poniedziałek, 29 lipca 2013

Agnieszka Holland nie robi filmu o gen. Jaruzelskim. Prawica urządza nagonkę ze strachu

Film o generale Jaruzelskim jest jednym z najgorętszych tematów w prawicowych mediach. Dziennikarze mają już i obsadę (Bogusław Linda), i reżysera (Agnieszka Holland), i nawet fragmenty scenariusza (Jaruzelski jako bohater narodowy). Jedno, czego jeszcze nie mają, to racji – taki film nie powstaje. Jerzy Jachowicz, Wojciech Stanisławski i inni prawicowcy nakręcili już jednak nagonkę, której podstawą jest wyłącznie strach. O to, że film powstać mógłby.


Agnieszka Holland kręci film o generale Jaruzelskim – to pierwsza informacja z prawicowych mediów, jaką znalazłam po powrocie z trzytygodniowego urlopu. Scenariusz ma być oparty na książce Moniki Jaruzelskiej "Towarzyszka panienka", a w rolę generała ma wcielić się Bogusław Linda ("Fakt" już zdążył donieść, że to ironiczne, bo Jaruzelski ponoć nie znosi aktora). Na łamach"Rzeczpospolitej" Wojciech Stanisławski zdradził nawet, że w obsadzie ma znaleźć się Daniel Olbrychski. Zdążył też opisać kilka scen, które jego zdaniem pewnikiem znajdą się w filmie. Podobnie, jak Jerzy Jachowicz w felietonie opublikowanym na stronie sdp.plNiezalezna.pl sprawdziła nawet, czy film będzie dofinansowany przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej. 

Holland: filmu o Jaruzelskim nie będzie
Tak szczegółowe informacje bardzo mnie zdziwiły – ledwie kilka dni przed wyjazdem rozmawiałam bowiem z Agnieszką Holland o jej przyszłych filmowych planach. Opowiedziała mi i o kolejnym sezonie "Bez tajemnic", i filmie opartym na książce Olgi Tokarczuk. O obrazie dotyczącym generała nie powiedziała ani słowa. 

Zadzwoniłam do reżyserki, żeby o to zapytać. Agnieszka Holland nie miała dla mnie jednak długiej odpowiedzi: publikacjami sama była zdumiona, filmu o Jaruzelskim nie przygotowywała, ani nie przygotowuje. A powtarzanie tej informacji nawet przez drukowaną "Rzeczpospolitą" świadczy jej zdaniem jedynie o wiarygodności mediów, które zajmują się tą sprawą. Autorytetem dla nich okazał się magazyn "Na Żywo" (on jako pierwszy podał informację o planowanym filmie).

Dla mnie jednak nie tylko o wiarygodność tu idzie. Profilaktyczna nagonka na film, który nie powstał to moim zdaniem przejaw strachu. 

Wybielony generał
Stanisławski i Jachowicz w swoich felietonach zdradzają swoje obawy względem filmu. A to, że pokaże Wojciecha Jaruzelskiego jako bohatera narodowego. A to, że ukryje trudne fakty z jego biografii. A to, że posłuży jako katalizator sympatii. Ułatwić sprawę ma fakt, że zbiorowa wyobraźnia prawicowych publicystów jako podstawę scenariusza przyjęła wspomnienia córki Jaruzelskiego. Może to być więc – ich zdaniem – element szerszej akcji "wybielania" generała, przejęcia historii przez liberalne i lewicowe środowiska. Pewnie też zamach na polskość (pozwalam sobie na wyciąganie dalekich wniosków tak, jak publicyści pozwolili sobie na interpretację informacji z "Na Żywo"). 

W zasadzie szkoda, że to wszystko nieprawda. Mocny film o generale jest tak samo potrzebny, jak mocny film o powstaniu warszawskim, mocny film o przewrocie (zamachu) majowym. Potrzebny jest, jako impuls do wielkiej dyskusji, w której będzie miejsce nie tylko na czarnych i białych, dobrych i złych, ale także na trudne decyzje, niejednoznaczne postaci, o których w Polsce wciąż nie umiemy rozmawiać.

Niestety, polskiego widza takie dyskusje chyba nie interesują. Pierwszy film o Wojciechu Jaruzelskim, "Towarzysz generał" Grzegorza Brauna, wyemitowała w 2010 roku TVP. Choć miał to być ważny obraz, finalnie przegrał on walkę o widownię z "M jak miłość" i "Barwami szczęścia"

Powodów do strachu prawica raczej nie ma. Czas zakończyć przekazywanie bezsensownej informacji. 

Źródło: naTemat.pl

Do Rzeczy - 27

nr 27.: minister samo zło

Dzięki komu PiS zdobędzie władzę? Takie pytanie słychać w PO. I coraz częściej pada odpowiedź: dzięki Jackowi Rostowskiemu. W najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy” – „Minister samo zło”, czyli o tym, jak Jacek Rostowski wyspecjalizował się w wyciąganiu pieniędzy z kieszeni podatników.
Ponadto w najnowszym „Do Rzeczy”: czy premier obetnie finansowanie partii, polska polityka plemienna w pojedynku Terlikowskiego z Michałem Kamińskim, „Profesor Palikota” – Ziemkiewicz o Hartmanie, „Papież bez piedestału” oraz „Portrety komediantek”. Nowe wydanie „Do Rzeczy” jest dostępne również z książka „Objawienia maryjne w Polsce”.
1. Minister finansów Jacek Rostowski miał być gwarantem liberalnego kursu rządu i uzdrowicielem finansów publicznych. Po sześciu latach rządów PO stał się specjalistą od wyciągania pieniędzy z kieszeni podatników. Podatki od kilku lat rosną, a ponieważ rząd unika systemowych reform, sytuacja budżetu i tak się pogarsza. Finanse publiczne są w tak złym stanie, że ministerstwo ratunku szuka w zaostrzonych kontrolach skarbówki w przedsiębiorstwach. Projekt zmian w ordynacji podatkowej przewiduje m.in., że urzędnicy dostaną dodatkowe uprawnienia do blokowania na trzy miesiące rachunków bankowych i niezapowiedzianych kontroli podatkowych w firmach. Dla większości firm trzymiesięczna blokada rachunków bankowych będzie oznaczać bankructwo – mówi „Do Rzeczy” dr Grzegorz Szczodrowski, ekonomista z Instytutu Sobieskiego. W rankingu Banku Światowego Polska pod względem przejrzystości zajmuje 114. miejsce na 183 państwa. I niestety, nie zanosi się na to, by ten stan rzeczy miał się w najbliższym czasie poprawić. Jak wyglądają polskie finanse publiczne pod rządami ministra finansów w „Do Rzeczy” pisze Adam Tycner.
Dezynwoltury ministra finansów mają dosyć nawet niektórzy posłowie PO. Uważają, że jego polityka – szczególnie podatkowa – prowadzi ich partię do katastrofy. Na razie się nie buntują, bo czekają z nadzieją na jesień. Ich marzeniem jest to, aby zapowiedziana rekonstrukcja rządu oznaczała przede wszystkim odwołanie Rostowskiego. Czy Donald Tusk odwoła ze stanowiska człowieka, który stał się jego prawą ręką?
Sam minister stanem polskich finansów specjalnie nie musi się przejmować. Ma pięć mieszkań, dwa domy w Wielkiej Brytanii i jeden we Francji. Wartość jednego z nich wycenił na 3 mln funtów, pozostałe mogą kosztować po kilkaset tysięcy. Jedno z mieszkań ma powierzchnię prawie 100 mkw. i wycenione zostało na 1 mln zł, inne na 700 tys. funtów. Ma także wysoką brytyjską emeryturę wypłacaną przez komercyjny fundusz emerytalny. Oprócz pensji ministerialnej zarobił w zeszłym roku z innych źródeł 45 tys. funtów. Co w polskim rządzie robi bogaty brytyjski emeryt – w „Do Rzeczy” pisze Piotr Gursztyn.
2. W „Do Rzeczy” także temat finansów… partyjnych. Początkowo mało kto wierzył, że premier Donald Tusk na serio mówił, że obetnie partiom finansowanie z budżetu. Tymczasem gotowy projekt ustawy na początku lipca znalazł się w Sejmie. Ten ma się nim zająć tuż po wakacjach. I politycy od lewa do prawa są niemal pewni, że premier zrobi wszystko, aby ten projekt przegłosować. Sama Platforma straci na tym najmniej. Mając na koncie ponad 60 mln zł oszczędności, znajduje się w uprzywilejowanej sytuacji. Dla porównania PiS ma odłożone 10 mln, a SLD – około 3 mln. Tymczasem w najbliższym czasie szykują się kolejne kampanie wyborcze, które będą wymagały nakładów finansowych… Czy premier sięgnie po broń ostateczną?
3. – Mnie nie bawi samo tkwienie w polityce dla zdobycia mandatu i płynących z niego apanaży. Żeby czuć się dobrze, muszę uprawiać politykę, w którą wierzę. A dzisiaj w żadnej z istniejących partii politycznych nie mógłbym tego robić – mówi Tomaszowi Terlikowskiemu Michał Kamiński. To kolejny pojedynek publicysty „Do Rzeczy”. Tym razem jego „sparing partnerem” jest były spin doktor Prawa i Sprawiedliwości, Michał Kamiński. W rozmowie dodaje, że z ostrej krytyki PiS nie musi wynikać chęć przystąpienia do PO. – Już samo takie formułowanie pytania ilustruje niedobrą dla polskiej polityki i dla Polski w ogóle sytuację z plemiennym podziałem, w którym każdy musi grać swoją rolę i nie ma miejsca na jakiekolwiek odstępstwa od reguły – mówi. I podkreśla, że PiS popełnił kolosalny błąd, wycofując się z taktyki i strategii niepodnoszenia sprawy smoleńskiej na sztandary. A przecież dzisiaj politycy PiS sami nieoficjalnie przyznają, że sprawa Smoleńska omawiana przez Macierewicza szkodzi ich partii, a ja to mówiłem już kilka lat temu – mówi Kamiński.
4. Na łamach „Do Rzeczy” również… prof. Jan Hartman. Jest żywym dowodem na to, że można być jednocześnie ateistą i fanatykiem religijnym oraz profesorem nauk humanistycznych i prymitywnym agitatorem. Pierwotnie profesor zaistniał w mediach jako wyrazisty reprezentant lewicowego punktu widzenia w sprawach bioetycznych. Zasłynął między innymi żarliwą obroną prawa do eutanazji, nazywając w programie telewizyjnym chorych podtrzymywanych w stanie śpiączki „żywymi grobami”. Dzisiaj Jan Hartman jest koordynatorem małopolskich struktur Europy Plus i murowanym kandydatem na krakowską „jedynkę” w wyborach do Parlamentu Europejskiego. O profesorze od Palikota pisze w „Do Rzeczy” Rafał A. Ziemkiewicz.
5. „Do Rzeczy” pisze też o papieżu Franciszku. Po Światowych Dniach Młodzieży nie da się ni zauważyć, że kiedy papież mówi o Chrystusie jako o jedynej drodze zbawienia czy o ochronie życia nienarodzonych, dziennikarze nie mają odwagi go krytykować. Franciszek jest uwielbiany przez miliony katolików i przez media na całym świecie, bo jest bardziej „ludzki” od na pozór chłodnego oraz staroświeckiego poprzednika. Dziennikarze porównują go niekiedy do Jana Pawła II. Franciszek przemawia prostszym językiem niż Benedykt XVI, nie wdaje się w rozwlekłe rozważania teologiczne, operuje skrótem, metaforą, nie stroni od anegdot. Gdy amerykański „Time” umieścił niedawno na okładce jego zdjęcie, okrasił je znamiennym tytułem: „The People’s Pope” („Papież ludu”). Czy to efekt „zaczarowania” mediów przez Franciszka? A może mamy po prostu do czynienia z jakimś skomplikowanym, boskim planem, którego do końca nie rozumiemy – pyta w „Do Rzeczy” Marek Magierowski.
6. W „Do Rzeczy” także obszerne fragmenty drugiego tomu historii dawnego malarstwa polskiego napisanej przez Waldemara Łysiaka. Czas i kobieta to dwaj naj zawziętsi przeciwnicy. On niszczy jej skarb (urodę, młodość), ona chciałaby go unicestwić — zatrzymać mijanie czasu. Portret uwieczniający hożość dawał kobiecie namiastkę zwycięstwa. I to właśnie o portretach kobiet zatrzymanych pędzlem malarzy pisze Łysiak. „Wybór (spośród kilkudziesięciu znakomitych) ledwie trzech żeńskich polskich konterfektów do szerszego omówienia to horror. Trzeba było sięgnąć po jakiś wytrych. Sięgnąłem. Zaprezentuję jedynie portrety aktorek — aktorek rodzimych, tych bardzo znanych, sławnych, gwiazd” – pisze Łysiak i prezentuje malarskie podobizny Heleny Modrzejewskiej, Poli Negri i Jadwigi Smosarskiej. „Portrety komediantek” – w najnowszym „Do Rzeczy”.
7. A w dodatku „Lato Do Rzeczy” – Moskwa widziana z literackiej perspektywy. Z książką „Moskwa – Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa Moskwę zwiedza Krzysztof Masłoń.
Nowy numer „Do Rzeczy” w kioskach już w poniedziałek, 29 lipca. Do części nakładu dołączona jest książka „Objawienia maryjne w Polsce”. Wydanie z książką będzie w sprzedaży do 18 sierpnia.
Źródło: dorzeczy.pl

"Premier najwyraźniej wspiera lobby pornograficzne i ulega naciskowi. Bez protestów rodziców, nie zmieni zdania" - prof. Pawłowicz

wPolityce.pl: Donald Tusk zapowiedział, że jego rząd nie zamierza walczyć z pornografią w internecie. Mówił, że o te sprawy powinni dbać rodzice. Opowiedział się również za wolnością w sieci. O czym świadczy ta deklaracja premiera Tuska?

Krystyna Pawłowicz, prof. prawa, poseł PiS:Te wypowiedzi świadczą o tym, że premier Donald Tusk nie ma zupełnie wyczucia dobra wspólnego. Nie ma wyczucia pedagogicznego - ciekawa jestem, jak on swoje własne dzieci chował. Przed pewnymi rzeczami i zjawiskami trzeba dzieci strzec. To oczywiste. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że o dobro dzieci trzeba dbać. Nie można ich chować zgodnie z zasadą "róbta, co chceta". Podstawowe zasady pedagogiki i potrzeba chronienia od złego nakazują podejmować działania w tej sprawie. Zwłaszcza osobie, która jest premierem. Pornografia jest obrzydliwym procederem. Ma ogromnie negatywne skutki dla wychowania dzieci, ale nie tylko dzieci. Przecież szerzenie pornografii jest w Polsce karalne. Rozprzestrzenianie takich materiałów jest ścigane przez prawo karne. Na rodzicach spoczywa obowiązek zabezpieczenia swoich pociech przed tymi zjawiskami.
Premier nie chce im jednak pomagać.

Donald Tusk uchyla się od przyjęcia odpowiedzialności i ochrony dzieci przed pornografią. Jestem tym zdumiona. Nie rozumiem przesłanek. Jednak jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze.
Tu może chodzić o pieniądze?

Owszem. Być może również pornografia nie wywołuje u premiera obrzydzenia. Jednak może wczuje się on, pełniąc tak ważną funkcję, w dobro dzieci, które trzeba chronić. Mówienie przy tej okazji, że władze chcą chronić wolność internetu, jest bałamutne. Posiadanie internetu, korzystanie z niego nie może oznaczać, że można wykorzystywać go do czynów karalnych. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że premier nie podejmuje dobrej decyzji. Radziłabym mu się zastanowić przed wyborami przy podejmowaniu takich decyzji. Tusk już wiele razy przecież pokazywał rodzicom, że nie dba o ich dzieci, że postępuje wbrew ich woli. Rząd upycha 6-letki w szkołach wbrew protestom rodziców. Obciąża rodziny coraz wyższymi podatkami. W żaden sposób nie liczy się z rodzicami. Władza nie spełnia oczekiwań rodziców. Jestem zdumiona. Obecnie premier wspiera przemysł pornograficzny w Polsce.
Tusk powołuje się na wolność w internecie, ale przecież sam chciał wprowadzenia kontrowersyjnego dokumentu ACTA, które ten internet ograniczają. Jak to rozumieć?

Zdaje mi się, że premier nie ma rozeznania w tym, co dzieje się współcześnie. Nie rozpoznaje również dobrze nastrojów społecznych. On postępuje niekonsekwentnie. Z jednej strony był skłonny zgodzić się na działania istotnie ograniczające wolność i swobody osób korzystających z internetu. Chciał się zgodzić na prawo nieznane w Polsce, restrykcyjne i niezgodne z polską konstytucją. Ugiął się dopiero przed masowymi protestami. To był początek wyraźnego tracenia na popularności przez PO. Premier ulega naciskowi. I jeśli w sprawie pornografii nie będzie nacisku rodziców, nie zmieni swojego zdania.

Taki nacisk będzie?

Nie sądzę. Obecnie są wakacje, rodzice prowadzą dużą akcję protestu wobec obniżenia wieku szkolnego. Z drugiej strony zapewne jest jakieś lobby, które naciska na premiera, mówiąc, że wolność musi być ponad wszystko. To absurd. Premier jednak najwyraźniej wspiera lobby pornograficzne. Lekceważąc sobie naturalne oczekiwania rodziców, by władza sprzyjała ograniczaniu dzieciom dostępu do treści szkodliwych. Premier jak zwykle nie wyczuł chwili. Bez nacisku nie zmieni swojej postawy.

Źródło: wPolityce.pl

Siła papieża polega na tym, że wychodzi naprzeciw tęsknotom ludzi, którzy oczekują na kogoś "na górze". Kogoś, kto uszanuje ich godność [FELIETON PROF. STEMPINA]

Kościół, jak to metaforycznie w Rio ujął papież, musi ponownie przyjąć zapach owczego stada. Duszpasterze muszą wejść pomiędzy wiernych jak pasterze do owiec. Tylko ubogi Kościół, ale stojący ramię w ramię z biednymi, będzie posiadał wiarygodność - niezbędną legitymację, by przetrwać w epoce laicyzacji, szczególnie na półkuli północnej - pisze w komentarzu prof. Arkadiusz Stempin.
Na czym polega fenomen 76-letniego Argentyńczyka Jorge Bergoglio? Jak to się dzieje, jak choćby podczas wizyty do Brazylii, że potrafi on dotrzeć do mas ludzkich jak nikt inny na świecie? Wytłumaczenie jest proste - papież sięga po przekaz, który głosi od lat: człowiek, polityka i Kościół muszą być blisko ludzi, szczególnie biednych i potrzebujących. W Kościele to właściwie ani nic nowego, ani specjalnego. Nawet wśród papieży nie brakowało takich, którzy mówili to samo.

Papież nie tylko mówi, ale i robi

Tyle że papież Franciszek swoje przesłanie uwiarygodnia radykalnością własnego postępowania. Nie wahając się przekroczyć przy tym tradycyjnych granic swojego monarchicznego urzędu. Nie mieszka w pałacu, ustawia się do kolejki w watykańskiej stołówce, jeździ fiatem, nie mercedesem. A w Brazylii tak długo ściskał dłonie pielgrzymów, aż spóźnił się na spotkanie z prezydent kraju.

Zgoda, to tylko symbolika. Ale ponieważ w jego przypadku przekaz i osoba stapiają się w jedno, przekaz ulega radykalnemu wzmocnieniu. Szczególnie w rzeczywistości, w której ludzie uchodzą za "kapitał społeczny". O dość niskiej cenie rynkowej.

Siła rażenia papieża polega więc na tym, że wychodzi on naprzeciw tęsknotom większości ludzi, którzy oczekują na kogoś "na górze", kto uszanuje ich godność. Czyli akurat to, czego pozbawił ich bezpardonowy kapitalizm. Zostawiając ich w młodym wieku bez pracy i bez perspektyw. Godność ludzka wywodzi się prosto z Biblii, w której jest zapisane, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Człowiek nie jest więc sumą swoich osiągnięć, jak chce tego kapitalizm. I o tym papież przypomniał w Rio.

Franciszek jest jednocześnie głową Kościoła o dwudziestowiecznym stażu, najstarszej instytucji naszej cywilizacji. Czy dokona on w starym Kościele prawdziwych reform? Czy przełamie opór twardej materii - kostycznych kurialistów, z reguły zapatrzonych w tradycję Kościoła, a którzy niczego nie chcą zmienić? Wrażenie mocno zapatrzonego w kościelną tradycję sprawiał jego niemiecki poprzednik.

"Reforma Kościoła musi być odbiciem przesłania papieża Franciszka"

A przecież Kościół, by przetrwać zawieruchy dziejów, zmienia się. "Ecclesia semper reformanda". Gdyby było inaczej, instytucja Kościoła już dawno zniknęłaby z powierzchni ziemi. Jak największy klasztor średniowiecza - Cluny w urokliwej Burgundii. Nowa reforma Kościoła musi być odbiciem przesłania papieża Franciszka: Z powrotem do ludzi, do potrzebujących. Kościół, jak to metaforycznie w Rio ujął papież, musi ponownie przyjąć zapach owczego stada. Duszpasterze muszą wejść pomiędzy wiernych jak pasterze do owiec. Tylko ubogi Kościół, ale stojący ramię w ramię z biednymi, będzie posiadał wiarygodność - niezbędną legitymację, by przetrwać w epoce laicyzacji, szczególnie na półkuli północnej. Paradoksalnie na tym właśnie polegała teologia wyzwolenia, którą usilnie zwalczali polski i niemiecki poprzednik. W ten sposób przekaz papieża Franciszka stał się wręcz rewolucyjny.

Ducha rewolucji w gestach i symbolice papieża dostrzega w każdym razie Nicolás Cotugno, arcybiskup Montevideo. Tak przynajmniej powiedział na łamach urugwajskiej gazety "El Pais". Kiedy papież Franciszek przemawiał w faweli Varginha, to obok wielkiego portretu zamordowanego przed 33 laty arcybiskupa San Salwadoru Oscara Romero. Reprezentuje on akurat tę część Kościoła południowoamerykańskiego, który nie miał lekko za pontyfikatu obydwu poprzednich papieży.

Oscar Romero z otwartą przyłbicą bronił uciskanych przez ultraprawicowy (antykomunistyczny) rodzimy reżim. "Nie muszę nawet przyjeżdżać do Rzymu, papież mnie tam nie rozumie", napisał w 1979 roku. Jego proces kanonizacyjny nieprzypadkowo "utknął" w watykańskich szufladach. I raczej trudno sobie wyobrazić, by Benedykt XVI zgodził się stanąć z portretem abp Romero w tle.

Casus abp z San Salwadoru dowodzi jeszcze czegoś innego. Jego kanonizacja byłaby świadectwem emancypacji Kościoła latynoskiego od silnie do tej pory zeuropeizowanego Watykanu. Ale teraz latynoamerykański papież może przesunąć oś ciężkości Kościoła. Im więcej mija czasu od końca czerwca, pierwotnej daty obsadzenia posady nr 2 w Watykanie osobą włoskiego purpurata, tym bardziej oczywisty staje się opór kurialistów, ale i też rosną szanse południowoamerykańskiego kardynała Oscara Rodrigueza Maradiaga z Hondurasu jako przyszłego kardynała-sekretarza stanu. Już teraz jest on jednym z 8 członków "grupy mędrców", wyznaczonych przez papieża do reformowania Kurii. Jego nominacja byłaby prawdziwą rewolucją nad Tybrem. Bo Kościołowi przewodziłoby wtedy po raz pierwszy dwóch Latynosów.

Kościół i władza świecka ramię w ramię

Kościół katolicki w Ameryce Łacińskiej i idea równości społecznej pasowały do tej pory jak pięść do nosa. Ale papież Franciszek i jego "ubogi Kościół" już inspirują lewicowe rządy na kontynencie. Prezydent Wenezueli Nicolas Maduro, stojący na czele "rządu ulicy", zaproponował papieżowi z Argentyny zawarcie strategicznego sojuszu ze wszystkimi lewicowymi rządami Ameryki Południowej. Cel aliansu - zwalczanie głodu i analfabetyzmu. Maduro sam wcześniej pofatygował się do Watykanu. Tam usłyszał od papieża Franciszka dytyramb na cześć swojego poprzednika na urzędzie. "Chávez zmarł bez ziemskich bogactw, nie posiadał nawet własnego auta, za to wielką miłość do swojego narodu".

Franciszek, bynajmniej nie polityczny żółtodziób, nawiązał sieć bliskich kontaktów z lewicowymi rządami na ojczyźnianym kontynencie. Pozwolił się serdecznie podjąć prezydentowi Ekwadoru Rafaelowi Correa, pogodził się z argentyńską prezydent Cristiną Kirchner. Kurialiści w Rzymie i konserwatyści w Kościele są mocno zaniepokojeni. Wyraz temu dał na łamach "National Catholic Reporter" abp Filadelfii Charles Joseph Chaput. Zwykła różnica poglądów, czy coś więcej?

Tego lata w Watykanie robi się jeszcze bardziej gorąco. 
Źródło: TOK FM

niedziela, 28 lipca 2013

15 lat temu zmarł Zbigniew Herbert, poeta który kochał Polskę i piętnował jej wrogów. "Michnik jest manipulatorem, to jest człowiek złej woli, kłamca"


Michnik jest manipulatorem, to jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny. Ideologia tych panów to jest to, żeby w Polsce zapanował socjalizm z ludzką twarzą. To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia
- między innymi to szczere wyznanie Zbigniewa Herberta sprawiło, że TVP zażądała w 2000 roku ocenzurowania filmu o poecie. W uzasadnieniu podano, że to ze względu na "zbędne dygresje" i "wątpliwości natury etycznej".


Swoisty testament i przesłanie dla Polski i Polaków poeta zostawił w wierszu "Przesłanie Pana Cogito":
a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 we Lwowie, zmarł 28 lipca 1998 w Warszawie. Był poetą, eseistą, dramaturgiem, stworzył słynny cykl poetycki "Pan Cogito" - o człowieku zanurzonym we współczesności, a jednocześnie mocno zakorzenionym w europejskiej tradycji kulturowej.
W latach 80. XX w. Herbert stał się sztandarowym poetą polskiej opozycji. Od 1986 mieszkał w Paryżu, gdzie współpracował z Zeszytami Literackimi. Do Polski wrócił po 6 latach, w 1992 roku.

Źródło: wPolityce.pl

Gowin ma swój program. Ujawnia pomysły



Zmianę zasad przeprowadzania referendum ogólnokrajowego i postępowania z projektami obywatelskimi, upowszechnienie budżetu obywatelskiego, wprowadzenie okręgów jednomandatowych proponuje Jarosław Gowin. Rzucił wyzwanie Donaldowi Tuskowi i wezwał go do spontanicznej debaty.
Ubiegający się o przywództwo w PO, Jarosław Gowin podczas konferencji prasowej w Giżycku zapowiedział, żebędzie namawiał koleżanki i kolegów z Platformy do poparcia czterech rozwiązań. Jak mówił, zgłosił je, bobardzo mu zależy na tym, żeby przywrócić w pełni obywatelski charakter Platformy Obywatelskiej.
Gowin wyjaśnił, że jego propozycje dotyczą zasad przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego i procedowania nad projektami ustaw obywatelskich, a także wprowadzenia w szerszym zakresie budżetów obywatelskich (mieszkańcy decydują o przeznaczeniu części środków z lokalnego budżetu) i starego sztandarowego postulatu Platformy tj. okręgów jednomandatowych.

Mówiąc o referendum, Gowin przypomniał, że dziś wniosek o jego przeprowadzenie może wylądować w koszu nawet wtedy, gdy jak w przypadku sześciolatków w szkołach, podpisało się pod nim milion osób.
CZYTAJ WIĘCEJSą lepsze pomysły niż zniesienie progówJarosław Gowin idzie na otwartą wojnę z Donaldem Tuskiem, ale nadal chce zostać w PO.
Moja propozycja brzmi: w przypadku, gdy organizatorzy zbiorą pod wnioskiem ponad milion głosów, to referendum odbywa się obligatoryjnie; nie byłoby wówczas uzależnione od woli posłów. Głosowanie odbywałoby się przy okazji najbliższych wyborów powszechnych - powiedział Gowin.
Gowin chce ponadto, by obywatelskie projekty ustaw (muszą mieć poparcie co najmniej 100 tys. obywateli ) obowiązkowo trafiały do sejmowej komisji. Jak mówił, powinna się nad nimi odbywać rzetelna, uczciwa debata parlamentarna.
Uważa też, że obywatele powinni mieć prawo inicjatywy uchwałodawczej w samorządach lokalnych. Miałoby to się odbywać w ramach tzw. budżetów obywatelskich, w których pewna część budżetu jest zarezerwowana na realizację projektów zgłaszanych przez mieszkańców.
Mówiąc o okręgach jednomandatowych, Gowin przyznał, że w tej kadencji nie ma szans na wprowadzenie zmian w ordynacji wyborczej. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć prace nad wprowadzeniem ordynacji mieszanej. Chodzi o to, by połowa okręgów rzeczywiście była obsadzana według ordynacji proporcjonalnej, a w drugiej byłyby okręgi jednomandatowe. Takie rozwiązanie jest w pełni zgodne z konstytucją - mówił Gowin i podkreślał, że o tym, które okręgi byłyby objęte ordynacją jednomandatową decydowaliby eksperci.
- Liderzy partyjni musieliby w tych okręgach obsadzić silne niezależne osobowości, a takich osobowości polska polityka potrzebuje. Kłopot w tym, że liderzy partyjni nie przepadają za takimi osobowościami - mówił Gowin.
CZYTAJ WIĘCEJTusk udaje łagodnego, ale jeszcze pokaże wilcze zębyPoseł Gowin dostanie srogą karę - przewiduje Bartosz Wawryszuk.
Jarosław Gowin spacerował po giżyckim porcie Dalba i rozdawał gazety wyborcze pt. Super Lider z dużym swoim zdjęciem na froncie, a na ostatniej stronie z przepisem na poselski chłodnik. Gowin wyjaśniał, że powodem jego objazdu po kraju jest to, że chce przywrócić Polakom wiarę w to, że jest sens angażowania się w sprawy publiczne, że ich głosy mają znaczenie.
- Donald Tusk wiele miesięcy temu obiecał, że tuskobuem będzie objeżdżał Polskę i spotykał się z normalnymi Polakami, rozmawiał o tym, co Polaków boli, ale tak samo jak unika debaty ze mną, tak samo unika spotkań z obywatelami, spotyka się jedynie z aparatem partyjnym na zamkniętych spotkaniach - mówił Gowin, czyniąc tym samym aluzję do popołudniowego spotkania premiera z działaczami PO z Warmii i Mazur w zamkniętym ośrodku w Łańsku pod Olsztynem. Gowin zapytany, czy się wybiera do Łańska, odparł, że nie ma zaproszenia i dodał, że w niedzielę będzie jeszcze w Mrągowie i Olsztynie.
Wczoraj Jarosław Gowin zadeklarował, że jest gotowy do debaty z premierem już teraz. Jeżeli Donald Tusk wierzy w siłę swoich argumentów, niech stanie do konfrontacji, a nie chowa się za plecami swoich zwolenników - powiedział w Suwałkach. Według Gowina Tusk w niedzielę w Olsztynie spotka się z działaczami Platformy. Jak zapowiedział, jest gotowy do spotkania i spontanicznej debaty z liderem PO.
Źródło: Money.pl

sobota, 27 lipca 2013

Tysiące internautów wypowiedziały wojnę masturbacji. "Teraz seks tylko z prawdziwą kobietą"

Amerykańskie media piszą o nowym ruchu społecznym i nietypowej seksualnej rewolucji. Młodzi internauci masowo rezygnują z masturbacji i oglądania pornografii, która do tej pory była ich chlebem powszednim. Nawzajem podnoszą się na duchu i wspólnie odliczają tygodnie i miesiące abstynencji. Internetowa moda dotarła już do Polski.
"Dlaczego to robię? Bo kobiety są istotami, które się kocha, a nie obiektami, które się posiada. Wcześniej widziałem w nich tylko obiekty. Teraz wydają mi się dużo bardziej interesujące, a nawet bardziej seksowne" - NUK380Y (603 dni bez fapu).

"Od liceum miałem tylko jedną dziewczynę - z dużo większym libido niż ja. Zdarzało się, że spędzaliśmy w łóżku godzinę i więcej, ale po 10 minutach czułem się znudzony. Myślałem: po co się tak męczyć? Oglądanie porno wydawało mi się dużo bardziej satysfakcjonujące i łatwiejsze" - CaptainAlone (449 dni bez fapu).

"Widziałem już w życiu tyle porno, że najwyższy czas zobaczyć coś innego. Czymkolwiek jest" - Steaksauce (293 dni bez fapu).

"Fap" jest wyrazem dźwiękonaśladowczym - w internetowym slangu oznacza masturbację. A powyższe wypowiedzi należą do ludzi, którzy z fapem walczą. Pochodzą z forum "NoFap" w serwisie Reddit - jednym z najpopularniejszych w sieci portali, który publikuje linki do ciekawych wiadomości. Forum skupiło ludzi, którzy z różnych powodów postanowili ograniczyć masturbację: na tydzień, miesiąc, kwartał, a czasem na zawsze. Sami o sobie mówią "fapstronauci". Obecnie jest ich 67 tysięcy i cały czas przybywa kolejnych.

Amerykańskie media - być może na wyrost - nazywają "NoFap" nowym ruchem społecznym. Piszą o "antymasturbacyjnej rewolucji". Nie wiadomo, czy to rewolucja, na pewno moda, która rozpowszechnia się po internecie i dotarła już także do Polski.

Zbuntowali się przeciw cyfrowej wersji seksu

- Według moich szacunków mężczyźni masturbują się dziś 50-500 proc. częściej niż w czasach, gdy nie było internetowej pornografii. Korzystanie z niej stało się proste i nie wymaga żadnego wysiłku. Zawsze czeka w internecie, nawet kiedy jej nie chcemy - komentował w CNN Ian Kerner, amerykański konsultant seksuologii i autor bestsellerowych poradników o seksie.

- Mężczyźni przyzwyczajają się do różnorodnych bodźców wizualnych, które im dostarcza. Coraz częściej mają problemy, aby skupić się na seksie z realną kobietą. Mogą odczuwać znudzenie albo zniecierpliwienie, może na tym ucierpieć ich męskość. Podczas seksu nie jadą na pełnym baku i fizycznie, i psychicznie, a na pewno nie seksualnie - dodawał.

- Ruch "NoFap" wzrasta, bo młodzi mężczyźni odkryli, że przez wszechobecną pornografię tracą zainteresowanie partnerami seksualnymi i wchodzeniem w relacje z innymi ludźmi. Nawiązywanie głębszych relacji jest tu ważniejsze niż powstrzymywanie się od masturbacji. Oni się buntują się przeciw cyfrowej wersji seksu. Odstawiają laptopy, by wejść w realny świat. Czyżby ludzie wychowani w świecie komputerów przestawali kochać nowe technologie? Kiedy to się stało? - pytał w maju na łamach "The Huffington Post" Robert Weiss, amerykański terapeuta i specjalista od uzależnień o podłożu seksualnym.

Kobiety nie są tu mile widziane

Wszystko zaczęło się od Aleksandra Rhodesa, dziś 23-latka z amerykańskiego Pittsburgha. W 2011 r. przeczytał na Reddicie tekst o chińskich naukowcach, którzy badali zależność pomiędzy poziomem testosteronu a częstotliwością wytrysków. Naukowcy odkryli, że po siedmiu dniach abstynencji poziom hormonu wzrasta o 43 proc. Artykuł był bardzo popularny i zadziałał Rhodesowi na wyobraźnię. Uczeń college'u założył "NoFap" i zaproponował internautom sprawdzenie wyników badań na własną rękę. Forum szybko przerodziło się w coś więcej, a jego popularność przerosła najśmielsze przypuszczenia twórcy.

W pierwszym miesiącu "NoFap" odwiedziło 20 tys. internautów. Po dwóch latach istnienia jest ich już 400 tys. miesięcznie. Wokół forum powstała społeczność "fapstronautów". Można ich rozpoznać po liczbie dni abstynencji wyświetlanej obok nicków. Choć większość to mężczyźni, na forum udzielają się też kobiety, ale nie zawsze są witane gościnnie. Kobiece wpisy denerwują mężczyzn. Domagają się, by były specjalnie oznaczone, bo wodzą ich na pokuszenie.

Żegnam. Po prostu nie mogę tego dalej robić

Zasady wyzwania są proste: rezygnujesz zarówno z pornografii, jak i masturbacji. Kontakty seksualne z realnymi partnerami są jak najbardziej dozwolone. Administratorzy forum zastrzegają, że zmagania prowadzi się na własne ryzyko i jest niewiele badań naukowych na ten temat. Odcinają się od względów religijnych. - Prosimy nie publikować treści o charakterze religijnym, jeśli nie są bezpośrednio związane z waszą motywacją. Ani nie krytykować osób, które piszą, że religia im pomogła. Nie chcemy tu żadnych konfliktów.

Społeczność skupiona wokół forum podnosi wątpiących na duchu, zapewnia doradztwo i wsparcie. A internauci piszą otwarcie o swoich problemach i wątpliwościach, bo są tam anonimowi. Nie wszystkim udaje się wytrwać.

- Piszę, aby się pożegnać. Po prostu nie mogę tego dalej robić. Chciałabym powiedzieć, że wszystko było tu w porządku, ale tak nie jest. Dzisiaj rano nakryłam męża, jak szukał porno. Mam już dosyć tego chorego współuzależnienia. Nie wiem, co zrobię, ale czytanie o sukcesach i porażkach innych nie da mi niczego dobrego, gdy moje własne życie się spieprzyło - pisze "żona fapstronauty".

"NoFap" nie jest lekarstwem na wszystko

Inni idą w drugą stronę. To, co miało być tylko wyzwaniem, staje się sposobem na życie. "Chcę być osobą, która kontroluje swoje pragnienia. Każdy dzień bez fapu sprawia, że jestem bliżej ideału" - zapewnia Aterazideme. Determinacja wielu użytkowników forum zaskoczyła jego twórcę. Nie przeszło mu przez myśl, że tworzy ośrodek samopomocy.

- To miało być tylko zabawne wyzwanie, które pozwala sprawdzić, jak silną mamy wolę i co dalej się wydarzy. Ale dziś wielu internautów widzi w masturbacji przyczynę swoich wszystkich problemów. Nie łudźmy się, tak nie jest. NoFap nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki o podłożu psychicznym, fizycznym i społecznym. Jeśli nie mają nic wspólnego z nawykami seksualnymi, nie znikną wraz z końcem wyzwania - mówił w kwietniu na łamach "The New York Magazine".

Pytany, czy rzeczywiście od 40 dni powstrzymuje się od masturbacji (taką liczbę pokazywał jego licznik), roześmiał się i zaprzeczył: - Moja dziewczyna wyjechała do innego stanu i musiała tam zostać kilka dni dłużej. Zaznaczał, że on sam jest mniej radykalny niż wielu członków społeczności i traktuje masturbację jako coś normalnego i zdrowego.

W 48 godzin znalazłem dziewczynę i pracę

Czy "NoFap" w ogóle działa? Internauci, którym się udało, nie przestają wymieniać korzyści: mniej pryszczy, więcej energii, pozytywne nastawienie do świata. Wielu podkreśla, że teraz czuje się bardziej męsko, co przekłada się na inne dziedziny życia. 19-letni Ojdidit123 opisuje, jak po 70 dniach wstrzemięźliwości poderwał na lotnisku 26-letnią dziewczynę i jeszcze tej samej nocy przestał być prawiczkiem. Następnego dnia poszedł na rozmowę kwalifikacyjną i dostał pracę. - Wszystko wydarzyło się w ciągu 48 godzin. To jakieś szaleństwo! - pisze.

Z "fapingiem" walczą także Polacy. Na Reddicie są nierozpoznawalni, ale ich historie pojawiają się na rodzimych forach obrazkowych. W polskim internecie działają też strony poświęcone odstawieniu masturbacji i pornografii. Relacje na temat efektów są sprzeczne.

"Odkryłem, jak wielką przyjemność sprawia rozmowa z dziewczynami. Czuję taką fajną, ciepłą energię i entuzjazm. Teraz nie liczy się już żadne porno, a seks tylko z kobietą, i to taką, którą kocham. Walczcie, bo warto" - pisze jeden z entuzjastów.

"U mnie prawie miesiąc i nadal muszę szukać pozytywów. Nie ma się co oszukiwać. Koniec masturbacji nie sprawi, że życie stanie się lepsze. Czasem może być nawet gorsze, bo nie mamy naszego lekarstwa" - powątpiewa inny.

Siła popędu może przenieść góry

- Ten ruch kojarzy mi się ze zbiorową grupą wsparcia - komentuje Daniel Cysarz, seksuolog kliniczny i psycholog. Jak mówi, masturbacja jest ludziom potrzebna, bo pozwala rozładować napięcie seksualne, gdy nie mają możliwości kontaktu z partnerem. Ale tu może być wykorzystywana w innym celu.

- Ci ludzie decydują się na abstynencję, co znaczy, że masturbacja ich uwiera i mają z nią trudność. To znak, że może mieć u nich wyraz popędowy i służyć do rozładowania napięcia emocjonalnego, stresu albo lęków. Wielu moich pacjentów w taki właśnie sposób rozładowuje napięcie związane ze stresem w pracy albo w domu. Inaczej nie potrafią sobie radzić. W takim przypadku powstrzymanie się od masturbacji może skłonić do szukania nowych sposobów. Na przykład przez wyrażanie emocji, aktywność fizyczną albo nawiązywanie nowych relacji. Siła popędu może przenieść góry - mówi Cysarz. 


Źródło: Wyborcza.pl

Autor biografii Jaruzelskiego opowiada o kulisach wpływów generała w III RP. "Parasol ochronny składa się ze służby zdrowia, sądów i mediów"


Wojciech Jaruzelski zbyt chory na uczestniczenie w procesie, ale w doskonałej formie, aby bawić się z przyjaciółmi i przez 40 minut przemawiać do nich na swoich urodzinach, być może będzie miał film o sobie nakręcony na podstawie dzienników jego córki. Każdy zbrodniczy dyktator tak chciałby być pokazany - oczami swoich kochających najbliższych.
O ochronie Jaruzelskiego przez establishment i o niszczeniu tych, którzy próbują przebić się z prawdą rozmawiamy z dr. Lechem Kowalskim, autorem pierwszej biografii generała nie napisanej pod jego dyktando "Generał ze skazą".


wPolityce.pl: Czy pierwszy film fabularny o Wojciechu Jaruzelskim powinien powstać na podstawie frywolnych dzienników jego córki?
Dr Lech Kowalski: Nie, to jest jakieś nieporozumienie. Ubolewam nad tym, że Agnieszka Holland chce oprzeć scenariusz swojego filmu na wspomnieniach pani Moniki Jaruzelskiej. Jest córką dyktatora, więc to jest kolejna hagiografia, która znalazła się na rynku. Agnieszka Holland idzie na łatwiznę i wydaje mi się, że ten film będzie bardziej kiczowaty niż ten, który kręci Andrzej Wajda o Lechu Wałęsie.
Co można z tym zrobić? Takie rzeczy są i będą. Grupa związana z „Gazetę Wyborczą” jest bardzo silna, kreatywna i ona nadaje ton. Nikt przecież nie nakręci filmu o Lechu Kaczyńskim, czy o Annie Walentynowicz. Sam pomysł zostałby zakrzyczany i ośmieszony. Kto zresztą wyasygnuje pieniądze na takie filmy?
Film o generale to przyszłość i to daleka. Piotr Gontarczyk pisze biografię polityczną generała Jaruzelskiego, ja napisałem wojskową. Złożenie obu ścieżek – politycznej z wojskową da całościowy obraz kariery tego człowieka w okresie PRL.

Zasugerował pan, że nad tematami o Jaruzelskim i nad nim samym roztoczony jest parasol ochronny. Czy może pan coś o nim powiedzieć?
Przede wszystkim parasol ochronny nad nim roztoczyli lekarze resortowi. Uzyskuje od nich na każde skinienie palcem stosowne orzeczenia medyczne, które pozwalają unikać mu procesów. To już stało się zjawiskiem trwałym. Od lat, warto to zauważyć, każdego 13 grudnia, gdy „brużdżą” mu pod oknami jego domu, na jeden telefon przyjeżdża karetka pogotowia ze szpitala wojskowego w Warszawie przy ul. Szaserów i pan Jaruzelski kładzie się w pojedynczej sali z telewizorem, serwują mu smaczne dania. W tym czasie inni ludzie miesiącami dobijają się, aby dostać się do szpitala, aby zadbać o zdrowie. Proszę zwrócić uwagę z jakim namaszczeniem dyrektor szpitala przy Szaserów informuje telewidzów o stanie zdrowia. To jedna wielka hucpa, bo pan generał, gdy tylko demonstranci odejdą spod jego domu, od razu wraca do niego.
Zresztą ten parasol roztoczony jest także nad Czesławem Kiszczakiem. Oni mają po prostu do swojej dyspozycji resortową służbę zdrowia. Notabene to ta sama służba zdrowia, która w latach 40. i 50. wydawała podobne orzeczenia medyczne, tyle że sądzonym Żołnierzom Wyklętym o stanie ich zdrowia umożliwiające dalsze przesłuchania i udział w procesach, na które nierzadko byli wnoszeni na noszach. Taka jest wartość tych resortowych zaświadczeń. Jednak chowają się za ten parawan i wiedza, że są nie do ruszenia.
Drugim parasolem roztaczanym nad tymi dwoma generałami to parasol wymiaru sprawiedliwości. Wystarczy zobaczyć, kto oskarża generała Jaruzelskiego. To młody człowiek o wiedzy historycznej na poziomie student pierwszego roku. Jaruzelski zaś dysponuje sam ogromną wiedzą i ma całe zaplecze prawników oraz historyków do swojej dyspozycji.

Jest jeszcze jeden parasol ochronny, o którym pan już wspomniał trochę. To media.
Ależ oczywiście. Dobry przykład jest taki, jak TVN niedawno zrobił materiał o generale Kiszczaku, u którego ekipa była na daczy na Mazurach. Bohater pokazywany był z dalekiego planu, ogólny zarys, nie widać było twarzy. Bełkotał co chciał, nikt mu nie przerywał. To co zrobiono, to było żenujące. Przedstawiono człowieka, który umiejętnie gra. Znam go dość dobrze, nawet chyba lepiej od Jaruzelskiego, bo dokopałem się w archiwach do niesamowitych materiałów o nim.
Albo inny przykład. Proszę napisać jakiś nieprzychylny komentarz na temat Jaruzelskiego na portalach takich jak Wirtualna Polska, czy Onet. Wcale się nie ukaże ten komentarz! Zwłaszcza na Onecie ukazują się tylko pozytywne dla generała komentarze. Zaobserwowali to moi znajomi i oni potwierdzają to, że jest to tak widoczne i charakterystyczne, że aż komiczne.
Mam tysiące dokumentów, bo cały czas siedzę w archiwach IPN. Ci dwaj generałowie robili takie rzeczy, o których opinia publiczna nie ma absolutnie pojęcia. Niedługo zacznę publikować materiały związane z Kiszczakiem. Pokażę o co on i Jaruzelski zabiegali w Związku Sowieckim i w Północnej Grupie Wojsk Armii Czerwonej stacjonującej w Legnicy. Pokażę co dostawali przed stanem wojennym od Sowietów, a co było skierowane przeciwko Polakom. Pęknie bańka mydlana o rzekomym zagrożeniu inwazją sowiecką w latach 1980/81. Jednak nie mam złudzeń, to i tak zostanie zakrzyczane. Nikt nie będzie ze mną dyskutował na fakty, bo nie ma żadnych szans, tylko uderzą we mnie, uderzą w moje środowisko. Uderzą w Sławomira Cenckiewicza, Gontarczyka, Piotra Zyzaka itd. Tak się to kończy.

Pan miał osobiste doświadczenia z interwencją Jaruzelskiego i jego zaplecza. Nie pozwolono panu zrobić habilitacji.
Tak, to była akcja przeciwko mnie i mojej pracy naukowej zorganizowana w 1994 roku. Jaruzelski napisał list do komendanta Wojskowego Instytutu Historycznego prof. Andrzeja Ajnenkiela, że nie życzy sobie, abym wypowiadał się o jego działalności w latach 80. Nikt nie chciał mnie drukować. Dopiero w Arcanach i w Arce w Krakowie u prof. Andrzeja Nowaka.
Gdy wieść o tym dotarła do generała, to zaczął mnie różnymi sposobami nękać. A że środowisko, w którym pracowałem i środowisko dawnej Akademii Sztabu Generalnego, było bardzo za gen. Jaruzelskim, to moja historia skończyła się źle. Zorganizowano mi taką frekwencję moich przeciwników podczas wykładu podczas której broniłem rozprawy habilitacyjnej, że ja nie miałem szans. Wyeliminowali tych, którzy mogli mi sprzyjać. Prof. Andrzej Paczkowski zbulwersowany tym wyszedł z sali trzaskając drzwiami. Nie mógł nawet tego wszystkiego opisać w prasie centralnej, bo mu nie chciano wydrukować. Jednak i tak przegrałem tylko jednym głosem i to był wstrząs dla moich wrogów.
Ale to nic, bo to ja za to zapłaciłem. Jest jednak cała grupa młodych ludzi, teraz kończących studia np. na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy nie podejmują się badania pewnych tematów właśnie ze względu na zagrożenia, jaki na nich czyhają. Będą mieli kłopoty, wypadną z instytutu naukowego, jeśli się nawet do niego dostaną. Nie mają szans na napisanie prawdziwej biografii Bronisława Geremka czy Jacka Kuronia. Gdy się tego podejmą, to natychmiast zostaną zmarginalizowani i pognębieni.
Proszę sobie wyobrazić, że małżonka Sławomira Cenckiewicza nie mogła dostać pracy tylko dlatego, że mąż pisze takie, a nie inne książki. W całym Trójmieście nie mogła dostać pracy! Pan Sławek Cenckiewicz nie mógł dostać pracy na żadnej uczelni i dopiero w Toruniu dał mu pracę na swojej uczelni ksiądz Tadeusz Rydzyk. Środowisko naukowe znowu podejmuje neutralne tematy...

...Czyli tak jak za komuny, gdy bardzo dobrze rozwijały się w Polsce badania np. nad starożytnością...
Tak jest, dokładnie tak jest! W średniowieczu można sobie też bezpiecznie siedzieć. O Drugiej Rzeczypospolitej można już pisać, ale tu też trzeba wiedzieć co robić, a czego nie...

.Najbezpieczniej jest robić coś i pisać w tematach z II RP z punktu widzenia np. prof. Tomasza Nałęcza.
O właśnie! No proszę spróbować zbadać i napisać biografię Adama Michnika. Łatwo sobie wyobrazić co by się działo. Kto by chciał przez to przechodzić?
Mi już nic nie zrobią, bo jestem wolnym strzelcem i sobie mogę wybierać. Napisałem biografię Jaruzelskiego, kończę Kiszczaka i mam już w planach następne.
Rozmawiał Sławomir Sieradzki
Źródło: wPolityce.pl

Filozof głuchy na innych


O Polskę wolną - od katolików - do tego sprowadza się marzenie o polskim państwie Jana Hartmana
o. Tomasz Dostatni

Czytając w zeszłym tygodniu w ''Magazynie Świątecznym'' tekst Jana Hartmana ''O Polskę wolną - od konkordatu!'' przypomniała mi się chasydzka opowieść o chełmianinie, który pisał list wielkimi literami.

Ktoś go zapytał: - Czemu tak piszesz?

- Bo piszę do mojego wuja, a mój wuj jest - oby was to nie spotkało! - głuchy - brzmiała odpowiedź.

Coś podobnego ma miejsce w przypadku Jana Hartmana.

Krakowski filozof strzela z wielkiej armaty, sam głuchy na inne wartości i inaczej myślących. W imię tolerancji dla wszystkich - z wyłączeniem chrześcijan i Kościoła. Do czego doprowadziła taka postawa, widzieliśmy podczas francuskiej rewolucji. No, ale może tym razem nie będzie tak źle z nami, katolikami.

*** 

Kluczem do zrozumienia tekstu ''O Polskę wolną - od konkordatu!'', ale i innych wypowiedzi Jana Hartmana z ostatnich kilku lat, jest zdanie: ''Władze publiczne z zasady mogą finansować wyłącznie cele prawem uznane za dobra, a formacja religijna do nich nie należy''. Hartman nie przyjmuje bowiem tezy o neutralności światopoglądowej państwa, które nie uważa religijności ani za dobrą, ani za złą, ale stare, pochodzące od Woltera przekonanie, że chrześcijaństwo jest złem zniewalającym człowieka. My, nowocześni, wolni i oświeceni ludzie, powinniśmy się go bać i go zwalczać. Bo jest przeciwko wolności i przeciwko człowiekowi.

Hartman jest głuchy i ślepy na dobro, które niesie ze sobą chrześcijańskie przesłanie miłości. Widzi jak daltonista, nie rozróżniając kolorów. Nie dostrzega palety barw, które są w Kościele i chrześcijaństwie.

Czyli sam jest ''upośledzony'', czytaj: zamknięty w swoim ideologicznym, choć ponoć zwalczającym wszelkie ideologie świecie.

Ale przejdźmy do konkretów.

*** 

Po pierwsze: uniwersytecki filozof powinien rozróżniać pojęcia Watykan - Stolica Apostolska. To, że tego nie robi, kompromituje go.

Po drugie: jak mantra w tekście Hartmana wraca słowo ''przywileje''. Dla Kościoła, chrześcijan, katolików. Zapomina on, że my, katolicy, mieszkamy w Polsce i jest nas całkiem sporo. Jesteśmy obywatelami tego państwa, płacimy podatki. Dlatego mamy prawo do kapelanów w szpitalu, katechezy w szkole, księży w wojsku i więzieniu.

Po trzecie: stwierdzenia Hartmana o odbieraniu majątku przez Kościół są czystą demagogią. Dla niego, liberała, prawo własności istnieje dla wszystkich, ale nie dla Kościoła. Mienie bezprawnie zagrabione powinno być zwrócone, ale nie Kościołowi.

A ja uważam, że powinno być zwrócone wszystkim obywatelom, nie tylko Kościołowi. I słabością naszej demokracji jest to, że tak się nie stało.

Po czwarte: biskupi są obywatelami tego państwa i mają pełne prawo publicznie wyrażać swoje poglądy, tak samo jak profesor Jan Hartman swoje. Każdy ma prawo poszukiwać zwolenników. Uzasadniać swoje tezy i swoje racje. I bronić się w polemice, gdy jest krytykowany. Prawo do wolności słowa jest jedną ze zdobyczy demokratycznego państwa i sięga aż do granicy prawa stanowionego. Nie może naruszać nabytych praw innej osoby.

Po piąte: Jan Hartman, mówiąc o zerwaniu konkordatu pochodzącego z czasów II Rzeczypospolitej, posługuje się argumentami propagandy komunistycznej i stalinowskiej. Zapominając, że to ta władza zerwała jednostronnie konkordat uchwałą rządu w 1945 r. A uzasadniała to tak samo jak autor - zachowaniem się Watykanu w czasie II wojny światowej.

Po szóste: Hartman twierdzi, że duchowni w Polsce, także biskupi, nie płacą podatku dochodowego. To nieprawda. Każdy proboszcz czy wikary płaci ryczałtowy podatek zależny od wielkości swojej parafii (a konkretnie: od liczby zameldowanych tam ludzi, bez względu na to, czy są katolikami, czy też nie), a biskupi - od pensji, którą dostają od kurii (lub również podatek ryczałtowy jak proboszczowie).

I tak można by ciągnąć. Bo w tekście Hartmana jest wiele złej woli, przekłamań i budowania swoich racji na oświeceniowych, antyreligijnych stereotypach.

*** 

Rozmowa ze środowiskiem Jana Hartmana, Magdaleny Środy, Wandy Nowickiej jest możliwa tylko pod warunkiem, że odrobią oni pewną lekcję.

Lekcję, która polega na porzuceniu uprzedzeń i nabyciu umiejętności patrzenia na świat nie tylko z jednej, własnej perspektywy, ale również z innych.

A poza tym w Magazynie m.in.: 

Sztukmistrz z Londynu
Minister Rostowski ma w swej ekipie aż dziewięciu wiceministrów. Może przydałby się dziesiąty, który ostrzegałby przed błędami?
Syria to nie jest miejsce dla nikogo 
Zaczepił mnie Syryjczyk, powiedział: ''Wstydźcie się''
Dziś prawdziwych hipisów już nie ma 
Kiedyś się buntowali, szukali wolności na szlakach przygody. Dziś tworzą standardowe oddziały szturmowe masowej turystyki 
Zawodówki wyższe 
Polacy marzą o studiach wyższych i o dobrej pracy po nich. Lepiej niech więc idą na kierunki zawodowe, a tylko najlepsi na uniwersyteckie. Rozmowa z Barbarą Kudrycką
Syria? Trzeba coś zrobić! 
To zrób to natychmiast. Nim wyjedziesz na wakacje 
Sierpień'44. Ani żałoba, ani święto
Błąd strategii, bohaterstwo walczących, gehenna mieszkańców. Co tak naprawdę czcimy?
Kościele, nie wrzeszcz na grzesznika 
Pokora w wierze to dopuszczenie tego, że mogę zmienić zdanie. Rozmowa ze Stefanem Wilkanowiczem 
Sygnalista, który się pogubił 
Snowden powinien wrócić do USA i udowodnić przed sądem, że działał w interesie publicznym. Polska nie może i nie powinna udzielić mu azylu 
Tak umiera zwierzę 
Zwierzęcy strach' jest tak intensywny, że nawet nie jesteśmy w stanie go sobie wyobrazić. Czy dlatego jesteśmy obojętni na to, co czuje owca z nożem na gardle?
Samosąd najwyższy 
Coraz częściej ludzie nie oczekują w Rosji sprawiedliwości od państwa i chcą ją wymierzać sami. 
Piłka, polityka i seksowna Nikolett 
Premierów Tuska i Orbána łączy namiętność do futbolu, ale piłkarskie analogie są zwodnicze, bo w polityce dryblingi prowadzą zupełnie inaczej 
Dobór naturalny naukowców 
Garstka polskich uczonych to poziom światowy, sporo jest przeciętnych i niemało bardzo słabych
Po co był ten pisk myszy? 
Kisiel namawiał, żeby myśleć. I sam dawał dobry przykład. Fedorowicz o Kisielu

Źródło: Wyborcza.pl