środa, 24 lipca 2013

Płace jawne dla każdego

Jeden z najpotężniejszych związków zawodowych w kraju OPZZ szykuje projekt ustawy wprowadzający jawność płac wśród wszystkich polskich pracowników i pracodawców. W firmach byłyby wywieszone listy, ile kto zarabia
- Każdy ma prawo do takich informacji. Pracownik zobaczy, ile zarabia np. jego prezes, a ile związkowiec - mówi "Gazecie" Piotr Szumlewicz, ekspert i doradca OPZZ.

"Ujawnienie PIT, szczególnie przez osoby zajmujące ważne funkcje w życiu społecznym, ucięłoby spekulacje na temat poziomu dochodów elit biznesu, polityków czy dziennikarzy. Dzięki temu powszechna stałaby się wiedza, jaka jest relacja między poziomem wynagrodzeń związkowców (nawet tych najlepiej zarabiających) i poziomem dochodów prezesów spółek, elit dziennikarskich czy środowisk politycznych" - pisze w swoim stanowisku OPZZ.

Zgodnie z tą zapowiedzią swoje wynagrodzenie musiałby pokazać np. dziennikarz Jacek Żakowski, multimilioner Jan Kulczyk czy kasjerka w sklepie Tesco. A także autorzy tego tekstu i wszyscy, którzy go przeczytają. 

Związek liczy na poparcie posłów, głównie z lewicy - sam nie ma inicjatywy ustawodawczej. 

- W Polsce ujawnianie poszczególnych wynagrodzeń nie jest przyjęte jako norma, z wyjątkiem sektora publicznego. W Skandynawii dochody ludzi są jawne. W Polsce tego nie ma. Nie mówię, czy to dobrze, czy nie. To kwestia kulturowa: jak reagują inni, kiedy widzą nasze dochody - zastanawia się na gorąco Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan. 

Z jednej strony taka idea to powrót do czasów socjalizmu, gdy wysokość pensji w poszczególnych zakładach pracy na różnych stanowiskach nie była właściwie dla nikogo tajemnicą. Z drugiej w niektórych zawodach już teraz takie informacje są dostępne. Ile z grubsza zarabiają ich koledzy po fachu, wiedzą choćby nauczyciele, pracownicy administracji publicznej, jawne są też pensje zarządów spółek giełdowych czy posłów i senatorów. 

Zwolennicy powszechnego ujawniania pensji przekonują, że pomogłoby to w wyrównaniu płac między kobietami a mężczyznami. Dziś te pierwsze zarabiają średnio o blisko 15 proc. mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. - Gdyby płace były jawne, pracodawcy by tak nie postępowali - mówi dr Jacek Kucharczyk z Instytutu Spraw Publicznych, który jest gorącym zwolennikiem wprowadzenia jawności płac. 

Specjaliści ostrzegają też jednak, że jawność pensji zrodzi zawiść i złą atmosferę w pracy. - Osobiście przerabiałem podobne rozwiązanie - opowiada dr Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Kiedy pracowałem w GUS, każdemu podsuwano do podpisu listę płac, na której można było sprawdzić, ile zarabiają koledzy. Od razu rodziło to niesnaski na zasadzie: a dlaczego on ma o 500 zł więcej?

- Niesnaski to są wtedy, gdy wynagrodzenia są rażąco niesprawiedliwe - ripostuje jednak Kucharczyk. - Jeżeli w firmie jest obiektywny, sprawiedliwy system ocen, to dlaczego taka jawność ma zaszkodzić?

Nasi rozmówcy zwracają jednak uwagę na termin zgłoszenia tego pomysłu. Nastąpiło to dwa dni po ujawnieniu przez "Gazetę", że PO pracuje nad raportem o koszcie utrzymania związków w państwowych zakładach czy instytucjach, m.in. na uczelniach wyższych, w szkołach i wszelkich agencjach rządowych. 

- Związkowcy określili, kto jest ich wrogiem: a więc biznesmeni czy dziennikarze, którzy stawiają pytania o koszty działania związków. I postanowili w nich wyprzedzająco uderzyć. Każde pytania o wydatki związkowcy traktują jako atak na siebie - twierdzi Jeremi Mordasewicz. 

Podobnego zdania jest Michał Jaros, poseł PO z parlamentarnego zespołu ds. wolnego rynku, który pracuje nad raportem o związkach. - W środowisku etatowych związkowców widać panikę - komentuje. 

A co pan sądzi o samym pomyśle, aby ujawniać wysokość wynagrodzeń? - pytamy. - Rozmawiać zawsze warto, ale jak są konkrety. Poczekajmy więc na propozycję strony związkowej - twierdzi Jaros. 


Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz