'Dziadostwa nie chcę!' 'Szkalujące książki!' 'To prowokacja!' 'Propaganda sił ciemności!'. Wielu słuchaczy Radia Maryja, którzy zjechali do Torunia na urodziny stacji oburzyło się na widok prezentów od 'Gazety Wyborczej'. Były nimi... darmowe egzemplarze biografii o. Rydzyka pt. 'Imperator', które wręczali jej autorzy - Jacek Hołub i Piotr Głuchowski. Książki rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Jednak część została po kilku minutach zwrócona. Porządkowi z rozgłośni wyjaśnili słuchaczom, że to 'propaganda sił ciemności' i 'dziadostwo'. - Wzięłabym chętnie, ale mnie z tym do autokaru nie wpuszczą - zdradziła słuchaczka z Warszawy. Ostatecznie schowała książkę na dnie siatki z Biedronki nakrywając 'Naszym Dziennikiem'.
Dystrybutor najnowszego filmu Larsa von Triera - Gutek Film - zaznacza, że zwiastun "ze względu na wyjątkowo śmiałe sceny erotyczne przeznaczony jest tylko dla widzów dorosłych". Żeby go obejrzeć na serwisie YouTube, trzeba się zalogować i potwierdzić pełnoletność.
Poznajemy w nim główną bohaterkę filmu, Joe, tytułową nimfomankę, a także galerię postaci, które spotka ona na swojej drodze. Zdjęcia zmontowane są w rytm utworu "Führe mich" zespołu Rammstein, po którego twórczość sięgał już wcześniej David Lynch w "Zagubionej autostradzie". Fani grupy już spekulują, czy w filmie von Triera oprócz znanych utworów Rammstein znajdzie się również muzyka napisana specjalnie do "Nimfomanki".
Twórca "Antychrysta" i "Melancholii" tym razem stworzył dzieło erotyczne. Pierwsze recenzje filmu już pokazują, że wyraźnie podzieli on widownię na entuzjastów i oburzonych przekroczeniem granic tego, co wolno pokazywać na ekranie. Emocje wzbudziły już plakaty do filmu, w których aktorzy pokazani zostali w momencie szczytowania.
"Nimfomanka" to opowieść o kobiecie, która postanowiła podporządkować życie poszukiwaniu rozkoszy i erotycznego spełnienia. W filmie zagrali m.in.: Charlotte Gainsbourg, Shia LaBeouf, Uma Thurman, Jamie Bell i Willem Dafoe. Do polskich kin wejdzie on w dwóch częściach: pierwsza - 10 stycznia, druga - 31 stycznia.
- Ludzie myślą, że skoro jestem rysownikiem, to będę rzucał dowcipami na lewo i prawo. A ja mam wieczną depresję, bo z czego tu się śmiać. Emerytury pod znakiem zapytania. Śmieciówki. Aż strach chcieć mieć dzieci. Rysuję o tym wszystkim, by spuścić z siebie trochę powietrza - mówi Andrzej Milewski. Od dziś najzdolniejszy polski rysownik młodego pokolenia rysuje dla Wyborczej.pl.
Andrzej Rysuje Milewski, rocznik 85. "Absolwent czegośtamnaUW. Niedoszły dziennikarz, prawie copywriter. Tata nie wie, że palę" - tak sam o sobie wypisuje w internecie, gdzie doczekał się już statusu "gwiazdeczki".
Rzeczywiście pali. Gdy się spotykamy, na wstępie pyta, czy nie mam papierosa. A na moją uwagę: "Myślałem, że jesteś starszy", reaguje nerwowo: "O nie. Znów mnie ktoś myli z Andrzejem Mleczką".
W odróżnieniu od drugiego Andrzeja, mówi wszem i wobec, że on rysuje, choć właściwie nie potrafi. Ale jego rysunki zna chyba każdy Polak, który ma konto na Facebooku. Od dzisiaj znajdziecie je także na Wyborczej.pl.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Łukasz Woźnicki: Jakie to uczucie mieć 36 tys. fanów na Facebooku? To tak jakby lubił cię cały Wołomin.
Andrzej Rysuje: - 36 tysięcy, to całkiem sporo jak na rysownika. Mleczko ma z 80 tys., nieoficjalny fanpage Raczkowskiego ponad 60. Ale jeśli porównać to do gwiazd internetu, czyli jutuberów, którzy mają po 300-600 tys. fanów, te 36 nie robi wrażenia. Tylko u mnie jest trochę inna publika. Wiadomo, Wołomin to elita.
Nie przesadzaj z tym mało znanym rysownikiem. Nastolatki w komentarzu piszą, że uzależniły się od twoich obrazków. Mężczyźni nagle też chcą rysować...
- To bardzo miłe, ale ja staram się dystansować od takich słów. Nie chcę stracić dystansu do siebie. Dużo bardziej zwracam uwagę na krytykę. Nie mylić z hejtem. Hejt mam w dupie, ale krytykę nie. A krytyka czasem się zdarza. Kiedyś zrobiłem rysunek o protestach związkowców w Warszawie i posypały się gromy. Ludzie porównywali mnie do Urbana, do komunistycznych aparatczyków. A mnie się po prostu ten protest nie podobał i dlatego to narysowałem. Na krytykę odpowiadam, staram się dyskutować, tłumaczyć. Ale jak zaczynają się wyzwiska, to już nie ma o czym rozmawiać i olewam.
To co? Rysownik nie może rysować o wszystkim?
- Aby zainteresować ludzi w internecie, trzeba być kontrowersyjnym i ja nigdy trudnych tematów nie unikam. Świetnym przykładem jest mała Madzia. Kiedyś "Super Express" się wygłupił i zrobił symulację, jak wyglądałaby dzisiaj mała Madzia. A ja odpowiedziałem rysunkiem okładki "Super Expressu", który na 18. urodziny małej Madzi robi rozkładówkę z nią. Sporo osób miało pretensje, że przekroczyłem granicę. Moim zdaniem to było bardzo ostre, ale uzasadnione.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Związkowcy, mała Madzia. Rysujesz o tym, co cię wkurza?
- Zdecydowanie. To najlepszy sposób, aby odreagować. Jak patrzę na sytuację młodych ludzi w Polsce, to nie jest zbyt wesoło. Emerytury pod wielkim znakiem zapytania. Wszechobecne śmieciówki. Jeśli chciałbym mieć dzieci, to nie wyobrażam sobie, ile musiałbym zarabiać, żeby spokojnie żyć. Przez chwilę wydaje ci się, że już jest w miarę normalnie, że ten kraj idzie jako tako w dobrym kierunku, ale potem włączasz telewizję i słyszysz o największej aferze korupcyjnej III RP. Rysuję o tym wszystkim, żeby spuścić trochę powietrza. Tak to działa. Ludzie, którzy oglądają moje obrazki, też pewnie odreagowują, śmiejąc się z tego, co ich wkurza.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Brzmisz pesymistycznie jak na rysownika satyrycznego. Myślałem, że ludzie, którzy rozśmieszają innych, są weseli.
- Zawsze jak mnie ktoś poznaje, to się dziwi, że nie sypię dowcipami na lewo i prawo. Nie, ja zwykle milczę. Mam wieczną depresję, ale myślę, że to pomaga w rysowaniu. To dobra selekcja rysunków, bo aby coś mogło przebić się przez tę deprechę, musi być dobre. Powiem ci, jak to się zaczęło. 6 lat temu zacząłem pracę w jednej z telewizji informacyjnych. Osiem godzin w reżyserce i słuchanie newsów non stop. Nagromadzenie tego było tak duże, że czułem, że muszę to z siebie wyrzucić. I tak zacząłem rysować. Znajomi, rodzina i dziewczyna mi kibicowali, ale ja sam nie potrafiłem ocenić, czy to jest śmieszne. Założyłem stronę w internecie. Wiedziałem, że jeśli rysunki będą dobre, to ludzie je zauważą i docenią. Przez dwa lata prawie nic się nie działo. Potem pojedyncze sukcesy, coraz więcej fanów i tak dalej. Aż tu nagle booom.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Boom to był obrazek o księdzu, który mówi do dziecka: "Nie kuś mały zboczeńcu". Widział go chyba każdy. Dlaczego tak uwziąłeś się na księży? To na twoich obrazkach bardzo popularny motyw.
- To mój najpopularniejszy obrazek i absolutny rekord, choć wcale nie uważam, że najlepszy. Ten rysunek wstrzelił się idealnie w moment, gdy Polacy nie mogli wyjść z szoku po słynnych słowach arcybiskupa Michalika o lgnięciu dzieci. Ale ja wcale nie uwziąłem się na księży, choć kilka osób zwracało mi na to uwagę. To po prostu temat, o którym dużo się mówi i jest bardzo wdzięczny do rysowania. Jeśli na tapecie byłby inny temat, to bym rysował o czym innym.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Sam o sobie piszesz: absolwent czegośtamnaUW. Chyba nie tej słynnej socjologii?
- Nie, ale blisko. Dziennikarstwa. Socjologia z mojego rysunku to symbol wszystkich humanistycznych kierunków. I problemów ich absolwentów ze znalezieniem pracy.
Andrzej pracuje, jak nie rysuje?
- Pracuje. Musi pracować. A bardzo by chciał codziennie się wysypiać i mniej się stresować. A poza pracą robi wiele innych rzeczy. Sport - piłka, bieganie, basen.
Spacery z psem i dziewczyną.
- Tak, a skąd wiesz?
Sam mi mówiłeś, jak byliśmy na papierosie. A propos powiedziałeś już tacie, że palisz? 28 lat, najwyższy czas.
- Jak to przeczyta, to pewnie wreszcie się dowie. A ja specjalnie nie dodałem go do znajomych na Facebooku, by nie wiedział. Byłoby mu przykro.
Fot. Andrzejrysuje.pl
Muszę cię jeszcze zapytać o Psingwina. Bo jak nie zapytam, to mi twoi fani nie wybaczą. Kim jest Psingwin i dlaczego wciąga koks?
- To takie słodkie stworzonko, które nie istnieje. Miks pingwina i psa. Każdy rysownik ma jakiegoś zwierzaczka albo charakterystyczną postać. Garfield, Snoopy etc. Raczkowski ma kosmitów. Też chciałem takie mieć. I kiedyś natknąłem się w necie na całą serię zdjęć, w których były miksowane różne zwierzęta. Na przykład lis z ptakiem, kura z wężem, no mnóstwo tego było. Najbardziej spodobały mi się miksy pingwinów i psów. Przygarnąłem jednego, dałem mu na imię Psingwin. A fani go uwielbiają i domagają się wciąż nowych komiksów. Jednak muszę ich zmartwić, bo Psingwin trafił na odwyk z powodu kokainy. Dobrze, że tam poszedł, bo by mnie zrujnował.
Fot. Andrzejrysuje.pl
No nie przesadzaj. Słyszałem, że rysownicy świetnie zarabiają.
- Różnie. Wyżyć można, ale wcześniej trzeba wyrobić sobie nazwisko, a ja jeszcze wyrobionego nie mam. Zapytaj kogokolwiek o polskich rysowników, to najczęściej powiedzą: Mleczko, Raczkowski, Sawka, a później długo, długo nic. Moje rysunki zresztą ciągle są mylone z tymi Andrzeja Mleczki. Nie rozumiem tego, mamy zupełnie różne style. Ale wielu ludziom się wydaje, że w Polsce jest tylko jeden rysownik, który ma na imię Andrzej. Otóż nie. Jest nas dwóch. Chociaż ja to chyba tak naprawdę nie jestem rysownikiem, bo nie potrafię rysować. Często muszę patrzeć w necie, jak wygląda coś, co chcę narysować. Z tym że do tego, co robię, nie trzeba umieć rysować. Liczy się pomysł. Ten pomysł można przedstawić za pomocą najprostszych środków, nawet niezdarnie, bo najważniejsza jest treść. I tego też nauczył mnie internet.
To co Andrzej będzie teraz rysował na Wyborczej.pl?
- Wszystko! Polityka, obyczaje i promocje w Lidlu!
- Od 1983 r. w kraju nie powstała grupa, która przynajmniej w jakiejś części osiągnęła taki sukces jak Lady Pank - mówi Michał Grzesiek, autor książki "Lady Pank. Biografia nieautoryzowana". To pierwsza taka publikacja o zespole.
Anna Malinowska: Pamiętam, jak w czasie studiów byliśmy w pewnym katowickim klubie, w którym stała szafa grająca. Wrzuciłeś wszystkie pieniądze, żeby posłuchać kilkadziesiąt razy utworu Budki Suflera "Nie wierz nigdy kobiecie". "Tak się rodził Lady Pank" - mówiłeś nam, którzy słuchaliśmy razem z tobą. Już wtedy uwielbiałeś ten zespół, a książka to zwieńczenie twoich marzeń. W latach 80. rozeszłaby się na pniu, ale czy dziś są jeszcze ludzie, którzy podzielają tę fascynację?
Michał Grzesiek*: Fanów grupy dziś nie brakuje i właśnie im należała się taka publikacja. Polityka zespołu, który ma trzydzieści lat stażu, jest kompletnie niezrozumiała. Ze starego składu zostali dziś tylko Jan Borysewicz i Janusz Panasewicz. Obaj nie chcą o historii zespołu rozmawiać. Nie potrafią chyba nabrać dystansu, może to jakieś poczucie wstydu. Dlatego jest to biografia nieautoryzowana. O tym, jak było, chętnie opowiadali za to byli członkowie zespołu, menedżerowie. Oni widać zrozumieli, że ludziom kochającym Lady Pank po prostu się to należy. Inne kultowe grupy nie mają takiego problemu. Wystarczy wspomnieć Dżem. Na każdym ich koncercie możesz kupić książki o historii zespołu, o Ryśku Riedlu, a do tego DVD z koncertami. Lady Pank o to nie dba. Z mojej książki fani będą zadowoleni. Inaczej niż lider zespołu, nazwisko przemilczę.
- Dlaczego? Przecież duet Panasewicz - Borysewicz porównujesz do Micka Jaggera i Keitha Richardsa. Trudno o większe pochlebstwo.
- Niektórzy lubią mieć wpływ na to, co w takiej publikacji jest zamieszczone. No i przy okazji partycypować w zyskach. Widzisz, Lady Pank było zawsze odzwierciedleniem swoich czasów. W latach 80. wbrew temu, co powszechnie myślano, muzycy nie zarabiali Bóg wie ile. Kora kiedyś powiedziała: "Byliśmy uwielbianymi przez tłumy biedakami". I nie ma w tym nadmiernej przesady. Stawki za koncert i płyty były takie, że muzycy z Lady Pank mieszkali w wynajmowanych kawalerkach. Paweł Mścisławski, były basista grupy, miał problem z kupnem nowych strun. Stare musiał często gotować w wodzie z solą i octem. Na próby dojeżdżał tramwajem. A przecież pierwsza płyta grupy rozeszła się w prawie milionowym nakładzie! Kto dziś w Polsce odnosi taki sukces? Muzycy jednak na brak pieniędzy nie marudzili i robili swoje. Jak wówczas każdy. Bo tak naprawdę Lady Pank zarabiał poza muzyką. Zespół był absolutnym prekursorem, jeśli chodzi o biznes gadżeciarski. Produkowano naklejki, prasowanki z wizerunkiem muzyków. Logo grupy dodawane było na trampkach, powstały nawet perfumy z jej nazwą. Nikt wcześniej w Polsce czegoś takiego nie wykorzystywał.
Pieniądze zaważyły też na rozpadzie pierwszego składu. Chłopcy pojechali do Stanów. Był 1988 r. Bardzo chcieli zarobić. Kto wtedy nie chciał? Muzycy pokłócili się o to, jak. Chcieli innego, lepszego życia. Do tego stopnia, że Mścisławski na dobre osiadł w Ameryce. Gitarę zamienił na kierownicę ciężarówki. Jak by na to nie patrzeć, Lady Pank dopasowywał się do tego, jak myślała większość społeczeństwa. Dziś zresztą też prawie wszyscy myślą o pieniądzach.
- Z twojej książki wynika, że zespołu nie tworzyli kumple z jednego podwórka. Być może z tego powodu szybko każdy poszedł w swoją stronę?
- W przeciwieństwie np. do Oddziału Zamkniętego, w którym zaprzyjaźnieni kumple postanowili założyć zespół, Lady Pank od początku do końca był odgórnie przemyślanym produktem. I nie ma się co oszukiwać, że gdyby nie Borysewicz, nie byłoby grupy. Pochodzący z Wrocławia bardzo młody muzyk poszukiwał swojego miejsca, odpowiednich ludzi. Na początku przyjechał na Górny Śląsk. Związał się z formacją Irka Dudka. Ale tylko na dwa lata. Odszedł, bo jak mówił, nie mógł nerwowo wytrzymać. "Śląsk w ogóle jest takim dziwnym terenem, tam jest taka dziwna atmosfera. Po prostu trzeba być ze Śląska, żeby tam grać z tymi ludźmi"- mówił Borysewicz, który przez ten czas mieszkał w piwnicy pewnej kamienicy w Chorzowie. Później udało mu się dołączyć do Budki Suflera. Wtedy też poznał Andrzeja Mogielnickiego - z wykształcenia prawnika, który okazał się jednym z najlepszych tekściarzy w Polsce. Napisał już dla Perfectu "Co się stało z Magdą K.", tekst dotyczy zbiorowego gwałtu. Dla Izabeli Trojanowskiej "Wszystko czego dziś chcę", w którym łamał kolejne tabu - kobieta śpiewa do faceta, że może jej dać tylko małego fiata i mieszkanie w bloku za 30 lat, więc lepiej niech da jej jeden dobry orgazm, bo nic lepszego nie jest w stanie. Mogielnicki był genialnym obserwatorem naszej rzeczywistości. Słychać to w tekstach wykonywanych przez Lady Pank. O ironio, teksty do "Kryzysowej narzeczonej" czy do "Mniej niż zero" niewiele dziś straciły na swojej aktualności. To właśnie Mogielnicki wspólnie z Borysewiczem wspólnie postanowili założyć zespół. Mogielnicki miał pisać teksty dla przystojnych chłopaków, za którymi by szalał tłum fanek. Miał powstawać hit za hitem. Lady Pank to tak naprawdę pierwszy polski boysband. Ze swoją określoną stylistyką - fryzurami, bardzo kolorowymi ciuchami, co miało być kontrastem dla panującej szarzyzny. Z czasem wyszukano odpowiednich kandydatów. Oczywiście niekwestionowanym liderem był Borysewicz, tyle że dość słabo śpiewał. Potrzebny był wokal z prawdziwego zdarzenia. Mogielnicki odkrył faceta, który śpiewał w wojskowym zespole Desant. Kiedy Borysewicz po raz pierwszy zobaczył Panasewicza, powiedział tylko: sp...lam i poszedł się upić. Trudno się dziwić, bo Panasewicz przyjechał na próbę w wojskowym mundurze. W końcu jednak obaj się dotarli, tyle tylko że Panasewicz musiał zmienić imię na Janusz. Bo naprawdę w dowodzie ma Jan. A jak wiadomo, dwóch Janów w takiej kapeli być nie mogło. Prawda jest jednak taka, że to, co z pozoru mogło wydawać się sztucznym tworem, zmieniło się w dość zgraną paczkę kumpli, nad którymi nikt nie miał kontroli.
Ach, te słynne imprezy i tłumy wyczekujących fanek...
- Imprezy tak, ale w sprawie ekscesów z dziewczynami powstała mitologia. Panowie nie byli specjalnie skłonni do rozwiązłego stylu życia. Zdarzały się jakieś pojedyncze epizody. Jak było naprawdę, najlepiej świadczą słowa Marka Piekarczyka z zespołu TSA. W jednym z wywiadów powiedział: "Za nami to w skórzanych kurtkach jakieś babochłopy łażą, nie wiadomo co. A Lady Pank ma zawsze najlepsze laski ze wszystkich. A do tego oni ich nie chcą. W hotelu zawsze uciekają do swoich pokoi. No to wtedy te ich ślicznotki dopadamy my". Z Pankami na trasy często jeździły ich dziewczyny.
Z alkoholem to już inna sprawa, bywało, że lał się strumieniami, bo oni musieli się jakoś rozładować. Z koncertu do hotelu wracali nabuzowani. Co mieli robić? Kłaść się spać? Oczywiście alkohol robił swoje i burdy się zdarzały. Kiedyś po koncercie w Spodku Lady Pank mieszkał w hotelu Warszawa, czyli dzisiejszym Novotelu. W pokoju na muzyków czekało mnóstwo szampana. Trunek okazał się zbyt ciepły i postanowiono go schłodzić za pomocą gaśnic śniegowych. Zrobił się potworny rumor. Do pokoju Borysewicza zatelefonował inny z hotelowych gości - Antoni Wit, świeżo upieczony dyrektor Narodowej Orkiestry Symfonicznej w Katowicach. Doszło do dość mocnej wymiany zdań. Lady Pank nie wiedział, kto dzwoni. Na drugi dzień muzycy skruszeni przyznali, że w nocy doszło do zderzenia muzyki klasycznej z rockową.
Wybrykiem, który o mało nie doprowadził do rozbicia grupy, był słynny incydent Borysewicza we Wrocławiu.
- Zanim Borysewicz spuścił spodnie w czasie koncertu, został sprowokowany. Na stadionie pojawili się jego dawni kumple. Krzyczeli w jego stronę m.in. "Ty szmato". To nie jest tak, że go usprawiedliwiam, ale takie były fakty.
Borysewicz ma dość trudny charakter. Pewnie w jakimś stopniu znaczenie miały doświadczenia z dzieciństwa. Jako nastolatek musiał się opiekować leżącą, chorą na stwardnienie rozsiane matką. Jego brat pod wpływem zawodu miłosnego popełnił samobójstwo. Dla mnie prywatnie Borysewicz to dość skomplikowana postać. Jeśli wziąć pod uwagę muzykę, to niewątpliwie jest jednym z największych polskich talentów. Przykładem może być muzyka do filmu "O dwóch takich, co ukradli księżyc". W całości jest autorstwa Borysewicza, to on grał na wszystkich instrumentach.
Miał szansę na światową karierę, gdy zespół pojechał na koncerty do Stanów Zjednoczonych. Menedżer Madonny szukał właśnie gitarzysty do teledysku "La Isla Bonita" i złożył propozycję Borysewiczowi, ale ten omówił. Tłumaczył się brakiem czasu ze względu na zobowiązania koncertowe. Podobnie było, gdy propozycję złożył mu menedżer Red Hot Chili Peppers, który szukał gitarzysty.
Z drugiej strony Borysewiczowi trafiały się też wpadki i marne koncerty. Kiedyś w Bytomiu Lady Pank wystąpił na imprezie charytatywnej na rzecz niepełnosprawnych. Dzieci siedziały tuż pod sceną na wózkach inwalidzkich, a Borysewicz, nie przebierając w słowach, spierał się z kilkoma osobami z publiczności. Na koncert złożyły się chaotyczne, okrojone wersje kilku przebojów i tyle. O takich sytuacjach też piszę. Moja książka nie jest laurką.
Nie można mieć wątpliwości, że twoi bohaterowie na zawsze wpisali się w historię polskiej muzyki, ale za co jeszcze można kochać Lady Pank?
- Za to, że zespół potrafił podnieść się i wykaraskać z najgorszych tarapatów. Istnieje i gra od 30 lat. Za dorobek. Za to, że nigdy na pozwolił zapomnieć o pierwszej miłości, jaką dla mnie była wysłuchana w latach 80. "Fabryka Małp". Cały czas obserwuję rynek muzyczny w Polsce i widzę, że od 1983 r. w Polsce nie narodziła się grupa, która przynajmniej w minimalny sposób mogłaby być naśladowcą czy kontynuatorem takiego brzmienia.
Michał Grzesiek - katowiczanin, absolwent politologii na Uniwersytecie Śląskim. Dwa lata temu na rynku ukazała się jego pierwsza książka "James Bond. Szpieg, którego kochamy". Autor już wkrótce rozpocznie pracę nad kolejną publikacją. Tym razem będzie to historia zespołu Oddział Zamknięty.
Jednym z owoców tej feerii erupcji jest nowa wyspa. Wyłoniła się z Pacyfiku w wyniku wybuchu podwodnego wulkanu, który obudził się z 40-letniej drzemki. W tej chwili ponad 20 aktywnych wulkanów na świecie spływa lawą, a w ostatnich dniach siedem nowych zaczęło pluć dymem i ogniem. Jest się czego bać?
Rzeczywiście aktywność wulkaniczna ostatnio lekko wzrosła, ale 20-30 wulkanów w stanie erupcji to nic niezwykłego. Na kuli ziemskiej w tej chwili jest ok. 800 czynnych wulkanów gotowych w każdej chwili wybuchnąć. Zazwyczaj około 20 z nich każdego dnia dymi i zieje ogniem. Włoski Stromboli robi to niemal nieustannie od dwóch tysięcy lat!
Etna
Włosi od kilku dni mogą podziwiać - po raz kolejny w ciągu ostatnich lat - ognisty wybuch Etny, najwyższego i największego w Europie stożka wulkanicznego na wschodnim wybrzeżu Sycylii (3323 m n.p.m. i 145 km obwodu u podnóża). Wulkanolog Tom Pfeiffer sfotografował i umieścił w serwisie VolcanoDiscovery zdjęcia, na których widać, jak Etna - niczym wytrawny palacz - wypuszcza w niebo okrągłe kółka z dymu.
Kółko dymu nad Etną ma średnicę mniej więcej 100 m. Takie dymne kółka to dość rzadkie zjawisko. Poprzednim razem sfilmowano je nad Etną podczas erupcji w roku 2009:
Oprócz Etny największą sensację w ostatnich dniach wzbudził podwodny wulkan niedaleko japońskiej wyspy Nishino-shima, który zapłonął po raz pierwszy od 40 lat. Japońska marynarka zauważyła erupcję, gdy w wyniku zetknięcia gorącej lawy z wodą niebo zasnuło się kłębami pary wodnej i pyłu. Z oceanu wyłoniła się niewielka wyspa:
Teraz wszyscy się zastanawiają, na jak długo Japonia wzbogaciła się o nowy skrawek lądu. Wulkaniczne wyspy bywają bardzo nietrwałe, to w zasadzie skalne rumowisko, które fale są w stanie dość szybko rozbić i rozproszyć. Na razie wysepka mniej więcej rozmiaru 200 metrów nazwana Niijima wygląda bardzo malowniczo.
W tym samym czasie nad wulkanem Sinabung w północnej części Sumatry zawisła chmura dymu i pyłów o wysokości blisko 10 km. Sinabung przebudził się trzy lata temu po setkach lat uśpienia i od tego czasu daje się mocno we znaki okolicznym mieszkańcom. W 2010 r. musiano ewakuować ponad 20 tys. ludzi, a we wrześniu tego roku nastąpiła kolejna erupcja i kolejna ewakuacja. Wyrzucane z wnętrza krateru kamienie niszczyły domy, ludzie w panice pakowali dobytek i uciekali. Niektórzy jeszcze nie zdążyli wrócić do domów, gdy wulkan znowu stał się groźny. Na razie głównie straszy dymem, ale w każdej chwili może zacząć strzelać kamieniami i lawą.
Dymy nad indonezyjskim wulkanem Sinabung na Sumatrze
Sinabung to tylko jeden ze 130 czynnych wulkanów w Indonezji. Kilka dni temu aktywność wznowił też Merapi położony w centrum wyspy Jawa, z którym naprawdę nie ma żartów. W październiku 2010 r. jego ogniste wyziewy w ciągu kilku dni zabiły ponad 100 osób, a 100 tys. musiało uciekać.
Wybuch wulkanu Merapi na Jawie w 2010 r.
Oceania
Z kolei Yasur na wyspie Tanna w archipelagu Nowych Hebrydów (Vanuatu) to przykład wulkanu bardzo aktywnego, a jednocześnie dość bezpiecznego. Jest niewysoki, wznosi się na 361 m n.p.m., a jego krater ma średnicę 400 m. Odkąd po raz pierwszy dostrzegł go w 1774 roku kapitan James Cook, wybucha niemal bez przerwy, często kilka razy w ciągu godziny, i stanowi dziś wielką atrakcję turystyczną.
26 kwietnia 2012. Nocna erupcja wulkanu Yasur
Stale uaktualniana lista aktywnych wulkanów wraz z ich położeniem na mapie świata znajduje się na stronie VolcanoDiscovery.
- Zawieszam swoje członkostwo w partii i klubie Prawa i Sprawiedliwości do czasu wyjaśnienia mojej sprawy przez prokuraturę - poinformował podczas krótkiej konferencji prasowej Adam Hofman. CBA złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez posła PiS w związku z jego oświadczeniem majątkowym.
Według Hofmana sprawa jego oświadczenia majątkowego ma odwrócić uwagę od ostatniej afery korupcyjnej ujawnionej przez CBA.
- Nie mam wątpliwości, że to, co się stało, ma związek z gigantyczną, największą aferą korupcyjną w historii Polski. Ponad 100 przetargów, wszystkie ministerstwa, milionowe łapówki - oświadczył Hofman.
I dodał: - Dla równowagi obóz władzy uznał, że trzeba pokazać nieprawidłowości - według nich opozycji.
Niezapłacony podatek od pożyczki
- Miałem kontrolowane oświadczenia majątkowe przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Ta kontrola trwała wiele miesięcy, dotyczyła wielu lat. Zapytano wszystkie instytucje finansowe, banki. Sprawdzano wszystkie dokumenty, sprawdzano dokładnie moje konta, finanse, stan posiadania, także mojej małżonki - oświadczył polityk.
Jak powiedział, okazało się, że jedyną rzeczą, na którą CBA zwraca uwagę jest, jak mówi prokurator, błąd podatkowy o podatku małej wartości. Chodzi o niezapłacenie podatku od pożyczki.
Wyjaśnił, że w związku z tym, że sprawa będzie się jeszcze toczyć i bardzo łatwo można by z tego zrobić sposób na odwracanie uwagi od tej wielkiej, łapówkarskiej, korupcyjnej afery, a on w partii pełni funkcję rzecznika, zawiesza swoje członkostwo - zarówno w ugrupowaniu, jak i klubie parlamentarnym PiS do czasu wyjaśnienia sprawy.
- W tej sprawie mam nadzieję nie będzie opieszałości, nie będzie zwlekania. Ja w tej sprawie wyjaśnię to bardzo szybko, jeśli prokuratura da mi tylko taką możliwość - zakończył.
Jak poinformowało CBA, kontrola prawdziwości oświadczeń majątkowych złożonych przez Adama Hofmana w związku ze sprawowaniem przez niego mandatu posła trwała od 7 listopada 2012 r. do 6 sierpnia 2013 r.
Pusty dzwon bije najgłośniej, takie zachowanie nie przystoi ludziom, którzy dbają o jedność Platformy – powiedział Rafał Grupiński, szef klubu parlamentarnego PO. Odniósł się do słów partyjnego kolegi. Andrzej Biernat w "Jeden na jeden" zasugerował, by wymienić szefa klubu Platformy. - Samokrytyka byłaby właściwsza niż krytyka koleżanek i kolegów - odpowiedział mu Grupiński.
Andrzej Biernat, powołany w środę na ministra sportu, otwarcie skrytykował w „Jeden na jeden” w TVN24 pracę szefa klubu PO, Rafała Grupińskiego. Jak mówił, mógłby go zastąpić ktoś, "kto ma więcej charyzmy, kto jest przez większość klubu od razu akceptowany".
W odpowiedzi na jego słowa, Grupiński przyznał, że zawsze należy rozmawiać o tym, jak klub funkcjonuje, jednak - jak podkreślił - powinno się to odbywać wewnątrz klubu, a nie przez media.
Jak mówił, wszelkie walki wewnętrzne w sytuacji słabszych sondaży pogarszają tylko sytuację PO.
- Platforma musi się dziś jednoczyć i konsolidować, a nie prowadzić wojny wewnętrzne - zaznaczył szef klubu PO.
Grupiński podkreślił, że nie zamierza rezygnować z kierowania klubem. - Mam nadzieję, że klub moją pracę i otwartość mojego gabinetu też docenia - powiedział.
"Pusty dzwon bije najgłośniej"
Grupiński ocenił także, że Andrzej Biernat, jako jego zastępca w klubie, mógł zrobić dużo, aby klub działał sprawniej. Tymczasem, jak ocenił "pusty dzwon bije najgłośniej." - To jest zachowanie, które nie przystoi ludziom, którzy dbają o notowania Platformy i którzy powinni dbać o naszą jedność i spójność - przekonywał Grupiński, uważany za stronnika Grzegorza Schetyny.
Jak mówił, w ostatnich miesiącach Biernat zajmował się tylko krytykowaniem swoich klubowych kolegów, "począwszy od minister Joanny Muchy, a skończywszy na władzach klubu." - Samokrytyka byłaby właściwsza niż krytyka koleżanek i kolegów - ocenił Grupiński.
- Jesteśmy wszyscy ludźmi PO. Zawsze byłem przeciwny tego rodzaju podziałom, które wywołuje Andrzej Biernat. Otrzymał od premiera wielką szansę, żeby się wykazać w ministerstwie sportu, powinien się na tym nowym zadaniu skupić i to powinno mu zająć więcej czasu, bo pracą w klubie specjalnie się nie wykazywał - stwierdził Grupiński. Jego zdaniem, nawet premier nie zgadza się z tego rodzaju wypowiedziami, "które pokazują chaos i zamieszanie w środku PO."
- Klub zawsze stara się być jak najmocniejszym zapleczem rządu i tak klub bardzo wysoko w tych sprawach oceniam - dodał Grupiński.
Spotkanie z premierem
O ewentualnych zmianach oraz współpracy z władzami klubu w przyszłym tygodniu ma rozmawiać premier Donald Tusk. Poinformował o tym Grupiński, który w środę rozmawiał z szefem rządu.
Premier pytany jeszcze przed rekonstrukcją rządu, czy nastąpią zmiany w kierownictwie klubu PO, powiedział: - Wiem, że takie głosy wśród niektórych posłów się pojawiają. Będziemy o tym rozmawiali, ale nie w kontekście rekonstrukcji rządowej.
Będzie "nowe otwarcie" w klubie?
Głównym zwolennikiem odejścia Grupińskiego ze stanowiska szefa klubu PO jest właśnie Andrzej Biernat, ale w PO nie brakuje także innych zwolenników zmian w klubie. Ireneusz Raś przekonywał: - Potrzebne jest nowe otwarcie, tak jak w rządzie. Czas na uporządkowanie przywództwa w parlamencie, ja jestem za zmianami w prezydium klubu PO - podkreślił.
Waldy Dzikowski, który przegrał z Grupińskim walkę o fotel szefa wielkopolskiej PO, przypomniał, że premier Tusk mówił, że docierają do niego głosy o potrzebie zmian we władzach klubu PO.
Z kolei wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk nie chciał powiedzieć, czy jest za zmianą na stanowisku szefa klubu. - Rozmawiamy między sobą, oceniamy, ja za często nie widzę przewodniczącego Grupińskiego na posiedzeniu Konwentu Seniorów (spotkaniu szefów klubów parlamentarnych i prezydium Sejmu), Grupiński jest jednym z dwóch (członków Konwentu), który nie przychodzi - powiedział jedynie Grabarczyk.
Schetyna broni Grupińskiego
Grupińskiego broni pierwszy wiceszef partii Grzegorz Schetyna. Jak ocenił, zmiana na stanowisku szefa klubu byłaby "absurdalna". - Rozumiem, że minister Biernat nie zajmuje się swoim resortem, tylko ma jakieś refleksje o pracy w klubie, trudno mi to zrozumieć - podkreślił.
"Nie ma powodów, by robić zmianę w kierownictwie klubu"
Również członek zarządu PO Robert Tyszkiewicz powiedział, że krytyczne wypowiedzi na temat Grupińskiego budzą jego "głębokie zdumienie". - Jestem zaskoczony wypowiedzią ministra Biernata, wolałbym, by dziś skupiał się na swoich nowych, niemałych obowiązkach w resorcie sportu - wskazał Tyszkiewicz.
"Wyjątkowo wysoko" działanie Grupińskiego ocenia też poseł PO Dariusz Rosati. - Nie widzę najmniejszego powodu, by robić zmianę w kierownictwie klubu. No chyba, żeby dostał jakąś wyjątkowo atrakcyjną propozycję rządową - zaznaczył. Zastrzegł, że nie jest członkiem partii, a jedynie klubu PO.
Wiceszefowa klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała, że nie docierają do niej "otwarte sygnały" o konieczności zmiany na stanowisku szefa klubu PO.