Co zrobi Trump z wojskami USA w Polsce? Niepokojące kulisy rozmów
Prezydent USA miał powiedzieć niedawno jednemu z europejskich liderów, że nie widzi potrzeby stacjonowania wojsk amerykańskich na wschodzie Europy – wynika z naszej rozmowy z ważnym urzędnikiem polskiego rządu. Jednocześnie goszczący niedawno w Polsce sekretarz obrony USA Pete Hegseth powiedział, że Amerykanie nigdzie się nie wybierają. Sprawa budzi jednak poważne obawy w obozie władzy.
Kakofonia
— Polska jest traktowana przez wszystkich naszych rozmówców po tamtej stronie Atlantyku jako pozytywny wyjątek — mówi Onetowi nasz rozmówca z rządu.
I dodaje: — Ameryka traktuje Polskę w sposób bardzo pozytywny. Czy to coś dla Donalda Trumpa oznacza? Niekoniecznie. Warto poczekać na konkrety. Powiedzenie “jesteś fantastyczny” niewiele obecnego prezydenta USA kosztuje. Może zmienić zdanie w ciągu kilkudziesięciu godzin.
Tym bardziej niepokojące są nieoficjalne doniesienia na temat przebiegu niedawnej rozmowy jednego z europejskich liderów z Donaldem Trumpem.
Z naszych informacji wynika, że amerykański przywódca miał powiedzieć, że nie widzi potrzeby stacjonowania wojsk amerykańskich na wschodzie Europy.
Stałoby to w sprzeczności z niedawną deklaracją innego wysokiego rangą urzędnika USA. Świeżo upieczony sekretarz obrony USA spędził w Polsce ostatnio prawie dwa dni. Była to wizyta bez precedensu. Pete Hegseth spotkał się z wicepremierem i szefem MON Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, z którym odbył nie tylko formalne rozmowy, ale też zjadł kolację w towarzystwie małżonek obydwu polityków.
Nad Wisłą Hegseth spotkał się również z prezydentem Andrzejem Dudą. W wielkopolskim Powidzu Amerykanin odwiedził magazyn APS-2, który stanowi część globalnej infrastruktury wojskowej Stanów Zjednoczonych. Obiekt pełni funkcję składnicy sprzętu wojskowego, w której przechowywane są m.in. czołgi, bojowe wozy piechoty, drony oraz inne pojazdy opancerzone.
Hegseth miał stwierdzić, że Amerykanie nigdzie się nie wybierają. Jednocześnie publicznie oznajmił, że “nic nie trwa wiecznie”. Do tej kakofonii komunikatów ze strony nowej administracji USA polscy urzędnicy zaczynają się już powoli przyzwyczajać. Staje się ona stałym elementem wymiany informacji na linii Waszyngton-Europa. Jest też pewnego rodzaju metodą.
W tle Iran i Izrael?
Pewne wydaje się jedno – Amerykanie nie wezmą udziału w ewentualnej misji wojskowej w Ukrainie, której zadaniem byłoby zapewnienia przestrzegania zawieszenia broni. To pomysł francusko-brytyjski, do którego na razie nieśmiało zgłasza akces jeszcze kilka państw. Konkretów jednak brak.
Wielka Brytania może użyć natychmiast ok. 40 tys. żołnierzy, ale jest jasne, że nie wszyscy zostaną wysłani do Ukrainy. Ta liczba to w tym momencie całość sił, jakimi Londyn może dysponować. Pojawiają się też inne pomysły jak ten francuski. Według Paryża każdy kraj biorący udział w ewentualnej misji powinien mieć przydzielony konkretny obszar, który będzie trzeba kontrolować. W przypadku Francji prezydent Emmanuel Macron miał wspomnieć w rozmowach z europejskimi partnerami o Odessie.
Problemem też jest to, że wszyscy ci, którzy się zgłaszają, warunkują to koniecznością jakiegokolwiek zaangażowania się Amerykanów. Polska nie wyśle swojego wojska do Ukrainy.
W rządzie panuje przekonanie, że kraje sąsiadujące z państwem, w którym toczy się wojna, nie powinny być bezpośrednio zaangażowane w takiej formule. Nasz kraj ma być jednak gotowy do wsparcia logistyki, co zresztą dzieje się od trzech lat. Głównym hubem pomocy wojskowej dla Kijowa jest lotnisko Rzeszów-Jasionka i to ma się nie zmienić.
— Zapomnijmy teraz o wizji jakiejś wielkiej europejskiej armii, która strzeże granic Ukrainy. Kijów tego nie oczekuje. Główny ciężar obrony kraju i tak bierze na siebie armia ukraińska. Chodziłoby o pokazanie Rosji, że tam jesteśmy, ale oczywiście musiałby istnieć jakiś system amerykańskich gwarancji – mówi nam ważny urzędnik.
Szczegóły inicjatywy dotyczącej wysłania wojsk do Ukrainy mają zostać omówione w niedzielę w Londynie w trakcie spotkania liderów 16 państw, w tym Polski. Kontekst tego mini szczytu będzie szczególny, bo odbędzie się on dwa dni po kłótni w Białym Domu Wołodymyra Zełenskiego z Donaldem Trumpem i wiceprezydentem USA J.D. Vancem.
W trakcie spotkania w stolicy Stanów Zjednoczonych przywódcy mieli podpisać umowę dotyczącą eksploatacji metali ziem rzadkich w Ukrainie. Tak się na razie nie stało. Z informacji Onetu wynika, że wśród europejskich przywódców istnieje obawa, że w rzeczywistości w tle całej historii mogą być Rosjanie, którzy mieliby zaoferować Amerykanom eksploatację tego typu złóż w zajętym przez armię rosyjską Donbasie.
Dlaczego administracji Trumpa zależy na ociepleniu relacji z Moskwą? Chodzi oczywiście o pieniądze i geopolitykę. Jedna z teorii mówi o roli Izraela, który jest dla ekipy Donalda Trumpa strategicznym partnerem. Możliwe, że USA chcą uzyskać swego rodzaju neutralność ze strony Rosji w przypadku ewentualnego ataku Izraela na Iran.
Niewykluczone, że wstępne ustalenia w tej sprawie zapadły w trakcie niedawnego spotkania delegacji USA i Rosji w Rijadzie.
Nasz rozmówca z rządu: — Ta administracja amerykańska nie jest zainteresowana Ukrainą jako czymś szczególnym. Nie ma tam emocji innych niż wobec Rosji. A Rosja dla ekipy Donalda Trumpa jest większa i bardziej potrzebna w pewnej geopolitycznej układance. I to nie jest dobra wiadomość dla Ukrainy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz