Od początku kryzysu w Europie popełniano fatalne błędy przy próbach jego opanowania. Jest już późno – choć wciąż nie za późno na odwrót.
Kompleksowe studium na temat przyczyn i możliwego wyjścia z kryzysu strefy euro, opublikowane w maju 2013 przeze mnie i Costasa Lapavitsasa, wykazało niezbicie, że wspólna waluta europejska znalazła się w stanie bardzo poważnego zagrożenia. Stało się tak nie tylko dlatego, że od samego początku nie uwzględniono podstawowych warunków funkcjonowania udanej unii walutowej, że zarządzanie nią nie było adekwatne do złożoności materii, a do tego sparaliżowane wskutek ideologicznego nastawienia najważniejszych decydentów.
Stało się tak również dlatego, że od początku kryzysu, który zbiegł się z kryzysem globalnego systemu finansowego, popełniano fatalne błędy przy próbach jego opanowania. Koncentracja na kwestiach fiskalnych („kryzys zadłużenia publicznego”) nie pozwoliła na zastosowanie całościowej i celowej terapii. Poza tym jednostronne i wyraźnie błędne przypisanie winy krajom zadłużonym i wymagana od nich polityka cięć uruchomiły kryzys gospodarczy, którego negatywne skutki dla poziomu życia ludzi stanowią wyzwanie dla krajowych systemów demokratycznych i na całe dekady będą balastem dla pokojowego współistnienia obywateli Europy.
Jest już późno, choć nie za późno na odwrót.
Gdyby Niemcy, jako największy wierzyciel, wykazały przenikliwość, radykalnie zmieniły swoje stanowisko i wspólnie z innymi przyjęły nową strategię, strefa euro mogłaby przezwyciężyć ten ciężki kryzys.
Z każdym dniem jednak, kiedy trzymamy się starej i nieudanej strategii, szanse na udaną zmianę maleją. Decydującymi elementami nowej strategii byłoby zlikwidowanie różnic konkurencyjności (przede wszystkim przez podwyżki płac w Niemczech), natychmiastowe zerwanie z kursem na oszczędności fiskalne i – w trudnym okresie przejściowym – pomoc dla krajów zadłużonych poprzez kredyty Europejskiego Banku Centralnego, wprowadzenie euroobligacji bądź nieuwarunkowanej pomocy w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Również i pod tym względem potrzebujemy dłuższego oddechu. Powrót do sytuacji, w której kraje zadłużone staną gospodarczo na własnych nogach, będą notowały wzrost i mogły tworzyć miejsca pracy, nie nastąpi wcześniej niż za dziesięć lat.
Jako że prawdopodobieństwo dokonania tak zasadniczego zwrotu nie jest zbyt wysokie, należy rozpatrzyć również inne opcje. Nie ma innego wyjścia w sytuacji, kiedy w najbardziej poszkodowanych krajach koszty dostosowania są politycznie nie do zniesienia i poważnie zagrażają demokracji. Wspomniane na początku studium wykazuje, że korzyści z unii walutowej mogłyby być większe, nawet jeśli abstrahować od kwestii politycznych. Możliwość uprawiania wspólnej, zorientowanej na cały wielki obszar Europy polityki pieniężnej stwarzała ogromne szanse. Nie zostały one jednak wykorzystane. W świetle narzuconego krajom zadłużonym procesu dostosowawczego, ekstremalnie kosztownego – bez gwarancji, że zainteresowane kraje będą mogły szybko powrócić na ścieżkę wzrostu – ta polityka zbliża się do krawędzi, czego nie wolno nam lekceważyć.
Jest zawsze ograniczony poziom cierpień, jakie wybrane, demokratyczne rządy mogą narzucić swoim społeczeństwom.
Szczególnie w kryzysie, kiedy nie da się już wyjaśnić, dlaczego właściwie tylko jeden kraj ma przechodzić męki, podczas gdy inne kraje czy instytucje de facto przejmują nad nim kontrolę, akceptacja ludzi dla takiego układu może trwać bardzo krótko. Wszystkie kryzysy walutowe z przeszłości pozwalają zrozumieć, z jakim potencjałem masowego konfliktu, buntu i chaosu mamy do czynienia. W niemal wszystkich przypadkach taki kryzys dawało się politycznie ograniczyć jedynie za pomocą deprecjacji własnej waluty, która stosunkowo szybko przynosiła zwrot gospodarczy, a zatem zmianę oczekiwań co do przyszłości gospodarki.
Podobnego instrumentu we współczesnej Europejskiej Unii Walutowej nie można dziś zastosować. Żaden ze środków polityki gospodarczej, jakie Trojka narzuca poszczególnym krajom, nie daje szans na zmianę stanu gospodarki na lepsze. Obniżanie płac jest wyraźnie przeciwskuteczne, ponieważ szkodzi popytowi wewnętrznemu w gospodarce, który we wszystkich dotkniętych kryzysem krajach (z wyjątkiem Irlandii) jest ilościowo o wiele bardziej znaczący od sektora eksportowego. Tzw. instrumenty polityki podażowej nie mogą się znacząco przyczynić do przezwyciężenia słabości popytu, a o to przecież obecnie chodzi. W większości przypadków zaostrzają one tylko kryzys popytu.
Dopuśćmy myśl o wyjściu ze strefy euro
Wcześniej czy później, aczkolwiek w strefie euro moment ten może być już dość blisko, demokratycznie wybrane rządy muszą wykazać się sukcesami w zwalczaniu kryzysu. Muszą wzbudzić pozytywne oczekiwania, które ludziom – zwłaszcza młodym – przyniosą nadzieję na lepszą przyszłość. Jeśli to się nie uda, marginesy demokratycznego spektrum zyskiwać będą coraz większą popularność. Przy przedłużającym się kryzysie we wszystkich krajach, wierzycielskich i tych zadłużonych, będzie coraz więcej partii, które kwestionować będą system walutowy, obarczany odpowiedzialnością za cały ból procesów dostosowawczych, i rozważać wyjście danego kraju ze strefy euro. Wypieranie takiej możliwości z debaty publicznej, aby tylko nie kwestionować fundamentów współczesnej Europy, byłoby nieodpowiedzialnym lukrowaniem rzeczywistości i sprzyjałoby tylko przeciwnikom Europy.
Jeśliby tę możliwość w sensowny sposób dopuścić, trzeba jednak intensywnie przemyśleć, w jaki sposób wyjść naprzeciw odśrodkowej sile poszczególnych krajów, tak aby cała polityczna Europa zupełnie się przez to nie rozpadła. Abstrahując od wielu pomniejszych problemów technicznych, które wystąpić mogą przy scenariuszu wyjścia, istnieją dwie podstawowe przeszkody, które należy przezwyciężyć. Po pierwsze, konieczne są surowe mechanizmy kontrolne przepływów kapitału, aby zapobiec jego ucieczce i masowemu najazdowi klientów na banki w sytuacji, kiedy rozważa się wyjście z unii walutowej jednego bądź równocześnie kilku krajów. Cypr jest przypadkiem precedensowym, wskazujący, z jednej strony, że można to pogodzić z europejskimi traktatami i porozumieniami, a także, z drugiej strony, że te mechanizmy kontrolne można wprowadzić wystarczająco szybko, aby zapobiec chaosowi w chwili ogłoszenia planów wyjścia z unii walutowej.
Po drugie, przy przejściu do nowej waluty narodowej zachodzi niebezpieczeństwo, że waluta ta, jeśli wystawić ją na działanie rynków, niemal od razu radykalnie straci na wartości – przez co przewalutowanie okaże się bardzo drogie i bolesne. Wszystkie kraje z deficytem obrotów bieżących wymagają wprawdzie deprecjacji rzędu 25-40 procent, ale już większy spadek poważnie zaszkodziłby całemu europejskiemu handlowi. Do tego te kraje, które w dużym stopniu zależą od importu, przy przejściu na walutę krajową i nadmiernej jej deprecjacji ucierpiałby z powodu spadku realnych dochodów tak bardzo, że stanowiłoby to kolejny potencjał politycznego wybuchu.
Zapobiec nadmiernej deprecjacji walut i umożliwić krajom, które pragną pozostać w Unii Europejskiej (co powinno być regułą) jak najmniej bolesne przejście, a przy tym nie zniszczyć europejskiego rynku wewnętrznego – oto najważniejsze zadanie, jakie stoi przed polityką europejską. Przydatne mogłoby być w tym odnowienie Europejskiego Systemu Walutowego, tak by kraje „po rozwodzie” z euro chronione były przed niekontrolowaną deprecjacją walut i mogły odzyskać konkurencyjność bez załamania się koniunktury wewnętrznej.
Gdyby faktycznie zaczął się realizować scenariusz wyjścia, Niemcy gospodarczo na pewno by to silnie odczuły. Ponieważ przy uporządkowanym opuszczaniu strefy euro wyszłoby z niej więcej krajów (Europa Południowa, włącznie z Francją), trzeba się liczyć z tym, że tak skrajnie nastawiona na eksport struktura produkcji (z udziałem eksportu powyżej 50 procent), jaka wytworzyła się przez całe lata istnienia unii walutowej, wymagałaby radykalnego dostosowania. Niemiecki sektor eksportowy musiałby się wyraźnie zmniejszyć; od formy tego dostosowania zależałoby, czy choć jego część mogłaby zostać przejęta przez rozwijający się rynek wewnętrzny.
Gdyby z kolei Niemcy spróbowały zmierzyć się z utratą konkurencyjności za pomocą cięcia płac, wówczas nie dałoby się uniknąć głębokiej i długiej recesji i bardzo wysokiego bezrobocia. Również i w tym wypadku decydujące jest to, czy analizując przyczyny kryzysu, Niemcy rozpoznają także swe własne błędy i zareagują na nie odpowiednio. Kolejnej walki o konkurencyjność i udziały w rynku Europa mogłaby politycznie nie przeżyć.
Europa jest ważniejsza od euro
Wielu tych, którzy słusznie wierzą w Europę jako historyczną ideę ustanawiającą pokój, niełatwo zaakceptują tę tezę, ale musimy jednak pozostawać realistami. Wraz z unią walutową Europa wykonała być może zbyt wcześnie o jeden krok za daleko. Gdyby euro udało się uratować, z pewnością byłby to wielki sukces. Jeśli jednak nie da się go uratować we wszystkich krajach członkowskich, wówczas powinniśmy całą polityczną energię skierować na to, by ochronić politycznie zjednoczoną Europę przed sypiącymi się nad głowę ruinami części unii walutowej.
Bardzo wyraźnie widać, że zasadniczą decyzję o wspólnej walucie bardzo dobrze dałoby się uzasadnić argumentami ekonomicznymi. Dominująca teoria ekonomiczna od samego początku jednak ignorowała te argumenty i dezawuowała je politycznie. Także w ramach najważniejszych instytucji, jak Europejski Bank Centralny czy Komisja Europejska, próbowano wprowadzić unię walutową na podstawie panującej teorii neoklasycznej. Próba ta poniosła zasadniczą klęskę. Unia walutowa zbudowana na podstawie monetarystycznych wizji EBC i KE, jak również prostackich wyobrażeń na temat konkurencji pomiędzy narodami w największym kraju członkowskim – nie może i nigdy nie mogła zadziałać.
Nie możemy dopuścić, aby Europa samą siebie postawiła pod znakiem zapytania – pod wpływem silnie zabarwionych ideologicznie wyobrażeń na temat gospodarki.
Wszyscy, którzy pragną uratować Europę jako ideę polityczną – a to powinien być nasz nadrzędny cel – powinni zrozumieć, że można to zrobić jedynie przy takiej teorii gospodarczej, która jest zarazem realistyczna i progresywna. Tylko jeśli zrozumiemy, że udział wszystkich ludzi w gospodarczym postępie musi być zagwarantowany, a wyścig konkurencyjny pomiędzy narodami to absurd, wówczas można mieć nadzieję, że na ruinach starego gmachu zrodzi się nowe życie Europy.
Heiner Flassbeck – niemiecki profesor ekonomii, przez wiele lat główny ekonomista Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju, autor m.in. 10 mitów kryzysu, które właśnie ukazały się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Czytaj także:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz