aw
"Świętowanie? U nas to oznacza jedną wielką burdę, latają cegły i kosze", "Jest coraz lepiej. Jest wybór. Nie tak jak kilka lat temu, gdy wszyscy siedzieli w domu i żałowali, że sklepy są pozamykane", "Państwo zawiodło. Powinny być konkursy, rekonstrukcje. Coś, co przyciągnie dzieciaki i młodzież" - dziś 11 listopada, dlatego zapytaliśmy młodych Polaków o to, jak oceniają obchody Święta Niepodległości.
Katarzyna
W zeszłym roku 11 listopada z okien oglądałam centrum zamieszek w Warszawie. Niestety dziś świętowanie oznacza jedną wielką burdę. Latają cegły czy kosze na śmieci. Ale najbardziej dziwi mnie to, że ludzie mimo że wiedzą o spodziewanych napięciach i tak biorą ze sobą dzieci. To jest jak proszenie się o tragedię.
Pozytywne świętowanie? To są świetne pomysły. Marsz Prezydenta, czyli spokojna i wyważona alternatywa. Nie rozumiem, czemu ludzie nie chcą iść w tym marszu. Albo naprawdę nie potrafimy świętować, albo niektórzy z nas zupełnie inaczej rozumieją świętowanie. Bo jeżeli znacznie więcej osób i to z dziećmi pojawia się na marszu Narodowcó, niż na marszu pod hasłem, które próbuje zaproponować jakiś rodzaj jedności ponad podziałami, to chyba jednak nie o świętowanie tu chodzi.
Grzegorz
Dziś wcale nie jest tak źle. Jest wybór. Propaństwowcy mogą iść z prezydentem, inni mogą iść pobiegać, jest Bieg Niepodległości. Może te inicjatyw nie gromadzą wielu tysięcy ludzi, ale jednak w świadomości powszechnej pojawiło się coś więcej oprócz nudnego przemówienia pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza i bijatyki.
Starcia z policją oczywiście nie mają nic wspólnego ze świętowaniem. Ale też nie demonizujmy, część osób, które idą w marszu narodowców i to idą z całymi rodzinami, z nikim się nie bije, tylko maszeruje przez miasto i w tym też widzi swój sposób na święto. Jednak najważniejsze, że już nie jest tak jak kilka lat temu, że wszyscy siedzieli w domu i żałowali, że sklepy są pozamykane. Jeszcze trzy, cztery lata temu były tylko walki i same "smutne obchody". Baliśmy się i biliśmy się. Teraz sytuacja się normuje. A będzie lepiej.
Wojtek
Jak byłem mały, to jeździliśmy z wujkiem i kuzynem na obchody pod Grób Nieznanego Żołnierza. To było w latach 90. Była warta honorowa, wojsko, mnóstwo ludzi z dzieciakami. Dla nas chłopaków to było bardzo fajne. Teraz nigdzie nie jeżdżę i szczerze mówiąc, gdybym miał swojego dzieciaka, to bym po prostu się bał gdziekolwiek go wziąć, żeby nie wpaść w jakieś zadymy czy przepychanki.
To że 11 listopada dochodzi do bijatyk, to jest oczywiście wina tych osób, które zamieszki organizują. Ale też po trosze i państwa, które nie potrafi zorganizować poważnej alternatywy. Choć marsz prezydenta ma bardzo szlachetne założenia, to nie przyciąga młodych ludzi, nie ma, być może na razie, szerokiego zasięgu. A bieg niepodległości? Fajnie oczywiście, że ludzie sobie biegają, ale przecież to nie ma nic wspólnego ze świętowaniem niepodległości.
Moim zdaniem państwo zawiodło, bo nie stworzyło czegoś, co naprawdę zawładnęłoby popularną świadomością. Istniała pewna pustka, którą po prostu wypełniła taka, a nie inna grupa. Bo przecież od lat udaje się zorganizować centralne uroczystości Powstania Warszawskiego czy 15 sierpnia, a Święto Niepodległości leży całkowicie. Powinny być jakieś konkursy, festyny, rekonstrukcje historyczne itd. Coś, co przyciągnie dzieciaki i młodzież. Pokaże i wyjaśni im znaczenie tego dnia. I będzie też alternatywą dla martyrologicznego czy nacjonalistycznego patriotyzmu. Gdyby kilka lat temu o to zadbano, dziś nie byłoby problemu.
Wanda
Świętowanie? Wcale nie jest źle, a na pewno jest znacznie lepiej niż było. W zeszłym roku na marszu prezydenta byli moi teściowie i byli bardzo zaskoczeni tym, ile osób przyszło i życzliwą atmosferą. Nie było w tym nic niesamowitego. Po prostu pozytywny, miły przemarsz. Ale też nie można oczekiwać masowego odzewu na tego typu inicjatywy. U nas przez ponad 50 lat była systematycznie zabijana tradycja świętowania niepodległości. Świętowało się inne daty. Wiadomo, że Polacy z różnych względów historycznych są przyzwyczajeni do niechęci wobec struktur państwowych. Z drugiej strony wiele osób ma bardzo roszczeniową postawę, oczekuje, że to właśnie władze coś im zorganizują.
Kilka lat temu brałam udział w obchodach Dnia Niepodległości w USA i najciekawsze było to, że oprócz oficjalnych parad wielu ludzi zupełnie oddolnie i samodzielnie spotykało się z przyjaciółmi i znajomymi i sami organizowali pikniki czy festyny. Nikt tam nie oczekiwał, że burmistrz czy prezydent będzie szedł w wielkim marszu, a tłum z flagami za nim. Tam raczej chodzi o to, by miło spędzić ten dzień. Tylko że bardziej grupowo.
I pod tym względem bardzo mi się podoba inicjatywa z Biegiem Niepodległości. Ludzie robią coś, co po prostu im sprawia przyjemność, ale z tej okazji robią to wszyscy razem w tym, a nie w innym dniu. I właśnie w takich inicjatywach bym widziała nadzieję na odwrócenie tej atmosfery martyrologii czy politycznych podziałów. Zbiorowe wydarzenia, w które nie będzie wielkiego zaangażowania władz czy oficjeli, moim zdaniem może przyciągnąć znacznie więcej ludzi. I w takich wydarzenia jest nadzieja na pozytywne zmiany.
Agnieszka Wądołowska: Polacy mają problem ze świętowaniem?
Prof. Edmund Wnuk-Lipiński, Collegium Civitas: Jak najbardziej i to jest niestety bardzo głęboko historycznie zakodowane. Mało było okazji, byśmy mogli świętować radośnie. Na ogół święta były okazją do łączenia się z tymi, którzy przed nami coś przegrali i to z reguły coś bardzo ważnego. I ta odruchowa postawa została. Co oznacza, że również w wolnej Polsce Święto niepodległości jest rozumiane albo tylko na martyrologiczny sposób, czemu nawiasem mówiąc sprzyja pogoda, albo okazją do sprzeciwu i protestu.
Pojawiają się pomysły, jak świętować pozytywnie: prezydencki marsz "Razem dla Niepodległej", Bieg Niepodległości, marszałek Kopacz zachęca do wysyłania okolicznościowych kartek... Nie dają powodów do optymizmu?
- To bardzo dobrze, że prezydent Komorowski próbuje odwrócić tę negatywną tendencję, organizując swój marsz. Ale nie sądzę, żeby te starania odniosły znaczący skutek w najbliższych latach i zgromadziły więcej ludzi niż marsze pod hasłami sprzeciwu. Niestety, u nas ciągle protest jednoczy dużo silnej niż cel, który jest pozytywny. Po prostu łatwiej nam zorganizować się przeciwko czemuś niż za czymś.
Ale właściwie dlaczego? Czego nam brakuje?
- To nie tak, że czegoś nam brakuje. Skrzeczy historia. Przed 1989 rokiem obchodzono to święto w sposób dla władz zupełnie nietolerowany. Każdy przejaw świętowania 11 listopada był tępiony, a już składanie kwiatów pod Grobem Nieznanego Żołnierza dla niektórych, w tym dla obecnego prezydenta, kończyło się aresztowaniem. Więc po drugiej wojnie światowej ten dzień zawsze był obciążone znakiem sprzeciwu. I, niestety, ten znak sprzeciwu został przeniesiony na wolną Polskę, kiedy to wreszcie powinna być okazja do radowania i świętowania się wspólnie. Ale ten znak sprzeciwu jest nadal głównym znakiem tego święta.
Zawsze tak ochoczo patrzymy w stronę USA. A jakoś nie jesteśmy gotowi świętować tak jak Amerykanie.
- Marzyłbym, żeby takie powszechne świętowanie było możliwe i u nas. I żeby ta spluralizowana i niekiedy nienawidząca się scena publiczna w tym jednym dniu w roku byli wszyscy razem. To by dawało poczucie szczególnie tym, którzy uważają się za odrzuconych, również poczucie więzi. Ale nie ma takiego dnia i nie zanosi się na to, żeby miał być.
Więc jednak listopadowy pesymizm?
- Zmiana mentalności to proces długotrwały i stopniowy, najczęściej rozłożony na pokolenia. I w najbliższym czasie nie widać szansy na to, by coś się zmieniło w tym, jak obchodzimy 11 listopada.
W zeszłym roku 11 listopada z okien oglądałam centrum zamieszek w Warszawie. Niestety dziś świętowanie oznacza jedną wielką burdę. Latają cegły czy kosze na śmieci. Ale najbardziej dziwi mnie to, że ludzie mimo że wiedzą o spodziewanych napięciach i tak biorą ze sobą dzieci. To jest jak proszenie się o tragedię.
Pozytywne świętowanie? To są świetne pomysły. Marsz Prezydenta, czyli spokojna i wyważona alternatywa. Nie rozumiem, czemu ludzie nie chcą iść w tym marszu. Albo naprawdę nie potrafimy świętować, albo niektórzy z nas zupełnie inaczej rozumieją świętowanie. Bo jeżeli znacznie więcej osób i to z dziećmi pojawia się na marszu Narodowcó, niż na marszu pod hasłem, które próbuje zaproponować jakiś rodzaj jedności ponad podziałami, to chyba jednak nie o świętowanie tu chodzi.
Grzegorz
Dziś wcale nie jest tak źle. Jest wybór. Propaństwowcy mogą iść z prezydentem, inni mogą iść pobiegać, jest Bieg Niepodległości. Może te inicjatyw nie gromadzą wielu tysięcy ludzi, ale jednak w świadomości powszechnej pojawiło się coś więcej oprócz nudnego przemówienia pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza i bijatyki.
Starcia z policją oczywiście nie mają nic wspólnego ze świętowaniem. Ale też nie demonizujmy, część osób, które idą w marszu narodowców i to idą z całymi rodzinami, z nikim się nie bije, tylko maszeruje przez miasto i w tym też widzi swój sposób na święto. Jednak najważniejsze, że już nie jest tak jak kilka lat temu, że wszyscy siedzieli w domu i żałowali, że sklepy są pozamykane. Jeszcze trzy, cztery lata temu były tylko walki i same "smutne obchody". Baliśmy się i biliśmy się. Teraz sytuacja się normuje. A będzie lepiej.
Wojtek
Jak byłem mały, to jeździliśmy z wujkiem i kuzynem na obchody pod Grób Nieznanego Żołnierza. To było w latach 90. Była warta honorowa, wojsko, mnóstwo ludzi z dzieciakami. Dla nas chłopaków to było bardzo fajne. Teraz nigdzie nie jeżdżę i szczerze mówiąc, gdybym miał swojego dzieciaka, to bym po prostu się bał gdziekolwiek go wziąć, żeby nie wpaść w jakieś zadymy czy przepychanki.
To że 11 listopada dochodzi do bijatyk, to jest oczywiście wina tych osób, które zamieszki organizują. Ale też po trosze i państwa, które nie potrafi zorganizować poważnej alternatywy. Choć marsz prezydenta ma bardzo szlachetne założenia, to nie przyciąga młodych ludzi, nie ma, być może na razie, szerokiego zasięgu. A bieg niepodległości? Fajnie oczywiście, że ludzie sobie biegają, ale przecież to nie ma nic wspólnego ze świętowaniem niepodległości.
Moim zdaniem państwo zawiodło, bo nie stworzyło czegoś, co naprawdę zawładnęłoby popularną świadomością. Istniała pewna pustka, którą po prostu wypełniła taka, a nie inna grupa. Bo przecież od lat udaje się zorganizować centralne uroczystości Powstania Warszawskiego czy 15 sierpnia, a Święto Niepodległości leży całkowicie. Powinny być jakieś konkursy, festyny, rekonstrukcje historyczne itd. Coś, co przyciągnie dzieciaki i młodzież. Pokaże i wyjaśni im znaczenie tego dnia. I będzie też alternatywą dla martyrologicznego czy nacjonalistycznego patriotyzmu. Gdyby kilka lat temu o to zadbano, dziś nie byłoby problemu.
Wanda
Świętowanie? Wcale nie jest źle, a na pewno jest znacznie lepiej niż było. W zeszłym roku na marszu prezydenta byli moi teściowie i byli bardzo zaskoczeni tym, ile osób przyszło i życzliwą atmosferą. Nie było w tym nic niesamowitego. Po prostu pozytywny, miły przemarsz. Ale też nie można oczekiwać masowego odzewu na tego typu inicjatywy. U nas przez ponad 50 lat była systematycznie zabijana tradycja świętowania niepodległości. Świętowało się inne daty. Wiadomo, że Polacy z różnych względów historycznych są przyzwyczajeni do niechęci wobec struktur państwowych. Z drugiej strony wiele osób ma bardzo roszczeniową postawę, oczekuje, że to właśnie władze coś im zorganizują.
Kilka lat temu brałam udział w obchodach Dnia Niepodległości w USA i najciekawsze było to, że oprócz oficjalnych parad wielu ludzi zupełnie oddolnie i samodzielnie spotykało się z przyjaciółmi i znajomymi i sami organizowali pikniki czy festyny. Nikt tam nie oczekiwał, że burmistrz czy prezydent będzie szedł w wielkim marszu, a tłum z flagami za nim. Tam raczej chodzi o to, by miło spędzić ten dzień. Tylko że bardziej grupowo.
I pod tym względem bardzo mi się podoba inicjatywa z Biegiem Niepodległości. Ludzie robią coś, co po prostu im sprawia przyjemność, ale z tej okazji robią to wszyscy razem w tym, a nie w innym dniu. I właśnie w takich inicjatywach bym widziała nadzieję na odwrócenie tej atmosfery martyrologii czy politycznych podziałów. Zbiorowe wydarzenia, w które nie będzie wielkiego zaangażowania władz czy oficjeli, moim zdaniem może przyciągnąć znacznie więcej ludzi. I w takich wydarzenia jest nadzieja na pozytywne zmiany.
Agnieszka Wądołowska: Polacy mają problem ze świętowaniem?
Prof. Edmund Wnuk-Lipiński, Collegium Civitas: Jak najbardziej i to jest niestety bardzo głęboko historycznie zakodowane. Mało było okazji, byśmy mogli świętować radośnie. Na ogół święta były okazją do łączenia się z tymi, którzy przed nami coś przegrali i to z reguły coś bardzo ważnego. I ta odruchowa postawa została. Co oznacza, że również w wolnej Polsce Święto niepodległości jest rozumiane albo tylko na martyrologiczny sposób, czemu nawiasem mówiąc sprzyja pogoda, albo okazją do sprzeciwu i protestu.
Pojawiają się pomysły, jak świętować pozytywnie: prezydencki marsz "Razem dla Niepodległej", Bieg Niepodległości, marszałek Kopacz zachęca do wysyłania okolicznościowych kartek... Nie dają powodów do optymizmu?
- To bardzo dobrze, że prezydent Komorowski próbuje odwrócić tę negatywną tendencję, organizując swój marsz. Ale nie sądzę, żeby te starania odniosły znaczący skutek w najbliższych latach i zgromadziły więcej ludzi niż marsze pod hasłami sprzeciwu. Niestety, u nas ciągle protest jednoczy dużo silnej niż cel, który jest pozytywny. Po prostu łatwiej nam zorganizować się przeciwko czemuś niż za czymś.
Ale właściwie dlaczego? Czego nam brakuje?
- To nie tak, że czegoś nam brakuje. Skrzeczy historia. Przed 1989 rokiem obchodzono to święto w sposób dla władz zupełnie nietolerowany. Każdy przejaw świętowania 11 listopada był tępiony, a już składanie kwiatów pod Grobem Nieznanego Żołnierza dla niektórych, w tym dla obecnego prezydenta, kończyło się aresztowaniem. Więc po drugiej wojnie światowej ten dzień zawsze był obciążone znakiem sprzeciwu. I, niestety, ten znak sprzeciwu został przeniesiony na wolną Polskę, kiedy to wreszcie powinna być okazja do radowania i świętowania się wspólnie. Ale ten znak sprzeciwu jest nadal głównym znakiem tego święta.
Zawsze tak ochoczo patrzymy w stronę USA. A jakoś nie jesteśmy gotowi świętować tak jak Amerykanie.
- Marzyłbym, żeby takie powszechne świętowanie było możliwe i u nas. I żeby ta spluralizowana i niekiedy nienawidząca się scena publiczna w tym jednym dniu w roku byli wszyscy razem. To by dawało poczucie szczególnie tym, którzy uważają się za odrzuconych, również poczucie więzi. Ale nie ma takiego dnia i nie zanosi się na to, żeby miał być.
Więc jednak listopadowy pesymizm?
- Zmiana mentalności to proces długotrwały i stopniowy, najczęściej rozłożony na pokolenia. I w najbliższym czasie nie widać szansy na to, by coś się zmieniło w tym, jak obchodzimy 11 listopada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz