Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jakub Majmurek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jakub Majmurek. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 października 2013

Jakub Majmurek - AAA GDZIE JEST PRACA? DEBATA DZIENNIKA OPINII

Nie możemy sobie pozwolić ani na przebieranie się za XIX-wieczny ruch pracowniczy, ani na działanie na oślep.
Od początków gospodarki przemysłowej ruchy pracownicze miały dwa podstawowe żądania. Pierwsze dotyczyło prawa do pracy – do pewnego, produktywnego zatrudnienia, pozwalającego każdemu (a z czasem także każdej) zdolnemu do pracy na jej wykonywanie z pożytkiem dla siebie, swoich bliskich i społeczeństwa. Żądanie drugie można streścić w haśle: 8 godzin pracy, 8 godzin odpoczynku, 8 godzin snu. Wyrażało ono żądanie nie tylko pracy, ale także godnej płacy za nią, takiej, która pozwala na wygospodarowanie wolnego czasu na odpoczynek, rozwój, przebywanie z przyjaciółmi, rodziną.

W krajach rozwiniętych w ramach zarządzanego przez państwo kapitalizmu w pierwszych trzech dekadach po wojnie w większym lub mniejszym stopniu udało się te postulaty zrealizować. Pracownicy zyskali pewność zatrudnienia i jego przebiegu. Płace były względnie wysokie, pozwalały na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Młodsze pokolenia mogły liczyć nie tylko na utrzymanie pozycji rodziców, ale także na masowy awans społeczny. Praca była ściśle oddzielona od czasu wolnego. Dzięki związkom zawodowym pracownicy mieli wpływ na politykę swojego przedsiębiorstwa, a pośrednio na politykę całej branży i państwa.

Wszystko to zmienia się od końca lat 70. Spada znaczenie związków zawodowych; w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii władza przeprowadza na nie frontalny atak. Powraca problem bezrobocia; kariery zawodowe od początku do końca związane z jednym zakładem pracy przestają być oczywistością. Rośnie rola niestandardowych form zatrudnienia: prac czasowych, agencyjnych, kontraktów terminowych. Umowa o pracę na czas nieokreślony w wielu miejscach stają czymś w rodzaju przywileju, nie normą.

Co najważniejsze, w krajach rozwiniętych przemysł przestaje być wiodącą gałęzią produkcji. Produkcja przemysłowa przenosi się na peryferia, do krajów Południa. W gospodarkach rozwiniętych najważniejsze stają się sektory oparte na usługach, manipulacji symbolami i emocjami, na pracy niematerialnej: afektywnej i kognitywnej.

Zmienia to relacje między pracą i czasem wolnym – ten podział coraz bardziej traci znaczenie. Logika kapitalistycznej akumulacji kolonizuje teraz każdą sferę działalności człowieka, włącza to, co najbardziej prywatne, w swoje procesy. Zmienia się także relacja między pracownikami. To już często nie są robotnicy stojący przy taśmie razem ze swoimi towarzyszami i towarzyszkami, ale ciągle zmieniający „zleceniodawców”, siedzący samotnie przed ekranem laptopa prekariusze. Zapowiadana fala reindustrializacji krajów rozwiniętych raczej tego obrazu nie zmieni – eksperci szacują, że będzie to industrializacja bez pracy. Przynajmniej tej ludzkiej. 

Co w takiej sytuacji mają robić ruchy społeczne? Związki zawodowe, partie, ruchy miejskie?

Czy obrona hasła „8 godzin pracy, 8 godzin odpoczynku, 8 godzin snu” albo nostalgiczne wzdychanie za powojennym państwem dobrobytu nie są skazane na porażkę? Czy nie powinniśmy raczej walczyć o nowe rozwiązania, zabezpieczające prawa pracowników w sytuacji, gdy dominuje praca niematerialna i rośnie rzesza prekariatu? Może zamiast o prawo do pracy, trzeba walczyć o prawo do dochodu? Zamiast o stabilność zatrudnienia – o system zabezpieczeń na czas szukania nowej pracy?

Zapraszamy do debaty na wszystkie te tematy. Pytanie, co robić, postawiliśmy związkowcom z Polski, Wielkiej Brytanii i Niemiec, a także przedstawicielom polskich pracodawców. Chcemy się wspólnie zastanowić, czy naprawdę mamy do czynienia ze zmierzchem pracy materialnej, czy prekariat jest rzeczywiście nowym zjawiskiem, czy czeka nas nowa industrializacja oparta prawie wyłącznie na pracy maszyn – i co tego wynika dla podziału bogactwa i władzy w społeczeństwie. Spróbujemy się przyjrzeć nowym rozwiązaniom, pozwalającym wyjść z obecnego impasu, takim jak bezwarunkowy dochód podstawowy.

W sytuacji gwałtownych zmian nie możemy pozwolić sobie ani na przebieranie się w kostiumy XIX-wiecznego ruchu pracowniczego, ani na działanie na oślep. Ta debata ma być próbą zrozumienia, jak wygląda dziś praca i jakie polityczne stawki niesie to ze sobą. Rzuceniem światła na wyłaniające się ścieżki, które biegną ku przyszłości.

Już wkrótce w Dzienniku Opinii: rozmowy z Piotrem Szumlewiczem z OPZZ, Grażyną Spytek-Bandurską z Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, Hansem-Jürgenem Urbanem z IG Metall i prof. Richardem Hymanem;teksty Mateusza Janika, Jarosława Urbańskiego, Marii Skóry, Edwina Bendyka i innych.
Źródło: Dziennik Opinii KP

piątek, 13 września 2013

Jakub MAJMUREK: PIERWSZE ODKRYCIE W GDYNI

Nawet jeśli Ida w tym roku w konkursie nie wygra, jestem pewny, że odciśnie swoje piętno na historii polskiego kina.        
Na każdym festiwalu filmowym czekamy na choć jedno odkrycie. Na film, o którym wcześniej nie słyszeliśmy, na który nie czekaliśmy, a który okazuje się być objawieniem dystansującym wszystkich naszych wcześniejszych faworytów. W tym roku takim objawieniem jest Ida Pawła Pawlikowskiego, pierwszy film polsko-brytyjskiego reżysera nakręcony w Polsce.

Rzecz zaczyna się w żeńskim klasztorze w roku 1962. Tytułowa bohaterka, młoda dziewczyna, wychowana przez klasztorny sierociniec, przed przyjęciem ślubów ostatecznie wiążących ją z zakonem, musi, na polecenie przełożonych, spotkać się z Wandą Gruz, swoją ostatnią żyjącą krewną. 

Ciotka przez długi czas ignorowała istnienie siostrzenicy, teraz jednak godzi się z nią spotkać. Gdy Ida przybywa do Wandy w Warszawie, okazuje się, że jej ostatnia krewna (genialna rola Agaty Kuleszy) jest sędziną skazującą w procesach politycznych. W czasach gomułkowskiej małej stabilizacji na szczęście w błahych i dość groteskowych procesach o ścięcie legionową szablą kwiatów zasadzonych przez „ludowe harcerstwo”. Jednak w okresie stalinizmu ciocia Wanda była osławioną prokuratorką, oskarżającą w pokazówkach, kończących się wyrokami śmierci dla „wrogów ludu”. Wanda jest też Żydówką, tak samo jak Ida, której rodzice – żydowscy rolnicy spod Łomży – zginęli w trakcie wojny. Wanda godzi się pomóc siostrzenicy odnaleźć miejsce pochówku krewnych, jedzie z nią pod Łomżę i szuka wśród miejscowych śladów swojej rodziny. Rozpoczyna się w ten sposób droga, która doprowadzi obie bohaterki do fundamentalnych wyborów i przemian. Dla Idy okazuje się to być podróżą inicjacyjną w dorosłość.

Relacja między Idą i Wandą, przypomina relację między tytułową Viridianą i Don Jaime z filmu Buñuela. Starsza kobieta, ciągle bardzo zmysłowa, kochająca życie, edukuje/deprawuje/uwodzi tu młodą, idealistyczną mniszkę, starając otworzyć się ją na zmysłowość, przyjemność, erotyzm. A przy tym idealizm Idy, jej chęć całkowitego oddania się sprawie wiary, jest odbiciem idealizmu Wandy z młodości – który najpierw kazał jej zostawić dziecko i iść walczyć z komunistyczną partyzantką do lasu, a następnie, w całkowitym oddaniu komunistycznej sprawie wysyłać ludzi na śmierć w ustawionych procesach. Wanda jest przekonana, że oddając się zakonowi, Ida może tak samo zmarnować sobie życie, jak ona oddając swoje Partii.


A jednocześnie wybory ideowe Wandy – kryminalizowane w ramach obowiązującego w Polsce postkomunistycznego paradygmatu – tu przedstawiane są jako polityczne i etyczne gesty, za którymi stoją – nawet jeśli błędne – pewne racje, a nie wyłącznie zbrodnicze skłonności bohaterki.


W ten sposób Pawlikowski wnosi zupełnie nową jakość do polskiego kina historycznego i sposobów reprezentacji PRL w nim. Odkłamuje, co najodważniejsze, zmitologizowaną i stabuizowaną  figurę „żydokomuny”. W historii Wandy odbija się cała tragedia komunizmu i ideowo zaangażowanych w niego ludzi: utożsamienie etyki z komunistyczną Sprawą, poświęcenie jej wszystkich innych norm, wreszcie kompromitacja samej Sprawy, bo zaangażowana w nią Wanda nie do końca potrafi wrócić do życia w „normalnej” etycznej wspólnocie. A przy tym postać Wandy nigdy nie staje się w filmie symbolem, do końca jest kobietą z krwi i kości, zabawną, inteligentną, uwodzicielską, innym razem smutną, pijaną, żałosną. To bez wątpienia najlepiej napisana i zagrana postać kobieca w kinie polskim od lat.

Ida nie tylko pozwala na nowo spojrzeć na PRL, ale także mówi sporo o korzeniach współczesnego polskiego społeczeństwa. Oglądając film ciągle przypominałem sobie rozpoznania z eseju Andrzeja Ledera Kto nam zabrał tę rewolucję? Wiele scen jakby ilustrowało opisywane przez niego mechanizmy. W filmie widzimy, jak chłopi uwłaszczają się na pożydowskim majątku, ocalałych z zagłady Żydzi wtapiających się (często przez komunizm)  w polską kulturę, ludzi z awansu – wszystkie te zjawiska, które określają polskie społeczeństwo także w roku 2013. Pawlikowski pokazuje także opisywane przez Ledera, towarzyszące im procesy wyparcia. I wyraźnie mówi, że do tego, by dojrzeć jako jednostki, musimy zmierzyć się z widmami wszystkich naszych zmarłych (także tych, na których śmierci zyskaliśmy) i odprawić nad nimi pracę żałoby. Nad ofiarami wojny, Zagłady, sąsiedzkich pogromów, nad dramatem ideowych komunistów i ich ofiar.

Wszystkie te ważkie kwestie film opowiada w sprawny, oszczędny sposób. Nie ma tu przegadania, dłużyzn (Ida trwa 80 minut), zbędnych scen. Reżyser sięga także po kulturę wizualną okresu, w którym rozgrywa się akcja, traktując ją jako klucz do przeszłości. Film nakręcony jest w czerni i bieli, wyświetlany w klasycznym formacie o  proporcjach kadru 1,37:1, który na panoramicznym ekranie wygląda jak kwadrat. Poszczególne ujęcia przywodzą na myśl kino autorskie z początku lat 60.: Kawalerowicza, Bressona. Wizualna warstwa PRL środkowego Gomułki, zgrzebna, a przy tym uszlachetniona przez patynę czasu, także zostaje wspaniale ograna przez twórców. Buduje styl, ale nie zmienia się w wystawę sfetyszyzowanych gadżetów, jak w innych obrazach w tegorocznej Gdyni sięgających do czasów Polski Ludowej.


Dla jednego takiego odkrycia, jak Ida, warto tu było przyjechać, warto było robić ten festiwal.


Nawet jeśli Ida w tym roku w Gdyni nie wygra, jestem pewny, że odciśnie swoje piętno na historii polskiego kina. 
Źródło: Dziennik Opinii KP