poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Krzysztof Mądel - Jakie ujęcia warto zobaczyć w filmie Anity Gargas "Anatomia upadku"






I dlaczego stoją one w sprzeczności z tezami wysuwanymi przez ekspertów komisji Macierewicza, a potwierdzają ustalenia obu komisji badania wypadków lotniczych.
W "Anatomii upadku" Anita Gargas wraca do starych tez zamachowych, ale robi to tak nieudolnie, że niemal w każdej scenie podważa ustalenia zespołu Antoniego Macierewicza, potwierdzając tym samym ustalenia MAK i komisji Millera.

Doktor Bodin, właściciel działki, na której rośnie feralna brzoza, omal nie upadł na ziemię, gdy nad jego głową przelatywał polski tupolew. Bodin stał wtedy przy wjeździe na posesję, dość daleko od linii lotu samolotu, ale nawet tam "efekt zaskrzydłowy", czyli pęd powietrza i wiry wytwarzane przez przelatujący samolot, był tak wielki, że Bodin upadłby w błoto, gdyby nie oparł się o zaparkowany tam samochód.

O dziwo, Anita Gargas nie pyta go ani o tor lotu maszyny, ani o kolizję z drzewem, bo wie, że odpowiedź Bodina podważyłaby raport Macierewicza, widz jednak nie potrzebuje tych pytań, bo sam widzi w kadrze wielkie, złamane w pół drzewo i prowizoryczną kapliczkę pod jego grubym pniem, szerokim u podstawy prawie na metr. Tak duże drzewo bez trudu mogło zniszczyć skrzydło. Nikt tego dotąd tak dobrze nie pokazał. Brawo, Anita!

W następnych scenach inż. Wiesław Binienda ironizuje, że samolot musiał lecieć wyżej, a drzewo musiało być pancerne, ale przecież widać, że drzewo się złamało, więc nie jest pancerne, a Bodin, nie Binienda, widział to na miejscu, nie zza wielkiej wody.

Samolot ściął brzozę na wysokości kilku metrów, a mimo to korona drzewa nie oddaliła się pod wpływem impetu i podmuchu, wręcz przeciwnie, wciąż opiera się o pień, co oznacza, że końcówka skrzydła nie zdołała jej przekazać całej energii kinetycznej, bo sama została uszkodzona.

W kolejnej odsłonie ta sama brzoza z lotu ptaka. Rosyjski motolotniarz przelatuje nisko nad drzewami, wskazując złamany kikut, a autorka filmu opatruje te zdjęcia drwiną: "Tupolew nie mógł ściąć tej brzozy, bo inne drzewa są nietknięte". Binienda ironizuje w tym samym duchu, ale widz dostrzega swoje. Patrząc od strony złamanej brzozy dokładnie w kierunku pasa startowego, widzi przycięte korony drzew. To tamtędy leciał polski tupolew, a nie tam, gdzie go szuka autorka filmu. Nikt dotąd tego lepiej nie pokazał.

Motolotniarz wykonał przelot od bliższej radiolatarni wprost do miejsca wypadku, ale tupolew leciał inaczej, bardziej w prawo, czyli prawie równolegle do osi pasa, lekko przybliżając się do tej osi, aż w ostatniej fazie lotu odbił w lewo. Drzewa pokazane przez Gargas w sąsiedztwie brzozy były poza zasięgiem jego skrzydeł. Nieco dalej po utracie końcówki płata samolot zaczął się obracać w lewo i przewracać na plecy, oddalając się gwałtownie od osi pasa, aż w końcu się rozbił. Anita Gargas nie widziała śladów na ziemi ani przyciętych drzew, nie czytała zapisu rejestratorów pokładowych, więc nie umie odtworzyć tej trajektorii. Szuka śladów wypadku tam, gdzie ich nigdy nie było.

Binienda kompromituje się bardziej od niej, gdy drwi z nieliniowego toru lotu maszyny. Gdyby miał jakieś pojęcie o budowie wysokościomierzy radiowych i barycznych oraz o trybie pracy rejestratorów wypadkowych, to wiedziałby, że nieliniowy zapis pracy urządzeń wcale nie oznacza, że samolot skakał w powietrzu jak żaba, ale jedynie o tym, że rejestratory pracowały jak zawsze w trybie poklatkowym, innym niż tryb pracy obu typów wysokościomierzy, z których zresztą żaden nigdy nie daje wskazań idealnie odwzorowujących rzeczywistość.

W tej samej wypowiedzi Binienda kpi także z możliwości uzyskania lotu wznoszącego na kilka sekund przed wypadkiem. Binienda ma prawo tak kpić, wszak nie dał dotąd żadnego dowodu, że rozumie zapis czarnych skrzynek, a tam nie tylko wysokościomierze, ale także akcelerometry, wariometr i system inercyjny, a poniekąd także wskaźniki kąta natarcia płata, wychylenia sterów i wolantu mówią, że samolot dość ostro odchodził i zaczynał się wznosić po łuku w górę.

W chwili zderzenia z brzozą samolot leciał z przeciążeniem dodatnim 1.3 g, co oznacza, że skrzydła wytwarzały wówczas nie 87, ale prawie 120 ton siły nośnej i były bardzo obciążone. Każde naruszenie struktury kesonu skrzydłowego mogło łatwo doprowadzić do tragedii, a tam skrzydła uderzały w wiele drzew, co słychać wyraźnie w nagraniach z kokpitu i widać na fotografiach krawędzi natarcia skrzydeł, aż w końcu jedno z drzew wbiło się aż do połowy szerokości płata, doprowadzając do jego ukręcenia pod wpływem siły nośnej.

Prof. Paweł Artymowicz z Toronto wyliczył, że utrata sześciu metrów skrzydła w tym momencie lotu wytworzyła asymetrię sił aerodynamicznych nawet do 40 razy większą niż kontra, jaką mogła dać lotka na ocalałym prawym płacie. Załoga nie mogła zapobiec rotacji samolotu. Kierowca autobusu, który widział samolot w tej fazie lotu, twierdzi, że był pochylony w lewo z dziobem zadartym i wciąż się wznosił, co oznacza, że na dwie sekundy przed uderzeniem w ziemię samolot jeszcze wydawał się sprawny. Niestety, nie był, aczkolwiek bomby Macierewicza jeszcze w nim wtedy nie wybuchły, bo zespół Macierewicza jeszcze wtedy nie istniał.


Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz