czwartek, 11 lipca 2013
"Nagle abp zapytał: Niech ksiądz powie, czy jest obrzezany, czy należy do tego narodu?"
- Abp Hoser sugerował, że nie powinienem prowadzić dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. W pewnym momencie dość emocjonalnie zapytał, czy jestem obrzezany. Zatkało mnie. Spytałem wtedy: "Ale o co ksiądz arcybiskup pyta? Jak można?" - ksiądz Wojciech Lemański w wywiadzie dla TOK FM opowiada o tym, co dokładnie zaszło między nim a abp. Hoserem w styczniu 2010.
Anna Wacławik-Orpik: Dziękuję, że zgodził się ksiądz na rozmowę. Mam świadomość, że będzie to dla księdza trudne.
Ks. Wojciech Lemański: W ostatnim czasie nie mam łatwych rozmów. Najpierw były trudne rozmowy z moim biskupem. A teraz każda rozmowa z tymi, którzy do tamtych wydarzeń powracają - pytaniami, opiniami - przywodzi to wydarzenie. W oświadczeniu zawarłem wszystko , co chciałem powiedzieć. Wszystko, co serce mi podpowiadało. Uznałem, że określenie "niestosowne zachowanie wobec księdza" w zupełności oddaje to, co się wydarzyło w styczniu 2010.
Tych samych terminów używałem w listach do mojego biskupa, nuncjusza apostolskiego oraz podczas pamiętnej sesji kurialnej z udziałem arcybiskupa Hosera i innych osób, które wymieniłem w oświadczeniu. Uważałem, że powinienem właśnie taką formą opisową zastąpić dosłowność. Ona nie była konieczna, by można było z tej sytuacji wyjść przez uznanie winy, przeproszenie, bez dosłowności w opisaniu samego zdarzenia.
Wiem, że przypisywanie cech pewnych zachowań kardynała O'Briena (kardynał, który zrezygnował z funkcji ze względu na oskarżenia o "niewłaściwe zachowania" na tle seksualnym) zachowaniom arcybiskupa Henryka Hosera jest absolutnie nieuprawnione i krzywdzące dla arcybiskupa. Za spowodowanie, sprowokowanie tego typu domysłów przepraszam arcybiskupa Hosera. Nie to było moim zamiarem.
Chciałabym wrócić do tego zdarzenia ze stycznia 2010 roku. Co się właściwie wtedy stało?
- W całym zajściu chodziło o moje zaangażowanie w dialog chrześcijańsko-żydowski. Było to doświadczenie bardzo dla mnie przykre, bolesne, nieprzypadkowe.
Do spotkania doszło z inicjatywy arcybiskupa Henryka Hosera. Pojechałem do kurii, by się z nim zobaczyć. Rozmawialiśmy o problemach w miejscowym dekanacie. Mówiąc o tych nieprawidłowościach, arcybiskup wyraźnie schodził na problematykę szczególnie mi bliską - mojego zaangażowania w dialog chrześcijańsko-żydowski. Padały słowa, które nie miały nic wspólnego ani z moją działalnością duszpasterską, ani z problemami, które podnosiłem w liście. Były natomiast opiniami na temat Żydów w ogóle, na temat potrzeby albo raczej braku potrzeby kontaktu z Żydami, dialogu z Żydami.
W pewnym momencie nawet wskazałem, że bardzo chętnie porozmawiam na ten temat, bo to dla mnie bardzo ważne, bardzo bliskie, ale nie o tym teraz mamy rozmawiać. Nasze spotkanie zaczynało być coraz bardziej emocjonujące, bo ksiądz arcybiskup właśnie na to kładł nacisk. Zaczął wracać do swoich spotkań ze wspólnotą żydowską, do sugestii, że to nie jest środowisko, z którym warto mieć kontakty, że to środowisko mało wiarygodne - tak to nazwijmy. W pewnym momencie arcybiskup dość emocjonalnie zapytał, czy jestem obrzezany. Mnie zatkało. Zareagowałem wtedy inaczej niż teraz. Po prostu spytałem: "Ale o co ksiądz arcybiskup pyta? Jak można?". A z tamtej strony było spokojne, wyważone, z premedytacją ponownie zadane to samo pytanie: "Niech ksiądz powie, nie ma w tym nic nienormalnego. Niech ksiądz powie, czy ksiądz jest obrzezany, czy ksiądz należy do tego narodu". Dobrze, że ta rozmowa się wtedy skończyła. Wyszedłem z kurii i pojechałem do domu. Po jakimś czasie napisałem list do arcybiskupa, wspominając o tym, że warto byłoby się spotkać i porozmawiać. Do takiego spotkania później doszło. Byłem pewien, że arcybiskup przyzna, że to było nieprzemyślane. Ale arcybiskup zupełnie od tego abstrahował. Mówił: "mamy jeszcze taką sprawę do omówienia i jeszcze o tym chciałem z księdzem porozmawiać". To już było takie - jak brzydko to nazwał kardynał Świątek - szukanie haków. Arcybiskup powiedział, że przeglądał moją teczkę i nic złego na mnie nie znalazł. I dlatego zlecił księdzu dziekanowi Trojanowskiemu zbieranie materiałów na mój temat.
Czemu to, co powiedział arcybiskup Hoser, było dla księdza takie bolesne?
- Księża potrafią być wulgarni. Księża potrafią w rozmowach w cztery oczy zranić. Zdarzało się, że duchowni nawiązywali do tego, że bratam się z Żydami. Ale nigdy nie zdarzyło się, aby któryś z księży zadał mi takie pytanie. A mój biskup był ostatnią osobą, od której oczekiwałbym tego typu ciosu. Jak zaczepi mnie pijaczek pod sklepem, przyjmuję to normalnie. Jak adwersarz pyta mnie o coś "na łamach", traktuję to bezosobowo. Ale jak człowiek, którego nazywałem ojcem w mojej diecezji, zwraca się do mnie takimi słowami... Gdybym był Żydem, to bym się tego nie wstydził. I czasami na pytanie "czy ksiądz jest Żydem" odpowiadam jak ksiądz Czajkowski kiedyś: "Żałuję, ale nie". Pytanie "dlaczego?" zadają mi właściwie wszyscy, ale nigdy w takiej formie.
O ile dobrze zrozumiałam, ksiądz teraz broni nie tyle swojej urażonej godności - choć to było przekroczenie granic intymności - ale idei, w którą jest zaangażowany.
- Jest jeszcze jeden ważny element - pisałem o nim w listach do arcybiskupa Henryka Hosera i do nuncjusza apostolskiego w Polsce. To jest praktyczny wymiar funkcjonowania kurii warszawsko-praskiej. Podczas jednej z wizyt kanclerza Wojciecha Lipki, jednego z najbliższych współpracowników Henryka Hosera, wspomniałem o tamtym zdarzeniu, o tych pytaniach. Ksiądz kanclerz mi powiedział: "No to wziąłbym na miejscu księdza kogoś takiego za rękę: to Ci udowodnię, jak jest naprawdę.".
To jest poziom argumentacji i poziom wrażliwości, który jest dla mnie niedopuszczalny.
O tym napisałem też w liście do abp. Hosera. Byłem przekonany, że ukazanie w liście związku między brudną argumentacją księdza kanclerza i tamtą wypowiedzią Henryka Hosera pokaże, jak to strasznie niebezpieczny grunt. I że może teraz zamkniemy tę sprawę. Takiej reakcji oczekiwałem, nic więcej nie chcę.
Chciałem, by uznano, jak wielką krzywdę wyrządzono drugiemu człowiekowi słowami, które być może dla arcybiskupa Hosera nic nie znaczą. Wiem, ile znaczą dla ludzi, którzy właśnie z powodu obrzezania stracili swoje życie lub swoich najbliższych. Mam w pamięci setki historii dziewczyn i dziewczynek żydowskich, m.in. tych uratowanych w sierocińcu w Chotomowie, które dziękowały Bogu, że nie są chłopcami, bo nie miałyby szans na przeżycie.
Powiedział ksiądz, że po tym incydencie rozpoczęło się zbieranie haków, kolokwialnie mówiąc. Ile kar od tamtej pory zostało nałożonych na księdza?
- Ja tego nie liczę. Nie chodzi o kary, można byłoby jedną karę nałożyć i byłby spokój. Każdy z tych kroków podjętych przeciwko mnie znajdował kilka lub kilkanaście uzasadnień, które zupełnie nie wiązały się z tym, co robię, co mówię, co piszę. Najpierw przeniesiono mnie do innej parafii. Gdyby powiedziano mi: potrzebujemy księdza w parafii, do której nikt nie chce iść, zgodziłbym się. Ale jak usłyszałem, że to za karę, nie zgodziłem się. Bo nic nie zrobiłem. Potem było upomnienie. Jego uzasadnienie było niesprawiedliwe. Później odebrano mi prawo do nauczania w szkole. Bez sensownych argumentów. Reakcja dzieci i rodziców [którzy murem stanęli za ks. Lemańskim - red.] zdawała się być jednoznacznym zaprzeczeniem uzasadnienia biskupa. Zarówno moje wyjaśnienie, jak i prośby moich uczniów i ich rodziców, odbiły się od ściany. Postanowiłem, że na kolejny rok wystąpię o nową misję do nauczania. Burmistrz wysłał pismo do biskupa, że to dobry krok, aby ten konflikt rozwiązać. Podobne zrobiła nowa dyrektorka zespołu szkół. Odpowiedź była natychmiastowa. Nie dostałem zgody na nauczanie. Później było kolejne upomnienie i zakaz kontaktu z mediami. I prawie natychmiast rozpoczęcie procedury usunięcia mnie z parafii. A teraz ten dekret o przejściu na emeryturę. Czy warto zapłacić każdą cenę? I za obronę czego? "Gdyby ksiądz był posłuszny" - to teraz często przytaczany argument. Rozumiem, że posłuszeństwo nie polega na tym, że ksiądz jest własnością swojego biskupa, ale gdyby ksiądz był dyplomatą... - To pytanie jest źle sformułowane. Co znaczy każdą cenę? Płacę wysoką cenę. Dla obrony godności i dobrego imienia zarówno swojego, jak i kogoś z zewnątrz, warto zapłacić wysoką cenę. I nie żałuję, absolutnie nie żałuję. Ani swojego zaangażowania w dialog z Żydami, ani swoich starań o pamięć o ofiarach Holocaustu, ani też swoich działań w obronie ludzi, których godność jest przez ludzi Kościoła podważana czy też szargana publicznie. Uważam, że warto, bym płacił taką cenę, jak do tej pory, nawet jeszcze wyższą.
Źródło: TOK FM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz