Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lech Wałęsa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lech Wałęsa. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 kwietnia 2025

Ciekawe tweety 9. Polska Bandycka Ziobry

Lech Wałęsa o Nawrockim.

Specjalny zespół prokuratorów prezentuje drugą część raportu z audytu postępowań z lat 2016-2023, czyli okresu, gdy ministrem sprawiedliwości był Zbigniew Ziobro. Chodzi o sprawy pozostających w zainteresowaniu opinii publicznej. Tym razem pod lupą śledczych znalazło się 400 spraw. To oznacza, że przeanalizowali ich już 600.

Więcej o przestępstwach prokuratuy, gdy rządził Ziobro >>>


piątek, 4 października 2013

Wdzięk Lecha, ciężar założenia - recenzja "Wałęsy"

Jacek Szczerba
 Drukuj
Robert Więckiewicz jako Lech Wałęsa
Robert Więckiewicz jako Lech Wałęsa (Fot. Miroslaw Sosnowski/Makufly)
Co sądzę o "Wałęsie. Człowieku z nadziei" Andrzeja Wajdy, pomijając fakt, że drugi człon tytułu uważam za niezręczne i sztuczne nawiązanie do "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza"? Moją opinię ujmę w pięciu krótkich punktach.
1. Ten film stoi jedną świetną rolą. Lech Wałęsa powinien wysłać Robertowi Więckiewiczowi skrzynkę szampana, najlepiej Dom Pérignon. Były prezydent ma specyficzny wdzięk, ale przez ponad 30 lat obecności w życiu politycznym zmęczył nim chyba nawet swych najzagorzalszych fanów. Więckiewicz ten wdzięk Wałęsy odświeżył. Jego występ w filmie Wajdy to jakby Wałęsa - reaktywacja. Wałęsy z ekranu, mimo jego wad, nie sposób nie lubić. Znów okazało się, że w kinie wszystko jest wspanialsze niż w życiu.

2. Sprawdziła się w filmie romantycznego Wajdy ironia Janusza Głowackiego, który podczas pracy przypomniał Więckiewiczowi, że "nie ma wzniosłości bez śmieszności". Najlepsze sceny pasują właśnie do tego zdania, np. ta, w której Wałęsa pyta Orianę Fallaci: "Czy pani myśli, że jestem zbyt zarozumiały?". Albo scena, w której Wałęsa wieziony do ośrodka internowania przekonuje się, że wbrew temu, co sądzi, tzw. zwykli ludzie są mu przeciwni, winią go za stan wojenny.


Szkoda tylko, że zamiast użyć w tej scenie anonimowych twarzy, Wajda sięgnął m.in. po Henryka Gołębiewskiego (bohatera dziecięcych filmów Stanisława Jędryki, później tytułowego "Ediego" z filmu Piotra Trzaskalskiego). W ten sposób "paradokumentalny" charakter inscenizacji diabli wzięli. Podobnych w tonie scen było ponoć w scenariuszu więcej, lecz wypadły w trakcie montażu. Głowacki umieścił je zatem w swej książce o pracy z Wajdą "Przyszłem".

Swoją drogą, dobrze się stało, że Oriany Fallaci nie zagrała Monica Bellucci, a były takie przymiarki, tylko podobna do Fallaci Maria Rosaria Omaggio. Gwiazdorska i seksowna Bellucci byłaby tu śmieszna.

3. Wajda zawsze uważany był za "wampira", który "wysysa krew" współpracowników bez zastrzeżeń ofiarowujących mu swe talenty. Jego wielkość wielokrotnie "tuczyła się" wielkością innych, którzy się do niego garnęli. W "Wałęsie" co prawda sięgnął po wielu ciekawych młodych aktorów - m.in. Mateusza Kościukiewicza, Grzegorza Małeckiego i Macieja Stuhra - tyle że nie zaoferował im prawie niczego do grania. Bo tu liczy się wyłącznie Więckiewicz. Wspomniani aktorzy co najwyżej zapiszą sobie w filmografii epizodyczny udział w fabule Wajdy.

Jeden z tych przypadków wydał mi się lekko groteskowy: Adam Woronowicz jako I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Tadeusz Fiszbach zjawiający się w nocy 13 grudnia, by internować Wałęsę, niemal go za to przeprasza. Wygląda to prawie tak, jakby do Wałęsy przybył ksiądz Popiełuszko, którego Woronowicz zagrał wcześniej.

Chlubny wkład młodszego pokolenia w "Wałęsę" znać za to w doborze rockowych piosenek wykorzystanych w filmie - począwszy od "Kocham wolność" Chłopców z Placu Broni - o których Wajda, co sam przyznaje, nie miał zielonego pojęcia.

4. Pomimo wymienionych już zalet na filmie Wajdy ciąży założenie, że został zrobiony "w obronie Lecha". Takie artystyczne credo osłabia intrygującą zazwyczaj dwuznaczność dzieła. Wajda przygotował gładką wersję życiorysu swego bohatera: nie wiem, może jest to lekcja sporządzona dla zagranicy (do takiego przypuszczenia upoważnia konstrukcja filmu - Wajda opowiada światu o Wałęsie, tak jak Wałęsa opowiada o sobie przepytującej go Fallaci), a może nauka dla młodzieży w szkołach.

Co oczywiste, najdelikatniejsza jest kwestia ewentualnej współpracy Wałęsy z peerelowskimi służbami. Wyjaśniono ją w duchu: coś tam podpisał, bo bał się o rodzinę, a był przecież wtedy tylko zwykłym robotnikiem, ale później się ze szponów ubecji wyzwolił. Ubecki kryptonim "Bolek" w ogóle w filmie nie pada. Bo Wajda łagodzi na ekranie wszelkie kontrowersje. W dokumentalnych wstawkach - skądinąd tak świetnie sklejonych z materiałem dziś nakręconym, że trudno rozpoznać, co jest czym - pojawia się np. niechętny Wałęsie Andrzej Gwiazda. Ale na odnotowaniu jego obecności w opisywanych tu wydarzeniach się kończy. W filmie w ogóle brak innej niż małżeństwo Wałęsów wyrazistej postaci.

Jednocześnie odciskają się w nim polityczne sympatie reżysera, który wyraźnie faworyzuje Henrykę Krzywonos kosztem Anny Walentynowicz. To parcie do cokolwiek pomnikowej jednoznaczności jest cechą charakterystyczną dla tzw. późnego Wajdy, na co wskazują choćby zmiany dokonane w "Katyniu". Wedle noweli Andrzeja Mularczyka będącej podstawą filmu porucznik ocalały z Katynia miał romansować z wdową po zabitym tam koledze, ale u Wajdy wcale tego nie robi, tylko popełnia samobójstwo. Straciwszy męża generała, wdowa wyłącznie rozpacza, bo Wajda wykreślił jej bolesną świadomość, że wcześniej przestała już męża kochać.

5. Choć nie odmawiam Wajdzie prawa do wielbienia Wałęsy - bo i jest za co go wielbić - czułem, że przesadą jest finałowa scena, w której ubecy, słuchając przemówienia Wałęsy w amerykańskim Kongresie, odgrażają się, że jeszcze go dorwą. Łatwo z tego wywnioskować, że dzisiejsi krytycy Wałęsy albo mają coś wspólnego z dawną ubecją, albo działają po jej myśli. Pachnie to wyraźnie kinem propagandowym, a wolałbym nie odbierać w ten sposób filmu Wajdy.


Źródło: Wyborcza.pl


Nasze zdjęcie z Wałęsą - Sobolewski o nowym filmie Wajdy. I kilku starych

Tadeusz Sobolewski
 Drukuj
"Wałęsa" (Fot. ITI Cinema)
Andrzej Wajda, twórca "Pokolenia", "Kanału" i "Popiołu i diamentu" - trylogii klęski i śmierci, ukazującej Polaków miażdżonych przez historię - musiał doprowadzić do końca swoją drugą trylogię, w której pokazał, jak los Polski się odwraca
Lepszy, niż się spodziewano, choć nie tej klasy, co "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza", których mocną stroną był scenariusz Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Tak mogłaby brzmieć telegraficzna recenzja "Wałęsy. Człowieka z nadziei", konsekwentnego dopełnienia tamtych dwóch filmów.

"Człowiek z marmuru" wprowadził postać Birkuta, człowieka legendę, męczennika klasy robotniczej. Wajda wyciągnął go z socrealistycznego lamusa i ożywił. Odebrał władzy postać robotnika i w ten sposób symbolicznie otworzył drogę do "Solidarności". "Człowiek z żelaza" - historia syna Birkuta - powstał na zamówienie strajkujących stoczniowców i też odegrał historyczną rolę: ten film w pewien sposób osłaniał solidarnościową rewolucję zagrożoną przez radziecką interwencję. Stworzył legendę i poniósł ją w świat.




Te dwa filmy były rzutem w przyszłość. "Wałęsa" opowiada historię, przypomina, jak było. Jest rodzajem pożytecznego historycznego bryku, jakiego dotąd nie mieliśmy. Mówię to bez ironii. Tym filmem Wajda przychodzi Wałęsie w sukurs. Osaczonemu, oskarżanemu, ale też samemu psującemu swój wizerunek zwraca jego legendę - a bez legendy nie może się obyć historia żadnego narodu. Wajda jeszcze raz objawia tu swój mitotwórczy talent. Jest to gest ostentacyjny. Nie przypadkiem pomysł filmu skrystalizował się w tym samym roku, gdy ukazała się książka Cenckiewicza i Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa", będąca próbą rozmontowania mitu założycielskiego III RP.

Jak polskie kino wyprorokowało Sierpień

Twórca "Pokolenia", "Kanału" i "Popiołu i diamentu" - trylogii klęski i śmierci, ukazującej młodych Polaków miażdżonych przez historię - musiał doprowadzić do końca swoją drugą trylogię, w której pokazał, jak los Polski się odwraca. Robotnik i inteligent razem tworzą historię. Towarzyszy im artysta, sam Wajda, który kiedyś był świadkiem klęski i tym, który "rozdzierał rany". Teraz pragnie je leczyć, nie zważając na krajowe "potępieńcze swary". Robi to dla przyszłości. A także dla siebie. Dla własnej sławy, do której ma prawo.

Otwieram ciekawy dokument z roku 1980: almanach gdańskich środowisk twórczych "Puls", gorący zapis wydarzeń Sierpnia. Wajda 29 sierpnia przyjeżdża do stoczni. Wałęsa wita go słowami: "Dlaczego tak późno?". "A ja - opowiada reżyser - nie miałem na to żadnej odpowiedzi. W naszej tradycji zakodowane jest, że wszystkie ważne poruszenia tego kraju są inicjowane przez inteligencję, ludzi, którzy mają świadomość, w jakim kierunku idziemy. To, co się wydarzyło w Gdańsku, było dla nas całkowitym zaskoczeniem. Myśmy od razu poczuli, że powstał autentyczny ruch i zawahaliśmy się, czy jesteśmy równymi partnerami. Ale zaraz potem pomyślałem, że tu nie ma miejsca ani czasu na dalsze wahanie. Tu trzeba być, uczestniczyć".

W wywiadzie dla biuletynu strajkowego powiedział coś, co dobrze oddaje ducha tamtego czasu, co można odnieść i do koncepcji "Wałęsy", i w ogóle do naszego stosunku do PRL. Wajda mówił robotnikom: "Wy dopisaliście tę historię [czyli dalszy ciąg "Człowieka z marmuru"]. I myślę, że zachodzi tu jakaś kontynuacja. Że nie jesteśmy uczciwymi ludźmi od poniedziałku, tylko że i przedtem byli jacyś uczciwi ludzie, nawet jeśli ponieśli klęskę...". Rzadko się dziś mówi o uczciwych ludziach w PRL. Przeważa cyniczna opinia: wszyscy byli umoczeni.

W tym samym biuletynie ktoś notuje, że atmosfera strajku przypomina mu piknik strajkowy z "Perły w koronie" Kutza. Więc kino polskie wyprorokowało Sierpień? Podsunęło mu formę? Niewykluczone. Sierpień nie był nowym początkiem, tylko wykwitem wolnościowych dążeń roku 1956, 1968, 1970, 1976...



Historia bez bólu

Wajda chce nam powiedzieć: historia jest kontynuacją, podawaniem sobie rąk, a nie tylko szeregiem przewrotów, nieustanną rewolucją. Istnieje łączność między epokami, większa, niż się wydaje. Nie trzeba jej się wypierać. Szukamy sposobu, żeby włączyć w ten ciąg historyczny tak zwany PRL, tak żeby nie kojarzył się tylko z komediami Barei.

Film Wajdy podsuwa myśl, że właśnie Sierpień 1980 jest takim zwornikiem - robotniczym aktem nadziei, projektem lepszego urządzenia społeczeństwa, który mieściłby się w ramach ustroju ewoluującego razem z wolą ludzi.

Tak właśnie rozumował Wałęsa podczas negocjacji z delegacją rządową: "Jedno rozwiązanie jest na pewno: Wolne Związki Zawodowe! Silne i prężne, takie, jakich świat pracy sobie życzy. To nie jest polityczna sprawa, to jest przeciwwaga i kontrola (...). Bo jeśli będziemy wszyscy w porządku, jeśli rząd będzie w porządku, nie będzie musiał się obstawiać tak bardzo milicją i SB".

Więc tego chcieli? Zamiast fałszywego "3 x tak", nowe "21 x tak"? "Solidarność" jako spełnienie konstytucyjnych wolności, z wiarą, którą Wajda tak podziwiał u Wałęsy, że tym razem "Ruscy nie wejdą"? Później, gdy prawdopodobieństwo, że wejdą, wzrosło, Wałęsa stał się "hamulcowym". Starł się z opozycją wewnątrz związku i zyskał opinię "zdrajcy" - ale tego już Wajda nie chce pokazać, bo wtedy musiałby rozbić mit "Solidarności" i wejść w polskie spory, podziały, szaleństwo, nienawiść. Tu mamy wersję wydarzeń bez bólu. Pamiątkową fotografię narodu z Wałęsą. Wizję "Solidarności" lat dziecinnych, tej sprzed bramy stoczni. Chociaż już wtedy nie było wesoło. Almanach "Pulsu" przypomina charakterystyczny moment: pustkę po wygaśnięciu strajku, po zwycięstwie. Co dalej? Okres, który nazywamy niefrasobliwie "karnawałem 'Solidarności'", miał coś z polskiego piekła zagrożonego inwazją. Czy ktoś to kiedyś pokaże?

Więckiewicz zbyt dobry

W szybko biegnących, plakatowo naszkicowanych scenach "Wałęsa" pokazuje ogromną emancypacyjną zmianę, jaka nastąpiła w latach 70. Jest u Wajdy jakiś nowy ton w stosunku do naszych filmów o PRL-u. Dramat nie toczy się pomiędzy orwellowskimi funkcjonariuszami systemu i bezwolnymi proletami. Jak to się stało, że elektryk po zawodówce, zastraszany na komisariacie, po kilku latach będzie negocjował z wicepremierem?



Film podsuwa kilka odpowiedzi. Po pierwsze - pojawiła się współpraca inteligencji i robotników. Agnieszka - Krystyna Janda z "Człowieka z żelaza", podaje w kolejce trójmiejskiej numer "Robotnika" Wałęsie - Więckiewiczowi.

Po drugie - system demonstrujący swoją siłę był już wtedy słabszy.
Po trzecie - zaważyła osobista charyzma Wałęsy, jego inteligencja - cechy, które demonstruje w tworzącej ramę filmu rozmowie z włoską dziennikarką Orianą Fallaci. Wśród wielu kapitalnych autentycznych zdań Lecha pada tam definicja przywódcy, która jest także definicją talentu reżysera filmowego: "Ja mam nosa, kiedy tłum milczy, ja wiem, co chce powiedzieć - i mówię to!".

A po czwarte i najciekawsze - tajemnica. Wałęsa jest jak nowy Birkut, everyman, człowiek z tłumu, który w porę znalazł się na miejscu. Jak pokazać największą zagadkę Wałęsy? Jego religijność, jego pokorę tak dziwnie połączoną z butą i z bezczelnością zawadiaki? Robert Więckiewicz, w swojej imitatorskiej roli tak bardzo skupia się na podobieństwie do bohatera, stara się być jego doskonałą kopią, wręcz lepszą od oryginału (trochę jak Stalin w dawnych radzieckich filmach), że nie zostawia pola do zaprezentowania naturalnego błysku inteligencji. Jest trochę za dobry. Za granicą, gdzie Wałęsy tak nie znają, ta kreacja zadziała lepiej i kto wie, może kiedyś pomylą się zdjęcia prawdziwego Wałęsy i jego sobowtóra?


Wałęsa jak z "Trylogii"

Wałęsa pozostaje enigmą, bohaterem charyzmatycznym i zarazem nieznośnym, społecznikiem pełnym troski, a równocześnie kimś nieprzystępnym, zamkniętym w sobie. Tak mógłby kończyć się film - też po amerykańsku: Wałęsa samotny jak obywatel Kane. Jego "różyczki" nie poznamy.

Film Wajdy zaczyna się bombastycznie - od kroniki z rocznicy rewolucji październikowej. Defilada na placu Czerwonym zderzona z akcją zdobywania okazyjnie wózeczka dziecięcego dla mającego się narodzić pierwszego dziecka Wałęsów. W tym samym wózeczku Lech wkrótce będzie woził bibułę. Hiperboliczna figura podpowiada: ten wózeczek rozwali system.

Pod kloszem systemu, w cieniu Wielkiego Brata, ludzie jakoś dają sobie radę. "Gierek nas oszukał" - mówi śmiało elektryk W. na zebraniu. W jakim komunistycznym kraju poza Polską byłoby to możliwe? Podczas rewizji jego żona Danuta (świetna rola Agnieszki Grochowskiej) krzyczy, żeby nie gmerali jej w garnkach. Na głos papieża w telewizorze esbek odruchowo klęka. Milicjantka na komisariacie, gdzie zgarnięto Wałęsę z niemowlęciem, mówi poufale: "Oni się bardziej boją niż wy".

Skok spóźnionego Wałęsy przez płot. Może trochę się bał iść na strajk? Byłby to ludzki gest. Pierwotny scenariusz Głowackiego miał rozgrywać się w całości podczas tej drogi z domu do stoczni.

Rozmowa Wałęsy z dyrektorem stoczni, który stoi w otwartym oknie na piętrze - scena jak z "Samych swoich". Pertraktacje z wicepremierem, któremu Wałęsa - Więckiewicz wymachuje przed nosem długopisem z papieżem w prestidigitatorskim montażu Grażyny Gradoń, łączącym fikcję z dokumentem. Zajazd Henryki Krzywonos, która przybywa tramwajem pod stocznię i rzuca się na Wałęsę, żeby kontynuował strajk: "Sprzedaliście nas, teraz wytłuką nas jak pluskwy! Zamykać bramę!". I fortel z mszą świętą, którą Wałęsa z Borusewiczem zarządzają, żeby zatrzymać robotników w stoczni i onieśmielić ZOMO...

Czy to nie są sceny jak z "Pana Tadeusza" czy "Trylogii"? Coś bardzo polskiego, tyle że rozegranego w sztafażu robotniczym, peerelowskim, socjalistycznym. Narażając się zarówno prawicy, jak i lewicy, Wajda zrobił film nostalgiczny, żebyśmy przez chwilę zatęsknili za tamtą wolnością zdobywaną w ucisku.

Jak z tej ballady, którą wolałbym w filmie usłyszeć, zamiast Chłopców z Placu Broni: "To co wam śpiewam, dobrzy ludkowie/ To jest opowieść prawdziwa/ Jest tam na Stoczni wspaniały facet/ Co się Wałęsa nazywa...". 

Źródło: Wyborcza.pl

piątek, 6 września 2013

ADRIANA PRODEUS - ZELIG WAŁĘSA

Na pierwszym seansie „Wałęsy” nie było tłumów – widać, że oczekiwanie na ten film łączyło jedynie rodzime środowisko.
Więckiewicz w roli Wałęsy jest tak sugestywny, że można zapomnieć, jak wyglądał pierwowzór, przywołany dopiero w ostatniej scenie filmu: niższy, tęższy, rudy, o pospolitszej twarzy. To jedno z najlepszych wcieleń w kinie ostatnich lat, porównywalne może tylko do Lincolna Daniela Day-Lewisa. Tu także kreacja aktorska działa w służbie mitu, który spaja zbiorową wyobraźnię.

Jak się okazuje na festiwalu w Wenecji: spaja wyobraźnię Polaków, bo na pierwszym seansie, niestety, nie było tłumów – oczekiwanie na Wałęsę łączyło wyłącznie rodzime środowisko. Oglądając ten film tutaj, nie sposób nie ulec wrażeniu, że jego adresatem są, ze względu na walory edukacyjne, głównie polskie szkoły. Przegadane dialogi i obszerne didaskalia czynią z Wałęsy podręcznik do historii najnowszej w wersji rozszerzonej, jako że trwa ponad dwie godziny. Za dużo Wajda chciał w tym filmie upchnąć: i relację z wydarzeń, opowiedzianą drobiazgowo, i zmianę samego Wałęsy – skromnego robotnika, świadomego swojej siły, w zaczadzonego przekonaniem, że czyta w myślach ludu, zarozumiałego lidera. I obraz codzienności, gdy trzydzieści lat po wojnie wciąż nie można dostać igieł, „mleko konsumpcyjne” drożeje w oczach, a cała klatka zbiera się przed telewizorem oglądać Pogodę dla bogaczy.

Obraz nie wydaje się uniwersalny. Odwołuje się do słynnych powiedzonek Wałęsy, rodzajowe smaczki budzą wspomnienia. Jednak sceny, które mają ładunek krytyczny (niemowlę z ojcem w areszcie, milicjantka karmiąca je piersią), są ledwie dotknięte, pretekstowe jak łyżka na łańcuchu u Barei.

Wyraźnie widać, kiedy do głosu doszedł Janusz Głowacki: „Brewki depilowane na kijankę czy zdziwioną”, wyznanie Wałęsy skierowane do Fallaci, że „pokusy są, ale kocha żonę” czy najbrutalniejsza moim zdaniem scena filmu: przeszukania Danuty Wałęsowej po powrocie z odbioru Pokojowej Nagrody Nobla – gdy celniczki znęcają się nad kobietą, rozbierając ją do naga i dosłownie gwałcąc. W sumie nie składa się to jednak na spójny scenariusz.

Wajda chciał oddać Danucie sprawiedliwość, co niestety się nie udało: w natłoku zdarzeń jej rola sprowadza się do zbuntowanej, ale wciąż Matki Polki. Obecność działaczek „Solidarności”: Anny Walentynowicz, Henryki Krzywonos, zostaje odnotowana, lecz nic więcej z niej nie wynika. Najciekawszą partnerką staje się dla Wałęsy Oriana Fallaci, świetnie zgrana przez Marię Rosarię Omaggio – wściekła i pyszna jak on, zdziwiona, jak walcząc z systemem, można przyjąć przydział mieszkania, wypytująca Wałęsę o wierność żonie i jego wizję przyszłego państwa, której wydaje się nie podołać. Sama ich rozmowa wystarczyłaby na cały film. AleWałęsa chce upiec wiele pieczeni na jednym ogniu.

Nucąc piosenki Brygady Kryzys „Czekamy, czekamy, czekamy na sygnał” i Aya RL „bo moja ulica jest w sercu miasta..”, oglądamy płynny montaż archiwaliów z inscenizacją. Gierka „Pomożecie?”, „Pomożemy”, transmisję z pielgrzymki Jana Pawła II, gdy klękano przed telewizorem, obrady Okrągłego Stołu, kiedy Więckiewicz-Wałęsa przemawia zza profilu Mazowieckiego. Rzeczywiście widać tu świetną pracę warsztatową, ale te interludia nie służą dramaturgii, funkcjonują jak dobrze dobrane ilustracje w podręczniku. Wajda zajmuje się też samym sobą jako częścią historii, cytuje Człowieka z żelaza, gdy bohaterowie rozdają ulotki i jedna z nich trafia właśnie w ręce Wałęsy. Niewiele to jednak wnosi. Podobnie jak pędzący wózek z dzieckiem w dniu wybuchu strajku, przywodzący na myśl Pancernik Potiomkin. Zbiór symboli, które wzajemnie odbierają sobie znaczenie.

Wajda nie jest twórcą, który potrafi godzić przeciwieństwa: found-footage, teledysk, humor PRL-u oraz kreowanie narodowego mitu. Wałęsa jest ważny w polskiej rozmowie o historii, lecz w sensie czysto filmowym nie proponuje nic ciekawego. Dokonania, za które można go chwalić, czyli hipnotyczna kreacja głównego bohatera i zręczne manipulowanie archiwami, są już częścią historii – choćby Zeliga Woody'ego Allena z 1983 roku.

Może więc znów zawiniła nasza opieszałość, a film powinien powstać dawno temu? Od momentu, w którym kończy się jego akcja, a Wałęsa został prezydentem, minęło już ponad dwadzieścia lat. Wajda zrobił wtedy Korczaka i skończył się okres jego najlepszych filmów.

Źródło: Dziennik Opinii KP

niedziela, 25 sierpnia 2013

"Dał się przekonać, że on i SB mają wspólny cel". Prof. Andrzej Friszke opisuje historię Lecha Wałęsy

W najnowszym numerze miesięcznika "Newsweek Historia" profesor Andrzej Friszke opisuje historię Lecha Wałęsy. Pisze między innymi o kontaktach przyszłego prezydenta ze Służbą Bezpieczeństwa.

Lech Wałęsa został zatrzymany przez SB 19 grudnia 1970 roku i, jak pisze profesor Friszke, jego przesłuchanie z pewnością nie było "kurtuazyjną pogawędką". Oficerowie SB wiedzieli bowiem, że mają w swoich rękach jednego z przywódców buntu robotników w Stoczni Gdańskiej. Wałęsa spędził w areszcie cztery dni a przed wyjściem podpisał dokumenty, na podstawie których został zarejestrowany jako TW "Bolek". Profesor Friszke podkreśla, że była to szeroko stosowana praktyka. Od 14 grudnia 1970 roku do końca miesiąca SB zarejestrowała 53 osoby, a przez następne dwa tygodnie 86 - czytamy w artykule.

NEWSWEEK HISTORIA
Dokumentacja sprawy "Bolek" zaginęła, najpewniej została zniszczona, stąd trudno dokładniej przedstawić historię kontaktów. Odnaleziono jednak kilka raportów, które dowodzą, że Wałęsa w 1971 r. spotykał się z oficerem SB. i rozmawiał o nastrojach w stoczni […] wymieniano też nazwiska prowodyrów.

Zdaniem profesora Friszkego, Wałęsa dał się przekonać, że ma z SB wspólny cel, którym jest niedopuszczenie do ponownego rozlewu krwi. Uznał, że jedną z dróg może być "sygnalizowanie" problemów Służbie Bezpieczeństwa. –To była naiwność i błąd – pisze Andrzej Friszke

Jak czytamy w artykule, od 1972 roku spotkania Wałęsy z bezpieką stawały się coraz rzadsze, aż w końcu 19 czerwca 1976 roku SB wykreśliła TW "Bolka" z ewidencji po tym jak dyrektor stoczni wyrzucił go z pracy za jedno z wystąpień. Gdy dwa lata później funkcjonariusze SB ponownie odwiedzili Wałęsę ten miał zdecydowanie odmówić kontaktów.

W "Newsweeku Historia" czytamy także o tym jak doszło do tego, że Lech Wałęsa został przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku. Z tekstu wynika, że niewątpliwie pomogła mu znajomość z Bogdanem Borusewiczem. To on widział Wałęsę w roli lidera strajku.

NEWSWEEK HISTORIA
Robotnik umiał bowiem przemawiać, nawiązywać kontakt z masami, łączył odwagę z rozsądkiem. Nie był też za młody i miał rodzinę, dzięki czemu był wiarygodny w oczach innych robotników. Miał też za sobą doświadczenie zorganizowania strajku w gdańskim Elektromontażu w lutym 1980 r.

Wałęsa przedostał się do Stoczni 14 sierpnia, gdzie trwał już strajk zainicjowany przez współpracowników Bogdana Borusewicza - czytamy - na miejscu trwał już wiec, podczas którego stało się jasne, że to właśnie Wałęsa jest tego strajku naturalnym przywódcą.
Źródło: naTemat.pl

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Jarosław Wałęsa: film Wajdy o ojcu? Można było poczekać 40 lat


Uważałem, że należy poczekać z filmem o tacie, odłożyć pomysł na półkę. Na jakieś 40 lat - mówi europoseł Jarosław Wałęsa w rozmowie z Magdaleną Rigamonti. Wywiad przeprowadzono na kilkanaście dni przed światową premierą filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” w Wenecji.
Magdalena Rigamonti: Filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” boi się pan? 

Jarosław Wałęsa: Nie boję się. Czekam na ten film, chociaż jest to bardzo trudny temat.

Lech Wałęsa to jest trudny temat - tak mam to rozumieć? 

Oczywiście i wszyscy o tym wiedzą. Moja rodzina również. My ojca bardzo kochamy, ojciec jest taki, jaki jest, i nikt go nie zmieni. Należy go szanować i akceptować jego osobę. Ja uważałem, że należy poczekać z filmem o Wałęsie, odłożyć pomysł na półkę. 

Na jak długo? 


Może aż będę starym dziadkiem, czyli ze 40 lat, kiedy będzie można na wszystko spojrzeć z pewnego dystansu, na chłodno… 

(...)

W tym filmie w scenach z grudnia 1970 r. Lech Wałęsa podpisuje dokumenty Służby Bezpieczeństwa i ta sprawa się ciągnie w zasadzie przez cały film. 


Ona do teraz się ciągnie. Robotnicy dowiedzieli się, że mogą nie podpisywać, dopiero od KOR pod koniec lat 70. Ten 28-letni chłopak, którym był mój ojciec w 1970 r., został zwinięty przez bezpiekę, szantażowany. W domu była żona z miesięcznym dzieckiem. I co, teraz ktoś może oceniać jego hardość? Przecież to jest trochę śmieszne. Zastanawiam się często, co bym zrobił w takiej ekstremalnej sytuacji. Teraz się zrodziło pokolenie nowoodważnych, którzy trąbią o tym, jacy to oni by byli nieugięci i mówią: „Podpisał, pewnie był uwikłany, pewnie brał pieniądze”. 

Rozmawiał pan kiedykolwiek o tym z Lechem Wałęsą? 

Często z ojcem rozmawiamy na różne tematy, również o jego walce z systemem. Ojciec mówi: „Jarek, to było tak i tak. Nic takiego nie robiłem. Dokumenty były podrabiane”. Pytam go: „Po co mi się tłumaczysz, po co wyjaśniasz jak obcemu?”. Ojca ta sprawa bardzo boli, jest tak zaszczuty, że uznaje, że nawet rodzinie musi się tłumaczyć. A nie musi, bo my ojcu wierzymy. Ludzie myślą, że Lech Wałęsa wszystko zniesie. Otóż mówię, że nie zniesie. To człowiek, który również ma uczucia. Ojciec za chwilę skończy 70 lat. 

(...) 

Ojciec w trakcie filmu może chcieć wychodzić?
Uwielbiam, jak ludzie próbują go zaszufladkować. Nie da się! Ja, rodzony syn, jego były pracownik, bo przecież pracowałem dla niego przez trzy lata, nie jestem w stanie przewidzieć żadnych reakcji. Jego geniusz w czasie walki z komuną polegał na tym, że był nie do ogarnięcia. Ludzie się teraz dziwią, dlaczego on jest taki wybuchowy, dlaczego reaguje w sposób niepoprawny politycznie. A ja się dziwię, że się dziwią, bo przecież on zawsze taki był. Ale to jest mój bohater! Chociaż, żeby było jasne – kocham go bardzo, ale są momenty, kiedy nie zgadzam się z nim. Te ostatnie wypowiedzi ojca…

O homoseksualistach pan mówi?
Między innymi. Przecież wszystko można powiedzieć inaczej. Ale on nie, musi po swojemu, prosto z mostu. Nie próbuje stosować poprawności politycznej w żadnym zakresie. Nie będę go zmieniał, choć mieliśmy poważną rozmowę po tych jego wypowiedziach na temat homoseksualistów. To jest człowiek, który szanuje innych, ale nie będzie chodził na parady równości, nie będzie się bratał…
Źródło: Wprost.pl

czwartek, 25 lipca 2013

"Wałęsa" na festiwalu w Wenecji


Film Andrzeja Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei" będzie miał światową premierę na 70. festiwalu w Wenecji (28 sierpnia - 8 września). Zostanie tam pokazany poza konkursem. We wrześniu obejrzą go widzowie festiwali w Toronto i w Gdyni
W filmie Wajdy - według scenariusza Janusza Głowackiego i ze zdjęciami Pawła Edelmana - Wałęsę gra Robert Więckiewicz, a jego żonę Danutę Agnieszka Grochowska. W 1959 r. w Wenecji, również poza konkursem, bo władze PRL-u nie zgodziły się na inny pokaz, wyświetlono "Popiół i diament", co rozpoczęło jego światową karierę. W 1998 r. Wajda dostał w Wenecji Złotego Lwa za całokształt twórczości. Do polskich kin "Wałęsa. Człowiek z nadziei" trafi 4 października.


poniedziałek, 6 maja 2013

Krzywnos-Strycharska: to nie Wałęsa był przywódcą strajku

"To nie Wałęsa był przywódcą strajku. Nieujawnionym przywódcą był Bogdan Borusewicz. To on kierował wszystkim" – twierdzi w rozmowie z "Wprost" Henryka Krzywonos-Strycharska.




Była działaczka "Solidarności" opowiada w demitologizującym Lecha Wałęsę wywiadzie m.in. o relacjach między Anną Walentynowicz i przyszłym prezydentem. "Rywalizacja była od początku. Ale na wózek wchodził tylko Wałęsa. Walentynowicz nie" – mówi.
"Wałęsa miał dar przekonywania, więc został przewodniczącym. Jednak tak naprawdę to mieliśmy przewodniczącego. Był nim Bogdan Borusewicz. Nieujawniony przewodniczący. Przecież to Borusewicz kręcił tym strajkiem" – podkreśla.

Na sugestię, że nigdy wcześniej tego nie mówiła, odpowiada: "Wiele razy mówiłam. Ale nikt tego nie publikował. Nikt nie słuchał. Mózgiem był Borusewicz. To on kierował wszystkim".
Jak jednak dodaje, to Wałęsa potrafił porwać tłumy. "Wystarczyło, że wyszedł, podniósł ręce i zaczął mówić, a tłum szalał. Borusewicz nie mógłby wejść na wózek i mówić, bo był w KOR, a poza tym nie miał tego daru. On jest bardzo mądrym facetem, ale daru przekonywania mu brakuje. Medialny nigdy nie był, ale głowę miał nie od parady" - mówi.
Jednocześnie Krzywonos-Strycharska broni Wałęsy w kwestii współpracy z SB. Pytana przez dziennikarkę "Wprost", czy Krzysztof Wyszkowski wspominał o tym w 1980 roku nie mówił o tym, twierdzi, że nie.
"Jakbym wiedziała, tobym tego tak nie zostawiła. Ale on nic nie mówił. Akceptował Wałęsę przecież. To jest jak w małżeństwie. Ksiądz na początku pyta, czy są jakieś przeciwności. Jak nie ma, to po ślubie się już o przeciwnościach nie mówi. A Krzysiek Wyszkowski najwyraźniej tej zasady nie zna" – podkreśla.
Jej zdaniem, dopóki Wyszkowski pracował z Wałęsą i brał za to pieniądze - siedział cicho. "Dopiero wtedy, kiedy Wałęsa go wyrzucił, zaczęło się oskarżanie, mówienie o Bolku, o SB. Ja wiem, co Wałęsa zrobił w '80 roku. Jest dla mnie ważny i tyle" - przekonuje.
Wspomina także, jak odebrała informację o współpracy Wałęsy z SB. "To był policzek. A ja byłam pewna, że on nigdy nic, że był święty. Z drugiej strony potrafię go wytłumaczyć. Proszę pamiętać, że jemu się wtedy dziecko rodziło, że żonę miał młodą… Ubecy mogli powiedzieć, że dziecka nie zobaczy, że żony też…. Ja nie wiem, co bym zrobiła w takiej strasznej sytuacji, jakby mnie szantażowali" – mówi, dodając, że jej zdaniem to wystarczające tłumaczenie.
Krzywnos-Strycharska zaznacza, że choć czasem dzwoni do byłego prezydenta, nie zrobiła tego po jego głośnej wypowiedzi o homoseksualistach. "Byłam wściekła, że laureat Pokojowej Narody Nobla tak się o innych ludziach wyraża. Nawet jakby nie miał tej nagrody, to tak nie powinien mówić" – podkreśla.
Cały wywiad w najnowszym "Wprost".
(Wprost/Onet, JM;RZ)
Źródło: Onet.pl

piątek, 29 marca 2013

Upadek legendy. Wałęsa na okładce międzynarodowego "Newsweeka"



W Radiu ZET Robert Biedroń po powrocie z Nowego Jorku opowiedział, co tam myślą o Lechu Wałęsie:

- Nie dziwię się, że Lech Wałęsa nie jest zapraszany do Ameryki. Właśnie wróciłem z Nowego Jorku i wiem, że w Stanach Zjednoczonych wszyscy o tym mówią. Lech Wałęsa jest kompletnie nieodpowiedzialny, mówiąc takie słowa. Jego homofobia jest ohydna i budzi zainteresowanie na całym świecie, niestety w bardzo złym kontekście.

Więcej: Wirtualna Polska.pl

O Wałęsie i Joanna Szczepkowskiej, nowej postaci wśród homofobów, pisze w "Wyborczej" Monika Olejnik:

Joanna Szczepkowska ogłosiła koniec taryfy ulgowej dla gejów. Twierdzi, że skoro już jesteśmy tolerancyjnym krajem, to przyszedł czas na rozliczenie gejów z ich grzechów. Aktorka uważa, że teatrem rządzi homolobby. Podaje przykład, jak to homoseksualny reżyser każe się rozebrać młodemu heteroseksualnemu aktorowi, bo "w tym właśnie jest smaczek".

Konkluduje Olejnik:

Joanna Szczepkowska włożyła kij w mrowisko, wiele ryzykując. Kiedyś powiedziała: "Proszę państwa, 4 czerwca skończył się komunizm". Teraz słychać ze strony środowisk homoseksualnych okrzyki: "W marcu 2013 r. skończyła się Joanna Szczepkowska".

Cały tekst: Wyborcza.pl




Suchej nitki nie pozostawiają na Wałęsie media na świecie. W tym wpływowy "Newsweek".

Nie milkną echa wypowiedzi Lecha Wałęsy dotyczącej osób homoseksualnych. Kiedyś były prezydent Polski występował na okładkach czasopism jako "człowiek roku", tym razem pojawił się w negatywnym kontekście. W artykule międzynarodowego wydania "Newsweeka" o tytule "Brzydki upadek polskiej ikony" autorstwa Kamila Tchoreka czytamy, że "Wałęsa zaszkodził swojej reputacji sprzeciwiając się prawom homoseksualistów".

"Pojawił się znikąd i zainspirował tysiące robotników stoczni gdańskiej, a potem cały naród. W efekcie komunizm w Polsce upadł na kolana. Jego nazwisko było na ustach polityków w Waszyngtonie, Moskwie i Pekinie. Koszulki z logo "Solidarności" sprzedawały się jak ciepłe bułeczki w Los Angeles, Tokio i Paryżu. Zespół U2 poświęcił mu piosenkę. Nakręcono o nim film. Dostał Pokojową Nagrodę Nobla" - wylicza autor zasługi byłego polskiego prezydenta. Teraz jego reputacja legła w gruzach i to wszystko przez jedną wypowiedź.

Za: Onet.pl