wtorek, 7 maja 2013

Piłka w bramce Angeli Merkel, czyli jak "Bóg Ojciec" Bayernu Monachium stał się problemem Niemiec


Niemal równolegle z triumfem Bayernu nad Barceloną gruchnęła wiadomość, że prezes i menedżer monachijskiego klubu, twórca jego sportowej i finansowej potęgi, Uli Hoeness jest... najzwyklejszym przestępcą podatkowym.
W półfinałach Champions League spółka Bayern/Borussia przepiłowała hiszpańskich mistrzów z Madrytu i Barcelony. Zanosi się na koszmarny finał wewnątrzniemiecki. Włochom, Hiszpanom i Portugalczykom przypadnie rola biernych obserwatorów pancernej inwazji niemieckiej od tyłu bramki. I nie jest istotne, że w niemieckich uniformach występują Holender Roben, Francuz Ribery czy nawet Polak Lewandowski.

Nim jednak po finale na Wembley ogłosimy nadejście piłkarskiej "IV Reich", już dziś można określić ją jako kolosa na glinianych nogach. Bo niemal równolegle z triumfem Bayernu nad Barceloną gruchnęła wiadomość, że prezes i menedżer monachijskiego klubu, twórca jego sportowej i finansowej potęgi, Uli Hoeness jest... najzwyklejszym przestępcą podatkowym.

Autodonos

Informację ujawnił tygodnik "Fokus", którego wydawca Helmut Markwort zasiada w Radzie Administracyjnej FC Bayern. Hoeness w styczniu sam złożył donos na siebie, informując skarbówkę o zatajeniu przed nią góry pieniędzy na tajnym koncie szwajcarskiego banku Vontobel. Donosem, wpłatą 5-milionowej kaucji i zobowiązaniem do dwukrotnego na tydzień stawiania się na policji uratował się jednak przed aresztem. Ale nie uchronił siebie przed prokuratorskim śledztwem i rewizją w domu. Gorzej, bo nie zapobiegł wyciekowi sensacyjnej informacji, a w konsekwencji zupełnej utraty własnej twarzy.

Upadek wielkiego bossa następuje z wielkim hukiem, gdyż "Bóg Ojciec" Bayernu z lubością wcielał się w rolę moralnego apostoła ze stale podniesionym do góry palcem. Piętnował krętactwa w polityce, w społeczeństwie, a nawet na szczytach skorumpowanej piłkarskiej centrali FIFA. A na boku na wielką skalę działał charytatywnie.

Kryminalny wyczyn Hoenessa kładzie się jednocześnie wielkim cieniem na sportowym sukcesie jego klubu. Reklamę z nim - jako klubową ikoną - ściągnął z internetu Hypovereinsbank, z kolei rzecznik prasowy McDonald's oświadczył, że produkowana przez masarnie Hoenessa, który z zawodu jest rzeźnikiem, kiełbaska McCurry wylatuje z menu. Główni sponsorzy klubu - Adidas, Audi, Telkom i Alianz - jeszcze się nie wypowiedzieli. Ale na tym nie kończy się causa Hoenessa. Piłka potoczyła się bowiem nie tylko do bramki wielkiego bossa, ale i Angeli Merkel.

Bawaria - niemiecki raj podatkowy?

Nie tak dawno jeszcze Niemcy pouczali Cypryjczyków czy Greków, uderzając ich pałką moralną za przekręty podatkowe. Okazuje się jednak, że w oku unijnego bliźniego dostrzegli drzazgę, ślepi na belkę w swoim. Na ich własnym podwórku kręcą się (kopią piłkę) podatkowi oszuści. I to jakiego formatu!

Koneksje patriarchy Bayernu sięgają premiera wzorcowego landu Niemiec - Bawarii, Horsta Seehofera, który o przekręcie podatkowym wiedział od trzech miesięcy. Od razu nasuwa się pytanie: jak funkcjonuje administracja Bawarii, ściągająca podatki od swoich obywateli? Wygląda na to, że fatalnie, skoro w tym najbogatszym landzie niemieckim oszczędza się na kontroli podatników. W świetle danych na 100 tys. podatników przypada jedynie 29 kontrolerów państwowych. Bawaria - niemiecki raj podatkowy?

Statystyki kontroli firm wypadają jeszcze gorzej. Do przedsiębiorstw średniej wielkości kontroler państwowy puka średnio co 20 lat. Takich praktyk Angela Merkel w Grecji by nie zdzierżyła. Natychmiast chwyciłaby za telefon i naskarżyła do "Trojki". Ledwo więc porażająca wiadomość o przekręcie Hoenessa gruchnęła na Niemców, pani kanclerz zdystansowała się od ikony z Monachium. Choć wcześniej chętnie grzała się w jej blasku.


Skąd te pieniądze?

"Wielu jest rozczarowanych Uli Hoenessem. Do nich należy kanclerz Niemiec" - powiedział kilka dni temu rzecznik prasowy Angeli Merkel. Jej minister finansów Wolfgang Schaeuble żonglował w tym czasie statystykami, mającymi zaświadczyć o tym, jak strzeliły do góry dochody z podatków w pierwszym kwartale tego roku. Tyle że Niemców interesuje teraz nie to, co brzęczy w kasie, tylko to, co tam nie brzęczy.

Interesuje ich bardzo np., czy chadecki rząd premiera Seehofera jeszcze przed włączeniem się prokuratury do sprawy wiedział o tajnych kontach Hoenessa w Szwajcarii. Czy rozchodzi się, jak spekulują dziennikarze, o zdeponowanie niewyobrażalnych sum kilkuset milionów euro? I skąd pochodzą pieniądze? Czy z dochodów fabryki kiełbasek norymberskich, które produkują zakłady mięsne Hoenessa? Czy raczej stanowią one "odpryski" z milionowych transferów piłkarskich, jakimi sterował jako szef klubu? A może, co jeszcze bardziej skandaliczne i najbardziej prawdopodobne, są łapówką w wysokości 20 milionów euro od zmarłego już szefa firmy Adidas Roberta Dreyfusa? Ceną za przedłużenie kontraktu z Bayernem, w chwili gdy do drzwi klubu z Monachium ze znacznie lepszą ofertą pukała konkurencyjna Nike? Sumką, którą potem Hoeness spekulował na giełdzie, kolekcjonując portfele akcji z wyższą stopą zwrotu?

I wreszcie, czy przypadkiem prezes donos na siebie zgłosił skarbówce dopiero wtedy, gdy prokuratura zaczęła dreptać mu po piętach, a na nim samym skóra gorała jak na złodzieju? Na to wskazywałby sam tekst donosu, pełen formalnych błędów, napisany jakby na kolanie.

Test wiarygodności

Testem dla wiarygodności Niemiec w Europie, testem wiarygodności Angeli Merkel i jej polityki wobec bankrutów Europy, hulaszczo topiących pieniądze w świadczeniach socjalnych lub przechodzących jak woda przez sito ich systemów podatkowych będzie zmuszenie Hoenessa do ustąpienia, nim sprawa trafi na wokandę sądu. Na razie twórca wielkiego Bayernu nie chce o tym słyszeć. Pojawił się na trybunach piłkarskiej areny w Monachium na półfinale gigantów. Z szalikiem klubowym na szyi.

Po wielkim triumfie nad Barceloną bossowie Bayernu nabrali wody w usta. Z wyjątkiem honorowego prezesa klubu Franza Beckenbauera. "Uli nie jest oszustem, przytrafił się mu mały klopsik", powiedział cesarz futbolu. Fani z Monachium jak jeden mąż stoją za swoim bożyszczem. "Gówno mnie obchodzi, co prezes robił z pieniędzmi. Czy płacił podatek, czy nie. Ważne, że Bayern jest najlepszy na świecie", powtarzają jak mantrę.

Jeśli piłkarze z Monachium oprócz Bundesligi wygrają puchar Niemiec (są w finale), a przede wszystkim Champions League, dobrowolne ustąpienie Hoenessa stanie się tym bardziej mało prawdopodobne. Ale jeśli przy tym okaże się, że bawarski patriarcha złożył donos na siebie, gdy wiedział już o toczącym się przeciwko sobie śledztwie, to nie będzie to stanowiło dla sądu okoliczności łagodzącej. Wtedy bossowi najlepszego klubu świata grozi więzienie.

Piłka w grze(?)

Nad panią kanclerz z kolei czai się inne niebezpieczeństwo. Oprócz europejskiego rykoszetu sprawy Hoenessa wątpliwości budzi jakość przeforsowanego przez rząd CDU paragrafu o autodonosie. Daje on oszustom podatkowym zbyt wiele furtek. Podobnie jak zaawansowany projekt niemiecko-szwajcarskiego porozumienia podatkowego, mającego wytropić zatajone przed fiskusem lokaty Niemców w szwajcarskich bankach. Merkel, która za kilka miesięcy po raz trzeci stanie do batalii o fotel kanclerza, pośpiesznie powołała team ekspertów do zbadania ewentualnej noweli paragrafu o autodonosie. Piłka cały czas jest w grze. Wygląda jednak na to, że na dobre wpadła do bramki Hoenessa. I Angeli Merkel.

*Arkadiusz Stempin, historyk i politolog, prof. w WSE ks. Tischnera w Krakowie i na Uniwersytecie we Freiburgu (Niemcy)
Źródło: TOK FM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz