W naszej kulturze określenie "sexy" nie dotyczy kobiet po 45. roku życia. Możemy się zachwycać, że kobieta się nieźle trzyma. Ale sexy?! No way! Rozmowa z Meryl Streep, główną bohaterką filmu "Sierpień w hrabstwie Osage''
Zagrała pani starą, zgorzkniałą, wredną sukę. To trudniejsze niż role uroczych, pełnych optymizmu kobiet, które grała pani dotychczas?
- To było trudne. Rola Violet dała mi dużo satysfakcji, ale praca nad nią nie była przyjemna. Niełatwo jest patrzeć na świat z perspektywy kogoś takiego jak ona. Kogoś, kto nie czerpie z życia właściwie żadnej przyjemności, kogo jedynym życiowym celem jest już tylko sprawianie bólu innym. I znoszenie własnego bólu. Violet ma raka, bardzo cierpi, jest uzależniona od tabletek przeciwbólowych, zażywa je w ilościach hurtowych. I strasznie dużo pali. To był koszmar te osiem tygodni palenia. Codziennie po zdjęciach szorowałam zęby i próbowałam zmyć z siebie smród papierosów.
Violet mówi, że starzejąca się kobieta nie jest i nie może być sexy. A pani jak myśli?
- Totalnie się z nią zgadzam. W naszej kulturze określenie "sexy" nie dotyczy kobiet po 45. roku życia. Możemy się zachwycać, że kobieta się nieźle trzyma, ma dobrego chirurga, nie wygląda na swój wiek. Ale sexy?! No way! To jest prawda obiektywna dotycząca naszych czasów. Ale ja znam wiele kobiet, które były i są sexy nawet po sześćdziesiątce.
Jaki komplement ucieszyłby panią najbardziej?
- Że mam analityczny umysł? Ale nie tylko. Chcę być komplementowana z wielu powodów: że jestem romantyczna, wrażliwa, kochająca, piękna w szerszym niż zewnętrzna powłoka sensie. Że dobrze wiosłuję i potrafię mówić slangiem z Bronxu. Jezu, jest strasznie dużo rzeczy, za które można mnie pochwalić!
Mam wrażenie, że kobiety zbyt często koncentrują się na seksualności. Gdybym miała dać jakąś radę młodemu pokoleniu kobiet, powiedziałabym: przestańcie myśleć ciągle o swojej wadze.
Czytałam pani przemówienie na cześć Emmy Thompson, kiedy wręczała jej pani nagrodę dla najlepszej aktorki podczas gali National Board of Review dwa tygodnie temu. Dotyczyło m.in. sytuacji kobiet w branży filmowej. Jest aż tak źle?
- Czy jest źle?! Jest beznadziejnie. Walt Disney żył w pierwszej połowie XX wieku. Był rasistą, antysemitą, mizoginem i męskim szowinistą. Z zasady nie zatrudniał kobiet w twórczych zawodach i nigdy tego nie ukrywał. Ale minęło pół wieku od jego śmierci i jeśli chodzi o gender, sytuacja w Hollywood w zasadzie się nie zmieniła. Nadal rządzą tu mężczyźni.
Nie lubię narzekać, więc tylko podam ci kilka danych dotyczących amerykańskiego kina wysokobudżetowego w 2012 roku: kobiety stanowiły 30 proc. postaci, które miały w scenariuszu swoje kwestie; filmy, w których było mniej więcej tyle samo kobiet co mężczyzn lub kobiety były w większości, stanowiły 10 proc. produkcji Hollywood w 2012 roku - generalnie proporcja ta wynosiła średnio 2,25 mężczyzny na jedną kobietę.
Do tego dochodzi seksizm - liczba nastolatek pokazywanych w filmach w kontekście seksualnym wzrosła od 2007 roku o 32 proc. 26 proc. postaci kobiecych w filmach występuje przynajmniej półnago - dwa razy tyle aktorek dostaje propozycję udziału w scenach, w których mają się rozebrać. 80 proc. kobiecych dialogów w filmach w 2012 roku dotyczyło mężczyzn.
Powstał niedawno eksperyment - film, w którym role kobiet i mężczyzn zostały zamienione. Mężczyźni spotykają się w kawiarniach i rozmawiają o kobietach, a one robią to, co zwykle w filmach robią mężczyźni. Bardzo to było zabawne. Ale rzeczywistość już taka zabawna nie jest. Gina Davis powołała Institute of Gender in Media i co roku robi szczegółowe badania dotyczące sytuacji kobiet w branży filmowej. Kobiety stanowią 9 proc. reżyserów w Hollywood. Kathryn Bigelow jest nadal jedyną reżyserką, która otrzymała Oscara (2008) - a mamy XXI wiek!
Rozmawiałam ostatnio z Jane Fondą o pewnej nagrodzie filmowej, którą dostałam. Powiedziała "Wow, jesteś jedną z pięciu kobiet, które dostały tę nagrodę w ciągu 28 lat jej historii". Mówiła to jako komplement, ale dla mnie to była obelga. Pocieszające jest to, że w kinie niezależnym sytuacja kobiet wygląda znacznie lepiej. W tym roku na Sundance Film Festival około połowy nominowanych filmów nakręciły reżyserki.
Dzięki zaangażowaniu w sprawy kobiet w Hollywood i takim rolom jak Clarissa z "Godzin" czy Ethel z "Aniołów w Ameryce" stała się pani ikoną ruchu gender.
- Jestem z tego powodu bardzo dumna.
Wspominam o tym, bo w Polsce gender to teraz jeden z najbardziej dyskutowanych tematów.
- A o czym tu dyskutować?
- To było trudne. Rola Violet dała mi dużo satysfakcji, ale praca nad nią nie była przyjemna. Niełatwo jest patrzeć na świat z perspektywy kogoś takiego jak ona. Kogoś, kto nie czerpie z życia właściwie żadnej przyjemności, kogo jedynym życiowym celem jest już tylko sprawianie bólu innym. I znoszenie własnego bólu. Violet ma raka, bardzo cierpi, jest uzależniona od tabletek przeciwbólowych, zażywa je w ilościach hurtowych. I strasznie dużo pali. To był koszmar te osiem tygodni palenia. Codziennie po zdjęciach szorowałam zęby i próbowałam zmyć z siebie smród papierosów.
Violet mówi, że starzejąca się kobieta nie jest i nie może być sexy. A pani jak myśli?
- Totalnie się z nią zgadzam. W naszej kulturze określenie "sexy" nie dotyczy kobiet po 45. roku życia. Możemy się zachwycać, że kobieta się nieźle trzyma, ma dobrego chirurga, nie wygląda na swój wiek. Ale sexy?! No way! To jest prawda obiektywna dotycząca naszych czasów. Ale ja znam wiele kobiet, które były i są sexy nawet po sześćdziesiątce.
Jaki komplement ucieszyłby panią najbardziej?
- Że mam analityczny umysł? Ale nie tylko. Chcę być komplementowana z wielu powodów: że jestem romantyczna, wrażliwa, kochająca, piękna w szerszym niż zewnętrzna powłoka sensie. Że dobrze wiosłuję i potrafię mówić slangiem z Bronxu. Jezu, jest strasznie dużo rzeczy, za które można mnie pochwalić!
Mam wrażenie, że kobiety zbyt często koncentrują się na seksualności. Gdybym miała dać jakąś radę młodemu pokoleniu kobiet, powiedziałabym: przestańcie myśleć ciągle o swojej wadze.
Czytałam pani przemówienie na cześć Emmy Thompson, kiedy wręczała jej pani nagrodę dla najlepszej aktorki podczas gali National Board of Review dwa tygodnie temu. Dotyczyło m.in. sytuacji kobiet w branży filmowej. Jest aż tak źle?
- Czy jest źle?! Jest beznadziejnie. Walt Disney żył w pierwszej połowie XX wieku. Był rasistą, antysemitą, mizoginem i męskim szowinistą. Z zasady nie zatrudniał kobiet w twórczych zawodach i nigdy tego nie ukrywał. Ale minęło pół wieku od jego śmierci i jeśli chodzi o gender, sytuacja w Hollywood w zasadzie się nie zmieniła. Nadal rządzą tu mężczyźni.
Nie lubię narzekać, więc tylko podam ci kilka danych dotyczących amerykańskiego kina wysokobudżetowego w 2012 roku: kobiety stanowiły 30 proc. postaci, które miały w scenariuszu swoje kwestie; filmy, w których było mniej więcej tyle samo kobiet co mężczyzn lub kobiety były w większości, stanowiły 10 proc. produkcji Hollywood w 2012 roku - generalnie proporcja ta wynosiła średnio 2,25 mężczyzny na jedną kobietę.
Do tego dochodzi seksizm - liczba nastolatek pokazywanych w filmach w kontekście seksualnym wzrosła od 2007 roku o 32 proc. 26 proc. postaci kobiecych w filmach występuje przynajmniej półnago - dwa razy tyle aktorek dostaje propozycję udziału w scenach, w których mają się rozebrać. 80 proc. kobiecych dialogów w filmach w 2012 roku dotyczyło mężczyzn.
Powstał niedawno eksperyment - film, w którym role kobiet i mężczyzn zostały zamienione. Mężczyźni spotykają się w kawiarniach i rozmawiają o kobietach, a one robią to, co zwykle w filmach robią mężczyźni. Bardzo to było zabawne. Ale rzeczywistość już taka zabawna nie jest. Gina Davis powołała Institute of Gender in Media i co roku robi szczegółowe badania dotyczące sytuacji kobiet w branży filmowej. Kobiety stanowią 9 proc. reżyserów w Hollywood. Kathryn Bigelow jest nadal jedyną reżyserką, która otrzymała Oscara (2008) - a mamy XXI wiek!
Rozmawiałam ostatnio z Jane Fondą o pewnej nagrodzie filmowej, którą dostałam. Powiedziała "Wow, jesteś jedną z pięciu kobiet, które dostały tę nagrodę w ciągu 28 lat jej historii". Mówiła to jako komplement, ale dla mnie to była obelga. Pocieszające jest to, że w kinie niezależnym sytuacja kobiet wygląda znacznie lepiej. W tym roku na Sundance Film Festival około połowy nominowanych filmów nakręciły reżyserki.
Dzięki zaangażowaniu w sprawy kobiet w Hollywood i takim rolom jak Clarissa z "Godzin" czy Ethel z "Aniołów w Ameryce" stała się pani ikoną ruchu gender.
- Jestem z tego powodu bardzo dumna.
Wspominam o tym, bo w Polsce gender to teraz jeden z najbardziej dyskutowanych tematów.
- A o czym tu dyskutować?
W Polsce trwa obecnie krucjata przeciw gender - prowadzona przez Kościół katolicki i środowiska prawicowe. Powstał nawet zespół parlamentarny "Stop ideologii gender".
- Nie gadaj? Myślałam, że po latach komunizmu dogoniliście już Zachód w sensie społeczno-kulturowym.
Chyba nie bardzo.
- No cóż, jako - jak to nazwałaś - ikona gender mogę powiedzieć jedynie, że ta krucjata skazana jest na porażkę.
Pomyślałam, że może wygłosiłaby pani w tej sprawie jakieś krótkie przemówienie na zakończenie?
- Spróbuję. Domyślam się, że na tę krucjatę wyruszyli głównie mężczyźni, więc powiem tak: Panowie, okłamujecie się tak samo jak talibowie. Wyobraźcie sobie siebie jako drużynę sportową i rozejrzyjcie się. W pierwszym składzie macie religijnych ekstremistów. Czy naprawdę chcecie grać w tym klubie? Przyjrzyjcie się światu i kierunkowi, w którym ewoluuje. Czy naprawdę myślicie, że możecie to zatrzymać?!
Przeszłość umiera w bólach, a stary porządek nie chce się poddać bez walki. Rozumiem to, ale z radością zawiadamiam was, że reprezentujecie przegraną sprawę. Równość jest wielkim marzeniem i przyszłością tego świata. Jesteśmy różni - kobiety i mężczyźni, heterycy i geje, czarni i biali - ale wszyscy powinniśmy mieć równe szanse wyrażania siebie i bycia sobą. Równe szanse w pracy, miłości i swojej własnej drodze do szczęścia.
Panowie, tracicie władzę, a wasze stare zasady odchodzą w niebyt. Goodbye!
- Nie gadaj? Myślałam, że po latach komunizmu dogoniliście już Zachód w sensie społeczno-kulturowym.
Chyba nie bardzo.
- No cóż, jako - jak to nazwałaś - ikona gender mogę powiedzieć jedynie, że ta krucjata skazana jest na porażkę.
Pomyślałam, że może wygłosiłaby pani w tej sprawie jakieś krótkie przemówienie na zakończenie?
- Spróbuję. Domyślam się, że na tę krucjatę wyruszyli głównie mężczyźni, więc powiem tak: Panowie, okłamujecie się tak samo jak talibowie. Wyobraźcie sobie siebie jako drużynę sportową i rozejrzyjcie się. W pierwszym składzie macie religijnych ekstremistów. Czy naprawdę chcecie grać w tym klubie? Przyjrzyjcie się światu i kierunkowi, w którym ewoluuje. Czy naprawdę myślicie, że możecie to zatrzymać?!
Przeszłość umiera w bólach, a stary porządek nie chce się poddać bez walki. Rozumiem to, ale z radością zawiadamiam was, że reprezentujecie przegraną sprawę. Równość jest wielkim marzeniem i przyszłością tego świata. Jesteśmy różni - kobiety i mężczyźni, heterycy i geje, czarni i biali - ale wszyscy powinniśmy mieć równe szanse wyrażania siebie i bycia sobą. Równe szanse w pracy, miłości i swojej własnej drodze do szczęścia.
Panowie, tracicie władzę, a wasze stare zasady odchodzą w niebyt. Goodbye!