poniedziałek, 6 maja 2013

Piotr Kuczyński - Podstępna propozycja likwidacji PIT



Niedawno Fundacja Republikańska przedstawiła pomysł uwolnienia Polaków od podatku PIT. Niby wszystko wygląda pięknie – nie ma podatku PIT, więc znika część administracji skarbowej i budżet oszczędza kilka miliardów złotych. Zamiast tego wprowadzony jest podatek od funduszu płac w firmie. Na przykład 17-procentowy.

Dzięki temu wszystkie wypłaty dla osób fizycznych (bez względu na to, czy ktoś pracuje na etacie czy na umowie cywilnoprawnej, czyli „śmieciowej”) zostałyby tym podatkiem objęte. Nie płaciłby go obywatel, a firma, co oczywiście zmniejszyłoby o te 17 procent wypłatę dla zatrudnionego. Jakie to banalnie proste, prawda? Tyle tylko, że nie jest to nic innego jak wprowadzony tylnymi drzwiami podatek liniowy.

A podatek liniowy jest tak samo szkodliwy jak szkodliwe są jednomandatowe okręgi wyborcze

Mieszam ekonomię z polityką, żeby pokazać, że politycy idą często w kierunku błędnych rozwiązań, zamykając uszy i zasłaniając oczy, żeby nie usłyszeć czy nie zobaczyć argumentów rozbijających ich pomysły w proch.

Ile to razy słyszałem naukowców zajmujących się profesjonalnie wyborami, którzy udowadniają na przykładach (USA, Wielka Brytania), że jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW) prowadzą do zabetonowania sceny wyborczej i umocnienia układu dwubiegunowego, który bardzo trudno potem zmienić na wielobiegunowy. Naukowcy zwracają też uwagę na to, że JOW sprzyjają wyborowi ludzi z dużymi pieniędzmi, co niekoniecznie idzie w parze z ich kwalifikacjami do pełnienia funkcji publicznej (vide senator Henryk Stokłosa).

Podobnie jest z podatkiem liniowym. Popierany był nawet przez obecnego szefa SLD, Leszka Millera. Teraz, zapewne dla potrzeb wyborczych, nie mówi się o tym podatku, więc Fundacja Republikańska zaatakowała problem z innej strony. A przecież tak łatwo jest udowodnić, że podatek liniowy jest zwyczajnie niesprawiedliwy. I nie chodzi tu o wykpiwaną w nowej Polsce sprawiedliwość społeczną. Chodzi o sprawiedliwość, którą może wykazać matematycznie.

Dziwne tylko, że ludzie, którzy z powodów ideologicznych sprzeciwiają się wprowadzeniu podatku liniowego, nie popierają swoich twierdzeń wyliczeniami. Podpowiem więc, jak to zrobić. Po prostu trzeba spojrzeć na dochody i podatki w szerokim ujęciu: PIT, CIT, akcyza, VAT. Jak wygląda sytuacja mniej zamożnego Polaka, zarabiającego, powiedzmy, średnią krajową (około 3800 zł brutto, czyli około 2700 netto) w porównaniu z tym, który zarabia 25 000 zł brutto (około 16 700 netto)?

Tu małe wyjaśnienie – to średnia w sektorze przedsiębiorstw, czyli w firmach zatrudniających powyżej 9 osób. Średnia dla wszystkich zatrudnionych jest dużo niższa, a mediana (50 procent Polaków zarabia więcej, 50 procent mniej) jest niższa niż trzy tysiące złotych. Operowanie średnią jest w ogóle bardzo mylące. Jeśli do zatłoczonego baru wejdzie Bill Gates, to średnia zarobków gwałtownie podskoczy, a mediana najpewniej się nie zmieni.

Wróćmy do naszego statystycznego Polaka. Zarabia niewiele, opodatkowany jest PIT-em z pierwszego przedziału, czyli 18 procent. Ponieważ zarabia niewiele, to (podobnie jak 70 procent Polaków) nie oszczędza – wszystko wydaje. Całe jego dochody opodatkowane są nie tylko podatkiem bezpośrednim PIT, ale i podatkami pośrednimi, takimi jak VAT oraz (paliwo, papierosy, alkohol) akcyzą. Poza tym są też jeszcze składki emerytalne i na ubezpieczenie zdrowotne.

Ile netto w stosunku do całkowitej kwoty wynagrodzenia brutto zapłaci osoba mniej zarabiająca? Nieco więcej niż 28 procent. Ta lepiej uposażona zapłaci ponad 33 procent. Wydaje się więc, że wszystko jest mniej więcej w porządku, ale to nie jest prawda. Jak już wyżej napisałem, mniej zarabiający wydadzą wszystko, więc od każdej otrzymanej złotówki odprowadzą do kasy państwa kolejne podatki, zwiększając w ten sposób całkowitą stopę opodatkowania. Powiedzmy, że lepiej zarabiający wyda trzy razy więcej niż ten uboższy, a resztę ulokuje (fundusze, obligacje, lokaty). Wyda więc 8 100 zł i zaoszczędzi pozostałe 8 600 zł. Podatki pośrednie zapłaci od wydanych pieniędzy, a od zaoszczędzonych dostanie odsetki zwiększające jego stan posiadania.

Nie trzeba być geniuszem matematycznym, żeby dojść do wniosku, że ten zamożny musiałby być prawdziwym utracjuszem, żeby choćby zbliżył się procentowo do całkowitej stopy opodatkowania obciążającej mniej zamożnego. Jak widać, nie trzeba być komunistą, żeby dojść do wniosku, że opodatkowanie dochodów musi być progresywne, choćby tylko po to, żeby wyrównać całkowitą stopę opodatkowania. Trzeba za to umieć liczyć, a w Polsce dopiero od niedawna przywrócono matematykę na maturze…


Źródło: Dziennik Opinii Krytyki Politycznej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz