„Chcemy szegółowej kontroli tego, co dzieje się w CSW w Warszawie” – oznajmił poseł Jaworski. Nagle się okazało, że losy CSW interesują nie tylko jego zbuntowanych pracowników. Pokazując pracę Jacka Markiewicza Adoracja Chrystusa na wystawie British British Polish Polish, CSW pewnie przyciągnie więcej publiczności z prawej strony. Taka publiczność jest znana z tego, że nie lubi ograniczać się do biernego odbioru dzieł sztuki i jest chętna do partycypacji artystycznej. Dotyczy to szczególnie takich dzieł, które normalnie trudno zaliczyć do sztuki partycypacyjnej, na przykład rzeźb Catellana.
Tym razem całe CSW może czekać prawicowa „szczegółowa kontrola”. Czy będzie ona polegać na dogłębnej analizie wszystkich treści zawartych w pracach Damiena Hirsta lub Katarzyny Kozyry? Naprawdę chciałbym przeczytać uczciwą katolicką interpretację Piramidy zwierząt. A przestrzeganie praw pracowniczych oraz negocjacje z dyrekcją CSW? Polska prawica straciła bezcenną szansę, żeby poddać to swojej kontroli, ponieważ dyrektor Cavalucci elegancko pozbył się „osób trzecich” na spotkaniu ze swoją oburzoną załogą. Nie udało się pozbyć tylko Jasia Kapeli, co pokazuje całej polskiej prawicy, że sprawowanie szczegółowej kontroli nad instytucjami sztuki wymaga sporej determinacji. (Wspominam tu Kapelę także dlatego, że prawdopodobnie właśnie sprzątnąłem mu temat na felieton. Jasiu, przepraszam!)
Wkroczenie prawicy do CSW nie jest oczywiście tak spektakularnym zdarzeniem jak wizyta Ryszarda Legutki w Centrum Nauki Kopernik, gdzie europoseł dowiedział się, że pieszczoty penisa i jego okolic powodują niezwykle intensywne doznania (cyt. za listem Legutki do prokuratury).
Fałszywe jest rozpowszechnione przekonanie, wylicza Legutko w ślad za naukowcami CNK, że penis to jedyne wrażliwe miejsce na ciele mężczyzny. Jak się okazuje, równie fałszywe jest przekonanie, że wiedzy o tym potrzebują przede wszystkim nieletni „chłopcy i dziewczęta”, do których ma być skierowany ten naukowy przekaz. Bo zakłada się, że dorośli Polacy powinni już o tym wiedzieć. Niestety, to założenie jest błędne. Nikt tego przyszłym dorosłym Polakom nie powie, bo CNK eksponat usunęło. Kolejne pokolenia będą trwać w niewiedzy o tym, czego można się dowiedzieć już tylko z listu Legutki: „Często te pieszczoty traktuję się tylko jako drogę do uzyskania wzwodu. Tymczasem są one przyjemne same w sobie”.
To dokładnie jak z pisaniem listów do prokuratury.
A miało być tak pięknie – tuż po wizycie w Centrum Nauki Kopernik każdy licealista (najlepiej razem z licealistką – albo, czemu nie, z innym licealistą) mógłby się udać do Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie zobaczyłby pieszczoty penisa i jego okolic w wykonaniu Jacka Markiewicza, ocierającego się o krucyfiks. Zakładam się, że żaden licealista ani licealistka w tej sytuacji nie zgodziliby się z opinią Krzysztofa Vargi, że „dzieło owo nie niesie ze sobą wcale żadnych sensów, nie wyraża po prawdzie niczego”.
W swojej recenzji z wystawy w CSW, polecanej przez „Wyborczą” przy okazji afery wokół pracy Markiewicza, Varga porusza jednak jeden ciekawy wątek. Twierdzi mianowicie, że obecnie tylko ściany galerii i status artysty decydują o tym, co jest dziełem sztuki, a co nie. Jeśli rzeźba jest wystawiona w galerii, jest sztuką, jeśli nie – jest po prostu śmieciem. Niczego nowego od Vargi się nie dowiedzieliśmy, ale czemu nie być konsekwentnymi do końca i nie przyznać, że ta sama logika dotyczy też sfery sacrum? Jeśli krucyfiks wisi w kościele – jest przedmiotem kultu. Jeśli znajduje się w galerii, jest po prostu dziełem sztuki, a więc raczej nie musi być przedmiotem religijnej adoracji. Tym bardziej jeśli ów krucyfiks jest obecny tylko na filmie, a do filmu trafił ze zbiorów muzeum, które też jest nie do końca sakralną instytucją.
Dziwne, że w Polsce jeszcze trzeba takie rzeczy tłumaczyć. A z drugiej strony – nic dziwnego. Przecież polscy chłopcy i polskie dziewczęta nie powinni wiedzieć nawet tego, że pieszczoty penisa i jego okolic powodują niezwykle intensywne doznania.
Źródło: Dziennik Opinii KP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz