To książka szaleńca o innym szaleńcu. I uroda tego szaleństwa jest – przyznajmy to – zniewalająca.
Rymkiewicz pisze Reytana, słuchając sopranistki wykonującej utwory Charpentiera. Jak dowodzi, sopranistki dzięki budowie krtani są najpiękniejsze na świecie. „Ciemność życia nie zostałaby wypowiedziana. Ciemność nocnej rzeki, która płynie pod fundamentami życia, nieprzenikniona ciemność jej wód, nie zostałaby opowiedziana. Nikt nie zapuściłby się, nie przeniknął w ciemność życia, nie zanurzyłby się w tej ciemności, a nawet nie wiedzielibyśmy, że taka właśnie ciemność (ciemność najciemniejsza, bez jednego światełka) istnieje – gdyby nie było sopranistek”. Właściwie mógłby też zacytować Norwida, chociaż nie, Norwid jest jednak za mało narodowy:
Źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie.
Z tej czarnej otchłani Rymkiewicz lamentuje nad upadkiem Polski i śni o utraconej wielkości Narodu. To książka szaleńca – powiedzmy, że mówię o narratorze – o innym szaleńcu. I uroda tego szaleństwa jest – przyznajmy to – zniewalająca. Reytan, na taką pisownię spośród wielu możliwych decyduje się autor, jako jedyny – chociaż faktycznie nie był jedynym, ale tylko on został przez tradycję i Jana Matejkę zapamiętany – sprzeciwiał się pierwszemu rozbiorowi Polski, kiedy już wiadomo było, że jej upadek jest nieunikniony. Reytan. Upadek Polski to apoteoza szaleństwa, narodowej maligny, języka serca wbrew wszelkim racjom.
Jako dzieło literackie może być czytany także metaforycznie. Znajdziemy tu pochwałę wierności wartościom wbrew karierowiczom, zdrajcom i oportunistom, nawet jeśli gest taki skazany jest na porażkę. Gdyby Rymkiewiczowi bliższy był uniwersalizm, chociażby chrześcijański, mógłby napisać książkę taką jak Płomieniealbo towarzyszyć konającemu Waryńskiemu w szlisselburskiej celi. Jednak tylko polskość, jako coś, co spaja realną wspólnotę, a nie abstrakcyjną ludzkość, kręci Rymkiewicza, pociąga w głąb szaleństwa. Pisze więc o polskich korzeniach Nietzschego i Polaku jako nad-człowieku, w którym wola mocy wyraża się pod postacią umiłowania wolności. Wolności sarmackiej, dzikiej, w końcu krwawej. Wieszać i mordować zdrajców, w końcu samemu z honorem lec, to właściwie jedyny godny scenariusz, który mogliśmy na zakończenie I RP zrealizować. Nic nam tej wolności nie zastąpi, a już na pewno nie Unia Europejska.
Do wyboru mamy zaś dwa rodzaje śmierci: Reytana i Ponińskiego, marszałka sejmu rozbiorowego, kanalii, zdrajcy i degenerata.
Reytan po kilku latach spędzonych w swoim majątku, w zamknięciu ze względu na swoje szaleństwo, zabija się. Może połknął szkło, a może rozciął sobie nim brzuch, wywlekając jelita – źródła nie są zgodne. Rymkiewicz jednak z upodobaniem przygląda się tym „krwawiącym na szarym kamieniu jelitom” i cytuje za „miejscową tradycją” ostatnie zdanie bohatera: „Tak jak te jelita moje wleką się po ziemi, tak teraz będzie się wlókł los naszego kraju”.
Natomiast Poniński, pozbawiony majątku, pogrążony w rozpuście i pijaństwie wpada do otwartego kanału kanalizacyjnego i topi się w gównie. Co wybierasz, drogi czytelniku, pyta Rymkiewicz. W jego rachunkach śmierć we własnym łóżku właściwie się nie mieści, zresztą to tylko jeszcze jeden rodzaj śmierci, która czeka tych, co wciąż zdradzają Ojczyznę. Prawdziwi, szlachetni Polacy powinni rozwlec swoje jelita po ziemi.
Gdyby Rymkiewicz był konsekwentny... Gdyby nie pisał powieści opartej na faktach historycznych gromadzonych z maniakalną dociekliwością amatora, tylko dzieło, które ma prowadzić do czynu... Gdyby tak na poważnie... Wówczas powinien zacząć strzelać, właściwie do wszystkich, podpalić się pod Pałacem Prezydenckim, albo powiesić ze wstydu. Niewielki byłby z tego co prawda pożytek dla kraju, za to spora strata dla literatury.
Jednak jakiś gest – poza „Czarnoleskiej ja rzeczy/Chcę – ta serce uleczy!” – w książce się pojawia. Rymkiewicz naśladuje Reytana.
Ponieważ jest to powieść nie tylko historyczna, ale także zwrócona w stronę współczesności, dochodzi w niej niekiedy do pomieszania czasów. Poniński w karmazynowym surducie przechadzając się po Krakowskim Przedmieściu, z satysfakcją ogląda krzyż smoleński i znicze. I tych, którzy na ten krzyż i znicze szczają. I krzyż z puszek po Lechu.
A co robi w tym czasie Rymkiewicz?
„Stoję tam po drugiej stronie jezdni. (…) obok mnie stoi jakaś kobieta, niewysoka, w fioletowym moherowym berecie z filetowym pomponem (…) Kobieta-moher trzyma w obu rękach długi kij, do którego przybity jest panel, ogromny, biało-czerwony, i na tym tle biało-czerwonym napisane jest czarna farbą tylko jedno słowo: – Mordercy! – Widzę, że moherowej kobiecie ciąży ten ogromny panel, że zaraz go upuści, więc odbieram go od niej, i podnoszę do góry, wysoko, najwyżej jak mogę. – Mordercy!”
Od potrzymania przez chwilę transparentu do rozwleczenia jelit po ziemi droga jednak daleka.
Źródło: Dziennik Opinii KP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz