Opinia
Czas skończyć z Koalicją Obywatelską, jaką znamy. Dziś to zbyt archaiczna partia, żeby wygrać z PiS
Nie można robić ciągle tego samego i oczekiwać innych rezultatów. Koalicja Obywatelska musi przestać być tą starą Koalicją Obywatelską ze swoją wiarą w predestynowanie do rządzenia, boską moc Donalda Tuska i popierających ją celebrytów czy mediów - pisze w komentarzu powyborczym Rafał Madajczak.
Na początek dwie zagadki. Kiedy ostatnio Koalicja Obywatelska wygrała wybory do Sejmu w tym najbardziej dosłownym znaczeniu, czyli kiedy osiągnęła wynik lepszy niż najmocniejszy konkurent? Odpowiedź: nigdy. Kiedy kandydat Koalicji Obywatelskiej wygrał wybory prezydenckie? Odpowiedź: nigdy.
Poprzedniczka KO, czyli Platforma Obywatelska, miała tu większe, choć osiągnięte w zamierzchłej przeszłości sukcesy. Wygrała (swoje jedyne) wybory prezydenckie w 2010 roku oraz sejmowe w 2011 roku, czyli w świecie, którego już dawno nie ma. Po drodze wydarzyły się rządy PiS, które podniosły poprzeczkę, jeśli chodzi o będącą w cenie sprawczość (500 plus, rozmaite tarcze, premie z rządów jednej partii), w świat uderzyły globalne pandemie, za naszymi granicami wybuchła wojna, umocniła się też dominacja agresywnych algorytmów na platformach społecznościowych. Do tego w polskim życiu publicznym pojawiły się głosujące pokolenia, dla których bez znaczenia jest, kto był po której stronie w czasie wojny na górze i co Lech Wałęsa sądzi o braciach Kaczyńskich. Zmieniło się wszystko.
Oto grzechy główne partii, przed którą stoi proste wyzwanie: zmienić się albo zginąć.
Polityczna bezmyślność
Na dzień przed wyborami posłanka KO Kinga Gajewska jedzie w koszulce wyborczej Rafała Trzaskowskiego do domu pomocy społecznej na Mazowszu. Chwali się tym na portalu X: "Choć temat DPS w tej kampanii jest trudny dla niektórych kandydatów, my postanowiliśmy wesprzeć tego typu ośrodek inaczej. Zamiast zostawiać w DPS okradzionych staruszków, można zostawić świeże warzywa i mięso z targu. Będzie dzisiaj pyszny rosół". Do wpisu dołącza zdjęcie, na którym widać uśmiechniętą posłankę Gajewską i staruszka z DPS obdarowanego... siatką ziemniaków wartą jakieś osiem zł. Po dobie drwin i oburzenia posłanka usuwa zdjęcie i przeprasza.
Po I turze na antenie Polsatu poseł Przemysław Witek zapytany, czy Rafał Trzaskowski podpisze częściowo sprzeczne z jego programem postulaty Sławomira Mentzena, odpowiada: "Cóż szkodzi obiecać".
W tym samym Polsacie w czasie największej oglądalności pojawia się Donald Tusk i próbuje uderzyć w Karola Nawrockiego konfabulacjami Jacka Murańskiego, skompromitowanego uczestnika walk w klatce. Łukasz Pawłowski z sondażowni OGB dziwi się publicznie, gdy widzi Tuska, skoro z badań wynika, że szef KO nie jest mile widziany przez wyborców. Dziennikarze ujawniają, że to był autorski, nieuzgodniony ze sztabem Trzaskowskiego pomysł szefa rządu.
Problem jest oczywiście głębszy niż błędy w taktyce wyborczej i brak umiejętności przewidzenia konsekwencji swoich własnych słów.
Brak słuchu społecznego
To wielka umiejętność wkurzyć wszystkich. W 1993 roku, kiedy postkomuniści zaledwie w cztery lata po solidarnościowej rewolucji wygrali wybory i wrócili do władzy, wielu łapało się za głowy. Dziś ten niemożliwy do pobicia rekord został jednak pobity. Oto w ekspresowe półtora roku po demokratycznej - jak sobie wmówiliśmy - rewolucji 15 października mamy "recydywę" starego reżimu, który jeśli wierzyć liberalnej publicystyce ostatnich lat, codziennie realizował politykę Kremla, nieustannie ośmieszał Polskę na arenie międzynarodowej i prowadził kraj do ruiny. Do tego - już bez żartów - obóz Kaczyńskiego uderzał w prawa kobiet, mniejszości i szerzył nienawiść w publicznych mediach. Mimo to niechęć do KO i jej rządów przeważyła i prezydentem stał się anonimowy jeszcze rok temu Karol Nawrocki.
Mądrzejsi ode mnie wskażą tu więcej powodów tego niespodziewanego - akurat w Gazeta.pl sygnalizowanego od miesięcy - zwrotu akcji, ale możemy tu wymienić parę oczywistych: niewiarygodne ideowe wolty Rafała Trzaskowskiego, niezrealizowane obietnice o wielkiej odnowie życia publicznego, marazm w koalicji, "pożeranie" przystawek, przegrzanie kwestii rozliczeń przy marnych efektach, a także wyraźnie niższa sprawczość niż w czasie rządów nawet późnego Morawieckiego. A to tylko czynniki demobilizujące sympatyków koalicji 15 października. Przeciwnicy KO dorzucą swoje: od kluczenia w sprawach dla nich ważnych (imigracja, zielona transformacja) po ciągnące się latami oskarżenia - nie rozstrzygam, czy słuszne - o "chodzeniu na pasku Niemiec czy Zachodu".
Ściema
100 konkretów w 100 dni, paliwo po 5,19 zł, Kaczyński i Ziobro w więzieniu, wyższa kwota wolna od podatku, dopłaty do wynajmu mieszkań przez młodych, koniec podatku Belki, rządy fachowców, niezależna telewizja publiczna - niedowiezione obietnice układają się w mało chlubną litanię. Litanię, której można było spokojnie uniknąć, gdyby nie archaiczne przekonanie KO, że obiecać można ludziom wszystko, a potem się zobaczy, a poza tym przychylne media wytłumaczą, że budżet nie jest z gumy. Koalicja ma swoje sukcesy: powszechny dostęp do in vitro, socjalne "babciowe" 1500 zł, 800 plus, podwyżki dla nauczycieli - ale wszystko to tonie w morzu rozbuchanych oczekiwań i nieustannej twitterowej improwizacji w rodzaju obietnic "przyspieszenia". Już słychać o kolejnej ucieczce do przodu, jaką miałby się stać autowniosek o wotum zaufania do rządu, który ma chodzić po głowie Donaldowi Tuskowi.
Błogosławieństwo i przekleństwo Tuska
Donald Tusk jest najlepszym i najgorszym szefem Koalicji Obywatelskiej jednocześnie. Tylko on mógł doprowadzić do dwóch wygranych 2007 i 2011 roku, i do społecznej mobilizacji przed 15 października, co w 2023 roku pozbawiło Kaczyńskiego władzy. Tylko on mógł też doprowadzić do społecznej mobilizacji 1 czerwca, co jego samego może pozbawić władzy za dwa lata, a już teraz wzmacnia klincz PO-PiS oraz wzmacnia Konfederację. Wina Tuska? Tym razem niestety tak.
W latach największych sukcesów krytycy oskarżali szefa PO o nadmierne uleganie wewnętrznym sondażom, które miały mu dyktować decyzje polityczne i personalne. Dziś Tusk zachowuje się jak polityk, któremu za sondaż wystarczy liczba lajków pod wpisami na portalu X (dawniej Twitter), klepanie po plecach przez największych fanów i hołdy znanych aktorów czy bezkrytycznych dziennikarzy. Zupełnie jakby wpadł we własną internetową bańkę i uwierzył, że to wszystko prawda.
Jeśli dziś posłucha wyłącznie tej bańki, tylko pogłębi kryzys własnej formacji.
No, dobrze. To co dalej?
Amerykańscy demokraci do dziś nie pozbierali się po porażce Kamali Harris ze skazanym oszustem i kłamcą. Jak donosił niedawno "New York Times", partia ciągle szuka odpowiedzi, jak odzyskać straconych wyborców. Mowa jest o przełamaniu niskiego wewnętrznego morale, większej sprawczości, wsłuchiwaniu się w głos młodych, potrzeby i lęki elektoratów (!), a także o zejściu na ziemię. Brzmi znajomo? Tak, bo każda przegrana strona konfrontuje się z takimi wyzwaniami. Co mniej znajome: nie pojawiają się w tych dyskusjach wątki o zbyt słabo rozliczanych poprzednikach, konieczności nachalnej propagandy ("tak jak u nich") i kwestionujące moralne lub etyczne atrybuty wyborców przeciwnika, jak w oderwanych od rzeczywistości partiach ze starych czasów.
Takich jak Koalicja Obywatelska w obecnym wydaniu.
Pierwsza wskazówka, czy przed tą partią jest jeszcze przyszłość, czy zapowiedź kontynuacji pasma porażek, już o godz. 20 2 czerwca podczas telewizyjnego orędzia Donalda Tuska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz