Jak syn Mocnego pokonał Bonżura, 06.08.2025

 

Rozkład państwa postępował, ale kto by tym się martwił, skoro „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”.

Po śmierci Jana III absolutnie demokratycznie (w obrębie oczywiście ówczesnych norm) wybrano na jego następcę Franciszka Ludwika de Bourbon -Conti, który spełniał warunki katolicyzmu (a był to warunek podstawowy zdaniem polskiej szlachty po zadekretowaniu protestanckiej winy za potop szwedzki) oraz odpowiednio głębokiej sakiewki stojącego za nim Ludwika XIV przekonującej stronników w „kampanii wyborczej”.

Conti nie spełniał jednak trzeciego warunku, czyli nie miał na terenie Rzeczpospolitej czy bezpośrednio u jej granic odpowiedniej siły zbrojnej – a ten warunek spełniał Fryderyk August Wettyn (warunek katolicyzmu  spełnił kilka tygodni wcześniej, zmieniając wyznanie), który na czele własnej – niewielkiej, ale sprawnej – armii pomaszerował na Kraków, a wojska wspierającego go cara Piotra ustawiły się na granicy litewskiej, sygnalizując gotowość wkroczenia, gdyby jednak Polakom za bardzo spodobał się Francuz. Podobno wtedy właśnie cała polityczna Polska zadawała sobie kluczowe przez wieki pytanie: wejdą? nie wejdą?

Kiedy Conti dopłynął do Polski mógł już jedynie zawrócić. Było po sprawie.

Rzeczpospolita przełomu XVII i XVIII była już tylko cieniem państwa stworzonego przez Unię Lubelską, które upadło ostatecznie w wyniku najazdu szwedzkiego 1655 roku. Wymiar zniszczeń i upadku gospodarczego Potopu daje się porównać jedynie z II wojną światową w naszej części Europy. 

August, w historiografii zwany Mocnym – nie ze względu na sukcesy polityczne (bo za bardzo ich nie miał, mimo że się starał i lubił głośno krzyczeć, jakim poważnym jest zawodnikiem i jakie ma najlepsze kontakty z mocarstwami), ale ze względu na ponoć nadzwyczajną siłę fizyczną (podkowy łamał, w ustawkach bił mocno, w tym drugim przypadku być może to legenda, bo filmiki są niewyraźne).

Jego panowanie to stała obecność obcych wojsk, które czuły się tu jak u siebie: rozgrywały własne wojny, w których Polska robiła za scenografię, nie biorąc w nich bezpośredniego udziału. Wyborcom jednak to odpowiadało, w powszechnej opinii władza była fajna, bo wprawdzie zdemontowała ostatecznie państwo i jego autorytet, doprowadziła korupcję i nepotyzm do gigantycznych rozmiarów, ale żyło się dobrze: ci co trzeba podatków nie płacili, a Sasi, jeśli kradli – to się dzielili.

Wprawdzie od czasu do czasu podnosiły się jakieś opozycyjne głosy, że to może nie najlepiej, że wojsko rosyjskie wspiera saskich stróżów spokoju, ale suweren nie dawał się przekonać, że to coś takiego strasznego.

Czasem jednak zwolennicy odbudowy państwa mieli swoje chwile – tak było w 1704, kiedy Rosjanie i Sasi byli ośmieszani na kolejnych polach bitew przez szwedzkiego króla Karola XII. Wtedy na scenę wkracza Stanisław Leszczyński i przy wydatnej pomocy wojsk szwedzkich zostaje wybrany na króla, dwa lata później August nawet abdykuje, ale przygoda kończy się wraz z klęską połtawską Karola w 1709 roku.

Ten epizod zapadł jednak w pamięć opozycji. Kiedy pojawiło się kolejne okno politycznej zmiany, po śmierci Augusta II, Leszczyński był lepiej przygotowany do realizacji swoich planów i zdecydowanie wygrał elekcję. Rządzący od wielu lat zwolennicy coraz bardziej rosyjskiego a coraz mniej saskiego porządku zareagowali alternatywną elekcją i wyborem Augusta III.

Wtedy chyba pierwszy raz wybrzmiał otwarcie i został nazwany głośno konflikt pomiędzy wschodnią a zachodnią partią w Polsce. Saski kandydat popierany przez Rosję był obrońcą wiary i wolności, a wykształcony Polak, poliglota, Leszczyński – zagrożeniem dla polskości. Okazało się, że rosyjska ingerencja  wspiera polską suwerenność, a francuska – jest śmiertelnym dla niej zagrożeniem. Nie wiem, czy Leszczyński był nazywany przez swoich oponentów bonżurem, ale wydaje się to bardzo prawdopodobne, prawie pewne. 

Wprawdzie wg zasad ówczesnej demokracji Stanisław Leszczyński miał wielką przewagę, ale na polach bitwy… Rosja wkroczyła w sile 80-90 tys. wyszkolonych żołnierzy, wojska Rzeczpospolitej od czasu Sejmu Niemego 1717 były raczej żartem niż realną siłą, pozbawione finansowania i zdolności rekrutacyjnych. W dodatku Leszczyński próbował zaskarbić sobie ówczesnych konserwatystów – postępowe przemyślenia zawarte w „Głosie wolnym wolność ubezpieczającym” były znane jedynie najbliższym,  (szersze grono poznało jego treść dopiero w 1748) nie zamierzał burzyć i zmieniać zastanych struktur, pozostawił dowodzenie Józefowi Potockiemu, który robił co mógł, żeby nie przeszkadzać Rosjanom, na koniec podzielił i rozproszył oddziały tak, żeby nie mogły stanowić realnego zagrożenia. Nadzieję dawała formalna wojna, jaka wybuchła pomiędzy Rosją a Francją. Jednak na obszarze Rzeczpospolitej przy bierności wojsk koronnych opór, jaki stawiały organizujące się siły pospolitego ruszenia wobec zdyscyplinowanych i – dziś powiedzielibyśmy – zawodowych korpusów rosyjskich był skazany na porażkę.  

Bezpośrednie wsparcie francuskie dotarło późno i było niewielkie – 2,5 tysięczne siły pod wodzą Luisa de Plelo były symboliczne, a sam dowódca zginął broniąc Westerplatte na długo przed równie nieskuteczną obroną pod wodzą majora Sucharskiego. Podobno wtedy też po raz pierwszy we Francji ustalono, że nie warto umierać za Gdańsk…

Wraz z utratą Gdańska sprawa Leszczyńskiego i innego niż rosyjski porządek w Polsce zamarła na lata. August III spełniał oczekiwania sponsorów i mógł panować spokojnie do własnej śmierci. Rozkład państwa postępował, ale kto by tym się martwił, skoro „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”.

Marcin Celiński

Reset Obywatelski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz