Panie Marszałku, Wysoki Sejmie, Rodacy!
W imieniu rządzącej nieprzerwanie od ośmiu lat prawicy postsolidarnościowej, a dokładnie w imieniu Platformy Prawa i Obywatelskiej Sprawiedliwości, ja Jarosław Kaczor Donald Tusk, premier oraz prezes Polski A i B, pragnę przedstawić Wysokiej Izbie i całemu społeczeństwu stan naszych osiągnięć na dziś, jak również prognozy na przyszłość.
Szanowni Posłowie, Senatorowie, a także i wy, Obywatele! Mój PR-owiec powiedział, że taką mowę o charakterze expose dobrze jest zacząć anegdotką, żeby napięcie zelżyło, przepraszam, zełgało, przepraszam, zelżało. No więc dwadzieścia trzy lata temu, w roku 90, Polacy pytali głośno, kiedy w Polsce będzie wreszcie jak na Zachodzie. Pewien Anglik im odpowiedział: „Przecież już jest jak na Zachodzie. Macie bezrobocie, strajki, korki i mafię. A że pensje nie te? Jakiś szczegół może się nie zgadzać”. Proszę Państwa, od tej pory konsekwentnie idziemy naprzód ścieżką wytyczoną przez tego mądrego Anglika!
Zacznę od kolei. Jako że rozwinięty transport kolejowy jest bardziej ekologiczny, demokratyczny i wygodny niż samochodowy, zlikwidowaliśmy sporą część połączeń kolejowych, dzięki czemu kłopotliwi i obciachowi mieszkańcy małych miejscowości mają mniejsze możliwości zawracania głowy (na przykład jeżdżenia gdzieś, szukania, pchania się w oczy i marudzenia na przykład w tak drażliwej kwestii jak praca - jeśli już mają gdzieś jeździć, to od razu w samolot i wio do Anglii). Pozostałe połączenia sprywatyzowaliśmy, dzięki czemu ludzie na Śląsku jadą z Katowic do Wisły sześć godzin z dwugodzinnym postojem w Pszczynie, a i tak na końcu okazuje się, że trafili do Rybnika. I bardzo dobrze, bo Rybnik to miasto z ikrą. Tak zadekretowali nasi albo prawie nasi ludzie, którzy tam rządzą. Ale wracając do meritum: dzięki zyskom z prywatyzacji i likwidacji kolei kupiliśmy jeden z najszybszych pociągów świata, Pendolino, który osiąga do 250 kilometrów na godzinę. Możemy sobie z dumą powiedzieć, że Polak okiełzna nawet takiego rumaka: u nas będzie jeździł 60 na godzinę ze względu na stan torów.
Jeśli chodzi o transport samochodowy, to wybudowaliśmy pewną ilość oszczędnościowych autostrad: dwupasmowych a jednonitkowych. W zasadzie każde pasmo ma dwa, a czasem aż nawet trzy pasy, ale ze względu na tak zwane wędrujące kruszywo, na każdym pasmie tylko jeden pas nie jest w remoncie (co nie znaczy, że nie jest do remontu). Drogi remontowane są natychmiast po wybudowaniu, więc permanentnie nieczynne, co jest dodatkowym osiągnięciem, bo jak już wyżej stwierdziliśmy, transport samochodowy jest mniej ekologiczny, demokratyczny i wygodny niż kolejowy (podobna zasada dotyczy lotnisk – budujemy je tak, żeby od razu się rozsypały, bo transport lotniczy jest najgorszy dla środowiska).
Poza tym zasadniczo wspieramy transport publiczny. Jak zwykle, przoduje tutaj stolica, gdzie pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz prowadzi odważną operację polegającą na likwidacji połączeń naziemnych przy równoczesnej podwyżce cen biletów o jakieś 90 procent w ciągu półtora roku. Żeby nie być gołosłownym: przed rokiem bilet 20-minutowy kosztował 2 złote, za pół roku będzie kosztował 3 złote 80 groszy. A za dwa – lata uchylę rąbka tajemnicy – cena wyniesie 500. I wtedy dopiero transport stanie się rentowny! A więc, moi Państwo, mijają się z prawdą ci, którzy mówią, że nie ma wzrostu. Wzrost jest. Na razie cen, ale przecież to optymistyczne: dzięki temu więcej zarobią przedsiębiorcy. Więcej pieniędzy zdeponują w bankach i funduszach, które będą te pieniądze inwestować w Bangladeszu. To taki nasz polski altruistyczny dar dla Trzeciego Świata, dla jego manufaktur, gdzie praca, że tak powiem, pali się w rękach. Ostatnio spłonęło ponad sto osób, co daje nam pojęcie o dynamice tamtejszej gospodarki, godnej pozazdroszczenia.
Nie znaczy to, że nie walczymy z nadużyciami globalnej finansjery. Wbrew wielkim bankom, przez kilka lat (jako Jarosław Kaczyński) wspieraliśmy intensywnie lokalne parabanki, a szczególnie SKOK-i, bliskie ludziom. SKOK-i intensywnie uczestniczą w życiu swych klientów, a nawet nie-klientów. Na przykład SKOK w Gdyni żąda 80 tysięcy złotych od niepełnosprawnej matki trojga dzieci, która nigdy nie dostała od tej szacownej instytucji ani grosza (swoją drogą, to rzadki przykład inwencji biznesowej).
Ale wróćmy do spraw ważniejszych. Jak już nadmieniłem, dał nam przykład Banglaparte, jak pracować mamy. Mamy jedne z najniższych pensji i kosztów pracy w Unii Europejskiej, więc plasujemy się w dobrym towarzystwie, tuż przy Rumunii i Bułgarii. To jest osiągnięcie, ale nie możemy spocząć na laurach (czy też na pielusze - jak w wypadku kasjerki w hipermarkecie). Bo czymże jest Bułgaparte wobec Banglapartego? Nasi biznesmeni pouczają nas, że najniższe koszty pracy w UE są wciąż absurdalnie wysokie. Na jakąkolwiek wzmiankę o podniesieniu płacy minimalnej grożą emigracją, która byłaby dla nas katastrofą, bo co byśmy bez nich zrobili? Bylibyśmy bezradni jak ślepe kocięta. Proszę Państwa, przedsiębiorcy widzą dalej i lepiej, a zatem obawiają się, że po podniesieniu pensji minimalnej mógłby wzrosnąć popyt wewnętrzny, co prowadziłoby do wzbogacenia całego społeczeństwa. Pracodawcy mogliby się przy tej okazji jeszcze bardziej wzbogacić, ale rezygnują z tego, wiedząc, że takie powszechne wzbogacenie mogłoby zdemoralizować społeczeństwo i zatrzeć naturalną różnicę między sprawnymi ludźmi sukcesu a leniwym plebsem. Proszę zwrócić uwagę, jak szlachetne, jak pozbawione chciwości są motywacje naszych przedsiębiorców, których bezwarunkowo wspieramy.
Pracodawcy podobnie reagują (emigracyjnie), gdy mówi się o płaceniu składek ZUS za pracowników. I bezwzględnie mają rację. Prywatne fundusze emerytalne wypłacają swoim wieloletnim płatnikom po sto-dwieście złotych na rękę, podczas gdy ZUS potrafi ot tak lekką ręką dać emerytowi nawet tysiąc złotych! Widać od razu, że jest to instytucja rozrzutna, a więc biznesowo niewiarygodna i nic dziwnego, że porządny przedsiębiorca nie chce mieć z nią do czynienia. Przemyślnie wsparliśmy pracodawców w ich bojach z ZUS-em. Sugerując, że możemy im nakazać, aby płacili składki ZUS za śmieciówki (ale bez żadnej gwarancji dotychczasowej wysokości wynagrodzenia dla zatrudnionego) przeraziliśmy pracowników. Oni domyślili się, że im te składki szef potrąci z pensji, co znaczyłoby, że zamiast chleba z podróbką kiełbasy będzie chleb z podróbką cebuli. Zwyciężył zdrowy instynkt życia: kto wie, co będzie jutro, więc żyjmy dniem dzisiejszym (podróbką kiełbasy)!
Reasumując: biznes jest najważniejszy, biznes jest wszystkim, nawet miłość, jak ostatnio ustaliliśmy, jest spółką cywilną (i chyba to jedyne, co ją usprawiedliwia). Dla dobra biznesu będziemy więc nadal obniżać koszty pracy, co przy wzroście cen brzmi niezwykle optymistycznie i na pewno wpłynie dobrze na wzrost PKB.
No właśnie, wzrost PKB. To ten wskaźnik, który mówi nam, ile przychodu wypracowaliśmy w tym roku i ile z tego przychodu trafiło do Bangladeszu. To znaczy, przepraszam, PKB o Bangladeszu akurat nie mówi. Bo prawdziwy dobroczyńca, tak jak podpalacz, powinien być anonimowy. Wracając do meritum: będziemy szczególnie dbać o wzrost PKB, a jeżeli nie będzie on zadowalający, zawsze możemy skorzystać z rad wybitnego specjalisty, który aż piszczy (a właściwie warczy), żeby znowu zarządzać naszą gospodarką i obiecuje nam wzrost, że ho ho. Myślę oczywiście o Leszku Balcerowiczu, który rzeczywiście w kwestii wzrostu jest ekspertem, że ho ho. Jak słusznie zauważył publicysta Andrzej Dryszel, Balcerowicz dwukrotnie rządził naszą gospodarką. Za pierwszym razem mieliśmy 19-procentową recesję w ciągu dwóch lat, za drugim razem wzrost PKB spadł z 7 do 4 procent.
Poruszyliśmy kwestię Bangladeszu. Nie możemy też zapominać o Cyprze i Kajmanach, wobec których prowadzimy równie altruistyczną politykę. Orły polskiego biznesu, co dla siebie wyszarpią, to deponują w paszczy kajmana. Dlatego dotąd, bardzo logicznie, dodatkowo obniżaliśmy podatki po cichu (jako Jarosław Kaczyński) albo o takiej obniżce głośno krzyczeliśmy (jako Donald Tusk). Oczywiście nie zachęciliśmy tym orłów, żeby zostały ze swoją kasą w kraju, bo kajmanom nigdy nie dorównamy w podatkowej niskości. W efekcie państwo stało się jeszcze biedniejsze. Ale przynajmniej daliśmy rynkom pozytywny znak. A rynki lubią pozytywne znaki, na przykład :-)
Jak w tej sytuacji zamierzamy dopiąć budżet? To proste. Po pierwsze, obetniemy te nędzne resztki, które zostały z socjalu, co ma jeszcze tę zaletę, że dodatkowo obniży popyt wewnętrzny. To dla pracowników, a dla pracodawców – którzy zgodnie z naszą polityką powinni być zawsze specjalnie obsłużeni – mamy bardziej wyrafinowaną atrakcję. Zdziesiątkowanie. Powinniśmy podnieść podatek od firm o parę procent, ale tego nie zrobimy, bo nasi dalekowzroczni przedsiębiorcy wyemigrują. Ale wyliczyliśmy sobie, że możemy uzupełnić tę lukę, jeżeli oskarżymy co dwudzieste – albo, dla pewności, co dziesiąte – przedsiębiorstwo i zasekwestrujemy mu majątek. Jak mówiłem, biznes jest najważniejszy, a zaraz po nim logika. Takie rozwiązanie zapewne ucieszy przedsiębiorców i powstrzyma ich przed emigracją – ludzie biznesu, jak to nadludzie, przecież lubią ryzyko i walkę! – a także wpłynie znacząco na wzrost PKB (in plus, in minus, ale zawsze wpłynie). Przy okazji pracownicy urzędów skarbowych dorobią sobie do pensji, bo dalekowzroczny przedsiębiorca, żeby nie ulec zdziesiątkowaniu, zapłaci inspektorowi, żeby ten zdziesiątkował innego przedsiębiorcę, najlepiej konkurenta (co zresztą już się dzieje). Cała ta akcja doprowadzi do oczyszczenia rynku z przedsiębiorców uczciwych, a więc mniej obrotnych, co dodatkowo uczyni polski biznes bardziej wydajnym.
Co nie znaczy, że nie walczymy z korupcją – jako Jarosław Kaczyński powołaliśmy specjalną antykorupcyjną policję, co zaowocowało tajemniczym samobójstwem (?) jednej kobiety oraz aresztowaniem pana doktora, który przyjmował od pacjentów bukiety i butelki. W urzędzie skarbowym, proszę sobie nie myśleć, też korupcji nie odpuszczamy. Niedawno stu antyterrorystów z długą bronią aresztowało kilkanaście osób, bo okazało się, że pracownica takiego urzędu miała kartę rabatową do restauracji. Jako antykomuniści, stosujemy w tych sprawach skuteczne, sprawdzone metody z lat 50. – areszt wydobywczy w jednej celi z mordercą i nocne konwejery.
Na początku tego expose poruszyliśmy drażliwy temat pracy. Proszę Państwa, prowadzimy przemyślaną politykę zatrudnienia. Mamy urzędy pracy, których funkcjonariusze do tego stopnia wczuwają się w los bezrobotnych, że sami nic nie robią. Głośny ostatnio eksperyment wykazał, że na 700 takich placówek, które dostały propozycję pracy specjalnie skrojoną dla ich petentów, to znaczy klientów (nie ma już petentów, pacjentów, ani nawet narzeczonych, są tylko klienci) - tylko 9 urzędów przekazało tę ofertę zainteresowanym bezrobotnym. Urzędy pracy przede wszystkim przekierowują bezrobotnych na strony typu pracanawyspach.pl, co jest dowodem głębokiego realizmu. W przeciwieństwie do przedsiębiorców, niech pracownicy sobie emigrują. Bo pracownicy to element łatwo wymienny, a nawet coraz bardziej niepotrzebny, w związku z tryumfami robotyki, która będzie stanowić dla nas kolejne wyzwanie. Lepiej, żeby Polacy bili się z robotami tam, niż tutaj. Tutaj chcemy mieć spokój.
Innym problemem jest bezpieczeństwo. Proszę Państwa, nasza polityka wobec policji przyniosła zaskakujące, ale jak najbardziej pozytywne owoce. Policja nie ma pieniędzy nawet na internet, funkcjonariusze kupują papier i długopisy za własne pieniądze. W tej sytuacji policjanci, żeby dorobić, po godzinach pracują, co sprawia, że zbliżają się do społeczeństwa. Pracują jako ochroniarze bandytów w Łodzi, dzięki czemu mogą pozytywnie oddziaływać na przestępców przez przykład, ukazując im swoje wysokie morale. Pracują jako ochroniarze w białostockich nocnych klubach, gdzie przyjaźnią z neonazistami, którzy mordują lewicowców oraz podpalają mieszkania Czeczenom i Hindusom. Ta przyjaźń może przydać się w przyszłości, kiedy trzeba będzie tłumaczyć ludziom, że to nie żadne roboty zabierają im pracę, tylko Czeczeni i Hindusi (albo prościej: roboty to Żydzi). Co z kolei nie znaczy, że nie dbamy o imigrantów. Dla ich ochrony, gdy tylko pojawią się na granicy, zamykamy ich w specjalnych obozach, przepraszam, ośrodkach za drutem.
Nie mogę nie wspomnieć o naszej polityce historycznej, która ma dwa aspekty: wrzask (kiedy jestem Kaczorem) i głuchy pogłos tego wrzasku, który wciąż dźwięczy nam wszystkim w uszach (kiedy jestem Donaldem). Co do historii, to w zgodzie z odwieczną tradycją polskiej demokracji i tolerancji (niewolnictwo chłopów, wojny bratobójcze z Rusinami, zajazdy unicko-dyzunickie na bazyliki i klasztory, tumulty antyprotestanckie, pogromy antyżydowskie, ostatnie w Europie stosy czarownic i permanentne rozwiązywanie konfliktów politycznych za pomocą szabli) postawiliśmy kilka pomników mordowanym Żydom, ale także Polakom, którzy ich mordowali. Zdefiniowaliśmy wreszcie nasz największy sukces historyczny: doprowadzenie do spalenia własnej stolicy. Ostatnim podobnym sukcesem był Smoleńsk, dzięki któremu jako Kaczor niemal pocałowałem żyrandol i jako Donald niemal pocałowałem Putina. W związku ze Smoleńskiem na Krakowskim Przedmieściu wywijamy krzyżem, względnie wywijamy orła (czekoladowego), co zapewne zaowocuje optymistycznym czekoladowym krzyżem.
Bo krzyż jest najważniejszy. To znaczy, najważniejszy jest biznes. Ale u nas krzyż też biznes i to jaki. Pałace, Maybachy, daniele, geotermy, Lichenie, szkoły, uniwersytety, kamienice, posesje, jednym słowem: nie ma na Głodzia jak Rydzyk. I nieomylny papież Franciszek, który głosi ubóstwo księży, socjal dla biednych ludzi, zbawienie dla ateistów, a może i związki partnerskie dla gejów. Dlatego my, polska prawica, przywitaliśmy jego wybór słowami: „Żadnych mrzonek, lewico”. I mieliśmy rację, bo okazało się, że od papieża jeszcze bardziej nieomylny jest rzecznik Watykanu, który gdy trzeba, trzepnie Franciszka brewiarzem przez łeb i postawi do kąta. Ale tak poza tym Kościół katolicki jest ostoją wolności, szczególnie dla ginekologów i farmaceutów (żeby wolno im było nie przepisywać i nie sprzedawać antykoncepcji – co w sytuacji braku przedszkoli i pomocy dla matek jest świetnym sposobem na zwiększenie jeśli nie dzietności, to przynajmniej liczby aborcji). Polski Kościół katolicki jest też najmocniejszy w Europie i najbardziej tradycyjny: 95 procent obywateli to katolicy, z czego 20 procent chodzi na mszę, a reszta wierzy w reinkarnację, wróża Macieja z Ezo TV i nowego Mercedesa. I za tego Mercedesa jeszcze bardziej go kochamy (Kościół, nie wróża Macieja). I tym bardziej będziemy przy nim trwać ze śladem pierścienia biskupiego na wardze. Od pocałunku czy od ciosu, zawsze pamiątka.
Wreszcie przejdźmy do sprawy najmniej ważnej czyli do kultury. Mała grupka pięknoduchów zadaje tendencyjne pytanie: „Jak to jest, że 25 lat temu, kiedy byliśmy dwa razy biedniejsi, stać nas było na dobre szkoły, teatry, filharmonie i bezpłatne biblioteki, a teraz, kiedy jesteśmy bogaci, to je likwidujemy”. Przecież to elementarnie proste: właśnie dlatego jesteśmy bogatsi, że likwidujemy. Każdy dobry księgowy wam powie, że im bardziej tniemy wydatki, tym jesteśmy bogatsi. Im mniej dostaje Polak, polskie społeczeństwo, polskie państwo, tym bardziej jesteśmy bogaci. My.
Panie Marszałku, Wysoki Sejmie, Rodacy! Na koniec powiem Wam, czym się kieruję we wszystkich moich działaniach. Kieruję się Ojczynkiem. Jeśli nie wiedzą Państwo, czym jest Ojczynek, to wyjaśnię. W chwilach, w których jestem Jarosławem Kaczyńskim, zasada jest taka: „Musicie zarabiać mniej, bo tego wymaga Ojczyzna”. Kiedy jestem Tuskiem, zasada jest taka: „Musicie zarabiać mniej, bo tego wymaga wolny rynek”. Jak widać, Ojczyzna i wolny rynek to dwie strony jednego medalu, jednego równania, którym jest Ojczynek. Ojczynek to podstawowe narzędzie do ruchania ludzi w dobie globalizacji. Powiedziałem „ruchania”? Przepraszam, miałem na myśli „kochania”. Bo to przecież polityka miłości jest. Czasem trochę bardziej nerwowo, czasem trochę bardziej uwodzicielsko, ale zawsze, w każdym wcieleniu, kocham Was. Oczywiście bez antykoncepcji.
Źródło: Dziennik Opinii KP