Organizując pierwsze spotkanie swojego klubu książkowego dla mężczyzn, Yahdon Israel, 35-letni redaktor w nowojorskim wydawnictwie Simon & Schuster, poprosił uczestników o przyniesienie ulubionego dzieła literatury pięknej. Nie wszyscy wykonali to zadanie.
Ktoś przyniósł „Strażników" Alana Moore’a, powieść graficzną. Technicznie rzecz biorąc - prawidłowo. Inny przeszukał swoje regały i zdał sobie sprawę, że nie posiada ani jednej powieści czy nawet zbioru opowiadań. Przyszedł więc na spotkanie z książką non-fiction o inteligencji emocjonalnej. Spośród siedmiu klubowiczów – wszyscy z pokolenia milenialsów – tylko dwaj stawili się z powieściami: były to „True Grit" Charlesa Portisa (dwukrotnie zekranizowana, raz z Johnem Wayne’em, drugi raz przez braci Coen) oraz „Odruch serca" Toni Morrison.
Yahdon Israel, który ma dziesięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu book klubów, założył tę grupę w grudniu ubiegłego roku, w ramach potrzebnych jego zdaniem starań o zainspirowanie młodych mężczyzn do regularnego sięgania po literaturę piękną. Członków klubu pozyskał za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Na drugie spotkanie zadał im do czytania zbiór dziewięciu opowiadań Jamela Brinkleya „A Lucky Man", których wspólnym mianownikiem jest zmieniający się model współczesnej męskości.
Dyskusja trwała ponad dwie godziny. Następnego dnia Israel miał nagły atak paniki. Kilka dni później zdiagnozowano u niego objawy depresji.
Od tego czasu spędził miesiące zmagając się z bolesnymi wnioskami na własny temat, które wynikły z dyskusji: o tym, jak toksyczna męskość zaszkodziła jego własnemu małżeństwu, a zwłaszcza idea, że prawdziwi mężczyźni nie dzielą się emocjami. To było – jak mówi - "objawienie jak podczas pierwszej lektury Jamesa Joyce'a"; coś się w nim odblokowało w czasie tamtej klubowej rozmowy.
I chociaż początkowo zamierzał dzięki klubowi ułatwić innym kontakt z dobrą literaturą, szybko zdał sobie sprawę, że istnieje głębszy powód. „Robię to, ponieważ sam tego potrzebuję" – mówi.
Fatalne skutki nieczytania dla demokracji
Podobnie jak wielu amerykańskich mężczyzn - przynajmniej sądząc po ożywionej debacie toczącej się na forach pod artykułami prasowymi, na platformach mediów społecznościowych i generalnie w świecie wydawniczym.
Figura literackiego czytelnika płci męskiej w ostatnich dekadach była na przemian wykpiwana za podejrzany snobizm - jak w przypadku miłośników „Nieskończonego żartu", wielkiej cegły Davida Fostera Wallace’a - lub przesadnie fetyszyzowana – tu przykładem niezwykle popularny instagramowy trend pod hasłem „Hot Dudes Reading". Obecnie czytający beletrystykę faceci to gatunek na wymarciu, co z wielu powodów powinno nas niepokoić.
Zalew tekstów w mediach, które analizują lub pośrednio dotykają „kryzysu męskości" wiąże fakt, że Amerykanie czytają mniej powieści, z wieloma problemami społecznymi, włącznie z fatalnymi skutkami dla samej amerykańskiej demokracji.
Ich teza w skrócie: gdyby więcej mężczyzn czytało, Ameryka byłaby zdrowszym krajem, bo jej społeczeństwo byłoby wrażliwsze, bardziej samoświadome i mniej autodestrukcyjne.
W sytuacji, gdy coraz więcej mężczyzn wypełnia swój czas wolny prymitywnymi talk shows z „manosfery", hazardem online i uzależniającymi grami wideo, skromna, staroświecka powieść - konsumowana w samotności, wymagająca skupienia i cierpliwości – faktycznie może wydawać się receptą na masę problemów.
Ale dlaczego właściwie widok mężczyzny sięgającego po książkę w metrze do pracy przestał być czymś prozaicznym?
Mężczyźni nie są już trendsetterami
Jack Kyono, asystent kierownika w McNally Jackson, nowojorskiej sieci księgarskiej, ma własną opinię na ten temat.
„Tylko jednego popołudnia, przechadzając się między regałami w jednej z naszych filii w SoHo, można zauważyć, że turyści z Europy przeglądają inne książki niż starsi Amerykanie, a ci z kolei kupują inne książki niż młodzi. Ale jedno dotyczy wszystkich: jeśli chodzi o czytanie beletrystyki, heteroseksualni mężczyźni nie są już trendsetterami, tylko naśladowcami. Owszem, mogą sięgnąć po powieść Sally Rooney [irlandzka gwiazda pokolenia 30-latków] czy Oceana Vuonga [wietnamsko-amerykański pisarz, buddysta i gej], ale dopiero wtedy, gdy zainteresowanie publiczności złożonej głównie z kobiet i osób queer uczyni te nazwiska gorącymi, a ich książki – jazdą obowiązkową kulturalnego człowieka z aspiracjami do bycia na czasie".
Kyono zauważa inne prawidłowości: „Kiedy do księgarni wchodzą grupy kobiet, często przeglądają książki razem, wskazując te, które przeczytały i sugerując je znajomym – to doceniana przez księgarzy praktyka, którą nazywamy ‘handsell’. Tymczasem mężczyźni, nawet jeśli wpadają w grupie, zazwyczaj szybko się rozdzielają i przeglądają nowości w pojedynkę".
Co ich przyciąga? Kyono wskazuje sekcję z science fiction i fantasy, gdzie półki uginają się pod wieloczęściowymi seriami o tytułach w rodzaju „Iron Gold" czy „Light Bringer". Nieprzypadkowo jest usytuowana tuż obok amerykańskiej klasyki, gdzie pod literami od F do K można znaleźć, jak ujmuje to 27-letni Kyono, „amerykański program lektur szkolnych": Faulknera, Hemingwaya, Hellera, Kerouaca. „To jest zakątek dla facetów" - mówi.
Oczywiście, dodaje, nadal istnieje typ wielkomiejskiego czytelnika, który szpera w dziale z przekładami, długimi, ambitnymi powieściami czeskich, rumuńskich i austriackich pisarzy, dzięki którym względnie niewielkim kosztem można zabłysnąć w aspirującym towarzystwie.
Duchowość, czyli rodzaj fikcji
Ale klientami księgarni są głównie kobiety. Spróbowałem wybadać, co do McNally Jackson przyciągnęło tych kilku mężczyzn, których tam zobaczyłem. Daniel Schreiner, lat 38, to fan gwiazdy fantasy Brandona Sandersona. Louis Nunez, lat 41, wyznał, że nie czyta beletrystyki, woli książki non-fiction związane z duchowością. „No, ale dla niektórych ludzi duchowość to jest rodzaj fikcji, nie?" - powiedział.
Był tam jeszcze na oko 40-latek z japońską powieścią w ręku - Bob Ryan, który okazał się wykładowcą literatury w college'u. Mówi:
„Mam coraz mniej młodych mężczyzn na kursach, tłumaczą mi, że ‘nie widzą korzyści’ płynących z czytania powieści. Są bardziej zainteresowani książkami, których lektura niesie konkretne zastosowania w ich dziedzinach".
Najbardziej wyeksponowany regał księgarni wypełniają „ulubione książki klientów". Tutaj pastelowe kolory dominujące na okładkach jednoznacznie wskazują, co „się czyta": obyczajowe serie Carley Fortune czy Sarah J. Maas.
To dotyczy nie tylko księgarni: większość marketingu wydawniczego jest skierowana do kobiet, w każdym wieku i z różnych klas społecznych. Mogą one wybierać między celebryckimi klubami książki, od prowadzonych przez Oprah Winfrey czy Reese Witherspoon, po firmowane przez Dua Lipę i Kaię Gerber. W zasadzie jedynym męskim propagatorem czytania pozostaje były prezydent Barack Obama, który konsekwentnie co roku publikuje listę swoich ulubionych książek. #BookTok, ogromna społeczność na TikToku, jest w dużej mierze zagospodarowana przez kobiety polecające książki innych kobiet.
Wszelkie wyjątki tylko potwierdzają regułę. Jednym z nich jest C.J. Box - autor serii o strażniku parku Yellowstone, który rozwiązuje zagadki kolejnych morderstw – skutecznie poszerzył swoją publiczność o młodszych mężczyzn, występując w serii podcastów na temat polowań, wędkarstwa i innych związanych z dziką naturą.
Ale powieściopisarze z górnej półki - tacy, którzy zapełniają listy nominacji do prestiżowych nagród – raczej nie potrafią wychodzić poza swoją bańkę, przynajmniej nie w mediach społecznościowych.
Dopieszczanie męskiego czytelnika? Droga do kiczu
Jedno z popularnych wyjaśnień: mężczyźni nie czytają literatury pięknej, ponieważ tematyka poruszana przez współczesną beletrystykę nie interesuje mężczyzn. Jordan Castro, powieściopisarz, którego książki opowiadają o sfrustrowanych mężczyznach, napisał mi w mailu, że „ogólny ton i etykieta świata literackiego są z pewnością wrogie męskiej ekspresji". Tak tłumaczą to także założyciele Conduit Books, niezależnej oficyny, która zadebiutowała w tym roku i chce skupić się na książkach męskich autorów, którzy zajmują się „przeoczonymi" przez mainstream tematami, jak „ojcostwo, męskie doświadczenia klasy robotniczej, relacje z kobietami oraz rola mężczyzny we współczesnym społeczeństwie".
Przez kilka powojennych dekad amerykańska literatura była faktycznie zdominowana przez mężczyzn piszących z męskiej perspektywy o głównie męskim doświadczeniu.
Ale nie zawsze tak było. W XIX w. najpopularniejsze powieści były pisane przez kobiety dla żeńskiej publiczności. Z tym że „ich produkcja była uznawana za rozrywkę niskich lotów, dominował nurt sentymentalno-dydaktyczny, historie cnotliwych bohaterek miały wskazywać właściwe moralnie postępowanie" – mówi mi Dan Sinykin, profesor języka angielskiego na Uniwersytecie Emory i autor książki "Big Fiction: How Conglomeration Changed the Publishing Industry and American Literature".
W 1855 r. Nathaniel Hawthorne opisywał amerykański krajobraz wydawniczy jako „przeklęty tłum bazgrzących kobiet" i utyskiwał, że „nie ma szans na sukces, dopóki publiczny gust jest definiowany przez ich bzdury".
Sto lat później sprawy wyglądały już zgoła inaczej, branża wydawnicza stała się „klubem dla ambitnych chłopców", jak ujmuje to Sinykin. A jakość formy literackiej była ceniona znacznie bardziej, niż jakkolwiek instruktywna treść.
Ale począwszy od lat 80. nowe pokolenie kobiet zaczęło stopniowo dominować branżę wydawniczą. Efektem „feminizacji" tej branży, jak ujmuje to Sinykin, jest dziś biznes, który „z góry zakłada, że jego główną grupa docelową są białe kobiety w wieku od 30 do 65 lat" - i publikuje przede wszystkim książki odpowiadające ich domniemanym gustom.
Być może więc skłonienie mężczyzn do czytania beletrystyki nie wymaga zaoferowania im bardziej stereotypowo męskiej tematyki. Może wystarczy przekonać ich, że mogą podchodzić do swoich czytelniczych zwyczajów jak kobiety - uzyskując rekomendacje online od celebrytów i influencerów, rozmawiając o nich, tworząc kluby książki.
„Mogą pomóc księgarnie stacjonarne, które tradycyjnie ‘męskie’ gatunki promują zupełnie jak romantasy – mówi Shannon DeVito, dyrektor ds. oferty w Barnes & Noble. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy ta sieć odnotowała duży wzrost sprzedaży współczesnych autorów science fiction i fantasy, takich jak Matt Dinniman i James Islington. „To nie jest efekt jakichś specjalnych starań, aby zachęcić mężczyzn do czytania więcej" - dodaje DeVito. „To po prostu świetne książki, które przemawiają do tej publiczności".
Struktura czytelnictwa w USA nie jest monolitem. Według BookScan w 2024 r. sprzedano prawie 783 miliony książek, a szybki rozwój rynku self-publishingu oznacza, że istnieje beletrystyka odpowiadająca niemal każdemu gustowi. W tym kontekście spostrzeżenie prof. Sinykina, że liberalna polityka zlikwidowała przestrzeń dla męskich czytelników - wydaje się ogromnym uproszczeniem.
Yahdon Israel celowo nie umieścił słowa „męski" w nazwie swojego klubu. Nazwał go „The Fiction Revival" (Odrodzenie fikcji), aby podkreślić, że istnieje pewien rodzaj doświadczenia czytelniczego, który wymaga reanimacji.
Max Lawton, tłumacz wielu europejskich powieści, uważa, że „figura męskiego czytelnika", który interesuje się tylko stereotypowo męskimi tematami i surową prozą, to jest absurdalna klisza. „Bycie czytelnikiem to nie system dwupartyjny - możesz zawsze czytać, co chcesz" - mówi.
Pisarz Jordan Castro dodaje: „Resentyment, który prowadzi do pisania pod potrzeby jakiejś wyobrażonej ‘męskiej’ tożsamości kosztem wartości literackiej, to zwykły kicz".
Kto nie czyta, sam się krzywdzi
Za to realnym wyzwaniem jest „ekonomia uwagi" konkurująca o wolny czas wszystkich, nie tylko mężczyzn. Cyfrowa rewolucja oferuje niemal nieograniczony dostęp do wszelkich form rozrywki.
„Naszą konkurencją nie są inni wydawcy" - mówi Sean Manning z Simon & Schuster – „tylko media społecznościowe, gry online, streaming - wszystko, co walczy o czas, uwagę i zasoby finansowe ludzi".
Czy branży pomoże, gdy mężczyźni zaczną czytać więcej? Manning: „Mniejsza o wpływy branży, społeczne korzyści płynące z czytania są bezcenne. To problem, jeśli ktoś nie korzysta z tak niesamowitego medium jak literatura. Ludzie sami wyrządzają sobie w ten sposób krzywdę".
Manning stara się, aby jego katalog był dostępniejszy dla różnych odbiorców. Zlecił Taylorowi Sheridanowi, współtwórcy serialu „Yellowstone" i filmu „Sicario", popularnych wśród męskiej widowni, napisanie wstępu do nowego wydania klasycznego westernu Larry'ego McMurtry'ego „Lonesome Dove".
A perkusistę Metalliki Larsa Ulricha namówił do napisania wprowadzenia do „Screwjack" Huntera S. Thompsona.
Manningowi pewnie spodobałby się klub książki założony trzy lata temu przez Andy’ego Spackmana w Lawrence w Kanadzie. 46-letni Spackman, pracownik budowlany, czuł, że nie ma z kim rozmawiać o sprawach na serio i że klub książki może być dobrym sposobem na nawiązanie ciekawszych relacji z dobrymi skądinąd kolegami. „Często widzę kobiety robiące razem różne rzeczy i dostrzegam dobry wpływ tych interakcji" - tłumaczy.
Jego klub ma już na koncie rozmowy o m.in. „Krwawym południku" Cormaca McCarthy'ego, ale też powieści Donny Tartt czy Jamesa McBride'a. Spackman uważa, że analizowanie pomysłów zawartych w tych książkach doprowadziło do nawiązania porozumienia o takiej głębi i intymności, którego nigdy dotąd nie uzyskał z innymi mężczyznami, i o którym nie ma mowy, gdy po prostu spędza się wspólnie czas w barze. „Z tym że - żeby nie było niedomówień - w naszym klubie książki jest dozwolony alkohol".
tłum. Łukasz Grzymisławski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz