piątek, 1 listopada 2013

Prawda o ucieczce polskiego fotoreportera z Syrii


Rima Marrouch, Bejrut, Roman Imielski
 Drukuj
Jedno z ostatnich zdjęć Marcina Sudera z Sarakibu. Na jego rękach Fuada Basbusa, działacz antyreżimowej opozycji
Jedno z ostatnich zdjęć Marcina Sudera z Sarakibu. Na jego rękach Fuada Basbusa, działacz antyreżimowej opozycji (Fot. Archiwum prywatne)
Marcin Suder mógł rzeczywiście uciec porywaczom, ale bardziej prawdopodobne jest zapłacenie okupu - mówią nam syryjscy aktywiści o uwolnieniu polskiego fotoreportera
- MSZ wydał w czwartek oświadczenie w tej sprawie i nie mamy nic więcej do powiedzenia - powiedział nam w piątek Marcin Wojciechowski, rzecznik resortu spraw zagranicznych.

Dodał, że MSZ nie będzie organizować specjalnej konferencji z udziałem Sudera. Z innych źródeł wiemy, że ani fotoreporter, ani jego rodzina nie będą opowiadać o szczegółach uwolnienia.


Oficjalna wersja jest więc taka, że Suder sam uciekł porywaczom dzięki "nieprawdopodobnemu szczęściu". Jako pierwszy poinformował o jego uwolnieniu szef dyplomacji Radosław Sikorski, który w czwartek rano napisał na Twitterze: "Marcin Suder już w ojczyźnie. Jeszcze raz KATEGORYCZNIE przestrzegam przed podróżami wbrew ostrzeżeniom".

Dla mediów - bardzo lakonicznie - wypowiadał się tylko Wojciechowski. Podkreślał, że po ucieczce Suder sam skontaktował się z polskimi władzami.

Jak ustaliło Radio RMF FM, Suder został przewieziony do Polski we wtorek wojskowym samolotem transportowym z Ankary. Z naszych informacji wynika, że w ten sposób chciano uniknąć rozgłosu i pytań o szczegóły uwolnienia, gdyby Suder został rozpoznany podczas rejsowego lotu.

Jego matka Krystyna Jarosz mówiła w RMF, że syn wrócił do rodzinnego domu w środę. - Psychicznie jest w porządku. Fizycznie również, oprócz tego, że jest wychudzony i, powiedzmy, gdzieś tam jakieś ślady na ciele zostały. Ale naprawdę wygląda nie najgorzej - relacjonowała. Zdradziła też, że syn przetrzymywany był w ciemnej piwnicy. Początkowo nie otrzymywał jedzenia, potem dostawał niewielkie porcje.

Przyznała, że z synem rozmawiała krótko. - Swoje przeżył. Po tej krótkiej rozmowie wczoraj widać, że wraca do niego koszmar tego, co jest za nim - mówiła.

Chcemy 5 mln

Suder to doświadczony fotoreporter wojenny. Pojechał do Syrii na własną rękę, zdjęcia przesyłał m.in. do znanej agencji Corbis. Został porwany 24 lipca w północnej Syrii, w miejscowości Sarakib. Ośmiu zamaskowanych mężczyzn wtargnęło do miejscowego biura prasowego, gdzie Polak przebywał razem z kilkoma syryjskimi aktywistami. Włamywacze pobili znanego działacza opozycji Manhala Barisza, który próbował ich powstrzymać, okradli biuro z laptopów, kamer, aparatów fotograficznych i gotówki oraz uprowadzili Sudera.

"Gazeta" dokładnie opisała porwanie, bo współautorka dzisiejszego artykułu Rima Marrouch była wcześniej w Sarakibie i poznała Barisza oraz innych miejscowych aktywistów. Od uprowadzenia Polaka była z nimi w stałym kontakcie telefonicznym oraz przez Skype'a.

Dlatego już po kilka dniach wiedzieliśmy, że podejrzenie padło na Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (ISIS) - ekstremistyczną organizację dążącą do utworzenia w regionie jednego wielkiego państwa wyznaniowego.

Szybko wiedzieliśmy też, że jeden z aktywistów dostał wiadomość od człowieka o imieniu Mujahed z żądaniem 5 mln dol. okupu. Mujahed twierdził, że jego ludzie mają Marcina, i podał kontakt na Skype'a osoby, zwanej Abu Hassan, odpowiedzialnej za negocjacje.

Część aktywistów z Sarakibu prosiła nas, byśmy w ogóle o tym nie pisali - bali się o swoje życie, bo z ISIS nie ma żartów. Z kolei Barisz twierdził, że tekst musi zostać opublikowany, i to najlepiej na pierwszej stronie. Przekonywał, że będzie to forma nacisku na polskie władze, by o Suderze nie zapomniały.

Po długich naradach w redakcji postanowiliśmy ujawnić tylko informację, że w przypadku Sudera "może chodzić o okup" i że za jego porwaniem stoi "ekstremistyczna grupa".

Szczegóły postanowiliśmy zachować dla siebie. Rozmawialiśmy bowiem z przedstawicielami światowych mediów, których dziennikarze byli wielokrotnie porywani. Wielu z nich radziło nam, by dla dobra Sudera nie nagłaśniać sprawy.

Uznaliśmy też, że naszym obowiązkiem jest skontaktować się z MSZ i przekazać posiadane przez nas informacje: żądanie okupu, kontakt na Skype'a i link do konta Mujaheda na Facebooku. Znaleźliśmy też kilka zdjęć Mujaheda, które również przekazaliśmy resortowi.

MSZ też poprosił nas, by do czasu wyjaśnienia się losu Sudera wstrzymać się z publikowaniem informacji, które mamy.

Po pomoc do Turków

W MSZ powstała specjalna grupa złożona z pracowników resortu i służb specjalnych, której nominalnie przewodził wiceminister Bogusław Winid. Wiemy, że nasz wywiad miał wielki problem, bo w ogarniętej od 2011 r. wojną domową Syrii niewiele mógł zdziałać - nie ma tam własnej siatki. Dlatego poprosił o pomoc wszystkie możliwe służby, które prowadzą aktywną działalność w Syrii - przede wszystkim Turków, naszych sojuszników z NATO.

Turcy mają świetnie spenetrowane tereny przygraniczne - choć nie tylko - bo to do nich płynie główna fala syryjskich uchodźców. - Polacy byli obecni przez cały czas w Stambule, rozmawiali z dowództwem Syryjskiej Wolnej Armii (SWA), byli też w Antiochii [miasto przy granicy z Syrią]. Śledzili uważnie całą sprawę - mówi nam Manhal Barisz pytany o ocenę działań polskiego rządu i służb specjalnych w sprawie Sudera.

Problem w tym, że SWA nie kontroluje bardzo wielu radykalnych organizacji takich jak ISIS, choć ma z nimi kontakty. Sam minister Sikorski przyznał 5 października w RMF, że wie, iż Suder żyje. Odmówił podania szczegółów.

- Były pogłoski, że Polak znajduje się na farmie należącej do ISIS w miejscowości zwanej Kafar Szaim. To rzeczywiście niedaleko od tureckiej granicy, więc mógł uciec - mówi nam jeden z syryjskich aktywistów, prosząc o anonimowość. - Ale większość dziennikarzy przetrzymanych przez ISIS odzyskuje wolność dzięki okupowi. Niestety, porwania zagranicznych dziennikarzy stały się formą finansowania takich grup.

Porywają zresztą obie strony konfliktu - także siły rządowe. Francusko--amerykański fotoreporter Jonathan Alpeyrie został uwolniony w lipcu po 81 dniach od porwania - pewien biznesmen zapłacił ludziom związanym z reżimem Baszara al-Asada 450 tys. dol. okupu.

We wrześniu - po 152 dniach od uprowadzenia - odzyskał z kolei wolność Domenico Quirico z włoskiej gazety "La Stampa". Według syryjskich aktywistów miejscowy pośrednik potwierdził, że grupa islamskich radykałów dostała w zamian okup w wysokości kilku milionów dolarów. Kto go zapłacił, nie wiadomo. W efekcie porywacze wywieźli Quirico w pobliże tureckiej granicy i puścili wolno.

"Nareszcie wolny"

Wiadomość o uwolnieniu Sudera, który był bardzo lubiany przez syryjskich aktywistów z Sarakibu, zaczęła rozchodzić się wśród nich w czwartek na Facebooku. Kilka osób opublikowało zdjęcie Polaka z komentarzem "Nareszcie wolny" lub, żartobliwie, "Marcin, nie rób już tego więcej". Ludzie pisali też: "Nareszcie dotarł do domu, do swego kraju". 


Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz