niedziela, 14 lipca 2013

Walka o Kościół



Wydawało się, że mamy do czynienia z opowieścią o żarliwym księdzu, którego chce okiełznać potężny biskup. Dziś wiemy, że głównym problemem jest antychrześcijański wymiar polskiego Kościoła

Jeszcze w środę, zanim ks. Wojciech Lemański wyjawił treść spotkania ze stycznia 2010 r., wydawało się, że konflikt pomiędzy proboszczem parafii w mazowieckiej Jasienicy a potężnym arcybiskupem warszawsko-praskim Henrykiem Hoserem to ''tylko'' pierwsza polska bitwa kolegialnej wizji Kościoła papieża Franciszka z Kościołem starego typu opartym na bezdyskusyjnej władzy biskupów. Dziś wiemy, że jest on ważnym epizodem wielkiej wojny o Kościół Chrystusa.

Ta pierwsza rozwija się w zgodzie ze schematem dobrze znanym z historii: jest hierarcha, który zna swoje przywileje i korzysta z nich, żeby rozstrzygnąć spór na swoją korzyść, i jest podwładny - kapłan zapaleniec, dla którego gorset posłuszeństwa jest za ciasny.

Ten drugi idzie ścieżką natchnienia, ten pierwszy - traktem porządku.

Żywiołem pierwszego jest woda, drugiego - ogień. Kapłan-ogień, który ma pecha działać w diecezji zarządzanej przez biskupa-wodę, z początku nie wie, że każdym swoim płomiennym działaniem zmierza do starcia. Natchniony bezpośrednio słowem Ewangelii rzuca się w gorączkę duszpasterstwa.

Biskup chciałby okiełznać ten ogień. Nadać mu formę posłuszną, kontrolowaną. Racjonalną i w ostatecznym rozrachunku obojętną. Taką, która oddaje istotę wiary, lecz nie prowadzi do cudu. Nie popycha świata do przodu, ku lepszemu.

Tyle że ogień i woda nie mogą się po prostu rozejść. Lemański i Hoser należą do tego samego Kościoła i gdyby zadać im pytanie, jakie są źródła ich postawy, obaj wskazaliby Jezusa Chrystusa. Różni ich indywidualne natchnienie lub - nazwijmy to ich językiem - natura ich powołania.

W dziejach Kościoła dochodziło wielokrotnie do napięć pomiędzy apostołami Ewangelii a jej strażnikami, odważną jednostką a zachowawczą instytucją. Ich rozwiązanie zależało od obu stron i - jak uczy średniowieczna historia świętego Franciszka - niekoniecznie wiązało się z wygaszeniem płomienia. Kiedy biskup Asyżu dowiedział się, że kurię rzymską niepokoi żywiołowa popularność Franciszka, poradził mu, by osobiście poszedł do papieża i przedstawił mu swoje idee. Kiedy Innocenty III zobaczył pokorę Biedaczyny, jego oddanie Kościołowi i żarliwe natchnienie, pobłogosławił go, polecając napisanie reguły zgromadzenia - fatygę żmudną, której Franciszek jednak się podjął, bo zlecił mu ją zwierzchnik dobrej woli.

*** 

Nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie mają sympatię i podziw właśnie dla kapłana i dla jego płomienia. Jest to przecież ta sama sympatia i podziw, jakie mamy dziś dla papieża Franciszka.

Pomyślmy, w jakie zwątpienie pozwoliliśmy się zepchnąć przez Kościół czasów Benedykta XVI i z jaką gorącą nadzieją daliśmy się ponieść młodziutkiemu przecież Kościołowi papieża z Argentyny. Kiedy spojrzymy wstecz, owszem, przypomnimy sobie z wdzięcznością subtelne rozważania Ratzingera, lecz przytłaczającym pamięć wrażeniem będzie konflikt w kurii, jakieś spory między kardynałem B. a kardynałem S., o których nawet nie wiadomo, co dobrego zrobili dla ludzi - moment dla naszego zbawienia nieomal stracony.

Z pamięci o Kościele czasu Vatileaks na pierwszy plan wysunie się poczucie powszechnego zobojętnienia, które zakradło się zresztą już za pontyfikatu Jana Pawła II. Zdamy sobie wtedy sprawę z nadziei, jakie w nas wzbudził Franciszek. A czym je wzbudził? No właśnie: płomieniem. Żywą Ewangelią. Niekonwencjonalnym zachowaniem. Żarliwością. Bezdyskusyjną przewagą natchnienia i miłosierdzia nad porządkiem. Miłości nad sprawiedliwością. Odrzuceniem tego, co nie sprawia, że dusza, zamiast zanikać, wzrasta. Czerwonych butów, krucyfiksów ze złota, pomników na własną cześć.

Oto wpis, jaki znajduję na internetowym forum diecezji warszawsko-praskiej:

Szczęść Boże! Zapewniam o swojej modlitwie i szacunku dla abp. Hosera jako pasterza mojego Kościoła. Niemniej jednak jako praktykujący Katolik, któremu zależy na losie Kościoła w Polsce, jestem głęboko zasmucony decyzją o odwołaniu ks. Lemańskiego. Ta decyzja to głęboko nieprzemyślane posunięcie, które jest widziane przez wiernych, jako nic innego jak zamykanie ust księżom, którzy mają odwagę coś zmieniać w KK. Wczoraj, będąc na mszy o 11, widziałem w ławkach niemal same siwe głowy, za jakiś czas tam będą puste miejsca i ta decyzja wpisuje się w szereg działań, które biskupi podejmują, jak też w szereg tych, których nie podejmują, aby w miejscu dotychczasowych świątyń za kilkanaście lat powstały dyskoteki, jak na Zachodzie. Smutno mi jest, kiedy hierarchowie dają tak mocne argumenty przeciwnikom Kościoła do zwalczania wiary. Bardzo zła decyzja i oby nie brzemienna w lawinę zdarzeń, które zatrzymać będzie bardzo trudno.

Robert Kubas


Przytaczam opinię pana Kubasa, bo działanie księdza znalazło adekwatny odbiór świadka. Są w niej szacunek dla zwierzchnika, poczucie wspólnej sprawy i przekonanie, że to gra o śmierć albo życie. Pół wieku temu Kościół nie słuchał Piera Paola Pasoliniego- ateisty, który kochał Chrystusa - kiedy ten przestrzegał, że wobec braku działań płomiennych, autentycznych moloch konsumpcjonizmu pożre ideę. Znakiem upadku był dla poety slogan marki odzieżowej Jesus - ''Nie będziesz miał innych dżinsów przede mną'' - wywieszony na zdekonsekrowanym kościele.

Lemański, ksiądz inny niż wszyscy: ''Ksiądz musi mówić''

*** 

Dlaczego ks. Lemańskiego zaakceptowaliśmy tak spontanicznie, choć jego krytycy twierdzą, że robimy to z wyrachowania, przeciw komuś? Bo mamy poczucie, że w końcu ustami tego kapłana Kościół wypowiedział słowo ważne dla ludzi.

Przypomnijmy w wielkim skrócie, co zrobił ks. Lemański. Na poziomie wypowiedzi: przeprosił urodzonych dzięki zastosowaniu metody in vitro za stygmatyzujące słowa o ''bliźnie dotykowej''. Zawstydzony wypowiedziami swoich współbraci poprosił jedną z tych osób - tę, która zadeklarowała odejście z Kościoła - by pozostała wśród chrześcijan. To postawa skrajnie różna od tej, kiedy przypisujemy sobie wszystkie zasługi wspólnoty, a za błąd jednego z nas winimy tylko jego, a jeszcze chętniej tych spoza. Dobry kapłan walczy o wiernych jak anioły na ''Sądzie Ostatecznym'' Michała Anioła. Do chwili kiedy sami proszą, by przestał. Ks. Lemański poprosił osobę napiętnowaną o pozostanie w Kościele, a jeśli jego prośbą zainteresowały się media, to właśnie dlatego, że jego postawa jest tak wyjątkowa.

Co jeszcze zrobił? Domagał się, by ukarać księży pedofilów - przecież taką wolę deklarują ostatni papieże. Mówił parafianom, co to jest ksenofobia - pokazał, jakie może mieć konsekwencje, i wyjaśnił, że przeczy chrześcijaństwu. Udzielił pomocy ludziom, których nie stać na opłaty za pogrzeb. Tłumaczył Ewangelię, przybliżał jej treści i naukę. Czyli w najbardziej istotnym uproszczeniu - stosował wiarę, nadzieję i miłość.

Każdy kapłan jest do tego powołany, ale czy każdy tę powinność wypełnia?

*** 

Kiedy skończyłem artykuł, kuria diecezji warszawsko-praskiej wczoraj po południu wydała oświadczenie. Można je przeczytać na stronie www.diecezja.waw.pl. Jego autorzy podważają relację ks. Lemańskiego ze spotkania w styczniu 2010 roku, prezentując własną wersję wydarzeń na podstawie ''zachowanej dokumentacji'', czyli notatki służbowej. Zarówno tonacja, jak i argumenty zawarte w oświadczeniu rozczarowują. Na szczerą potrzebę wsparcia nie odpowiedziano nawet autorytetem, lecz chłodem.





Jazdy Artura Hajzera
Miał ksywkę "Toranaga". Genialny, bezwzględny strateg. Ten, który ratuje przed apokalipsą 
Nie psuć boskiego planu religijną socjalizacją
Rodziny mogą być grupami nieformalnymi, niekoniecznie usankcjonowanymi przez Kościół. Ważne są -ości: solidarność, miłość, prawdomówność, lojalność. Rozmowa ze Stanisławem Obirkiem
Niech Polska pomoże Ameryce wrócić do demokracji
Ameryka weszła na ścieżkę, która ją zbliża do tego, co najbardziej krytykowała w Chinach i Rosji
Roztrzaskali piękną głowę
''Jest jakiś straszny kontrast między jego słowami o braterstwie a zbrodnią, której stał się ofiarą'' - pisał Tadeusz Mazowiecki o Janie Strzeleckim
Nieuchwytna dama karo
Rosjanie mają gorzką anegdotę: ''- Babciu - prosi wnuczka - pójdę na ulicę, zastrzelę kilku przechodniów. - Dobrze, wnusiu. Postrzelaj sobie, tylko w cerkwi nie tańcz''
Straszki na Laszki. Złe przedszkola - szkodliwa teza
Dzieci, które mniej wynoszą z domu, powinny jak najwcześniej trafiać do przedszkola 
Przeciw siorbaniu kawy na ławie 
Jeśli chcemy ratować szmatławiejącą demokrację, wprowadźmy egzaminy na obywatela 
Sieć dobra, sieć zła 
Sieć będzie wszystkim, ale też niczym 
Ciach pach, Mańkę w piach, ojciec na piwie, matka w Tel Awiwie 
Janusz Rudnicki o Polsce i sobie
Sycylia ociekająca seksem 
Jeśli na Sycylii ktoś chce uzyskać zaświadczenie z urzędu stanu cywilnego, nie pomyśli, żeby ustawić się w kolejce, tylko od razu się zastanawia: ''Czy mam przyjaciela, który może mi to załatwić?''

Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz