykami i nikt nie pytał, czy jest zależna, czy niezależna - zauważył.

- Żyjemy w czasach, kiedy polska scena polityczna i medialna podzieliły się do tego stopnia na tzw. prawicową, konserwatywną i liberalną, że właściwie doszło do polityzacji mediów - skwitowała dr Karolina Wigura-Kuisz, socjolożka z UW. 

Zobacz także

piątek, 5 grudnia 2014

Nowy raport zespołu Macierewicza ws. Smoleńska: Trzy eksplozje i rozpad samolotu przed brzozą

karslo, PAP
Profesor Kazimierz Nowaczyk podczas zeszłorocznego posiedzenia zespolu do zbadania przyczyn katasrofy smolenskiej
Profesor Kazimierz Nowaczyk podczas zeszłorocznego posiedzenia zespolu do zbadania przyczyn katasrofy smolenskiej (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)
"Nieprawidłowe informacje podawane przez rosyjskich kontrolerów lotu, eksplozja w samolocie w powietrzu"- to niektóre wnioski z raportu o katastrofie smoleńskiej opracowanego przez prof. Kazimierza Nowaczyka, eksperta parlamentarnego zespołu, który bada jej przyczyny.

Raport Nowaczyka pt. "Śledztwo rosyjskiego rządu Władimira Putina w sprawie katastrofy polskiego samolotu rządowego w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r." został zaprezentowany dziś na posiedzeniu zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M.

Szef parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy Antoni Macierewicz powiedział, że raport ma 32 strony i jest uzupełniony o materiał nagrany na płycie, na którym jest 12 załączników; raport jeszcze w piątek ma być dostępny na stronie internetowej zespołu parlamentarnego.


Nowaczyk: Załoga samolotu nie próbowała lądować

- Raport stanowi podsumowanie naszej wiedzy na temat tragedii smoleńskiej, w szczególności z punktu widzenia fałszów, nieprawd oraz błędów zawartych w raporcie MAK i śledztwie prowadzonym przez stronę rosyjską - zaznaczył Macierewicz.

Zgodnie z raportem od początku podejścia do lądowania Tu-154M rosyjska kontrola lotów podawała załodze samolotu nieprawidłowe informacje o tym, że jest na ścieżce i właściwym kierunku podejścia. Według Nowaczyka załoga samolotu nie próbowała lądować, a rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg.

Nowaczyk: Rosyjscy śledczy manipulowali dowodami

Zdaniem Nowaczyka są dowody na manipulacje Rosjan w związku z katastrofą. - Rosyjscy śledczy - w celu uprawdopodobnienia wersji przedstawionej przez MAK o uderzeniu samolotu w brzozę - manipulowali rzeczowymi materiałami dowodowymi, zatajali istotne dokumenty, ingerowali w zapisy czarnych skrzynek, pominęli zapisy sprzeczne z przyjętym przez siebie scenariuszem, zignorowali też informację o zupełnym zaniku zasilania w powietrzu - wyliczał ekspert.

Jak podkreślił w raporcie, niezależni eksperci i naukowcy współpracujący z zespołem parlamentarnym stworzyli najbardziej prawdopodobną i spójną hipotezę przebiegu katastrofy. Zgodnie z raportem podczas odejścia na drugi krąg, w samolocie nastąpiła eksplozja kilkadziesiąt metrów przed brzozą, a na dystansie kolejnych 200-300 metrów miała miejsce dalsza destrukcja skrzydła wraz z urwaniem jego końcówki. Następnie jeszcze przed uderzeniem w ziemię miała miejsce eksplozja w kadłubie samolotu, która zniszczyła jego strukturę; końcowym etapem katastrofy był wybuch w prezydenckiej salonce, już po uderzeniu samolotu w ziemię.

Lasek: Przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości

- Hipotezę takiego zniszczenia i przebiegu katastrofy potwierdzają następujące fakty: rozpad samolotu na ogromną liczbę szczątków (około 60 tys. znalezionych szczątków na wrakowisku, jak również przed nim i przed brzozą), zapis o całkowitym zaniku zasilania elektrycznego w powietrzu na wysokości 15 metrów, zarejestrowane w czarnych skrzynkach gwałtowne zmiany przyspieszenia pionowego i obecność na szczątkach śladów materiałów wybuchowych - przekonywał Nowaczyk.

Według zespołu powołanego do wyjaśniania przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej, kierowanego przez Macieja Laska, przyczyną katastrofy smoleńskiej było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, czego konsekwencją było zderzenie z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji Tu-154M.

czwartek, 4 grudnia 2014

Komorowski zapowiada prezydencki projekt nowelizacji Kodeksu wyborczego. "Chcę przywrócić ważny zapis"

osi
Prezydent Bronisław Komorowski
Prezydent Bronisław Komorowski (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
- W Kancelarii Prezydenta trwają już prace nad projektem nowelizacji Kodeksu wyborczego - powiedział prezydent Bronisław Komorowski w "Faktach po faktach" w TVN 24. Nie sprecyzował jednak, kiedy ów projekt trafi do Sejmu. Zaznaczył jednak, że zależy mu szczególnie na przywróceniu przepisu dot. liczenia nieważnych głosów.
- Kiedyś w prawie istniał specjalny zapis, który nakazywał odrębne liczenie głosów nieważnych świadomie oddanych przez wyborców oraz tych oddanych przez przypadek - przypomniał Komorowski w "Faktach po faktach". Wyjaśnił, że oddzielnie zliczano głosy "puste" oraz te źle wypełnione. - Chcę przywrócić ten zapis - oświadczył prezydent. Powtórzył, że jest za kadencyjnością członków PKW.

Komorowski podkreślił, że chciałby zasięgnąć opinii nowych członków PKW, którzy dzięki swojemu doświadczeniu i autonomii mogliby zasugerować wprowadzenie niezbędnych zmian bez konieczności nowelizowania całej ustawy.


"PKW zachowała się honorowo"

- Nadużywana jest teza, że państwo polskie nie zdało egzaminu podczas wyborów samorządowych. To jest przejaw jakiejś naszej niedojrzałości demokratycznej. Wpadki zdarzają się wszędzie, choćby w USA. Oczywistością jest, że niektóre instytucje nie sprawdziły się w momencie powierzenia im ważnego zadania. PKW nie poradziła sobie z organizacją wyborów i późniejszym kryzysem, który był wykorzystywany do rozdmuchania niepokoju - ocenił Komorowski. Podkreślił, że podanie się do dymisji niemal wszystkich członków PKW "było zachowaniem honorowym".

Komorowski zarzucił też PiS, że proponuje upartyjnienie PKW. - Absolutnie nie należy iść tą drogą - podkreślił. - PiS tak jak wszystkie inne partie przyjęło parę lat temu obowiązujący Kodeks wyborczy. Sugerowałbym wspólną pracę parlamentu, by móc powiedzieć sobie, w których miejscach popełniono błąd, i zastanowić się nad jego naprawą - dodał.

Komorowski sugeruje, że PSL poprze go w wyborach

- Łatwość rzucania potwornych oskarżeń o sfałszowaniu wyborów jest czymś, co musi niepokoić. Trzeba umieć je udowodnić, a nie wiadomo, pod czyim adresem są rzucane. Przecież Kaczyński powiedział: wyście sfałszowali wybory, ale nie dodał, kto to zrobił - przypomniał Komorowski. Dodał też, że nie zaskoczył go dobry wynik PSL w wyborach, bo widział "dużą pracę tej partii w terenie". Zasugerował ponadto, że PSL nie wystawi swojego kandydata w najbliższych wyborach prezydenckich, a poprze jego.

Źrodło: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,17080189,Komorowski_zapowiada_prezydencki_projekt_nowelizacji.html


Zobacz także

środa, 3 grudnia 2014

W węgierskim MSZ oburzenie po wypowiedzi McCaina pod adresem Orbana. "Żądamy wyjaśnień"

osi, PAP
John McCain
John McCain (EMMANUEL LOZANO/AP)
"Neofaszystowskim dyktatorem" nazwał amerykański senator John McCain premiera Węgier Viktora Orbana. Teraz węgierskie MSZ wezwało amerykańskiego szefa misji dyplomatycznej na Węgrzech Andre Goodfrienda, by złożył wyjaśnienia w związku z wypowiedzią McCaina.
Republikanin McCain krytykował plany wysłania producentki oper mydlanych Colleen Bell na placówkę w Budapeszcie. Jego zdaniem Amerykanka nie ma kompetencji, by pełnić funkcję ambasadora na Węgrzech. Stanowisko to jest nieobsadzone od lipca 2013 r.

- Nie jestem przeciwko politycznym nominacjom. Rozumiem, jak się gra w tę grę, ale tu chodzi o naród, który jest na skraju zrzeczenia się suwerenności na rzecz neofaszystowskiego dyktatora, który idzie do łóżka z Władimirem Putinem, a my wyślemy mu jako panią ambasador producentkę "Mody na sukces'" - powiedział McCain.


W ministerstwie oburzenie

Senator wymienił następnie główne zarzuty stawiane Orbanowi przez część społeczności międzynarodowej, takie jak centralizacja władzy, podporządkowywanie sobie systemu sprawiedliwości i ataki na organizacje pozarządowe finansowane z zagranicy.

Węgierskie ministerstwo spraw zagranicznych zaprzeczyło tym zarzutom, twierdząc, że są one bezpodstawne. Wypowiedź McCaina resort dyplomacji uznał za niedopuszczalną. "Rząd węgierski uznaje to za niedopuszczalne i stanowczo odrzuca komentarze senatora Johna McCaina dotyczące węgierskiego premiera i stosunków między Węgrami a Rosją" - oświadczył w komunikacie sekretarz stanu Levente Magyar.

Stosunki USA i Węgier się pogorszyły

Szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto podkreślił, że węgierscy wyborcy trzykrotnie pokazali podczas tegorocznych wyborów, w których zwyciężyła partia Fidesz Orbana, "jak wyobrażają sobie przyszłość kraju".

Ostatecznie podczas głosowania Senat USA dał zielone światło nominacji Bell. "Za" było 52 senatorów, a 42 przeciw. Stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Węgrami w ostatnich miesiącach się pogorszyły. Amerykańska dyplomacja ubolewała z powodu "negatywnych zmian" na Węgrzech. Waszyngton zabronił też szóstce węgierskich urzędników wjazdu do USA, zarzucając im korupcję. Jedną z tych osób jest szefowa Narodowego Urzędu Podatków i Ceł.


Źródło: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,17072254,W_wegierskim_MSZ_oburzenie_po_wypowiedzi_McCaina_pod.html

Zobacz także