poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Prawdziwemu Polakowi najbardziej stoi w okolicach śmierci. Wzmaga mu się na myśl o ofierze, zdradzie, nożu w plecy..." [FRAGMENTY]



- Idziesz sobie normalnie, normalnym chodnikiem i nagle potykasz się o klęczącego na Krakowskim Przedmieściu, który modli się do Boga i umęczonej Polski jego własnościowej, i on myśli, żeś go kopnął, i wykrzywia swój uświęcony pysk tak, że najchętniej byś go kopnął, i on to widzi i bierze cię za fraki i rzuca Tobą, to jest, zamienia się w minę, która wysadza cię w powietrze - mówi pisarz Janusz Rudnicki, autor frazy, iż żywot polskiego patrioty to polonez na polu minowym.
Czy rzeczywiście każda próba zderzenia się z polskością musi skończyć się dramatycznie?

Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Dorocie Wodeckiej 15 polskich pisarzy. Zbiór rozmów z nimi pod tytułem zainspirowanym przez Rudnickiego ("Polonez na polu minowym" ) staje się przez to świadectwem naszych czasów. Zapisem refleksji na temat polskości i rodzimego patriotyzmu. Analizą naszych zalet i wad, opisem tęsknot ku wzniosłości i wyczekiwanej normalności.

Jest też próbą odbicia "Boga, Honoru i Ojczyzny" prawicy, która w ostatnich latach przyznała sobie tu prawo do monopolu i do dyskredytowania Polaków, których miłość do kraju nie manifestuje się święceniem kolejnych rocznic kolejnych polskich katastrof.

Dla Ślązaka, Szczepana Twardocha, polski kult klęski jest niezrozumiały.

- Nie znoszę obnoszenia zbitej dupy na drzewcach jako powodu do chwały narodowej. Mam wrażenie że w Polsce podaż historycznych trupów prześcignęła już popyt sumienia. A przecież trupy nie należą do nikogo, tymczasem co rusz odzywają się jacyś ich właściciele i trzęsą się nad swoimi truchłami, reklamują je, zgłaszają swoje roszczenia do ich własności. I te niewinne trupy wypierają pamięć o całej reszcie polskiej historii - mówi.

Ignacy Karpowicz ironizuje ze skłonności do pławienia się w martyrologii, odnajdując w niej objawy priapizmu .

- Prawdziwemu Polakowi najbardziej stoi w okolicach śmierci. Wzmaga mu się na myśl o rzezi, niezawinionym cierpieniu, bohaterstwie, ofierze, zdradzie, nożu w plecy, Polsce Chrystusie Narodów, hańbie itede - kwituje.

Ale czy ten kult zmarłych nie jest nieuniknioną polską osobnością? Wszak to w Licheniu, gdzie "co krok usypiska na cześć komuny, męczenników, Syberii", Andrzej Stasiuk odnajduje naszą duszę.

- My sami się tu objawiamy. To my jesteśmy. Z naszą tęsknotą do podniosłości, do wielkości, która jest na kościach zbudowana, na padlinie, na grozie. Kim byśmy byli, gdyby nie Hitler, komunizm, Syberia? Czemu wznosilibyśmy świątynie? Sybir, hitleria i komuna wywiodły nas z nicości. Gdyby nie istniały, trzeba by je wymyślić - mówi Stasiuk Wodeckiej.

Zdaniem Krzysztofa Vargi trudność rozmawiania o trupach i towarzyszące jej skrępowanie są powodem, dla którego prawica zawłaszczyła wspólną pamięć historyczną.

- Może czujemy się zniesmaczeni, kiedy dochodzi do wyciągania trumien, wyszarpywania sobie zwłok? Zmarłym trzeba dać spokój po prostu. Niech spoczywają w pokoju, nie powinno się wyrywać sobie szat zmarłych i grać w kości ich kośćmi - uważa Varga. I dodaje, że tylko obiektywna, a więc niestroniąca od bolesnych i wstydliwych epizodów naszej przeszłości nauka historii jest szansą na uporanie się z kultem klęski i ze skończeniem z zamienianiem brudnych plam historii na martyrologię.

"Polonez na polu minowym" nie jest jednak dyskursem liberała z wyznawcą prawicy, bo jego bohaterowie reprezentują pełną gamę poglądów. U każdego pobrzmiewa pragnienie normalności, a tą jest m.in. świeckie państwo, szanujące swoich obywateli i obywatele szanujący i siebie, i Innych.

Państwo, w którym w końcu przepracujemy swoje traumy i przestaniemy się jawić jako "Słomiany Smok Wawelski z krzyżem wbitym w tyłek" (Joanna Bator) "; wolne od tej "cholernej polskiej brzytwy, wycinającej każdy pogląd inny od własnego" (Eustachy Rylski), wolne od dyktatury sondaży (I. Karpowicz), uporządkowane przestrzennie, w którym "Żydzi będą mieli prawo do chodzenia między nami" (Igor Ostachowicz).

To mocne i prawdziwe wywiady. Tak szczerze o Polsce nie zwykliśmy rozmawiać publicznie.

Tańczący poloneza na polu minowym nie mają litości... dla siebie i dla nas.

FAJNA POLSKA TO NIE JEST POLSKA

Dorota Wodecka: W felietonach często wściekasz się na polski syf. A już niezagospodarowany plac Defilad to twoja obsesja.

Krzysztof Varga: - Bo od dwudziestu paru lat nikt nie jest w stanie nic zrobić z pustką wokół Pałacu Kultury. W tym mieście nie ma prawdziwego centrum, wszystko jest rozjebane. Mój przyjaciel to afirmuje, ja nie znoszę. Wczoraj przysłał mi maila z Zakopanego: "Kurwa, tu jest taki syf, że krwawią oczy. Musisz to koniecznie zobaczyć". Nie ciągnie mnie, żeby oglądać tamten koszmar. Mam wystarczająco dużo warszawskiego.
Skąd u ciebie te porządkowe obsesje?

- Nie marzę o tym, żeby Polska zamieniła się w Szwajcarię czy w Austrię, gdzie za zdeptany kwiatek zatłukliby cię emerytowani SS-mani. Jestem w stanie znieść brzydotę rozpadających się na wsi chałup, ale nie widok osiedli, w których jeden dom do drugiego nie pasuje. Nie jestem za ekstremą przestrzenną, ale za elementarnym porządkiem.

Ale ten nieporządek nas identyfikuje.

- Wolałbym, żeby co innego nas identyfikowało. Polacy w ogóle mają w głowach nieporządek, więc to się przekłada na nieład przestrzenny. Jako naród niepokorny, który nienawidzi wszelkiego odgórnego porządkowania życia obywateli, nie jesteśmy w stanie zaakceptować tego, że mielibyśmy zbudować coś, co będzie pasowało do otoczenia, że mój dom nie będzie się wyróżniał na tle domów moich sąsiadów. Przecież po to go buduję, żeby się wyróżniał! To jest źle pojęty polski indywidualizm, który objawia się tym, że ja mam mieć wystrzelony w kosmos dom, muszę się wyróżnić, więc oblepię mój klocek z pustaków tłuczonymi talerzami, dobuduję do niego gotycką wieżyczkę, machnę wszystko na seledynowo, a przed domem postawię plastikowego jelenia i gipsowego papieża. Wszelkie regulacje i porządek uznajemy za zamach na naszą świętą wolność, natomiast gdy ktoś inny chce coś zbudować - co będzie pożyteczne dla całej społeczności - to protestujemy. Nowa droga tak, ale nie koło mojego domu! Wszystko co się dzieje w naszej rzeczywistości, jest tak naprawdę długoterminowym efektem "złotej wolności szlacheckiej" zmieszanej z chłopskim uporem i liberum veto.

Z twoją estetyczną wrażliwością, na masochizm zakrawa wyprawa do Kałkowa. Brytyjskie media określiły tamtejszy pomnik katastrofy smoleńskiej jako najbardziej przerażający w dziejach.

- Musiałem to zobaczyć. Wybrałem się tam samochodem, kompletnie nieprzygotowany, bo pomyliłem Kałków pod Radomiem z tym pod Wąchockiem, którego w moim samochodowym atlasie nie było. A tam właśnie stoi ten monument, niedaleko Wąchocka, ciekawa zbieżność. Pokraka straszliwa. Zbudowana z cegieł i betonu i bez zachowania jakichkolwiek proporcji. Byłem tam dosłownie kilka dni po odsłonięciu i miałem szczęście, że właśnie trwały tam jakieś poprawki - słynne zdjęcie pary prezydenckiej wyjęto z drzwi i dlatego mogłem zajrzeć do środka - walające się kawałki styropianu, wiaderka z gruzem, cegły, całe to miniaturowe wysypisko śmieci dopełniło obrazu prowizorki.

Jest w tym jednak szlachetna szczerość i naiwność - to prawdziwy Nikifor rzeźby polskiej. Swoją drogą, to kuriozum jest dowodem na to, że my mamy problem z metaforą. Oglądałem projekty nadesłane na konkurs na pomnik smoleński. Większość to przedstawienia figuratywne rozbitego samolotu, Matki Boskiej, skrzydeł, orła itd. U nas, żeby taki przekaz był zrozumiały, musi uderzyć 1:1.

Ciekawe dlaczego.

- Bo wydaje nam się, że wtedy nasz komunikat jest mocniejszy, prawdziwszy? Bo metafora jest fałszem? Bo kiedy zbudujesz gipsowy czy ceglany samolot, to będzie prawda, a kiedy poświęcisz katastrofie abstrakcyjną rzeźbę - kłamstwo? No bo to przecież samolot się zwalił, a nie jakaś tam abstrakcyjna rzeźba.

Uważasz, że taki pomnik powinien stanąć?

- Tak. Ale wybitny pomnik zaprojektowany przez wybitnego artystę, a nie kicz kałkowski.

Sądzisz, ze ofiary katastrofy staną się bohaterami narodowymi?

- Nie wszystkie, ale Lech Kaczyński z dużym prawdopodobieństwem - tak. Oto jest człowiek, który przeciwstawił się imperium i pojechał bronić Gruzji. Romantyczny bohater narodowy z dramatów wieszczów. W dodatku zginął w tragicznej katastrofie na ziemi rosyjskiej. W tym sensie można zrozumieć paranoję zamachową, bo ona idealnie się wpasowała w układankę o polskim bohaterze. Gdyby to był zamach, Kaczyński automatycznie stałby się męczennikiem.

Już jest tak nazywany.

- Bo my mamy problem z niepodległością. Musimy być w stanie zniewolenia, bo tylko to nas konstytuuje jako naród. Niepodległość jest zagrożeniem - stajemy się "lemingami", które są zainteresowane karierą zawodową, tym, żeby było przyjemnie i fajnie. Opozycja między Polską fajną i niefajną polega na założeniu, że fajna Polska to nie jest Polska. Bo Polska musi być udręczona, straumatyzowana, a ta, która zajmuje się tym, żeby było wysokie PKB, żeby mieć mieszkanie w miasteczku Wilanów, nie jest Polską. To jacyś ludzie, ale nie Polacy. Polak ma być nieszczęśnikiem, bo inaczej nie będzie Polakiem. Prawicy udało się narzucić innym taki sposób dyskusji. W dodatku wchodząc na diapazon, gdzie można używać tylko wielkich kwantyfikatorów: hańba, zdrada, ojczyzna, kłamstwo, prawda, honor, bohaterstwo. I Polska liberalna jest zupełnie wobec takiego języka bezradna. Bo Polska liberalna mówi: tak, ale. A oni mówią bliblijnie: tak, tak, nie, nie.

Ale rozumiem tę emocję narodową. Ona jest bardzo interesująca, chociaż się objawia często grafomanią.

Czy mamy święta, które warte są celebry?

- Absolutnie! Jestem za świętowaniem Konstytucji 3 maja. Postępowa jak na tamte czasy konstytucja, Polska jako awangarda w rozwoju raczkującej demokracji, przecież Konstytucją 3 maja coś wnieśliśmy do dorobku ludzkości, przyczyniliśmy się do rozwoju, a co wnieśliśmy naszymi klęskami, nieudanymi powstaniami, naszą udręczoną polską duszą i skrwawionym polskim sercem?

A cud nad Wisłą?

- OK, proszę bardzo, to jedno z niewielu naszych samodzielnych zwycięstw. Celebrujemy Grunwald, ale nie było to samodzielne polskie zwycięstwo. To samo dotyczy Wiednia i Monte Cassino - wspaniałe zwycięstwa, ale nie wyłącznie polskie. Akurat bitwa warszawska jest jednym z niewielu wyjątków. A klęska jej polega na tym, że powstał o niej katastrofalny film Jerzego Hoffmana.
I zawłaszczyła ją prawica, tak jak "żołnierzy wyklętych". Dlaczego nie chce nam się powalczyć i odbić mity?

- Może czujemy się zniesmaczeni, kiedy dochodzi do wyciągania trumien, wyszarpywania sobie zwłok. Problem liberała polega na tym, że on się czuje zażenowany poziomem takiej dyskusji czy argumentów, a jak ktoś się czuje zażenowany, to się wycofuje. Podczas gdy dla innych ludzi jest to jakoś ważne i wzniosłe. Według mnie, zmarłym trzeba dać spokój po prostu. Niech spoczywają w pokoju, nie powinno się wyrywać sobie szat zmarłych i grać w kości ich kośćmi.

Potrzebujemy żywych bohaterów?

- Jasne. Bo mimo że kultywujemy nasze klęski, obchodzimy je hucznie i napawamy się nimi, to jednak potrzebujemy w tym morzu katastrof jakiegoś zwycięzcy. I ten biedny Małysz (może teraz Kamil Stoch?) jako zwycięzca ją zaspokaja. Ludzie, którzy nigdy nie interesowali się skokami narciarskimi albo biegami, nagle stają się znawcami tej dziedziny sportu i oglądają wszystkie zawody w telewizji. Później mija małyszomania czy kowalczykomania i wracają do własnych problemów. Bohater narodowy rodzi się w sytuacji ekstremalnej: wojny, powstania, zagrożenia, a takiej na szczęście nie mamy. Więc to się sublimuje w sporcie. Te wszystkie małyszomanie, kowalczykomanie, lewandowskomanie są dowodem tej potrzeby.

Problem polega na tym, że Polacy w dużej części nie mają instynktu państwowego, została im w genach świadomość, że państwo jest wrogiem, co powoduje, że dziś, w wolnej Polsce, wiele osób w pewnym sensie nie może się pogodzić z tym, że owa wolna Polska istnieje. To ci, którzy wciąż gardłują o okupacji, rozbiorze, zaborze, dyktacie Brukseli, Berlina i Moskwy, ponieważ taki dyskurs ich napędza i potwierdzają sobie własną szlachetność i niepokorność.

Jedyna przestrzeń wspólnej identyfikacji to sport, ale zauważ dziwną rzecz: jak popatrzysz na polskie flagi na meczach piłkarskich, siatkarskich czy skokach narciarskich, to na każdej fladze jest nazwa miejscowości, z której przyjechali kibice. Owszem, oni są z Polski, ale im nie wystarczy, że machają polską flagą, muszą tam dopisać: Iława, Oława, Łomża, Inowrocław. To dla mnie jakieś kuriozum, przecież ja mam kibicować Polsce, a nie Łomży czy Oławie. Myślę, że tak naprawdę to oni - w tym morzu polskich flag - mają słabą identyfikację narodową i luźny kontakt z Polską, za to mocniejszy z Iławą i Oławą.

Co za tą potrzebą bohatera stoi?

- Nadzieja, że bohater zjednoczy zatomizowane społeczeństwo, no, po prostu zjednoczy naród wokół siebie. To jedyna platforma porozumienia między PIS-iorami a lemingami . I zaczyna się obłęd. Rany boskie, facet, który skacze na nartach! Cały naród, dziesiątki tysięcy ludzi, husarskie skrzydła, sztandary, nie wiadomo co. OK, jestem za tym, kibicujmy Justynie Kowalczyk i Kamilowi Stochowi. Ale czuję jakiś wewnętrzny sprzeciw, kiedy widzę, jak się to zawsze zmienia w parareligijne wydarzenie, co bierze się stąd, że tęsknimy za sukcesem. Prawdziwym sukcesem, bo narodowym. Przecież nie stworzysz dumy narodowej wokół tego, że PKB wzrosło, a eksport jest coraz wyższy.

Może nie nauczyliśmy się polskości?

- Zależy w jakim sensie. Nauka historii Polski, z jaką mamy dziś do czynienia, polega na wzbudzaniu dumy z powodu klęsk i tworzeniu martyrologii. Natomiast nauczanie historii, jakie mi się marzy, mogłoby pomagać w rozumieniu jej mechanizmów. Ale też naszych przywar, jak chociażby sarmatyzmu, który przeżywa dzisiaj renesans.

Zacytuję: dzisiejszy Sarmata kradnie samochody i robi zadymy pod dyskotekami i na meczach piłkarskich. Jego wierny pomocnik kształcący się w sarmackim fachu urywa samochodom lusterka, znaczki firmowe i zdejmuje w pięć sekund komplet kołpaków, które później sprzedaje za grosze. Kontuszem Sarmaty jest błyszczący dres adidasa z trzema legendarnymi paskami zamiast pasa słuckiego. Jego futrzaną czapką z piórem - kaptur od bluzy firmy Nike.

- To mój tekst o polskim sarmatyzmie, sprzed około dziesięciu lat. A tymczasem nasi uczniowie uczą się w naszych narodowych klęskach dostrzegać bohaterstwo. Te wszystkie szlachetne powstania skazane na upadek! Jest genialne zdanie Jurija Andruchowycza w tekście o Warszawie, opublikowanym w pierwszym numerze kwartalnika "Kontynenty": "Polacy to powstańcy zawodowcy, bez powstań po prostu nie mogą żyć. W związku z tym każde ich kolejne powstanie jest fatalnie przygotowane". I to jest prawda. Ja myślę, że w szkołach powinni uczyć również o kompromitujących epizodach w naszej historii, o naszym tchórzostwie, o rozmaitych dziejowych absurdach

Na przykład?

- Proszę bardzo: rok 1652, bitwa pod Batohem, koniec powstania Chmielnickiego. Już po bitwie pod Beresteczkiem, kiedy polskie pospolite ruszenie rozniosło w proch armię Chmielnickiego. W obozie pod Batohem była polska jazda i polska piechota, oblegane przez Kozaków i Tatarów. I doszło tam do walki między polską piechotą a kawalerią. Polacy sami ze sobą walczyli.

Dlaczego?

- Typowe polskie pieniactwo - bunt co do żołdu. W obliczu zagrożenia wrogim atakiem! W efekcie jedni z drugimi nie chcieli wspólnie walczyć i zaczęli się tłuc między sobą - Polacy z Polakami w obozie obleganym przez wroga. Kozacy i Tatarzy zajęli obóz, wzięli dziewięć tysięcy jeńców, których potem wyrżnęli. Dlatego wielbiciele naszej tragicznej historii nazywają to sarmackim Katyniem.

Przerażające.

- I ja się wstydzę za tych Polaków, którzy walczyli między sobą w obliczu zagrożenia, a później poddali się i zostali wyrżnięci. To jedna z hańb polskich, w dodatku została nazwana sarmackim Katyniem. Na Boga, dlaczego? To jest po prostu plama na polskiej historii, wielki historyczny wstyd, a nie pretekst do tworzenia martyrologii. Ale my tak już mamy, że brudne plamy na historii zamieniamy na martyrologię.

To jest nasz rys tożsamościowy, my się po tym rozpoznajemy.

- Ten rys się nazywa choroba dwubiegunowa, schizofrenia. Między wielkością a małością. Być pośrodku jest w naszym myśleniu narodowym nie do przyjęcia. Albo wielki, albo podły. Albo bohater, albo zdrajca. Jest tylko honor i hańba i nie ma nic pośrodku. Nie ma normalności. Normalność jest najbardziej podejrzaną rzeczą. Jesteśmy w stanie funkcjonować wyłącznie na dwóch biegunach nawzajem się znoszących.

Źródło: TOK FM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz