Kończące się wybory na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej ujawniły deficyt demokracji. Jest to bolączka nie tylko partii, o której przywództwo się ubiegam, ale polskiego systemu partyjnego jako całości. Przywrócenie PO jej obywatelskiego charakteru będzie możliwe, gdy wprowadzimy mechanizmy wewnętrznej demokracji, rozpoczniemy prace nad zmianą sposobu finansowania partii politycznych i wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych oraz z szacunkiem będziemy odnosić się do obywatelskich inicjatyw ustawodawczych i referendalnych.
„Platforma Obywatelska chce przywrócić blask tradycyjnym ideałom republikańskim. Ideałowi państwa jako dobra wspólnego i skutecznego strażnika sprawiedliwości oraz bezpieczeństwa. Ideałowi obywatela – jako osoby wolnej i odpowiedzialnej za los swój i swojej rodziny” – stanowi deklaracja ideowa Platformy Obywatelskiej uchwalona przez jej Klub Poselski 21 grudnia 2001 roku. Czy Platforma Obywatelska AD 2013 jest partią republikańską?
Centroprawicowa, a nie centrowa
Platforma Obywatelska powstawała jako szeroka formacja centroprawicowa. Przywiązanie do wolnego rynku i przekonanie o potrzebie rozwoju przedsiębiorczości stawiało PO w kontrze do formacji nominalnie prawicowych, które jednak – z przyczyn historycznych i aksjologicznych – szukały poparcia w szeregach związków zawodowych. Poszanowanie tradycji i mądry patriotyzm odróżniały Platformę od funkcjonujących w latach 90. formacji liberalnych, które polskie dziedzictwo narodowe traktowały niejednokrotnie jako balast. Wreszcie otwartość na inicjatywę obywateli spoza partii, demokracja wewnętrzna i wielonurtowość miały różnić ją od reszty polskiej sceny politycznej. PO miała być polską Partią Republikańską zarówno w wymiarze programowym, jak i organizacyjnym.
W ciągu minionych trzech tygodni przejechałem ponad 5000 kilometrów, odwiedziłem 50 miast, spotkałem się z tysiącami osób, w tym z członkami partii i naszymi rozczarowanymi wyborcami. Wysłuchałem setek rozgoryczonych głosów ludzi, którzy mają nam za złe odejście od odwagi reformowania państwa, poparcia dla wolnego rynku i wspierania przedsiębiorczości. Wielu naszych partyjnych kolegów wspominało, że przystępowali do partii umiarkowania i zdrowego rozsądku, a nie socjaldemokratycznej formacji, która próbuje stać się awangardą obyczajowej rewolucji.
W tych kilku województwach, gdzie umożliwiono mi spotkanie z regionalnymi działaczami (reszta zarządów regionalnych nie zareagowała na moją prośbę umożliwienia mi spotkań w biurach regionu – choć wszystkie zarządy angażowały się w organizację spotkań z Donaldem Tuskiem) usłyszałem wiele gorzkich słów na temat deficytu demokracji wewnętrznej, partyjniactwa i braku poważnej dyskusji o naszym programie i Polsce. Zakończona kampania wyborcza pokazała, że Platforma od republikańskich ideałów odeszła bardzo daleko.
Dezercja konkurenta
Kiedy Donald Tusk zaproponował bezpośrednie wybory przewodniczącego, pomyślałem, że to krok w dobrą stroną – w stronę naszych korzeni. Zdecydowałem się na udział w nich z realistycznym przekonaniem, że moje szanse są niewielkie. Większość kandydatów w amerykańskich prawyborach nie startuje przecież po to, aby otrzymać nominację w wyścigu do Białego Domu, lecz żeby zagwarantować uwzględnienie istotnych dla nich postulatów programowych w ostatecznym programie prezydenckim. Temu służą debaty kontrkandydatów, regionalne konwencje i programowe przemówienia kierowane do obywateli.
Donald Tusk chyba szybko przestraszył się wizji rywalizacji, którą zaproponował. Stąd dziwaczna decyzja, by wybory odbywały się w wakacje i rezygnacja z konwencji regionalnych, podczas których kandydaci mogliby przedstawiać swoje programy. Premier wycofał się nawet z danego Młodym Demokratom słowa o gotowości do udziału w debacie kandydatów. Wielu szeregowych członków, którzy zaprosili mnie na spotkania w różnych częściach Polski, zaczęto poddawać naciskowi (na szczęście nie zawsze skutecznemu), by się z tych zaproszeń wycofali.
Po pierwszym dniu głosowania przez Internet premier i jego otoczenie przypuścili atak na mnie, zarzucając mi, że buduję inną partię. Widząc zaś Donalda Tuska, który zamyka się w rządowych ośrodkach i unika jak ognia spotkania ze zwykłymi ludźmi, zrozumiałem, że dziś kieruje nim już przede wszystkim strach przez utratą władzy. To jego postawa sprawiła, że nie miałem innego wyjścia, jak prowadzić kampanię opartą na komunikacji internetowej i bezpośrednim kontakcie z wyborcami, a nie debacie wśród partyjnych kolegów. Przed taką debatą zdezerterował mój konkurent.
Obywatelska Tylko z Nazwy
W Stanach Zjednoczonych funkcjonują dość popularne określenia RINO i DINO. Akronimy oznaczają tych polityków dwóch wielkich partii, którzy nie podzielają sztandarowych wartości ugrupowań, do których należą – lewicujących polityków Partii Republikańskiej nazywa się Republikanami Tylko z Nazwy (Republicans In Name Only), a konserwatywno-liberalnych działaczy związanych z Partią Demokratyczną – Demokratami Tylko z Nazwy (Democrats In Name Only).
Mam dziś nieodparte wrażenie, że obecne kierownictwo PO robi wszystko, by Platforma stała się Obywatelska tylko z nazwy. I nie chodzi tu wyłącznie o lekceważenie, jakie aparat partyjny okazuje dziś szeregowym działaczom czy środowiskom, które stanowiły nasze zaplecze. Nie rozumiem tych moich kolegów, którzy z pogardą wypowiadają się o obywatelskim wysiłku inicjatorów kolejnych referendów. Wreszcie nie potrafię zrozumieć, dlaczego mimo sześciu lat rządów nie zagwarantowaliśmy kluczowych dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego zmian.
Kontynuacja kursu antyobywatelskiego jest najprostszą drogą do wyborczej katastrofy w 2015 roku. Polityk zapominający o obywatelach jest skazany na porażkę, jakkolwiek nie byłby potężny. Duch pyszny poprzedza wszak upadek.
Każda władza deprawuje
Mam świadomość, że każda władza deprawuje. Deficyt demokracji jest bolączką polskiego systemu politycznego jako całości. Jedynym zabezpieczeniem przez degeneracją polityków i oligarchizacją partii politycznych jest wzmocnienie obywatelskich mechanizmów kontroli nad władzą. Szereg rozwiązań, które zwiększą wpływ obywateli na życie publiczne i zlikwidują największe patologie w partiach politycznych, przedstawiłem w czasie ostatnich kilkunastu tygodni. W pierwszej kolejności powinniśmy doprowadzić do zasadniczych zmian w funkcjonowaniu naszej partii. Dlatego w czasie czerwcowej konwencji złożyłem propozycje takich zmian w statucie, które pozwolą na prawdziwe upodmiotowienie szeregowych członków Platformy.
Po pierwsze, uważam, że analogicznie do wyborów przewodniczącego powinny odbywać się bezpośrednie, powszechne wybory szefów regionów i powiatów. Po drugie, partyjne pieniądze pochodzące ze środków publicznych powinny być rozdysponowywane tak, by mogły być wykorzystywane nie tylko przez centralny i regionalny aparat, ale też szeregowych członków na poziomie kół. Wreszcie zaś w fundamentalnych sprawach – takich jak chociażby rządowe propozycje likwidacji OFE, zawieszenie progu ostrożnościowego czy potencjalna koalicja z SLD – wśród członków partii powinny odbywać się powszechne referenda. Dla pokonania partyjnej oligarchii konieczne są jednak dużo poważniejsze zmiany systemowe.
W ostatnich tygodniach mieliśmy okazję przekonać się, że patologie partii politycznych zbudowane są na fundamencie wadliwego systemu publicznych dotacji i subwencji. Donald Tusk ogłosił, że wrócimy do dawnego postulatu całkowitej likwidacji finansowania partii z pieniędzy publicznych. Niestety, zbudowanie sejmowej większości popierającej taką zmianę jest dziś niemożliwe. Odpowiedzialność przed wyborcami wymaga, by przedstawiciele wszystkich partii parlamentarnych nie poprzestali na populistycznym przekrzykiwaniu się argumentami za i przeciw subwencjom, lecz zbudowali taki kompromis, który zlikwiduje istniejące patologie i wpłynie na ich demokratyzację.
Nowy system powinien nakładać na partie obowiązek umieszczania rachunków i faktur w Biuletynie Informacji Publicznej. Wysokość otrzymywanej subwencji powinna być częściowo uzależniona od ilości aktywnych, tj. opłacających składki członków partii, co otworzy je na obywateli. Celowe wydaje się dzielenie środków również na podstawie wyników wyborów innych niż parlamentarne, i obniżenie progu uprawniającego do finansowania.
Wreszcie część subwencji budżetowej powinna być związana z liczbą wprowadzonych do Sejmu lub Senatu reprezentantów. W przypadku odejścia z ugrupowania, partia traciłaby część funduszy otrzymywanych z tytułu wprowadzenia danego przedstawiciela. Zwiększyłoby to podmiotowość parlamentarzystów i zmniejszyło ich zależność od centrali partyjnych.
Z powyższym wiąże się też kwestia ordynacji wyborczej. „Chciałbym, abyście państwo raz na zawsze przyjęli do wiadomości, że okręgi jednomandatowe staną się faktem” – deklarował w 2005 roku z mównicy sejmowej Donald Tusk. Niestety, wprowadzenie wyborów większościowych w 460 okręgach wymaga zmiany konstytucji. Niemniej już dziś Platforma Obywatelska mogłaby zbudować większość, która wprowadzi – wzorem Niemiec, Szkocji czy Nowej Zelandii – tak zwaną ordynację mieszaną. Zwiększa ona wpływ obywateli, a zmniejsza rolę aparatu partyjnego.
Nic tak nie podcina skrzydeł obywatelskości, jak aroganckie „zmielenie” przez władzę olbrzymiego wysiłku włożonego w społeczną inicjatywę. Sejm nie powinien móc odrzucać obywatelskich projektów ustaw w pierwszym czytaniu. Wzmocnienia wymaga instytucja referendum. Po zebraniu określonej liczby podpisów (na przykład miliona) powszechne głosowanie powinno odbywać się obowiązkowo, bez możliwości odrzucenia tak popieranego wniosku przez Sejm. Większość parlamentarna powinna mieć odwagę obrony własnego stanowiska w takiej sytuacji. Zmian wymagają też przepisy o referendach lokalnych. Z uznaniem przyjmuję propozycję prezydenta Bronisława Komorowskiego, by referenda lokalne co do zasady były ważne bez względu na liczbę ich uczestników. Nie przekonuje mnie natomiast zaproponowany wyjątek od tej reguły, by podwyższyć frekwencję pozwalającą na odwołanie lokalnych władz.
Czas dobrych zmian
Podczas kampanii spotkałem wielu rozczarowanych wyborców Platformy. Szczególnie bolesne jest to, że odwraca się od nas dotychczasowy żelazny elektorat: przedsiębiorcy (pod koniec 2011 roku popierała nas połowa spośród nich, dziś – 15 proc.), młodzież, samorządowcy, ludzie skupieni w organizacjach pozarządowych – a więc te grupy społeczne, które wszędzie są zaczynem klasy średniej i nośnikiem wartości republikańskich.
Wśród Polaków powszechne staje się oczekiwanie na zmiany. Kontynuacja polityki ciepłej wody w kranie, narastającego fiskalizmu i etatyzmu nieuchronnie doprowadzą w 2015 roku do zwycięstwa PiS.
Polacy wciąż oczekują nowej politycznej jakości, którą obiecała im Platforma Obywatelska. Jestem przekonany, że w Polsce wiodącą partią może być rozsądna, wolnorynkowa formacja centroprawicowa, która przywróci polityce republikański etos. Bez względu na wynik wyborów jestem zdeterminowany, by działać na rzecz przedstawionego w kampanii programu dobrych zmian, szukając dla niego poparcia wśród organizacji pozarządowych, środowisk samorządowych i zrzeszeń przedsiębiorców. Wiem, że program oparty na wartościach, którym hołdowała niegdyś PO, jest najlepszym programem dla Polski.
Nie zapomnę rozmowy z 40-letnim przedsiębiorcą, który opowiedział mi swoją historię. Jako dziecko wyjechał za granicę. Wychowywał się w różnych krajach europejskich, cały czas marząc o powrocie do Polski. Zrobił to już jako dorosły, zamożny człowiek. Dzisiaj prowadzi interesy na skalę globalną. Mówi: „Moje firmy działają w całej Europie i Afryce Wschodniej. I tylko w Polsce mam poczucie, że jestem zniewolony przez państwo. Urzędnicy zniszczyli mi już dwie firmy. Ale nie wypchną mnie stąd. Bo ja kocham ten kraj”.
Dla takich ludzi – łączących gorący patriotyzm, przedsiębiorczość i chęć działania na rzecz przebudowy państwa – warto być w polityce. Wcześniej czy później wartości republikańskie, obywatelski etos pracy dla Polski i duch przedsiębiorczości zwyciężą na scenie politycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz