Choć jeszcze jakiś czas temu wydawało się to naukową herezją, doświadczenia pokazują, że coś jest na rzeczy. Wszystko dzięki mechanizmom, które uaktywniają lub usypiają nasze geny. Często także u naszych dzieci i wnuków
Zapytaj ojca. Albo dziadka. Bo to ich niepokój dręczy cię teraz w niespodziewanych okolicznościach. Odziedziczyłeś go w genach.
Tak, wiem, trąci Lamarckiem. To ten francuski biolog na początku XIX wieku wymyślił, że cechy nabyte mogą być dziedziczone. Pogląd ten, krytykowany przez wielu badaczy, skompromitował się ostatecznie, gdy w okresie Rosji radzieckiej zaprzągł go w kierat ideologii stalinowski agronom Trofim Łysenko. A tu masz!
Kazali myszom wąchać wiśnie. Co z tego wynikło?
Najnowsze badania opublikowane w "Nature Neuroscience" wywołują chichot historii. Dowodzą bowiem, że pewne cechy nabyte mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jak na przykład reakcja lękowa wobec określonych zapachów.
Odkryto to, każąc myszom wąchać wiśnie. Nie wiemy nic na temat tego, czy to dla gryzoni woń równie upojna co dla ludzi. Wygląda jednak na to, że nie mają do niej w zasadzie specjalnego stosunku. Chyba że w doświadczenie wkroczy eksperymentator i wąchającą wiśnie mysz trąci prądem. Niewiele trzeba, by w tej sytuacji zapach wiśni zaczął się zwierzętom kojarzyć z potężnym stresem i wywoływał strach. Woń wiśni czyni wtedy takie gryzonie bardzo nerwowymi i rozkojarzonymi. W ich mózgu także następuje zmiana - w korze węchowej pojawia się więcej receptorów reagujących na ten zapach, by dało się go wyczuć - jako zwiastujący niebezpieczeństwo - w znacznie niższych stężeniach (receptory te noszą nazwę M71). Gen odpowiedzialny za ten receptor zostaje pobudzony do działania. A to niezła gratka dla naukowców - bo dokładnie wiedzą, jaki to gen.
Lęk przed wiśniowym zapachem przeniósł się na potomstwo
Naukowcy z Emory University School of medicine w Atlancie postanowili sprawdzić, czy lęk przed wiśniowym zapachem nie przenosi się z owym genem na kolejne pokolenia myszy. Choć, na zdrowy rozsądek - czemu miało by tak się stać?
Od samców myszy bojących się wiśniowej woni pobrano nasienie. Zapłodniono nim samiczki, a gdy poczęte w ten sposób małe myszki dorosły, poddano je węchowej próbie. I co? Te pochodzące od ojców, dla których wiśnia równała się szokowi elektrycznemu (choć przecież ich dzieci nie miały o tym pojęcia), czując zapach, zaczynały zachowywać się naprawdę nerwowo. Co więcej, robiło tak też ich potomstwo. A bardzo dbano, by myszy nie miały ze sobą fizycznego kontaktu. Strach przed wiśnią mógł się przenieść jedynie przez dziedziczenie. I tak! Kolejne pokolenia miały w mózgach więcej receptorów M71.
Jak to możliwe?
Lamarcka ucieszyłaby wieść o mechanizmie, który za tym wszystkim stoi: epigenetyce. Co to takiego? Najkrócej rzecz ujmując to rozmaite czynniki, które wpływają na ekspresję lub wyciszenie różnych naszych genów. Bo nieważne, co odziedziczymy po rodzicach - środowisko, w którym żyjemy, może zmienić działanie naszego DNA. Jak?
Odpowiedź na to przyniosły m.in. badania dr Randy Jirtle z amerykańskiego Duke University. Zajmował się on myszami agouti. Laboratoryjną odmianą gryzoni, które od zawsze były żółte, grube i cierpiały na cukrzycę. Tak stworzyli je naukowcy, by badać na nich ludzkie choroby. Wszystkie kolejne myszy rodzące się z mamy i taty agouti wyglądały i zachowywały się tak samo.
Do czasu aż dr Jirtle zmienił dietę pewnej grupie ciężarnych myszek. Podawał im więcej kwasu foliowego, witamin z grupy B, soli organicznych. Jakie było jego zdumienie, kiedy nagle w laboratoryjnej klatce pojawiały się małe myszki jakby wzięte od innych rodziców: szczuplutkie, zwinne, brązowe. Zdrowe. Wyglądało na to, że w jakiś tajemniczy sposób geny, które z takim mozołem zaszczepiali myszom naukowcy, by wyhodować z nich chorowite spaślaki, nagle przestały działać. Ktoś lub coś je wyłączyło. Co?
Metylacja. Pod tą mało przyjaźnie brzmiącą nazwą kryje się pewna reakcja chemiczna. Polega na tym, że do rozmaitych naszych genów może przyczepić się cząsteczka zwana grupą metylową. A kiedy już się przyczepi, działa jak korek. Zatyka gen. Wyłącza go. Dezaktywuje.
Metylacja, to wirtuoz naszych genów
Skąd ów korek bierze się w naszym organizmie? Źródeł jest wiele: my sami, jedzenie, picie, toksyny, lekarstwa - najogólniej mówiąc - środowisko.
Ono wpływa na to, które z naszych genów działają, a które nie. Nasze otoczenie, to co jemy, gdzie żyjemy, może wpływać na aktywność naszych genów, nie zmieniając jednak struktury naszego DNA. Obrazowo można by ten proces porównać do grania na fortepianie. Ma on stały skład klawiszy. A jednak w zależności od tego, który z nich uaktywnimy, a który będzie milczał, możemy zagrać bardzo różne melodie. Wirtuozem naszych genów jest metylacja.
Kiedy w 2003 roku dr Jirtle razem ze swoimi grubymi myszami dowiedli, że z pomocą czegoś tak banalnego jak dieta ciężarnej matki można wpłynąć na DNA dziecka, świat nauki na chwilę zamarł. A zaraz potem gwałtownie się rozkrzyczał. To była sensacja. I początek zupełnie nowej nauki: epigenetyki. Od tej chwili zajmować się ona będzie badaniem dziedziczności pozagenowej. Jean Baptiste Lamarck zachichotał w grobie.
Jak strach jednego pokolenia przenosi się na kolejne? I w ilu pokoleniach działa
O DNA mówi się, że stanowi instrukcję budowy i działania naszego organizmu. Istnieje jednak instrukcja do instrukcji. To epigenom. Informacja o tym, który gen, kiedy i jak ma zostać uaktywniony. Nie ma jednego epigenomu, każdy z nas ma ich tysiące, a może i miliony. Wszak inne geny (z tego samego kompletu, który mamy w każdej komórce naszego ciała) działają w wątrobie, a inne w mózgu. Inne w nerce a inne w skórze. Inne włączają się, kiedy jesteśmy młodzi, a inne - kiedy starzy.
Gdy naukowcy stworzyli mapę naszego genomu, odtrąbili zwycięstwo. Wiemy już, że mamy 3 miliardy par nukleotydów, które składają się na 25 tysięcy genów. Mamy przepis na człowieka.
- Co to za mapa? - drwią dzisiaj epigenetycy. - Jak się z jej pomocą poruszać, skoro nie wiemy, które z dróg są otwarte, a które zamknięte? I robią kolejne eksperymenty. Jak choćby ten z wąchaniem wiśni.
Mimo jednak, że dowodzą w nim, iż lękowa reakcja na zapach może być dziedziczona, wciąż nie potrafią odpowiedzieć na pytanie - jak? Co takiego - pod wpływem silnych przeżyć danego osobnika - zmienia mu aktywność genów w plemnikach czy komórkach jajowych? Jak strach jednego pokolenia przenosi się na kolejne? I w ilu pokoleniach ta zmiana się utrzymuje?
Naukowcy mają pewne teorie. Uważają na przykład, że za mechanizm przenoszenia informacji epigenetycznych może odpowiadać tzw. microRNA. To króciutkie łańcuchy RNA, które same w sobie nic nie kodują, zajmują się jednak regulacją blisko 30 proc. ludzkich genów. Może ono w jakiś sposób potrafi przetransportować nasze doświadczenia do DNA kolejnych pokoleń i używając metylacji odpowiednio zaprogramować geny kolejnych generacji. A może "przełącznikiem" genów są hormony? Kiedy się czegoś boimy, wydziela się wszak w naszym organizmie wiele hormonów stresu i może to one przełączają to i owo w genach w naszych plemnikach czy komórkach jajowych? Dziś nie wiemy.
Jeśli jednak czujemy nieokreślony niepokój wobec jakichś bodźców i będziemy chcieli sobie z nim sobie poradzić - do psychologa poślijmy naszych rodziców. Albo dziadków. Jest bowiem wielce prawdopodobne, że sami wciąż przeżywamy ich traumatyczny lęk.
Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz