- Marszałek dla Sowietów był dobrym straszakiem. Każdy system totalitarny potrzebuje wroga i wewnątrz, i na zewnątrz. A Polska z Piłsudskim do tej koncepcji wyjątkowo pasowała - mówi w rozmowie z Łukaszem Wojtusikiem historyk Mariusz Wołos, autor książki "O Piłsudskim, Dmowskim i zamachu majowym. Dyplomacja sowiecka wobec Polski w okresie kryzysu politycznego 1925-1926".
- Historia zaskoczyła i Sowietów, i samego Piłsudskiego - mówi w rozmowie z Łukaszem Wojtusikiem historyk Mariusz Wołos. Właśnie mija kolejna rocznica przewrotu majowego, wydarzenia, które odmieniło historię Polski.
Łukasz Wojtusik: Mamy rok 1925. To w Polsce czas kryzysu gospodarczego i parlamentarnego. Jak na to wszystko patrzą Sowieci?
Mariusz Wołos: Przyglądają się bacznie. Obserwują zarówno sytuację w Polsce, jak i pozycję Polski na arenie międzynarodowej - pozycję, która w tym czasie po układzie lokarneńskim bardzo słabła. Przy udziale między innymi Feliksa Dzierżyńskiego, powstaje plan uzależnienia gospodarczego państwa polskiego od Związku Sowieckiego. Śledzony jest także bardzo głęboki kryzys polityczny, który rozpoczął się od upadku rządu Władysława Grabskiego, a którego przewrót majowy był niejako krwawą eksplozją.
Komunistom zależało, żeby w razie kryzysu zbrojnego doprowadzić do eskalacji wydarzeń, wywołać wojnę domową "obudzić masy", co dawało z kolei większą szansę na przejęcie władzy na zasadach rewolucji.
Sowieci bali się, że Piłsudski dojdzie do władzy? W książce cytuje pan słowa Mieczysława Łoganowskiego, działacza komunistycznego: "Wśród polskich towarzyszy istnieje pogląd, że dojście do władzy Piłsudskiego okaże się nowym etapem na drodze do rewolucji".
- Tak, ale Łoganowski sam nie bardzo w to wierzył. Znał Polskę lepiej niż wielu innych komunistów. Swego czasu pracował w Warszawie jako rezydent wywiadu sowieckiego pod przykrywką dyplomatyczną, a będąc kiedyś w szeregach PPS poznał rozumowanie piłsudczyków.
Część Komunistycznej Partii Polski widziała w Józefie Piłsudskim kogoś, kto dokona pierwszego etapu tak zwanej rewolucji burżuazyjnej, a potem? Rewolucji socjalistycznej. To poparcie KPP dla marszałka i zamachowców określono potem zresztą "błędem majowym". Nie uważam tego za błąd. Partia, która ma w swój program wpisane dojście do władzy i, jakbyśmy dziś powiedzieli, wywoływanie zadym społecznych, nie może pozostać bierna. To zachowanie wpisane w kod genetyczny. Tym razem zwyczajnie się przeliczyli...
Łukasz Wojtusik: Mamy rok 1925. To w Polsce czas kryzysu gospodarczego i parlamentarnego. Jak na to wszystko patrzą Sowieci?
Mariusz Wołos: Przyglądają się bacznie. Obserwują zarówno sytuację w Polsce, jak i pozycję Polski na arenie międzynarodowej - pozycję, która w tym czasie po układzie lokarneńskim bardzo słabła. Przy udziale między innymi Feliksa Dzierżyńskiego, powstaje plan uzależnienia gospodarczego państwa polskiego od Związku Sowieckiego. Śledzony jest także bardzo głęboki kryzys polityczny, który rozpoczął się od upadku rządu Władysława Grabskiego, a którego przewrót majowy był niejako krwawą eksplozją.
Komunistom zależało, żeby w razie kryzysu zbrojnego doprowadzić do eskalacji wydarzeń, wywołać wojnę domową "obudzić masy", co dawało z kolei większą szansę na przejęcie władzy na zasadach rewolucji.
Sowieci bali się, że Piłsudski dojdzie do władzy? W książce cytuje pan słowa Mieczysława Łoganowskiego, działacza komunistycznego: "Wśród polskich towarzyszy istnieje pogląd, że dojście do władzy Piłsudskiego okaże się nowym etapem na drodze do rewolucji".
- Tak, ale Łoganowski sam nie bardzo w to wierzył. Znał Polskę lepiej niż wielu innych komunistów. Swego czasu pracował w Warszawie jako rezydent wywiadu sowieckiego pod przykrywką dyplomatyczną, a będąc kiedyś w szeregach PPS poznał rozumowanie piłsudczyków.
Część Komunistycznej Partii Polski widziała w Józefie Piłsudskim kogoś, kto dokona pierwszego etapu tak zwanej rewolucji burżuazyjnej, a potem? Rewolucji socjalistycznej. To poparcie KPP dla marszałka i zamachowców określono potem zresztą "błędem majowym". Nie uważam tego za błąd. Partia, która ma w swój program wpisane dojście do władzy i, jakbyśmy dziś powiedzieli, wywoływanie zadym społecznych, nie może pozostać bierna. To zachowanie wpisane w kod genetyczny. Tym razem zwyczajnie się przeliczyli...
Sowiecka siatka wywiadowczo-dyplomatyczna działała zgodnie z oczekiwaniami swoich mocodawców?
- Wywiad sowiecki w tym czasie dopiero się kształtował, więc działał słabo. Głównym źródłem informacji na temat Polski były informacje dostarczane przez dyplomację i KPP. W raportach widać jednak wyraźnie brak orientacji w polskich realiach i, co jest bardzo istotne, brak poważnych źródeł w polskich kręgach decyzyjnych.
Przykładem tego są informacje, które do Moskwy wysyłał dyplomata Piotr Wojkow?
- Tak. On błądził po omacku, miał dość jednostronne informacje, wynikające głównie z jego bardzo dobrych kontaktów z częścią Narodowej Demokracji. Wiele rzeczy oceniał błędnie. Na przykład słynne przecież spotkanie Piłsudskiego z prezydentem Wojciechowskim na moście, tuż przed wybuchem walk. Wojkow pomieszał dosłownie wszystko - słowa, które wypowiedział Piłsudski włożył w usta Wojciechowskiego. To nie był dobry dyplomata. Inteligentny, czasami udawało mu się niektóre sprawy przewidzieć, ale generalnie dość często się mylił.
Nie można go było odwołać?
- Dobre pytanie. Wojkow został zastrzelony w Warszawie, w czerwcu 1927 roku, przez niespełna 20-letniego Borysa Kowerdę - syna carskiego oficera, "białego emigranta". Wojkow wiedział o szykowanym na niego zamachu. Istnieje teoria, że Kowerda był tylko ręką, a głowa operacji zlikwidowania połpreda była w Moskwie. To teoria, która wymaga gruntownego zbadania i dotarcia do archiwów dotyczących Wojkowa. Chętnie bym do nich zajrzał, ale chyba żaden historyk jeszcze ich nie dostał.
Sowieci mogli ugrać więcej na przewrocie majowym?
- Na samym przewrocie? Nie. Historia ich zaskoczyła. Zresztą nie tylko ich - Wojkow pisał, że przewrót zaskoczył samego Piłsudskiego i poniekąd miał rację. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, która była dla mnie pewnym zaskoczeniem - na modus operandi strony sowieckiej. Władcy Kremla - mówię w liczbie mnogiej, bo Stalin nie był jeszcze w pełni dyktatorem - otrzymują informacje o Polsce z trzech źródeł: dyplomacji, wywiadu i od partii komunistycznych. Ale to jeszcze nie wszystko. Mamy tu trzy niezależne i bardzo ciekawe perspektywy. Wojkow i jego współpracownicy są tylko jedną z nich.
Polskę bacznie śledzi Wydział Krajów Nadbałtyckich i Polski, którym kieruje w tym czasie Łoganowski. Przygląda się mu także specjalnie powołana w 1920 roku w Berlinie instytucja - Biuro Informacyjne Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych. Tam pracują Stefan Rajewski i Paweł Lewinson-Łapiński. Obaj byli polskimi Żydami, świetnie znali otoczenie Piłsudskiego, kiedyś należeli do PPS. Obu zamordowano w okresie wielkich czystek. Informacje, które Rajewski i Lewinson-Łapiński przekazywali do Moskwy, były dla szefów LKSZ bardziej wiarygodne od tego do pisał Wojkow.
Co dla moskiewskich decydentów oznaczało dojście Piłsudskiego do władzy?
- Wiedzieli, że jest bardzo trudnym przeciwnikiem. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że w Moskwie bano się Piłsudskiego...
Stalin bał się Piłsudskiego?
W pewnym sensie.
- Wywiad sowiecki w tym czasie dopiero się kształtował, więc działał słabo. Głównym źródłem informacji na temat Polski były informacje dostarczane przez dyplomację i KPP. W raportach widać jednak wyraźnie brak orientacji w polskich realiach i, co jest bardzo istotne, brak poważnych źródeł w polskich kręgach decyzyjnych.
Przykładem tego są informacje, które do Moskwy wysyłał dyplomata Piotr Wojkow?
- Tak. On błądził po omacku, miał dość jednostronne informacje, wynikające głównie z jego bardzo dobrych kontaktów z częścią Narodowej Demokracji. Wiele rzeczy oceniał błędnie. Na przykład słynne przecież spotkanie Piłsudskiego z prezydentem Wojciechowskim na moście, tuż przed wybuchem walk. Wojkow pomieszał dosłownie wszystko - słowa, które wypowiedział Piłsudski włożył w usta Wojciechowskiego. To nie był dobry dyplomata. Inteligentny, czasami udawało mu się niektóre sprawy przewidzieć, ale generalnie dość często się mylił.
Nie można go było odwołać?
- Dobre pytanie. Wojkow został zastrzelony w Warszawie, w czerwcu 1927 roku, przez niespełna 20-letniego Borysa Kowerdę - syna carskiego oficera, "białego emigranta". Wojkow wiedział o szykowanym na niego zamachu. Istnieje teoria, że Kowerda był tylko ręką, a głowa operacji zlikwidowania połpreda była w Moskwie. To teoria, która wymaga gruntownego zbadania i dotarcia do archiwów dotyczących Wojkowa. Chętnie bym do nich zajrzał, ale chyba żaden historyk jeszcze ich nie dostał.
Sowieci mogli ugrać więcej na przewrocie majowym?
- Na samym przewrocie? Nie. Historia ich zaskoczyła. Zresztą nie tylko ich - Wojkow pisał, że przewrót zaskoczył samego Piłsudskiego i poniekąd miał rację. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, która była dla mnie pewnym zaskoczeniem - na modus operandi strony sowieckiej. Władcy Kremla - mówię w liczbie mnogiej, bo Stalin nie był jeszcze w pełni dyktatorem - otrzymują informacje o Polsce z trzech źródeł: dyplomacji, wywiadu i od partii komunistycznych. Ale to jeszcze nie wszystko. Mamy tu trzy niezależne i bardzo ciekawe perspektywy. Wojkow i jego współpracownicy są tylko jedną z nich.
Polskę bacznie śledzi Wydział Krajów Nadbałtyckich i Polski, którym kieruje w tym czasie Łoganowski. Przygląda się mu także specjalnie powołana w 1920 roku w Berlinie instytucja - Biuro Informacyjne Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych. Tam pracują Stefan Rajewski i Paweł Lewinson-Łapiński. Obaj byli polskimi Żydami, świetnie znali otoczenie Piłsudskiego, kiedyś należeli do PPS. Obu zamordowano w okresie wielkich czystek. Informacje, które Rajewski i Lewinson-Łapiński przekazywali do Moskwy, były dla szefów LKSZ bardziej wiarygodne od tego do pisał Wojkow.
Co dla moskiewskich decydentów oznaczało dojście Piłsudskiego do władzy?
- Wiedzieli, że jest bardzo trudnym przeciwnikiem. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że w Moskwie bano się Piłsudskiego...
Stalin bał się Piłsudskiego?
W pewnym sensie.
Dlaczego?
- Z Piłsudskim nie można było grać tak jak choćby z endekami. Ale było coś jeszcze. Marszałek dla Sowietów był dobrym straszakiem. Każdy system totalitarny potrzebuje wroga i wewnątrz, i na zewnątrz. A Polska z Piłsudskim do tej koncepcji wyjątkowo pasowała. Rosjanie próbowali udowodnić światu, że są ofiarami - że Piłsudski jest przeciwko nim i za chwilę na pewno rozpocznie kolejną ofensywę. Z jednej strony obawiano się marszałka, z drugiej strony dojście do władzy Piłsudskiego wykorzystywano do ugrania pewnych korzyści na arenie międzynarodowej.
Jednak Piłsudski nie przyjmuje stanowiska prezydenta, zostaje nim Ignacy Mościcki, co na toMoskwa?
- Dla dyplomatów sowieckich to zupełnie niezrozumiała historia. Wojkow widział sprawę bardzo prosto: skoro Piłsudski dokonał zamachu stanu, to za chwilę rozpędzi sejm, przejmie władzę jako dyktator i zaprowadzi własne porządki. Tymczasem żadnych poważnych perturbacji politycznych nie było, one nastąpiły dopiero nieco później. Co więcej, Piłsudski dał się wybrać na prezydenta 31 maja - po czym odmówił.
Dlaczego? Historycy doskonale to wiedzą: otóż to był najlepszy sposób na zalegalizowanie zamachu stanu. Bo sejm, przeciwko któremu marszałek występował tak aktywnie przed zamachem - ten sam sejm, w tym samym składzie, wybrał go potem na prezydenta. On odmówił, bo wiedział, że uprawnienia konstytucyjne głowy państwa są bardzo ograniczone. Ale Wojkow tego kompletnie nie rozumiał! A rolą dyplomaty jest wiedzieć więcej niż przeciętny obywatel.
- Z Piłsudskim nie można było grać tak jak choćby z endekami. Ale było coś jeszcze. Marszałek dla Sowietów był dobrym straszakiem. Każdy system totalitarny potrzebuje wroga i wewnątrz, i na zewnątrz. A Polska z Piłsudskim do tej koncepcji wyjątkowo pasowała. Rosjanie próbowali udowodnić światu, że są ofiarami - że Piłsudski jest przeciwko nim i za chwilę na pewno rozpocznie kolejną ofensywę. Z jednej strony obawiano się marszałka, z drugiej strony dojście do władzy Piłsudskiego wykorzystywano do ugrania pewnych korzyści na arenie międzynarodowej.
Jednak Piłsudski nie przyjmuje stanowiska prezydenta, zostaje nim Ignacy Mościcki, co na toMoskwa?
- Dla dyplomatów sowieckich to zupełnie niezrozumiała historia. Wojkow widział sprawę bardzo prosto: skoro Piłsudski dokonał zamachu stanu, to za chwilę rozpędzi sejm, przejmie władzę jako dyktator i zaprowadzi własne porządki. Tymczasem żadnych poważnych perturbacji politycznych nie było, one nastąpiły dopiero nieco później. Co więcej, Piłsudski dał się wybrać na prezydenta 31 maja - po czym odmówił.
Dlaczego? Historycy doskonale to wiedzą: otóż to był najlepszy sposób na zalegalizowanie zamachu stanu. Bo sejm, przeciwko któremu marszałek występował tak aktywnie przed zamachem - ten sam sejm, w tym samym składzie, wybrał go potem na prezydenta. On odmówił, bo wiedział, że uprawnienia konstytucyjne głowy państwa są bardzo ograniczone. Ale Wojkow tego kompletnie nie rozumiał! A rolą dyplomaty jest wiedzieć więcej niż przeciętny obywatel.
Czy konsekwencje politycznych zmian w latach 1925-1926 odbiły się na stosunkach dyplomatycznych Polski i Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich?
- Należę do tych historyków, którzy zawsze podkreślają, że przyczyny zamachu majowego nie tkwiły tylko w sytuacji wewnętrznej Polski, ale także w sytuacji międzynarodowej. I nie chodzi tutaj tylko o układ lokarneński z 1925 roku, który bardzo poważnie osłabił najważniejszy dla nas wówczas sojusz z Francją. Chodzi także o tzw. traktat berliński z 24 kwietnia 1926 r., podpisany trzy tygodnie przed zamachem, między Związkiem Sowieckim a Niemcami, który otwierał drogę do współpracy między Reichswehrą i Armią Czerwoną.
Był to rodzaj sojuszu. Ten dokument niezwykle mocno determinował działania zwolenników Piłsudskiego. Po zamachu majowym dyplomacja sowiecka, z pewnymi sukcesami trzeba przyznać, robiła wiele, by sytuację Polski na arenie międzynarodowej skomplikować. Najlepszym dowodem na to był podpisany pod koniec września 1926 r. układ z Litwą, nawiązujący do układu z 1920 r., w którym było zapisane, że Wilno jest stolicą Litwy. To w zasadzie podważano integralność terytorialną państwa polskiego. Zaraz też przypomniano o wcześniejszych koncepcjach federalistycznych Piłsudskiego.
Litwinów straszono Polakami?
- Dyplomacja sowiecka wykorzystywała Litwę. Z dokumentów, do których dotarłem, bardzo jasno wynika, że sprawę z Litwą wykorzystano jako narzędzie do walki przeciwko Polsce.
Materiały do książki zbierał pan w rosyjskich archiwach, trudno się tam dostać?
- Nawet jak już się człowiek dostanie, to nie wie właściwie, co dostanie. Główną bazą materiałową, z której korzystałem były archiwa zgromadzone przez resort Ministerstwa Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej, wcześniej ZSSR, które - jako archiwa resortowe - rządzą się swoimi prawami. Czytelnik nie otrzyma inwentarzy tak po prostu - jest skazany na łaskę lub niełaskę archiwisty, który go niejako obsługuje - dostanie wgląd w to, co on uzna za godne, aby dostał.
Ten, z którym pan współpracował, właśnie - współpracował?
- Bardzo. Ja się z nim wręcz zaprzyjaźniłem, co dało mi większe możliwości niż innym. W rosyjskich archiwach nie wolno robić kserokopii, nie wolno wnosić notebooków, laptopów. Pracujemy jak w XIX wieku - długopis w rękę, kawałek kartki i ile pan odpisze, tyle pana. Problem polega na tym, że to wielostronicowe, sążniste maszynopisy.
Jest szansa, żeby to wszystko kiedykolwiek zostało odtajnione?
- Szansa jest zawsze, przy czym w tej chwili następuje raczej powolne domykanie archiwów. Niektórych z nich Rosjanie w ogóle nie otworzyli. Nie znam na przykład ani jednego historyka, który zostałby wpuszczony do archiwów prezydenta Federacji Rosyjskiej, które kiedyś znajdowały się na Kremlu. Podobnie z dokumentami attaché wojskowych z okresu Związku Sowieckiego - po prostu twierdzą, że ich nie mają. A muszą przecież mieć, bo attaché wojskowy był dyplomatą, musiał pisać raporty. Są więc pewne połacie dokumentacji sowieckiej, której oko historyka do tej pory nie widziało.
Mariusz Wołos - historyk, znawca tematyki sowieckiej. W latach 2007-2011 dyrektor Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk w Moskwie oraz stały przedstawiciel Polskiej Akademii Nauk przy Rosyjskiej Akademii Nauk. Profesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i Instytutu Historii PAN w Warszawie. Autor ponad 100 publikacji (książek, zbiorów dokumentów, artykułów, recenzji, biogramów) ogłoszonych w językach polskim, rosyjskim, francuskim i angielskim.
- Należę do tych historyków, którzy zawsze podkreślają, że przyczyny zamachu majowego nie tkwiły tylko w sytuacji wewnętrznej Polski, ale także w sytuacji międzynarodowej. I nie chodzi tutaj tylko o układ lokarneński z 1925 roku, który bardzo poważnie osłabił najważniejszy dla nas wówczas sojusz z Francją. Chodzi także o tzw. traktat berliński z 24 kwietnia 1926 r., podpisany trzy tygodnie przed zamachem, między Związkiem Sowieckim a Niemcami, który otwierał drogę do współpracy między Reichswehrą i Armią Czerwoną.
Był to rodzaj sojuszu. Ten dokument niezwykle mocno determinował działania zwolenników Piłsudskiego. Po zamachu majowym dyplomacja sowiecka, z pewnymi sukcesami trzeba przyznać, robiła wiele, by sytuację Polski na arenie międzynarodowej skomplikować. Najlepszym dowodem na to był podpisany pod koniec września 1926 r. układ z Litwą, nawiązujący do układu z 1920 r., w którym było zapisane, że Wilno jest stolicą Litwy. To w zasadzie podważano integralność terytorialną państwa polskiego. Zaraz też przypomniano o wcześniejszych koncepcjach federalistycznych Piłsudskiego.
Litwinów straszono Polakami?
- Dyplomacja sowiecka wykorzystywała Litwę. Z dokumentów, do których dotarłem, bardzo jasno wynika, że sprawę z Litwą wykorzystano jako narzędzie do walki przeciwko Polsce.
Materiały do książki zbierał pan w rosyjskich archiwach, trudno się tam dostać?
- Nawet jak już się człowiek dostanie, to nie wie właściwie, co dostanie. Główną bazą materiałową, z której korzystałem były archiwa zgromadzone przez resort Ministerstwa Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej, wcześniej ZSSR, które - jako archiwa resortowe - rządzą się swoimi prawami. Czytelnik nie otrzyma inwentarzy tak po prostu - jest skazany na łaskę lub niełaskę archiwisty, który go niejako obsługuje - dostanie wgląd w to, co on uzna za godne, aby dostał.
Ten, z którym pan współpracował, właśnie - współpracował?
- Bardzo. Ja się z nim wręcz zaprzyjaźniłem, co dało mi większe możliwości niż innym. W rosyjskich archiwach nie wolno robić kserokopii, nie wolno wnosić notebooków, laptopów. Pracujemy jak w XIX wieku - długopis w rękę, kawałek kartki i ile pan odpisze, tyle pana. Problem polega na tym, że to wielostronicowe, sążniste maszynopisy.
Jest szansa, żeby to wszystko kiedykolwiek zostało odtajnione?
- Szansa jest zawsze, przy czym w tej chwili następuje raczej powolne domykanie archiwów. Niektórych z nich Rosjanie w ogóle nie otworzyli. Nie znam na przykład ani jednego historyka, który zostałby wpuszczony do archiwów prezydenta Federacji Rosyjskiej, które kiedyś znajdowały się na Kremlu. Podobnie z dokumentami attaché wojskowych z okresu Związku Sowieckiego - po prostu twierdzą, że ich nie mają. A muszą przecież mieć, bo attaché wojskowy był dyplomatą, musiał pisać raporty. Są więc pewne połacie dokumentacji sowieckiej, której oko historyka do tej pory nie widziało.
Mariusz Wołos - historyk, znawca tematyki sowieckiej. W latach 2007-2011 dyrektor Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk w Moskwie oraz stały przedstawiciel Polskiej Akademii Nauk przy Rosyjskiej Akademii Nauk. Profesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i Instytutu Historii PAN w Warszawie. Autor ponad 100 publikacji (książek, zbiorów dokumentów, artykułów, recenzji, biogramów) ogłoszonych w językach polskim, rosyjskim, francuskim i angielskim.
Źródło: TOK FM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz