Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sławomir Sierakowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sławomir Sierakowski. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 października 2013

Sławomir Sierakowski - WYOBRAŹ SOBIE, ŻE JESTEŚ MAZOWIECKIM

Opowiem wam, jak poznałem Tadeusza Mazowieckiego, a nie była to zwykła historia.
Gdy umiera ktoś, kto już za życia jest historyczną postacią, łatwo we wspomnieniach o powtarzanie tego samego. Dlatego opowiem o tym, w jakich okolicznościach poznałem Tadeusza  Mazowieckiego, a nie była to zwykła historia.

Otóż napisałem pewnego razu z kolegą ze studiów naiwny młodzieńczy manifest o tym, że wszystko powinno być w Polsce inaczej. Nasza profesorka od filozofii politycznej Magdalena Środa zaniosła go do „Gazety Wyborczej”, a ta nie po raz ostatni zachowała się wobec mnie wrogo i zaraz tekst opublikowała. Niedługo później zadzwonił ktoś z Krakowa i powiedział, że ma być tam bardzo ciekawa debata z okazji 13. rocznicy powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego i warto przyjechać. Skoro ktoś się fatyguje, żeby telefonicznie zapraszać publiczność, to głupio odmówić. Dopiero na miejscu coś mnie tknęło, gdy ktoś do mnie podszedł i zapytał o nazwisko, a potem czy chcę kawę czy herbatę... I tak znalazłem się na scenie, gdzie już siedziało trzech ministrów i były premier Tadeusz Mazowiecki.

To była moja pierwsza debata publiczna w życiu i było to tak przerażające, że bałem się przestraszyć, dlatego chyba wróciła mi pewność siebie z manifestu. I tak pospierałem się z ekipą pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski, dostałem brawa i nie zemdlałem po wszystkim. Takie właśnie pomysły miał Tadeusz Mazowiecki, który lubił rozmawiać z każdym, nie wiedział, co to dystynkcja i nie rozróżniał szarż.

Od tej pory niezasłużenie często widywałem premiera, a po latach pozwoliłem sobie wysyłać do Niego kolejne pokolenie, mając nadzieję, że kontakt z takimi ludźmi jak Karol Modzelewski czy Tadeusz Mazowiecki zmienia na lepsze. Rozmawiali i wywiadywali byłego premiera Michał Sutowski, Agnieszka Wiśniewska, a nawet wówczas nastoletni jeszcze Mikołaj Syska. Nigdy nam nie odmawiał rozmowy, udziału w debacie, podpisu pod listem otwartym, rekomendacji. To była wielka pomoc, bo wiadomo, co znaczył podpis Tadeusza Mazowieckiego. Mówiliśmy na to: „bomba atomowa”.

Mieliśmy zaszczyt mieć w nim prawdziwego przyjaciela. Gdy byliśmy w bardzo trudnej sytuacji, oskarżani o bojówkarskie skłonności, odwiedził nas i wystąpił w Nowym Wspaniałym Świecie, bronił nas swoim autorytetem.

A przecież byliśmy otwartymi krytykami kształtu transformacji Polski po '89, której Mazowiecki był jednym z największych symboli i głównym wykonawcą. Wychowywaliśmy się w rodzinach, które w dużej części bardzo ciężko przeżyły ten okres. Widzieliśmy, jak nasi rodzice tracą pracę albo bez przerwy się tego obawiają, marzą o wcześniejszej emeryturze, wyczuwają, że nie poradzą sobie w nowej rzeczywistości. Kto nie był młody, odpowiednio wykształcony, nie pochodził z elit albo przynajmniej dużego miasta, patrzył na nową klasę zwycięzców przemian z poczuciem krzywdy społecznej. Dramat polegał też na tym, że ci, którzy mieli największą wrażliwość społeczną, jak Jacek Kuroń czy właśnie Mazowiecki, nie mogli stworzyć reprezentacji politycznej i dbać o interesy najbardziej przegranych, bo właśnie byli w rządzie i wprowadzali w Polsce kapitalizm. Frustrację ludzi zagospodarowali populiści. A Tadeusz Mazowiecki przegrał z ich przywódcą Stanisławem Tymińskim i nigdy już więcej nie wrócił na rządowe stanowisko.


Z pewnością nie uniknął błędów, być może nawet bardzo poważnych, ale każdy, kto go krytykuje, niech najpierw uczciwie wykona wysiłek i wyobrazi sobie siebie na jego miejscu – w tamtym momencie historycznym, przy tamtym stanie wiedzy i na mapie ówczesnych przekonań na temat gospodarki, socjalizmu, kapitalizmu, Zachodu i możliwych alternatyw.

Możliwych? Powiedzmy sobie szczerze: do dziś się szarpiemy z przekonującym określeniem alternatyw dla wilczego kapitalizmu, który ogarnął niemal cały świat i doskonale się trzyma. A co dopiero wtedy, pod presją czasu i geopolityki. Mazowiecki został premierem, gdy u naszego zachodniego sąsiada rządził Erich Honecker, wschodnim był Związek Radziecki, a u południowego Vaclav Havel siedział w więzieniu. A manifestem ideologicznym tej części Zachodu, która była skora do pomocy, umarzania długów i pożyczania nam pieniędzy, był tekst Francisa Fukuyamy zatytułowany Koniec historii – o tym, że inną nazwą na demokrację jest już po wsze czasy wolny rynek.

Dziś niemal każdy polityk u szczytu władzy stoi w miejscu i usprawiedliwia to kryzysem gospodarczym. A czym jest dzisiejszy kryzys wobec załamania gospodarczego Polski lat 80. i upadku państwa? Obecny polski rząd przez sześć lat funkcjonowania wdrożył w życie góra dwie poważniejsze reformy, rząd Mazowieckiego każdego dnia wdrażał w życie wielokrotnie więcej wielokrotnie poważniejszych zmian.

O tym, że nie chce, ale musi, mówił Wałęsa, ale oczywiście Wałęsa chciał jak nikt inny. Natomiast naprawdę nie chciał, ale musiał Tadeusz Mazowiecki. Odważył się objąć funkcję, w której powodzenie sam jeszcze kilka dni wcześniej nie wierzył. Polemizował przecież z tekstem Michnika Wasz prezydent, nasz premier, obawiając się utraty tego, co dotąd zdobyła „Solidarność”. Żeby następnie być za to głównym odpowiedzialnym.

Nie był człowiekiem dogmatycznym, co wyróżniało go spośród liderów polskiej transformacji. Gdy zajmował stanowisko i podejmował decyzję, nie ukrywał, że stoi za nią konflikt racji, a nie jedna racja absolutna. W prywatnych rozmowach można było zauważyć, że najbardziej kontrowersyjne decyzje jego rządu wciąż go bolały, bo wcale nie był ich pewien.

Gdy spotkałem go drugi raz w życiu, podczas jakiejś uroczystości, złapał mnie za łokieć w kuluarach i zapytał, co uważam na temat jego błędów w polityce. Wielka historyczna postać chce rozmawiać o swoich błędach... Oczywiście coś tam powiedziałem, ale chyba trochę się za niego wstydziłem, że mnie tak poważnie potraktował.

Ten brak pewności wcale nie podważa jego kompetencji jako polityka, bo tych, którzy się nie wahają, należy się bać i nigdy nie wybierać na odpowiedzialne stanowiska. Po latach lojalnie wypowiadał się o najbardziej kontrowersyjnych posunięciach swojego rządu, ale nie ukrywał wątpliwości. Przede wszystkim wobec dwóch: zgody na terapię szokową, która zaskoczyła miliony ludzi pogorszeniem ich sytuacji życiowej, i wprowadzenia religii do szkół. Może zresztą nie byłaby to taka zła decyzja, gdyby tą religią było chrześcijaństwo, które wyznawał Tadeusz Mazowiecki. W ostatnich dekadach komunizmu naprawdę wierzący komuniści traktowani byli w partii jako zagrożenie, albo przynajmniej odosobniony wyjątek. Czy kimś podobnym nie był wierzący Mazowiecki w dzisiejszym polskim Kościele?

Wśród trudnych decyzji nie wymieniam słynnej grubej kreski, a właściwie linii, bo nie ma w niej nic kontrowersyjnego. Od początku towarzyszyło jej nieporozumienie, które w ostatnich latach udało się chyba wreszcie wyjaśnić opinii publicznej (grubą linią Mazowiecki odkreślał odpowiedzialność swojego rządu od odpowiedzialności poprzedników za zastaną kondycję gospodarczą państwa). A może gdy tylko przeciwnicy Mazowieckiego dostali nowy, lepszy mit o ukrytym skarbie, dzięki któremu można uzdrowić Polskę, i Smoleńsk zastąpił lustrację, zniknęła i „gruba kreska”?

Tadeusz Mazowiecki po opuszczeniu swojego stanowiska był kimś na kształt honorowego premiera Rzeczpospolitej. A każdy z dzisiejszych ludzi władzy, który występował w jego obecności, nabierał nagle skromności. Mazowiecki był bowiem przywódcą generacji polityków pokonanych przez falę cynizmu, która wypłukała politykę z treści, pozostawiając żerowisko małostkowych ambicji. Wyobraźcie sobie Mazowieckiego „pompującego koła” przed partyjnym zjazdem, kupującego zwolenników obietnicami posad albo zmieniającego poglądy po każdej lekturze badań sondażowych. Antypody. I póki o nich pamiętamy, póty być może nie opuściliśmy ich na zawsze.

Czytaj także:
Trzeba ciągnąć swój wóz pod górę - zapis debaty Tadeusza Mazowieckiego i Sławomira Sierakowskiego
Ludzie, u których silny jest pewien etos, nie mają dziś w polityce łatwo - rozmowa Agnieszki Wiśniewskiej z Tadeuszem Mazowieckim

Źródło: Dziennik Opinii KP

piątek, 11 października 2013

Sierakowski publicystą "New York Times"

Krzysztof Lepczyński
Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski (Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta)
Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny "Krytyki Politycznej", został publicystą międzynarodowego wydania "The New York Times". Znalazł się w grupie autorów z całego świata, którzy wzmocnią dział opinii pisma.

Teksty Sierakowskiego będą co miesiąc publikowane na łamach "International New York Times" oraz na stronie Nytimes.com. Publicysta znalazł się w gronie autorów z całego świata, którzy będą pisać dla odświeżonego i poszerzonego międzynarodowego wydania pisma.

Sierakowski jest założycielem i redaktorem naczelnym "Krytyki Politycznej". Ukończył międzywydziałowe indywidualne studia humanistyczne na UW, był stypendystą m.in. The GermanMarshall Fund, Princeton University oraz Yale University. Publikował m.in. w "Guardianie" i "El Pais". Obecnie jest stypendystą na Uniwersytecie Harvarda. 
Źródło: TOK FM

niedziela, 21 lipca 2013

Kościół zabrania kochać? Kłótnia z biskupem Pieronkiem

Sławomir Sierakowski rozzłościł biskupa Tadeusza Pieronka. Porozumienia nie znaleźli, ale ręce sobie podali.
Nie wszystkie dyskusje i debaty w ramach świnoujskiej Karuzeli Cooltury muszą kończyć się porozumieniem albo chociaż wyciągnięciem wspólnych wniosków. Rozmowa o tym, jakiej miłości zakazuje Kościół, była tego najlepszym przykładem.

W debacie uczestniczyli Sławomir Sierakowski (Krytyka Polityczna), prawicowy publicysta Paweł Lisicki oraz bp. Tadeusz Pieronek.

- Dlaczego kolejna już debata szybko schodzi z głównego tematu? - pytała jedna ze słuchaczek prowadzącego debatę Michała Chacińskiego.

Tym razem szybko rozmówcy przeszli do rozmowy o legalizacji związków partnerskich, in vitro, a nawet filozofii gender, którą bp. Pieronek określił jako gorszą od nazizmu i faszyzmu.

- Dlaczego Kościół, mówiąc o in vitro tak bardzo fetyszyzuje to, co naturalne. Czy objawienie było rzeczą naturalną? - zwrócił się Sierakowski do bp. Pieronka.

Ten ostatni aż poczerwieniał. - Niech pan nie wchodzi na drogi, których pan nie zna - odparł.

- Nie znam, więc pytam - odciął się Sierakowski.

Sytuację ratował Chaciński. - Wiemy, że w dyskusji między lewicą i prawicą do porozumienia nie dojdziemy - podsumował. - Jednak odpowiadając na pytanie "Komu Kościół zabrania miłości", najtrafniejsza jest odpowiedź: komukolwiek chce, kto jest wyznawcą tego Kościoła, ale innym w życie nie powinien się mieszać.

W ciągu całej soboty w różnych miejscach Świnoujścia toczono spory na temat: Czy pieniądze dają szczęście?

I tu chyba konsensus znaleziono. Ktoś rzekł: że dają ubogim, którzy dzięki nim mogą zaspokoić podstawowe potrzeby.

- Nigdy nie byłem biedny i zawsze te podstawowe potrzeby miałem zaspokojone i gdy tak jest, to już pieniądze do szczęścia nie są potrzebne - uważa dominikanin ojciec Maciej Zięba.

- Można bowiem być biednym i szczęśliwym, a także bogatym i nieszczęśliwym - przyznał w czasie debaty o pieniądzach i szczęściu Sierakowski.

Źródło: Wyborcza.pl

niedziela, 12 maja 2013

CZY HOLOKAUST ZASTĄPIŁ POLAKOM REWOLUCJĘ BURŻUAZYJNĄ?


Debata: Andrzej Leder, Irena Grudzińska-Gross, Antoni Dudek, Sławomir Sierakowski.
Andrzej Leder: Podstawowa teza mojego tekstu Kto nam zabrał tę rewolucję jest taka, że pewne wydarzenia – o których wiedza jest powszechna i na poziomie faktów historycznych nie ma tu za bardzo o czym dyskutować – układają się w rewolucję społeczną. Rewolucję, która polega przede wszystkim na złamaniu dotychczasowej struktury społecznej, tej, która trwała do 1939 roku, i otwarciu przestrzeni dla nowoczesnego społeczeństwa. Te dwa podstawowe wydarzenia to zagłada Żydów i zniszczenie dominacji elit szlachecko-urzędniczych w społeczeństwie polskim.

Rewolucja ta została przeprowadzona rękoma obcych, na dodatek okupantów – niemieckich i radzieckich. I tu pojawia się pytanie: czy jakieś społeczeństwo może doświadczyć rewolucji niepodmiotowo? Moja odpowiedź brzmi: może. Podmiot może doświadczać pewnych wydarzeń aktywnie, poprzez akt woli – albo pasywnie, będąc ich przedmiotem. Następny ważny moment to wypełnianie się tej pustej przestrzeni przez ten długi okres przejściowy, jakim jest PRL. PRL ma z jednej strony cechy społeczeństwa już nowożytnego, chociażby z uwagi na ogromną migrację ludzi do miast, a z drugiej – cechy świata folwarcznego, to znaczy takiego, w którym ogromna część społeczeństwa żyje w quasi-poddaństwie.

Rok '89 stanowi dopełnienie tej rewolucji zapoczątkowanej w '39. Podsumowująca teza mojego tekstu to totalne zapomnienie i wyparcie tamtych wydarzeń i ich historycznego sensu. Współczesna polska klasa średnia – która jest głównym beneficjentem tego procesu – ma duże problemy ze swoją tożsamością, która rozjeżdża się jej w różnych kierunkach. Pierwszy to sarmacka nostalgia, pragnienie przywrócenia dawnego świata dworków, agrarnej kultury; drugi to wejście w taką hipernowoczesną, globalną klasę średnią, która wszędzie jest taka sama, czy to Nowy Jork, czy Paryż, czy Tokio, i wszędzie je sushi.

I jedno, i drugie wydaje mi się ucieczką. Uważam to za bardzo niebezpieczne, bo jeśli ta hegemoniczna dzisiaj grupa społeczna ma takie problemy ze swoją tożsamością, to może dokonywać całkowicie irracjonalnych wyborów politycznych.

Sławomir Sierakowski: Mówisz, że ta rewolucja dokonała się obcymi rękami. Myślę jednak, że bardzo istotne jest to, że Polacy nie są zupełnie biernym przedmiotem tych przemian. Druga sprawa: te przemiany mają przede wszystkim charakter własnościowy. Jeśli Holokaust jest tu jednym z dwóch głównych wydarzeń, to nie ze względu na tragedię Żydów, tylko na możliwość ogromnej zmiany społecznej: jak piszesz w tym tekście, trzy miliony bezrolnych chłopów obejmują własność po dominujących w miasteczkach Żydach, którzy albo są wymordowani albo – jeśli wracają – to zostają wypędzeni (i to czasami w najlepszym razie). Dlaczego teraz tego nie zaakcentowałeś, skoro są to główne punkty twojego tekstu?


Andrzej Leder: Ta druga kwestia wydaje mi się po prostu oczywista. Żydzi w centralnej, południowej i wschodniej Polsce byli drobnym mieszczaństwem. I kiedy zostali wymordowani, w to miejsce weszli etniczni Polacy.

Sławomir Sierakowski: Istotne jest to, że sobie tego nie uświadamiamy. Jeśli to jest takie oczywiste, to na jakiej podstawie mówisz o tej rewolucji jako „prześnionej”?

Andrzej Leder: Dla mnie ważniejsze od przejęcia własności jest przejęcie miejsca w strukturze społecznej, czyli tej funkcji mieszczańskiej, pozycji klasy średniej. Zgadzam się, że to jest nieoczywiste, jeśli wyjdziemy poza tę salę; ale tu akurat jest oczywiste. Natomiast niezwykle ważne wydaje mi się przełamanie tego dawnego imaginarium rządzącego Polską: podziału na szlachtę, czy potem urzędników, chłopów i Żydów, jako anty-Polaków, takiego wzorca, kim Polak nie jest. To uderzenie w pewien rodzaj wyobrażeń na swój własny temat i na temat innych.

A jeśli chodzi o niepodmiotowość polskiego społeczeństwa: mówię tu o podmiotowości jako wyrażeniu rewolucyjnej woli politycznej przez pewną społeczność, czyli o tym, co na przykład dokonało się we Francji podczas przysięgi w sali do gry w piłkę. Natomiast na poziomie indywidualnym Polacy niezwykle aktywnie się upodmiotowili w trakcie tej rewolucji. W końcu ktoś wchodził do tych domów opuszczonych przez Żydów, zajmował te sklepy, rabował majątki żydowskie i dworskie – to nie były duchy, to nie byli Niemcy, ale Polacy.

Ten akt podmiotowy z jednej strony przynosi wstyd i hańbę, a z drugiej jest dla wielu ludzi pierwszym tak ważnym aktem od pokoleń. Ta ambiwalencja jest główną przyczyną tego wyparcia, to znaczy że o tym nie myślimy, nawet jeśli wiemy, że coś takiego się zdarzyło.

Sławomir Sierakowski: Do Ireny Grudzińskiej chciałem skierować pytanie o tę nieaktywną albo ukrytą podmiotowość. Bo jeśli twoje książki tak zelektryzowały Polaków, to właśnie ze względu na ich nieczyste sumienie.

Irena Grudzińska-Gross: Zgadzam się z opisem faktów: wyeliminowanie Żydów otworzyło przestrzeń społeczną, w którą weszli ludzie, którzy czuli się zablokowani. Potem nastąpiła kolejna zmiana – zlikwidowanie czy przynajmniej osłabienie klas wyższych. A następnie przyszła rewolucja społeczna, którą wprowadzały nowe władze. Jeśli chodzi o własność przejętą w czasie wojny, to jest to rzecz niemożliwa do oceny. Za dużo było zniszczeń, były wywózki, ludność polska podlegała prześladowaniom, własność polska była zabierana. A po wojnie wszystkie te własnościowe kwestie zostały unieważnione, niczego nie można się było domagać i tak dalej. Dlatego zdziwię się, jeżeli w jakikolwiek sposób statystyczny uda się obliczyć te straty, kto komu co zabrał, co zostało wywiezione, co się zachowało.

Natomiast bardzo ważne jest to otwarcie przestrzeni społecznej, w której ludzie mogli się posuwać do przodu. Ale ja bym tego nie nazwała rewolucją. Rewolucja zakłada jakąś wspólną ideologię. Lepiej byłoby to określić terminem „gwałtowna ewolucja”.

Mam dwa zastrzeżenia do tekstu – jedno to zawężenie tego procesu do wojny i powojnia. To, co się działo podczas wojny, było paradoksalnie kontynuacją zjawisk, które istniały przed wojną. Żydzi europejscy byli wypychani ze społeczeństwa, starali się emigrować. Ta emigracja byłaby gigantyczna, gdyby nie różne przeszkody. Druga rzecz to zawężenie tego tylko do Polski. A to było zjawisko dużo szersze, dotyczyło całej Europy Wschodniej i częściowo Europy Zachodniej. Wydaje mi się, że mamy w tych dyskusjach bardzo dużą skłonność do polonocentryzmu, który nie pozwala zauważyć dużej liczby zjawisk bardziej ogólnych. Następne zastrzeżenie to pytanie o tożsamość i pewnego rodzaju psychologizację narodu. Nieczyste sumienie to są terminy psychologiczne, bardzo trudne do opisania w wymiarze społecznym. To znowu dotyczy nie tylko Polski – tego samego rodzaju reakcja, czyli niewracanie do swojej aktywnej roli w wydarzeniach wojennych, ma miejsce w całej Europie. I nie mówię tego po to, żeby obniżyć znaczenie tego wszystkiego.


Wydaje mi się, że patrzymy na to wszystko teraz z nowego punktu widzenia. Zagłada Żydów stała się odniesieniem dla laickiego myślenia etycznego. Spoglądamy na to, czym była przeszłość, z punktu widzenia etyki poholokaustowej, bardzo krytycznie wobec samych siebie, instytucji społecznych, Kościoła i instytucji państwa, w szczególności państwa etnicznego. Z kolei te krytykowane instytucje bardzo się bronią.

Antoni Dudek: Zgadzam się, że w latach 1939–1956 doszło nie tyle rewolucji, co do zmiany o charakterze rewolucyjnym; niby wychodzi na to samo, ale dzięki takiemu sformułowaniu uniknęlibyśmy tego problemu, czy rewolucja może być wwieziona na czołgach. Bo jednak rewolucji francuskiej czy rosyjskiej dokonywał lud danego kraju. A to była rewolucyjna zmiana – narzucona z zewnątrz, ale nieprawdopodobnie głęboka. Tylko co jest konkretnie tą zmianą? Teza Andrzeja Ledera jest taka, że Holokaust. I tutaj zgłaszam zastrzeżenia.

Holokaust jest niewątpliwie największą zbrodnią II wojny światowej. Ale spójrzmy na to od strony ekonomiczno-społecznej, a nie moralnej. Z jednej strony mamy trzy miliony ludzi, którzy znikają, zostają wymordowani, a ich majątek jest przejęty. Gdyby II wojna światowa skończyła się w taki sposób, że odradza się Polska w granicach przedwrześniowych i z systemem kapitalistycznym, to ja bym się z tą tezą zgodził – że jakaś nowa grupa społeczna, tych bezrolnych, uwłaszczyła się na żydowskich majątkach.

Ale ta teza nie uwzględnia dwóch czynników. Pierwszy, fundamentalny, jest taki, że Polacy nie tylko przejęli mienie po trzech milionach Żydów, ale przejęli też większość mienia po jedenastu milionach Niemców. Czy państwo widzicie skalę tych liczb? Mniej więcej tylu Niemców uciekło przed Armią Czerwoną, albo później zostało usuniętych z polskiego terytorium. Sowieci zdemontowali mnóstwo sprzętu, ale zostały linie kolejowe, budynki; ogromny majątek. Nie neguję znaczenia ekonomicznego Holokaustu, ale sytuuję go w perspektywie historycznej poniżej tej kwestii niemieckiej. Co się dzieje z tym mieniem? Otóż komuniści to wszystko przejmują i nacjonalizują. Można mówić tylko o nieruchomościach. Rzeczywiście iluś ludzi zasiedla domy – które jednak nie do końca są ich, bo w państwie komunistycznym pojęcie własności prywatnej było względne.

I tak naprawdę ta klasa średnia tworzy się po roku '89, ale nie z tych, którzy kiedyś przejęli mienie żydowskie, tylko z nowej warstwy przywódczej, którą komuniści wykreowali w okresie '45–'56.

Szacuje się, że w 1945 roku, w tej Polsce, która się wyłoniła z II wojny światowej, było 100 tysięcy ludzi z wykształceniem wyższym i średnim. Otóż do 1956 roku komuniści dobudowali do tego około 900 tysięcy ludzi, z których 700 tysięcy zdobyło średnie wykształcenie, a 200 tysięcy wyższe. I to mówi wszystko o stworzeniu całkowicie nowej warstwy społecznej. Większa część dzieci tych ludzi to jest ta nasza klasa średnia, która zaczęła się tworzyć po roku '89. Tu zgoda – ci ludzie mają problem z uświadomieniem sobie, skąd się wzięła ich uprzywilejowana pozycja społeczna.


I tu dochodzimy do wątku tożsamości. Andrzej Leder mówi, że mamy do wyboru dwie fałszywe tożsamości. Mam w takim razie pytanie: jaka ma być ta prawdziwa tożsamość? Jak rozumiem, pan sugeruje, że ma ona polegać na poczuciu winy. Musimy sobie uświadomić nasze ogromne winy wobec Żydów, ale może też wobec Niemców, w świetle tego, co powiedziałem Pytam więc pana jako psychoterapeutę: czy zaleciłby pan taką psychoterapię?

Andrzej Leder: Zalecałbym przepracowanie swojego poczucia winy, szczególnie jeśli jest ono wyparte. Nie ma dobrej pracy nad świadomością siebie, jeśli się nie próbuje skonfrontować ze złymi czy raniącymi czynami, które człowiek w swojej historii sprawił. Tu nie chodzi o to, że zalecam zagłębienie się w poczuciu winy i posypywanie głowy popiołem, ale należy mieć świadomość swoich win. A na pytanie, jaka ma być ta świadomość, to nie umiem teraz odpowiedzieć. Na pewno musi być związana ze świadomością własnej genezy.

Sławomir Sierakowski: Nie chcesz być Leninem klasy średniej w Polsce?

Andrzej Leder: Jeszcze nie, choć może przyjdzie taki moment. Martin Malia napisał taki gruby tom o różnych rewolucjach, zaczynając od husytów, a kończąc na bolszewikach, co już jest dość karkołomnym pomysłem. On rewolucją określa przejście od społeczeństwa fundamentalnie agrarnego do społeczeństwo nowożytnego, mieszczańskiego, przemysłowego, żyjącego w kulturze miejskiej. Czasami te jego rewolucje trwają bardzo długo; rewolucję niemiecką na przykład opisuje jako proces, która się zaczyna w 1848 roku wraz z Wiosną Ludów, a kończy ze zdobyciem Berlina przez armię radziecką. Nie będę się wcale kłócił, czy wydarzeń w Polsce nie można nazwać przemianą czy procesem rewolucyjnym; ale ewolucją raczej nie. Ewolucję kojarzyłbym z mniejszą dawką przemocy. A tutaj bardzo istotna jest masowa skala przemocy, która towarzyszy tego rodzaju przemianom.

Sławomir Sierakowski: Mogę podrzucić coś, co nie jest żadnym odkryciem Ameryki: stosowane w socjologii pojęcie radykalnej zmiany społecznej, które nie niesie warunku podmiotowości.

Andrzej Leder: Słowo „rewolucja” jest bardzo nacechowane emocjonalnie; ta „radykalna zmiana” wydaje mi się za mało nacechowana. Rewolucję albo się kocha, albo się ją nienawidzi. We Francji jest to absolutny podział do dzisiaj. Psychologizacja – z tym akurat zupełnie się nie zgadzam. Uważam, że używanie narzędzi psychoanalitycznych nie jest psychologizacją, ale tu znowu musielibyśmy rozpocząć długą metodologiczną dyskusję.


Irena Grudzińska-Gross: Chodzi mi o to, że rozmowy w Polsce na temat historii i tożsamości blokuje kwestia winy i jej przepracowywania. Do historii nie podchodzi się jako do przeszłości, tylko jako do spraw tożsamościowych.

Prawdziwa rozmowa o historii może się odbyć tylko w sytuacji, w której my się nie rozliczamy z win; rozliczanie się z win to jest zupełnie co innego.

Wielokrotnie na spotkaniach cała rozmowa zamyka się w momencie, kiedy ktoś się podnosi i mówi: „No dobrze, ale co ja bym zrobił na tym miejscu? Trzeba się postawić w tej sytuacji, ja nie mogę niczego osądzać” itd. I ta „ja”, ta tożsamość indywidualna połączona z tożsamością narodową od razu kompletnie blokuje całą rozmowę. Tożsamość narodowa nie może być tożsamością psychologiczną; naród nie będzie poddany psychoanalizie i nie będzie analizował swoich win. To są rzeczy zupełnie nieaplikowalne do tej sytuacji, przeciwnie, one blokują jakąkolwiek możliwość dojścia do prawdy.

Andrzej Leder: To myślenie niezwykle życzeniowe, żeby można było rozmawiać o historii bez uruchamiania całego tego pakietu tożsamościowo-emocjonalnego. Tożsamość Polaków jest zbudowana z pewnego wyobrażenia o historii Polski.

Antoni Dudek: Z jednym zastrzeżeniem tutaj: polskie tożsamości, a nie tożsamość, bo ja nie mam poczucia, że w Polsce jest tylko jedna tożsamość. Jest co najmniej kilka, które się cały czas zaciekle zwalczają, usiłując wypracować monopol.

Irena Grudzińska-Gross: W swojej konstrukcji tożsamości zwracasz uwagę na coś, co jest dla mnie determinizmem zupełnie zaskakującym, mianowicie na genezę. Dlaczego tożsamość musi być związana w ten sposób z genezą? Naród to tożsamość, która musi się spowiadać, skąd przyszła – to jest ten psychologizm, któremu się sprzeciwiam.

Andrzej Leder: Ale co to jest tożsamość, która nie jest związana z historią? Rozumiem, że jest taka postmodernistyczna tożsamość, którą można sobie wybrać, ale ja w to nie wierzę. Tożsamość jest w dużym stopniu dana. Oczywiście można nad nią na różne sposoby pracować.


Irena Grudzińska-Gross: Rozumiem, że historia jest używana jako budulec tożsamości i nie można jej rozdzielić od poczucia jednostek, będących częścią grupy, której ta historia dotyczy. Ale popełniamy ustawicznie ogromny błąd (który jest spowodowany dramatycznymi przejściami), stawiając rozumienie przeszłości wojennej, w szczególności stosunku do Żydów, jako odpowiedzialność osobistą, moralną, tu i teraz. Musimy się z tym zmierzyć, ale nasze moralne pogotowie nie pozwala nam rozmawiać na ten temat. Ludzie zawsze się bronią i atakują. To jest związane z etyką chrześcijańską, katolicką, z pewnym sposobem mówienia o sprawach publicznych w języku religijnym.

Andrzej Leder: Ja raczej bym się odnosił do winy freudowskiej. Dotykamy tutaj bardzo fundamentalnych rozważań – winy indywidualnej i winy zbiorowej. Nie można powiedzieć, że czegoś takiego jak wina zbiorowa nie ma. Niemcy współcześnie mają poczucie winy, że ich dziadowie zrobili to, co zrobili. Ja nie chcę wpychać ludzi w poczucie winy – moim zdaniem oni już w tym poczuciu tkwią. Te reakcje, o których pani mówi, są tego dowodem. Jedyny sposób, żeby to poczucie winy przestało odgrywać tak dramatycznie negatywną rolę, to spokojnie o nim rozmawiać, a nie udawać, że go nie ma.

Co do przejęcia mienia po Niemcach: jest ogromna różnica w tym, jaką rolę w przedwojennej rzeczywistości i przedwojennym imaginarium odgrywali Żydzi, a tym, jaką odgrywali Niemcy. W małych miasteczkach centralnej i wschodniej Polski 60 do 90 procent ludności to byli Żydzi. Niemców było o wiele mniej – i byli inaczej obecni w świadomości. Jest to oczywiście efektem wielowiekowego nauczania Kościoła katolickiego. Wywłaszczenie Niemców z Pomorza i Śląska miało zupełnie inny efekt niż zajęcie tego, co było wcześniej żydowskie. Na dodatek ci ludzie, którzy zajęli ziemie zachodnie, to byli częściowo ludzie wypędzeni z ziem wschodnich. Dlatego myślę, że wymordowanie Żydów i złamanie tego uniwersum ziemiańskiego było najważniejsze dla tej przemiany, o której mówimy.

Jest to skrócony zapis debaty, która odbyła się 25 kwietnia w siedzibie Krytyki Politycznej.




Źródło: Dziennik Opinii KP