Dlaczego PiS nie mógł poprzeć Tarczy Wschód? "Naruszyłby fundamentalną prawdę swojej wiary", 14.03.2025

 

Dlaczego PiS nie mógł poprzeć Tarczy Wschód? “Naruszyłby fundamentalną prawdę swojej wiary”

Od środy PiS tłumaczy, dlaczego w Parlamencie Europejskim zagłosował przeciw Tarczy Wschód – programowi ochrony wschodniej granicy naszego kraju. A konkretnie przeciw rezolucji wzywającej do wzmocnienia europejskiej obronności, wymieniającej Tarczę Wschód jako jeden z projektów, który warto byłoby wesprzeć europejskimi środkami.

Te tłumaczenia nie idą jak na razie PiS najlepiej. Liderzy koalicji rządowej mają łatwy przekaz: “PiS wspólnie z poplecznikami Rosji głosuje przeciw bezpieczeństwu Polski!”. W odpowiedzi politycy, wyliczając dziesiątki argumentów przeciw rewolucji – miała ona poróżnić Europę z NATO, była antyamerykańska, oddawała kontrolę nad naszym bezpieczeństwem Niemcom itd. – żaden z nich nie ma jednak prostoty i dobitności, jaką ma przekaz rządu: “PiS przeciw ochronie polskich granic!”.

Jednocześnie, biorąc pod uwagę to, gdzie w swoich pozycjach zapędziło się PiS, trudno wyobrazić sobie, by partia zagłosowała w Parlamencie Europejskim inaczej.

Co bowiem stoi u źródła głosowanej w środę rezolucji? Niepokój państw Unii Europejskiej o to, co dalej z ich bezpieczeństwem, w sytuacji, gdy Stany Zjednoczone jako główny sojusznik i dostawca bezpieczeństwa Europy staje się coraz mniej wiarygodnym partnerem. Głównym źródłem obaw europejskich elit jest oczywiście chaotyczna – a czasem otwarcie wroga wobec interesów europejskich partnerów, co najlepiej widać w wypadku sporu z Danią o Grenlandię – polityka Trumpa. Niezależnie jednak od ekscesów obecnego prezydenta, amerykańskie priorytety strategiczne zmieniają się i będą się zmieniać. Nie tylko dla tej, ale i dla następnych administracji priorytetem będzie obszar Indo-Pacyfiku, nie nasz region. Unia Europejska, państwa z europejskiego filaru NATO nie mogą ignorować tych trendów, muszą dostosować do nich swoją politykę obronną, wziąć za nią większą niż dotychczas odpowiedzialność, także finansową.

Tymczasem PiS jest dziś partią tak ślepo zapatrzoną w Trumpa, że jakiekolwiek mówienie o wzmacnianiu europejskiego filaru bezpieczeństwa traktuje jako antyamerykańską herezję. Główny artykuł PiS-owskiej wiary głosi obecnie: polskie bezpieczeństwo zasadza się i zasadzać się powinno wyłącznie na bliskim sojuszu ze Stanami, niezależnie jaka nie byłaby polityka obecnej administracji, nie wolno wątpić w Amerykę, Polska nie może dać się złapać w grę Berlina i innych europejskich stolic dla własnych interesów próbujących nas poróżnić z Waszyngtonem.

Nie jest ważne, czy liderzy w PiS naprawdę w to wierzą, czy nie – kluczowe jest to, że to ciągle powtarzane publicznie atlantycko-trumpowskie credo kształtuje dziś tożsamość partii, jej relację z elektoratem i strategie na wybory prezydenckie. PiS chce, by wybory zmieniły się nie tylko w referendum wokół rządów Tuska, ale także w pytanie: “czy chcecie, by rządził przedstawiciel skłóconej i skłócającej nas z Trumpem ekipy, czy ktoś z obozu mającego doskonałe relacje z obecnym amerykańskim prezydentem i gwarantujący przez to bezpieczeństwo Polski?”.

Gdyby PiS poparł rezolucję Parlamentu Europejskiego, to naruszyłby tę fundamentalną prawdę swojej partyjnej wiary. Przyznałby, że polityka Trumpa niekoniecznie musi być zawsze zgodna z polskimi interesami, a Europa powinna być przynajmniej dodatkowym filarem polskiego bezpieczeństwa. Nie w kontrze do naszego sojuszu ze Stanami – rezolucja bardzo wyraźnie napisana została w języku podkreślającym znaczenie transatlantyckich więzi – ale jako jego uzupełnienie.

PiS tymczasem w ostatnich latach konsekwentnie inwestował potężne polityczne kapitały nie tylko w pompowanie nadziei swojego elektoratu związanych z Trumpem, ale także w podsycanie jego lęków przed Europą. W narracji głównej partii opozycji Europa jest od dawna nie tyle częścią układu zapewniającego Polsce bezprecedensowe w ostatnich kilkuset latach jej historii bezpieczeństwo, ile ciągłym zagrożeniem dla polskiej suwerenności, przed którym mogą nas obronić tylko zdolne przeciwstawić się “Brukseli i Berlinowi” rządy PiS.

Swój sprzeciw wobec rezolucji PE PiS uzasadniał też tym, że proponowała ona, by głosowania w ciałach takich jak Rada Europejska dotyczące Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa były rozstrzygane kwalifikowaną większością głosów – czyli, by zrezygnować w tym obszarze z zasady jednomyślności. PiS przekonuje, że tylko jednomyślność gwarantuje, że kraje naszego regionu “nie będą ubezwłasnowolnione”, jeśli w Berlinie czy Paryżu wróci błędna polityka wobec Moskwy. Problem w tym, że dziś, właśnie dzięki zasadzie jednomyślności, Moskwie wystarczą wpływy w jednym państwie Europy, by paraliżować jej wspólną politykę obronną. Widzimy choćby jak potencjalne weta Węgier czy Słowacji utrudniają Unii Europejskiej wspieranie Ukrainy.

Krytyka Europy w wykonaniu PiS jest przy tym głęboko schizofreniczna. PiS i inne partie radykalnej europejskiej prawicy krytykowały — nie bez racji — militarną słabość Europy, stan jej przemysłu zbrojeniowego, brak gotowości do ponoszenia koniecznych wydatków na obronę. Dziś PiS krytykuje Unię Europejską za to, że w końcu nadrabia te zaniedbania, zupełnie zapominając o tym, że Lech Kaczyński mówił kiedyś, że Unia powinna stać się “supermocarstwem z własną armią, znacznie potężniejszą od rosyjskiej”.

Żelaznemu elektoratowi PiS, latami przekonywanego do ufności Trumpowi i nieufności do Unii Europejska ta schizofrenia nie będzie przeszkadzała. Dla PiS kluczowym problemem może być to, jak jego szerszy elektorat zareaguje, jeśli polityka obecnej administracji wobec Ukrainy albo się posypie, albo przybierze niebezpieczny dla polskich interesów kształt.

PiS spędził ostatnie tygodnie, przekonując Polaków, że jak chaotyczne czy niepokojące nie wydawałyby się działania Trumpa, to amerykański prezydent ma dobry dla naszego regionu plan. Dotychczasowa polityka wobec Ukrainy — brzmiał dalej ten argument — prowadzona przez administrację Bidena wyczerpała się, potrzebne jest nowe podejście i Trump jako jedyny polityk na świecie może w końcu zakończyć wojnę za naszą wschodnią granicą.

To ostatnie stwierdzenie zostanie wkrótce poddane weryfikacji. Trumpowi udało się zmusić Ukrainę do akceptacji propozycji 30-dniowego rozejmu jako wstępu do dalszych negocjacji. Teraz na tę propozycję odpowiedzieć ma Rosja. Jeśli jej nie przyjmie, bo uzna, że na razie kontynuacja walk służy jej interesom albo będzie wysuwać dodatkowe, nieakceptowalne dla Ukrainy i samych Amerykanów żądania, to uderzy to w wizerunek Trumpa jako polityka sprawczego, który wie, jak przynieść pokój i potrafi skutecznie negocjować nawet z Putinem.

Nawet jeśli Rosja zgodzi się na zawieszenie broni, to do rozejmu na warunkach, które nie pozostawiałyby Polski i naszego regionu mniej bezpiecznymi jeszcze daleka droga. Wiele wskazuje, że Trump może chcieć przy okazji negocjacji w sprawie Ukrainy dokonać daleko idącego resetu relacji z Rosją. A przy całym zapatrzeniu w amerykańskiego prezydenta PiS i jego elektoratu, liderom partii trudno będzie tłumaczyć, czemu reset z początku poprzedniej dekady, za który z niezwykłą zaciekłością atakowano Tuska przed wyborami w 2023 r. – choć polski rząd podążał tu tylko za polityką administracji Obamy – był narodowym nieszczęściem, a ten trumpowski będzie wielką szansą dla Polski.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz