Ekonomiści są zgodni: obecna nowelizacja to nic innego jak kapitulacja wobec ustawowych zobowiązań, wynik błędnej strategii budżetowej oraz mizeria w ekonomicznym podejściu rządu do szacowania wpływów i wydatków. Kryzys nie jest niczemu winien tak jak nowelizacja nie będzie z pewnością stymulatorem gospodarki.
Najpierw kwoty: budżetowy deficyt miał wynieść 35 miliardów złotych - wyniesie 51. Minister Rostowski przeszacował wpływy i nie doszacował wydatków łącznie na 16 miliardów złotych. Ministerstwa w alarmowym trybie muszą obciąć swoje wydatki o 8,5 miliarda złotych.
Obecna nowelizacja budżetu jest przede wszystkim skutkiem zbyt optymistycznych prognoz makroekonomicznych przyjętych przez Ministerstwo Finansów. Wcześniejsze uwagi na ten temat były przyjmowane przez Ministra Rostowskiego raczej obojętnie - spotkały się wręcz z podsumowaniem, że "w razie potrzeby budżet zostanie znowelizowany". To daleko posunięta nonszalancja, mamy, bowiem sytuację, w której budżet oparto na nierealnej prognozie zakładając od razu jego korektę. Gdyby Ministerstwo Finansów (czytaj: Minister Rostowski) podeszło tego tej kwestii poważnie i planowano by wpływy i wydatki surowiej nie byłoby teraz konieczności noweli wraz z likwidacją ustawowych progów ostrożnościowych. To skrajnie absurdalna sytuacja: rząd zawiesił sobie wysoko próg, by w sytuacji, w której okazuje się, że ów wskaźnik zaczyna spełniać swoją rolę - postanawia go odwiesić. To nic innego jak operowanie iluzją i dopasowywanie rzeczywistości do potrzeb chwili.
Czego nie oszacowano właściwie?
W pierwszej kolejności spowolnienia gospodarczego i inflacji. Pierwsze okazało się znacznie większe, drugie wyraźnie mniejsze. Nasze finanse publiczne ze względu na ustawowo zdefiniowane parametry cechuje duża sztywność wydatków i jeszcze większa elastyczność dochodów. Przestrzelenie z szacunkami w jednym i drugim wypadku doprowadziło do bolesnego szpagatu rządowego planu finansowego. Podczas tej akrobacji Ministerstwu Finansów spodnie pękły w kroku - okazało się, że nie są uszyte ze skóry Chucka Norrisa.
Drugim szalenie istotnym składnikiem jest - i o tym rząd milczy jak zaklęty - temat zwrotu podatku VAT od inwestycji samorządowych. Jednostki samorządu terytorialnego w ramach zaciskania pasa w okresie dekoniunktury oraz za namową specjalistów od prawa podatkowego zaczęły ubiegać się o zwroty naliczonego podatku VAT od swoich inwestycji. Najpierw zrobiły to nieśmiało pojedyncze gminy. Później kolejne. Ministerstwo Finansów w zgodzie z obowiązującymi przepisami zaczęło wydawać interpretacje podatkowe zgodnie z którymi samorządy zaczęły otrzymywać zwroty VAT. Sytuację potwierdziły sądy administracyjne, które zgodnie z unijnymi regulacjami orzekały na rzecz jednostek samorządu terytorialnego. To otworzyło realną możliwość zasilenia praktycznie każdej samorządowej kasy kwotami idącymi w miliony złotych. Dodajmy dla porządku: kwoty te są/były obracane przez resort finansów, ponieważ nikt nie poprosił o ich zwrot.
Wsparciem dla samorządów okazały się firmy consultingowe. Doradzają one z reguły tylko za success fee jak skutecznie odzyskać swoje podatki oraz jak zoptymalizować wszelkie działania, tak aby ich nie płacić w przyszłości. Budzenie świadomość wójtów, burmistrzów, skarbników i sekretarzy odbywa się prawem śniegowej kuli: ten, który zobaczy, że jego kolega odzyskał swój podatek VAT natychmiast też chce zasilić swój budżet. Małe i średnie gminy odliczają z inwestycji od kilkuset tysięcy do kilku milionów złotych rocznie, większe po kilkanaście milionów. Największe notują na swoich rachunkach po kilkadziesiąt milionów złotych zwróconego VAT rocznie. To nie koniec: samorządowcy korzystając z szerokich możliwości prawnych przestają płacić VAT od bieżących inwestycji oraz stosują dodatkowe odliczenia od bieżących wydatków, choćby na utrzymanie urzędów. Jeżeli przemnożymy te działania przez 2,5 tysiąca gmin w Polsce otrzymamy rzeczywistą skalę problemu Ministra Rostowskiego.
Zgodnie z moją wiedzą - spotkałem się tylko od stycznia do końca czerwca tego roku w ramach projektu Dochodowa Gmina realizowanego przez Law&Partners Foundation z ponad 500 gminami - transfery z budżetu centralnego z tytułu zwrotu VAT do gmin i miast przekroczyły już kwotę 7 miliardów złotych.
W związku ze skalą tych zwrotów Minister Finansów powinien pod to działanie utworzyć rezerwę celową. To jednak oznaczałoby dla tych gmin, które jeszcze się nie zdecydowały na podjecie własnej optymalizacji oficjalny sygnał do działania. Czyli kolejne miliardy wypływające z kasy. Na to Minister Rostowski nie chce pozwolić. Samorządy to specyficzni podatnicy VAT. Wykonują równocześnie czynności nieobjęte tym podatkiem (w ramach tzw.imperium), ale też nim objęte - czyli do zwrotu. Mniej obyci podatkowo włodarze mają opory. Do tego lokalne urzędy skarbowe enigmatycznie odpowiadają na zapytania pogłębiając ich stan zawieszenia. To korzystne tylko dla resortu finansów.
Jeszcze kilka lat temu w miasta i gminy w ogóle nie odliczały VAT. W 2007 i 2008 roku pojawiły się pierwsze orzeczenia sądów administracyjnych sprowadzające się do tego, że jeśli naliczony podatek jest w jakikolwiek sposób związany z działalnością gminy jako przedsiębiorcy, to może ona ten podatek odliczyć. W 2011 roku Naczelny Sąd Administracyjny w składzie siedmiu sędziów otworzył kolejną furtkę - orzekł, że samorządy, które naliczyły VAT dotyczący działalności opodatkowanej i niepodlegającej opodatkowaniu i nie jest możliwe wyodrębnienie kwot przypisanych do poszczególnych działalności, mają prawo do odliczenia VAT w całości. W sytuacji, gdy podatek naliczony związany jest z czynnościami opodatkowanymi i zwolnionymi, to samorządy te odliczają VAT według specjalnego współczynnika, który najczęściej oscyluje w granicy 70-80 procent ogólnej kwoty podatku VAT.
Ministerstwo Finansów udaje, że nie ma problemu. Kilkukrotnie ogólnopolskie organizacje samorządowe proponowały mu wprowadzenie rozwiązań systemowych, według, których wszystkie samorządowe inwestycje publiczne byłyby objęte zwrotem VAT z zastrzeżeniem, że całość odzyskanych kwot będzie reinwestowana w konkretnych obszarach. Gdyby tak się stało byłaby to niezwykle korzystna sytuacja dla kraju i - tutaj ekonomiści są zgodni - realne koło zamachowe dla gospodarki. Niestety, Minister Rostowski nie wykazał do tej pory tymi propozycjami żadnego zainteresowania. Po raz kolejny utwierdza nas w przekonaniu, że jako klasyczny doktryner wie coś czego już nie wiemy my, albo nie wie czegoś co wiedzą wszyscy.
Źródło: naTemat.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz