sobota, 24 sierpnia 2013

SCHODOWSKI, SOSNOWSKI: ĆWIARTOWANIE HEGLA

W gruncie rzeczy nie ma innego sposobu myślenia niż ten, który obecnie określa się jako heglowski.
Bartosz Wójcik: Dlaczego Hegel? Nie należy on współcześnie do najbardziej sexy myślicieli.  

Jacek Schodowski: Ujmując rzecz w kategoriach kultury hipsterskiej, możemy powiedzieć, że Hegel jest jeśli nie najważniejszym, to z pewnością jednym z najważniejszych retro-myślicieli, który dostarcza wciąż aktualnych ram pojęciowych dla otaczającej nas rzeczywistości.

Maciej Sosnowski: Dlaczego Hegel? Są liczne i słabe zazwyczaj filmy amerykańskie o brzydko ubranych, zapuszczonych typach, którzy się szwendają po korytarzach college’ów, i choć są looserami, wszyscy ich biją bądź nimi gardzą, to jednak wzbudzają w widzu podskórną sympatię. Hegel jest jednym z nich. To znaczy takim brzydkim kaczątkiem: koleś z wielkim potencjałem, którego nikt nie dostrzega, a wybucha w tej finałowej scenie, bo to właśnie on wszystkich ogrywa, rzuca najwięcej punktów do kosza, podrywa tę super cheerleaderkę. I to jest chyba odpowiedź – mimo całej tej niefajnej otoczki to jest największy filozof w dziejach. Trzeba tylko opowiedzieć jego historię do końca i wtedy widać, że facet ma przegigantyczny potencjał przykryty masą nieżyczliwych czy złych interpretacji.

Co w takim razie wydaję wam się najatrakcyjniejsze czy najbardziej aktualne w dorobku Hegla dla współczesnego czytelnika? 

JS:  Dzisiaj Hegel w doskonały sposób funkcjonuje jako odtrutka na łatwość myślenia, którą aprobowały rozmaite nurty myśli ponietzscheańskiej. Wprowadziły one deklaratywną lekkość myśli kosztem jej trywializacji. A Hegel jest nie tyle powrotem do ciężaru metafizycznego, co właśnie do ciężaru samego myślenia. Może w tym tkwi największa zaleta Hegla, że myślenie za jego sprawą jest jeszcze w stanie stawiać opór, a tym samym wszelkie kretynizmy o śmierci filozofii okazują się być zdecydowanie przedwczesne. Natomiast jeśli traktować Hegla jako kolesia, który żył około dwieście lat temu i pisał różne rzeczy o świecie, historii, duchu itd., to faktycznie powracanie do takiego Hegla, czy raczej do jego widma, byłoby obskurantyzmem filozoficznym i nie miałoby to większego sensu.


Ja osobiście przychylam się do zdania Žižka, że powrót do Hegla dzisiaj jest możliwy tylko i wyłącznie przez psychoanalizę. To są dwa dyskursy, które wręcz siebie wymagają, zabezpieczając nawzajem swoje newralgiczne miejsca: z jednej strony, żeby nie popaść – z perspektywy Hegla – w starą wyświechtaną metafizykę obecności, a z drugiej strony – z perspektywy psychoanalitycznej – żeby nie skończyć jako ideologia burżuazyjna. 


Co sprawiło, że Hegel stał się „chłopcem do bicia”? 

MS: Często lenistwo. Nie chciało się, szczególnie niezawodowym filozofom jak Nietzsche, tego Hegla czytać, co jest akurat, tak po prostu po ludzku, zupełnie zrozumiałe. Potem, jak się już wszyscy tym nietzscheańskim novum zachłysnęli, to wielu uznało, że sprawa jest już załatwiona, 

JS: Jeśli chodzi o francuski przełom antyheglowski, to ma on wiele wspólnego z antyheglizmem Nietzschego, za sprawą jego wybitnego komentatora i interpretatora, czyli Deleuze’a. Wydaje mi się, że antyheglizm Deleuze’a wykazywał wiele podobieństw do antyheglizmu Nietzschego: sam Hegel był u nich słabo rozpoznany, funkcjonował przede wszystkim jako podręcznikowa zmora, nihilista, stary Prusak, który mówi o potędze swojego państwa, żelaznych prawach rozwoju ducha dziejowego i prymacie ogólności. Wystarczy spojrzeć na rozdział poświęcony Heglowi w Nietzsche i filozofia Deleuze’a, gdzie zła wiara autora osiąga poziom krytyczny zmieniający się w stek bzdur na temat autora Fenomenologii. Dlatego też nie powinien nas zaskakiwać radykalny opór Deleuze’a – broniącego w "Różnicy i powtórzeniu" zasady jednostkowości – wobec tak jednoznacznie totalistycznej a zarazem jednoznacznie fantazmatycznej wizji na temat  Hegla. Takiemu „złemu” Heglowi należy się przeciwstawiać, inaczej mają się sprawy z „dobrym” Heglem, przeczytanym życzliwszym, nieuprzedzonym okiem, który paradoksalnie okazuje się  doskonałym sojusznikiem w poszukiwaniach Deleuze’a. Taki Hegel okazuje się być protoplastą myślenia różnicy i radykalnej przygodności. W tym tkwi jego punkt styczny z Deleuze’m. Oczywiście taką tezę możemy postawić przede wszystkim dlatego, że czytamy Hegla narzędziami psychoanalizy.

Czy ty, Maćku, uważasz, że to jest jedyna linia obrony Hegla, którą można podjąć, czy może też da się obronić pojęcie Heglowskiej totalności, które np. jako swój integralny moment zawierałoby różnicę i przypadkowość?

MS: Jak rozumiem, sugestia zawarta w twoim pytaniu jest taka, żeby bronić tej totalności, bronić tej całości. „Tej” czyli właściwie wyczytanej z samych pism Hegla, a nie totalności wypracowanej na zupełnie innym gruncie (gdzieś tam w meandrach filozofii XIX czy XX wieku), a dopiero potem wtłoczonej do samego Hegla, w celu jego kompromitacji. I ja się z tym zgadzam – całość Heglowska, ta prawdziwa całość Heglowska to coś, co warto na gruncie filozofii bronić, bo to jest po prostu remedium na wszelkiego rodzaju jednostronności i dziwne, niebezpieczne, pełne przemocy przegięcia. Cała ta skomplikowana sytuacja – dwóch totalności, złej i dobrej, kojarzonych z Heglem – jest znamieniem wspomnianego leniwego rozczytania Hegla w XX wieku, zapoznania jego dokonań i potem dochodzeniem do niego poprzez innych filozofów, którzy mają niby Hegla ratować, uwspółcześniać, bez ufności w to, że on sam może być już znacznie bardziej współczesny niż oni i to, z całym dobrodziejstwem swojego inwentarza: metafizyką, totalnością itd. 
Generalnie wydaje mi się, że tak, należy bardziej zaufać samemu Heglowi i przyjąć go z całym jego filozoficznym bagażem, ze wszystkim co oferuje. Bo dopiero wtedy Hegel tak naprawdę działa. Powinno się zatem zabrać za Hegla jako Hegla – prawdziwego Hegla…

JS: Prawdziwego, czyli jakiego? Mówisz tak, jakby to naprawdę był spójny obraz, a on przecież ma już kilka pęknięć w obrębie zaledwie jednej książki, jednego dzieła!

MS: O to właśnie chodzi! Nie idzie o to, aby dekonstruować Hegla za pomocą innych tekstów współczesnych, ewentualnie inne teksty dekonstruować przy użyciu Hegla, tylko o to, aby wziąć Hegla jako Hegla, tzn. po prostu jego teksty, i zobaczyć jak on sam jest pęknięty, zróżnicowany, wewnętrznie sprzeczny, sam nieustannie siebie dialektycznie przepracowujący itd. Po prostu trzeba zaufać tym tekstom.

JS: Szczerze mówiąc, nie wiem czy do czegoś nam się dzisiaj przydadzą jenajskie rozważania z zakresu chemii. Moim zdaniem, czytając rozmaite dyskursy spulchniające Hegla zajedziemy chyba nieco dalej niż sięgając do Hegla jako Hegla. Być może w takiej samej mierze istotne jest to czego Hegel nie napisał lub co przemilczał, jak to, czemu poświęcał swoje wykłady. 

Wydaje mi się, że wyłoniły się w naszej dyskusji dwa wyraziste stanowiska. Ty, Jacku uważasz, że Hegla należy ćwiartować poprzez narosłe w historii filozofii komentarze. Natomiast twój pomysł, Maćku, jest taki, żeby sięgnąć do Hegla, który samego siebie ćwiartuje. Jak to w takim razie jest z tym ćwiartowaniem?

MS: Hegel sam się nieustannie ćwiartuje i im więcej z Hegla w Heglu, tym bardziej on siebie ćwiartuje, tym bardziej jest niespójny. Ćwiartowanie jako metafora funkcjonowania heglowskich sprzeczności, jest sposobem życia tej filozofii, a nie jej prostym uśmiercaniem. Natomiast gdy siłą i bez skrupułów wyciągamy z niego to, co jest nam potrzebne, ćwiartowanie przemienia się w wyrywanie flaków i mechaniczną produkcję mięsa (że tak napompuję balon tej metafory do oporu), tym bardziej on sprawia wrażenie kolesia, który właśnie dostarcza spójnych metodologicznych narzędzi, pomysłów, pojęć, które można z łatwością i bezproblemowo wykorzystać.


To jest wtedy taki kotlet z Hegla, słaba opcja. Nie oznacza to, że instrumentalizacja Hegla do partykularnych celów z zasady musi być czymś złym, chodzi raczej o to, aby była jednak czymś wtórnym, aby nie przysłaniała możliwość ujęcia bardziej całościowego. 


Mam w takim razie pytanie do Jacka. Czy taki nadmiernie poćwiartowany Hegel nie traci swoich trwałych jakości, które w ogóle umożliwiają identyfikację Hegla jako Hegla? Skoro możemy mieć Hegla Deleuze’a, Hegla Habermasa, Hegla Žižka i jeszcze wielu innych, to czy przypadkiem Hegel nie staję się wtedy wszystkoobsługujący, a co za tym idzie zupełnie nieoperacyjny? Czy nie grozi nam wtedy to, że z Heglem można absolutnie zrobić wszystko?

JS: Sęk w tym, żeby być na tyle precyzyjnym filozoficznym chirurgiem, aby utrzymać to ciało Heglowskie, pomimo rozlicznych amputacji, cały czas przy życiu, z pulsującym sercem. Natomiast to, o czym mówisz, przypomina bardziej potwory Frankensteina; z przyszytą martwą ręką czy nogą. Takie potwory, owszem powstawały, szczególne upodobanie do nich wykazywali Francuzi, którzy zapożyczali od Hegla  bardzo silne pojęcia, nie wyprowadzając z nich jednak ostatecznych konsekwencji filozoficznych – takie myślenie na pół gwizdka. Natomiast znakomitym przykładem filozofów, którzy poćwiartowanego Hegla utrzymywali  wciąż przy życiu, byli chociażby frankfurtczycy z Adornem na czele, a pośród Francuzów Lacan – który, żeby było śmieszniej,  być może wcale tego Hegla nie przeczytał, a chcąc, nie chcąc i tak pozostawał najwierniejszym heglistą spośród wszystkich. Żaden z nich przecież nie wracał do „Hegla jako Hegla” ani też nie robił z niego kotletów. Paradoksalnie to deklaratywnie antyheglowscy myśliciele – jak Lacan czy Deleuze – sprawiają, że wydawałoby się już martwe pojęcia uzyskują nowe, życiodajne tchnienie, a serce Heglowskie wciąż bije. Aby uczynić sytuację jeszcze bardziej paradoksalną możemy powiedzieć, że np. Lacan jest najbliższy Heglowi dokładnie tam, gdzie o nim w ogóle nie wspomina. 

W czym by się objawiało to ożywianie? 

JS: Ano chociażby tym, że wprowadzamy do myślenia wymiar zasadniczej  niekonsystencji. Zaczynamy raczej interesować się dziurami w całym aniżeli całym, czy też uruchamiamy w myśleniu żywioł negatywności, który jest podstawową cezurą oddzielającą tradycję heglowską, od np. spinozjańskiej. Porównując dzisiejszych przedstawicieli obydwu tradycji, dajmy na to Žižka i Negriego, to nie tylko na poziomie pojęć, ale przede wszystkim w samym szkielecie myślenia można zobaczyć, że są to dwa zgoła odmienne projekty filozoficzne. Zasadzają się na zupełnie innej motoryce wewnętrznych wektorów sił: to, co stara się skonstruować Negri za Deleuzem, to jest taka entropia; natomiast Žižek, Lacan i inni filozofowie z tradycji heglowskiej przede wszystkim przepracowują pojęcie negatywności myśląc raczej w ramach dialektycznych spięć.

MS: Problem z Heglem polega na tym, że jakkolwiek by go nie czytać, czy na sposób instrumentalny czy na sposób całościowy, to i tak będzie tracił ów heglizm swoje cechy dystynktywne, realizując w ten sposób swoją wewnętrzną paradoksalną logikę całości. Bo jak słusznie zauważyłeś w pytaniu, Hegel obecnie zatraca wyznaczniki bycia Heglem, zostaje tak poćwiartowany, że nie wiadomo, czy to jest jeszcze Hegel, gdzie kończy się Hegel, jaka filozofia zaczyna się po Heglu itd. Mi to się wydaje – mimo moje wcześniejszej wypowiedzi, na pierwszy rzut oka z tym nieuzgadnialnej – świadectwem właściwego powrotu do Hegla. I jego triumfu czy też triumfu dialektyki w ogóle. To jest większy problem związany z tym pierwszym pytaniem: po co Hegel w ogóle. Pytanie takie jest o tyle źle sformułowane, że w gruncie rzeczy nie ma innego sposobu myślenia niż ten, który obecnie określa się jako Heglowski. Hegel genialnie rozpoznaje to, w czym pracuje – samo myślenie. I w ten sposób jest nieprzekraczalny o ile myślenie jest nieprzekraczalne. Ale że samo to myślenie jest wewnętrznie poćwiartowane, sprzeczne, to nieprzekraczalność Hegla nie zamienia go w martwą skorupę, tylko tam ciągle coś się dzieje, bo ono – uwaga! – ciągle samo się przekracza ku sobie. Uff… 

Dochodzimy do bardzo interesującego momentu, bowiem według ciebie, Jacku, z Hegla należy ocalić dla współczesności wypracowane przez niego pojęcie negatywności i dialektykę krótkich spięć. Natomiast ty, Maćku, uważasz, że nic nie trzeba ocalać, gdyż Hegel sam się ocala. To znaczy, że nikt nie jest wstanie od niego uciec, bowiem każdy krytyk Hegla jest już uwikłany w jego dyskurs. Dlatego nie można wyróżnić czy wyosobnić jednego punkt, momentu jego myśli, który gwarantowałby jej aktualność. Tylko Hegel jako całość jest aktualny!

MS: Tu jest jeszcze jedna ważna kwestia: czy jest tak, że dzięki Heglowi uzyskaliśmy pełniejszą świadomość tego, że myślenie jest negatywne, czy dopiero dzięki Heglowi myślenie stało się negatywne. Ja mam jednak wrażenie, że ta pierwsza opcja jest właściwa. Na tym polega kluczowy problem z Heglem, to nie jest tak, że on jak jakiś Prometeusz dał nam ogień, którego wcześniej nie było. O tylko odkrył to, że myślenie jest i zawsze było negatywne. Tak rozumiany heglizm rozpoznaje coś, co w tradycji filozofii Zachodu funkcjonowało od samego początku. Heglizm im bardziej jest literalnie heglizmem, tym mniej staje się heglizmem partykularnym, "historycznym": ponieważ im mocniej wchodzimy w taką definicję myślenia, którą proponuje Hegel, tym bardziej zauważamy, że ta definicja jest superuniwersalna i dotyczy całej filozofii, tego dziwnego gatunku literackiego, który kiedyś tam się zaczął i nie wiadomo jak się skończy.


Dlatego Hegel traci swoje cechy wyróżniające – ich utrata jest samą istotą heglizmu, tj. zatracanie tego, co partykularne pozostające jednak przy tym, co konkretne. 


JS: Na tym polega chyba cały wic, którego już Hegel był świadom. Dlatego postanowił on zrobić wykłady z historii filozofii, żeby zbudować swoje drzewo genealogiczne, ukazać sieć własnych wpływów, która może świadczyć zarówno o jego impotencji, jak i o omnipotencji.

Zatrzymajmy się przy tej dialektyce impotencji i omnipotencji. Czy da się uchronić heglizm przed totalizującymi i autorytarnymi zakusami, które niewątpliwie w nim występują? 

MS: I znowu - naprawdę mam wrażenie, że nie jest to problem Heglowski, tylko problem myślenia jako takiego. To znaczy myślenia nazwanego przez Hegla siłą negatywności. Nie jest tak, że jeśli wytoczymy potężne działa naładowane siejącymi zniszczenie argumentami i wystrzelimy je przeciwko konkretnej osobie – G. W. F. Heglowi – to poradzimy sobie z problemem wszystkożerności systemu, ogólnością, totalnością, etc. Myślenie jest takie, że zawsze tkwi w nim ryzyko totalizacji, ideologizacji, kolonizacji, wszystkich tych złych rzeczy. Nie potrzeba wcale "Dialektyki oświecenia" Adorna i Horkheimera, wydaje mi się, że sam Hegel rozpoznawał tkwiące tutaj zagrożenie, jak pewnie kilku innych kolesi przed nim, ale on to też bardzo precyzyjnie opisał. Inaczej mówiąc, Hegel o tyle jest dobry, że rozpoznaje problem w samej "problematyczności" – tj. problem w samym problematyzowaniu, tj. myśleniu. Nie jest tak, że myślenie jest "zwykłym" narzędziem do rozwiązania jakiegoś tam problemu, bo to ono samo jest źródłem wszelkich problemów, do których rozwiązywania zostało powołane. 

Już w sobotę, 24 sierpnia, druga część rozmowy.

Wywiad jest częścią cyklu rozmów, które podsumowują pierwszy rok kilkunastu stałych seminariów prowadzonych w Instytucie Studiów Zaawansowanych. Aby przedstawić treść każdego z nich szerszej publiczności, poprosiliśmy wybranych studentów o przeprowadzenie rozmów z prowadzącymi, które ukazują się obecnie w Dzienniku Opinii.

Czytaj także:

Źródło: Dziennik Opinii KP

SCHODOWSKI, SOSNOWSKI: ĆWIARTOWANIE HEGLA (2)

Filozofia umarła z chwilą narodzin. Kres był w nią wpisany już od zarania, dlatego każdy wielki myśliciel chciał być ostatnim filozofem.
Bartosz Wójcik: Czy tego dialektyka jako taki obły i niewywrotny system nie wykazuje podobieństwa wobec swojego głównego wroga: kapitalizmu)? To kapitalizm jest tym systemem, który każdą formę oporu kolonizuje i wpisuje w swoją wewnętrzną logikę.  To w kontekście Hegla skłania do postawienia pytania: w jaki sposób Hegel może być inspirujący dla krytyki współczesnego kapitalistycznego ładu? 

Maciej Sosnowski: Odpowiedzią może być odwołanie do Marksa: ten problem na gruncie teorii jest nierozwiązywalny - Hegel dotarł do granic możliwości teorii jako takiej. Próbując przepracować moment krytyczności myślenia, natrafiamy na paradoks: im bardziej myślenie jest krytyczne, tym więcej produkuje zasklepiająco-afirmatywnych względem rzeczywistości kompleksów ideologicznych, bo tym bardziej jest w sobie zadufane, niebaczne na swoje mankamenty, na swoje uwikłania. Dlatego jedyny sposób polega na wyjściu poza teorię, czyli na zwróceniu się w stronę praxis – w stronę rewolucji. Jeśli nie po drodze nam z rewolucją, to jesteśmy zmuszeni zaakceptować tą dziwną, reprodukującą się maszynkę refleksji (bo nie ma innego myślenia niż dialektyczne). Więc albo myślimy i pozostajemy w ramach tego zaklętego koła, afirmujemy jakoś tam, choćby pokątnie, cały ten parszywy kapitalizm, albo przestajemy myśleć i inwestujemy w coś niby fajniejszego, ale to zawsze okazuje się inwestycją w gołą, straszną przemoc. 

Jacek Schodowski: Muszę się w tym miejscu z Maćkiem nie zgodzić. Uważam, że jest dużo przykładów myślenia niedialektycznego. Dialektyka wcale nie ma monopolu na myślenie. Tego m.in. uczy nas psychoanaliza. Pokazuje, że nie ma myślenia jako takiego. Mamy raczej różne rodzaje myślenia, uwarunkowane różnymi konfiguracjami libidalnymi i Hegel realizuje zaledwie jeden z możliwych modeli myślenia.

Co zyskuje psychoanaliza od heglowskiej dialektyki i przede wszystkim dlaczego jest potrzebna Heglowi?

JS: Wbrew powszechnej opinii, za którą stoją przede wszystkim tekst myślicielek i myślicieli z Lublany, prawie żaden z psychoanalityków, może z wyjątkiem Lacana i może kilku innych (np. Marcuse, jeśli uznać go za psychoanalityka), nie odczuwał bezpośredniej potrzeby konfrontowania się z Heglem. Sam Freud nie obcował z dziełami Hegla.


Niemiej jednak tym, co może zaoferować psychoanaliza Heglowi, jest oczyszczające przemierzenie heglowskiego fantazmatu, którym jest właśnie ten koherentny, niewywrotny i wszystkożerny system. Natomiast w drugą stronę, nawet taki wykastrowany Hegel, przemianowany z totalizującego myśliciela na myśliciela niekonsystencji, jest w stanie dać psychoanalizie ramę, chroniącą ją przed popadnięciem w mieszczański partykularyzm i złą jednostkowość. 


A czy nie jest przypadkiem tak, że psychoanaliza kastrująca Hegla z totalistycznych fiksacji, sama realizuje fantazję o omnipotencji i nieomylności? Przecież zarzuty, które stawia Heglowi, zostają potem postawionej jej samej...

JS: No tak, dlatego są sobie bliskie! Podstawową różnicę między nimi można pokazać na pewnej metaforze: jest to walka bokserów wagi ciężkiej, dwóch na tyle dobrych zawodników i dysponujących na tyle odmienną techniką, że są w stanie zadawać sobie odmienne ciosy, a nie tylko zderzać się wciąż w tych samych miejscach. 

Teraz chciałbym zwrócić się do ciebie, Maćku, jako heglisty. Czy właśnie najbardziej wyzwalające nie jest w Heglu to, że przyznał się i wziął na klatę myślenie ze swoimi wszystkim kolonizującymi i zawłaszczającymi tendencjami? Słowem, mówił o tym, co inni – a w szczególności cała rebelia antyheglowska – głęboko wypierali, nie mogąc się jednak nigdy ostatecznie wyzwolić od „przymusu racjonalności”. Hegel jako jeden z niewielu był w stanie spojrzeć totalności myślenia prosto w oczy i wytrzymać w tym spojrzeniu. 

MS: Ten XX-wieczny pucz antyheglowski czy junta gen. AntyHegla swoje prawdziwe źródło i dobrze funkcjonujący silnik zawdzięcza nie uwspółcześnianemu Spinozie, nie nawet Nietzschemu czy Schopenhauerowi, ani żadnemu innemu XIX-wiecznemu filozofowi, tylko Heideggerowi. To właśnie Heidegger podsumował i zebrał w nową całość dotychczasowe krytyki Hegla i przede wszystkim rozpisał dla nich nowy kontekst, szeroki, dziejowy horyzont, czym uwiódł całe pokolenia. Na przykład wszyscy francuscy antyhegliści brali za dobrą monetę próbę Heideggera, aby wymyślić nowe myślenie, nieuwikłane w myślenie około-heglowskie. Mianowicie takie, które pozwalałoby nam uciec od tej pułapki uogólniania, reifikacji,  kolonizacji czy zawłaszczania. Myśl ta – mesjańska w swojej strukturze – wierzy, że jest jakaś tajemnicza kraina, która kryje się już tuż, tuż, niedaleko, na wyciągniecie ręki i gdzie się czwórnia rzetelnie wyistacza z bruzd oranej gleby czy coś w tym stylu. Heidegger najbardziej precyzyjnie opisuję tę tęsknotę, aby myśleć na nowy sposób, tęsknotę podszytą irytującym mnie na przykład resentymentem do myślenia dotychczasowego. W tym sensie nieomal cała filozofia XX wieku jest tyle inspirowana przez Hegla, co przez tego mesjanizującego Heideggera. Ciekawy jest przypadek Derridy, początkowo mocno zafascynowanego Heideggerem, od którego stopniowo się zdystansował, właśnie między innymi za sprawą pogodzenia się z Heglem. A jego mesjańskość bez mesjasza wyraża mniej więcej to, co heglowskie dictum, że myślenie nie prowadzi donikąd poza tym myśleniem.

JS: Moim zdaniem heglizm Derridy czy Heideggera jest neurotycznym, samonapędzającym się ciągiem, nieprzerwanym procesem myślenia samego myślenia. Psychoanaliza dostarcza instrumentów, które pozwalają wyinterpretować inny heglizm: psychotyczny czy perwersyjny. Z perspektywy perwersyjnej cały sęk heglizmu polega na tym, że przepracowuje on swój fantazmat – czyli posuwa do granic możliwości myślenie myślenia. Wtedy pozostaje to, co najciekawsze z Hegla: skonfrontowany ze swoją fundamentalną fantazją o omnipotencji otwiera się na ruchy różnicowania i przygodności.  Wydaje mi się, że pośród współczesnych myślicieli taki heglizm reprezentuje Alenka Zupančič. Swoją drogą można by spróbować pomyśleć także Hegla psychotycznego czy obsesyjnego.

MS: Idąc tym tropem przekraczania fantazmatu, można powiedzieć, że młody Hegel jest psychotykiem. Posiada jeszcze wtedy niezachwianą wiarę w to, że jest jakiś taki punkt syntetyzujący, do którego dążymy czy nawet który nieświadomie już jakoś realizujemy. Punkt ten przecina wszystko i wszystko zbiera, jest jądrem i radykalnym zerwaniem, nie-pozytywnym zewnętrzem, z którym można się w pełni utożsamić. W tym sensie historia formowania się samego Hegla jest historią przechodzenia z psychozy młodzieńczych pism na dobrze przepracowaną mieszczańską neurozę – pełną świadomość porażki, która pozwala jednak zarówno żyć i wykraczać poza to, co dane. 

Dochodzimy chyba do kluczowego momentu tej dyskusji. Wspomniałeś o dojrzałym mieszczańskim Heglu, faktycznie w opinii wielu teoretyków uchodzi on za ojca założyciela nowoczesnego mieszczańsko-liberalnego urządzenia. Czy wobec tego, krytyk inspirowany Heglem może uprawiać tylko krytykę immanentną czy krytykę lojalną, jak ma to miejsce chociażby w późnej teorii krytycznej u Habermasa i Honnetha? Naczelnym postulatem tej krytyki byłaby materialna, tj. społeczno-ekonomiczna realizacja formalnych gwarancji powszechnej wolności i równości nowoczesnego ładu demokratycznego. Czy też może, jak chciałby np. Žižek,  problem nie leży w niepełnej czy patologicznej realizacji dobrej zasady, tylko w samej tej zasadzie? A wtedy taki model krytyki należałoby nazwać krytyką transcendentną. Słowem, czy heglizm jest krytyką immanentną czy transcendentną, czy jest reformą, czy rewolucją? 

MS: To brzmi jak świadectwo jakiejś obsesji, ale wydaje się, że heglowskie dictum jest takie, że nie ma innej krytyki niż immanentna. Jest ten wczesny tekst Hegla o krytyce, który niby w kontrze do Kanta mówi, że rozum realizuje się tylko i wyłączenie w historii myślenia, a ta, jak wiadomo, nie jest krainą szczęśliwości, tylko coraz to kolejnych porażek, pobłądzeń, itp. I to jest właśnie rozum. W związku z tym myślenie krytyczne zawsze startuje z tego samego poziomu, co myślenie krytykowane – bo jest takim rozumem. Nie ma możliwości krytykować z zewnątrz, to jest nie-krytyczna iluzja, że jest takie zewnętrzne kryterium, i taki Žižek w swej mega-krytyczności wpada w pułapkę ideologii. Ale sprawa się oczywiście komplikuje, bo gdy na przykład Hegel pisze, że nie wolno zaczynać od absolutu, jakby to była kwestia jakiegoś gwałtownego natchnienia jak wystrzał pistoletu, to w kontekście całości jego dorobku nie do końca wiadomo, czy chodzi mu o to, że absolut po prostu jest czymś innym niż taki wystrzał – taki punkt, takie gwałtowne zerwanie – czy jest tak, że nie wolno do niego tak na łapu-capu dochodzić, choć on sam rzeczywiście jest taki właśnie "poza". Ja jednak cały czas pragnąłbym wyczytywać z Hegla wszystkie te momenty, te fragmenty, które interesowały tradycyjnych, spokojniejszych interpretatorów: Avineriego, Siemka, Honnetha, ale także Derridę. Można z nich złożyć Heglowski obraz demokracji bez demokracji, czyli takiej która musi nieustannie nad sobą pracować, siebie przekształcać, gdyż jest pozbawiona trwałej istoty czy substancjalnego zasklepienia. Do tego sprowadza się heglowska filozofia społeczna, przynajmniej w swoich najlepszych fragmentach. Tak naprawdę, najważniejsza jest tutaj kwestia decyzji, co znakomicie rozpoznaje młody Lukács w Bolszewizmie jako problemie moralnym. Stawia on sprawę na ostrzu noża: albo będziemy robić nieustannie drobne, wręcz przezroczyste zło, krok po kroku, albo wykonamy spektakularne zło radykalne, aby oczyścić teren i dokłamać się do tego ostatecznego dobra. A jeśli już chodzi o alternatywę reforma czy rewolucja, to wiadomo, że dla Hegla nie ma rewolucji bez reformacji. O dziwo, późny Lukács powtarza to sformułowanie Hegla, nawet je radykalizując, ponieważ utożsamia te dwa momenty: rewolucja jest nieustanną reformacją bytu społecznego i tyle!

JS: O, pod tym to się podpisuję oboma rękami! Mimo, że Hegla inaczej ćwiartuję niż Maciek, to krytyka immanentna bez wątpienia nas łączy. 

Czy dialektyka nie może czasami służyć jako maska dla tchórzostwa i cynizmu? Jak w takim razie odróżnić refleksyjny ruch krytyczny od równie refleksyjnego jałowego bezruchu? Jak można odróżnić dobrego mieszczanina zapośredniczającego od mieszczanina cynicznego?

MS: No tak, w jaki sposób z jednej strony zagwarantować pogodzenie, które nie jest oportunizmem, gdyż zawsze zawiera w sobie wyrwę, pęknięcie, a z drugiej strony uchronić to pogodzenie przed skamienieniem i petryfikacją w postaci cynizmu właśnie… Niby to jest dla myślenia irrelewantne, czy jakaś jednostka realizuje tutaj "imperatyw" cyniczny czy jakikolwiek inny – bo to jest wtórne wobec rzeczywistego efektu ich działań, a ten zawsze jakoś tam ma być w porządku. Chytrość rozumu rzeczywiście jest chytra. 

No ale czy to nie jest właśnie cynizm czystej wody? 

MS: Ale jaki ma być ten byt społeczny, aby nie pozwalał się zbyt mnożyć ani naiwnościom fanatyzmu ani cynizmowi? To jest problem o tyle nierozwiązywalny, że zawsze, w nowych konfiguracjach, jakoś tam nawiedza spekulatywność jako taką. Spekulacja ciągle pracuje nad swą ideologicznością – a cynizm to jednak pokrętna ideologia. Sam Hegel podejmował ten problem nieraz w „Fenomenologii ducha”, analizując choćby fenomen „pięknej duszy”.

JS: Tak naprawdę jest to dylemat między perwersją a histerią. Perwersyjnym inkorporowaniem prawa, w celu jego ponownej inscenizacji a histerycznym krzykiem przeciw prawu, z którym histeryk nigdy się nie pogodzi. W tym sensie perwersja może mieć strukturę cynizmu: znam literę prawa, ale nic sobie z tego nie robię. Obie te pozycję są przed-analizowalne i w tym względzie ponownie pomocna jest psychoanaliza, ponieważ pozwala wypracować jakąś trzecią drogę. Tu warto jeszcze nawiązać do relacji Hegla i podmiotu poanalizowalnego. Moim zdaniem gdyby Hegel położył się na kozetce, napisałby „Finnegans Wake”! 

Na koniec zapytam o koniec: czy zgadzacie się z taką anegdotyczną definicją „Filozofia – r. ż, gatunek kulturowy, który powstał w 387 roku p.n.e. w gaju Akademosa, a wyginął w Norymberdze w roku 1816, wraz z publikacją 3 tomu 'Nauki Logiki'”?

MS: Ja bym się zgodził z tym dialektycznie, czyli bym się nie zgodził. Mam wrażenie, że jeśli używamy takiej metaforyki, to filozofia umarła wraz z chwilą narodzin. Kres tego przedziwnego gatunku literackiego był weń wpisany już od zarania, dlatego każdy wielki myśliciel chciał być ostatnim filozofem – podsumowaniem i spełnieniem. Wydaje się, że w nowoczesności Hegel najbardziej przekonująco pokazał ten splot, ale jednocześnie w tym najbardziej przekonującym pokazaniu pokazał, że moment ten z koniecznością reprodukuje sam siebie.


Filozofia nie polega na niczym innym niż nieustannym kończeniu samej siebie. Ciągłym kończeniu. Wydaje się, że w nowoczesności Hegel najbardziej przekonująco pokazał ten splot, ale jednocześnie w tym najbardziej przekonującym pokazaniu pokazał, że moment ten z koniecznością reprodukuje sam siebie. Wystarczy wziąć pierwsze fragmenty „Nauki Logiki” żeby zobaczyć, że początek i koniec to dwa ideologiczne momenty ruchu, idzie zaś o to, aby uchwycić sam ten ruch.  A to jest możliwe tylko wtedy, gdy spetryfikuje się moment końca...


JS: Ja się z anegdotą nie zgadzam, ale z Maćkiem już tak. Tylko moim zdaniem najlepszą materializacją tak pomyślanej filozofii jest właśnie Deleuze. Wszelkie tezy o śmierci filozofii zawsze były dla mnie głęboko podejrzane i grubo przesadzone. Nie mogę sobie wyobrazić żadnego sensownego powodu dlaczego filozofia miałby umrzeć, dlatego, że filozofia jest niczym innym niż produkowaniem pojęć. Tak ustawiając sobie sprawę, łatwo dostrzec, że koniec filozofii byłby jednocześnie końcem myślenia.


Wywiad jest częścią cyklu rozmów, które podsumowują pierwszy rok kilkunastu stałych seminariów prowadzonych w Instytucie Studiów Zaawansowanych. Aby przedstawić treść każdego z nich szerszej publiczności, poprosiliśmy wybranych studentów o przeprowadzenie rozmów z prowadzącymi, które ukazują się obecnie w Dzienniku Opinii.
  
Czytaj także:

Źródło: Dziennik Opinii KP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz