Księża wyjaśniają, dlaczego Polacy przestają ufać Kościołowi. Wskazują kilka powodów. "Musimy wyjść do ludzi", 20.09.2025


Księża wyjaśniają, dlaczego Polacy przestają ufać Kościołowi. Wskazują kilka powodów. "Musimy wyjść do ludzi"

Kościół w Polsce traci zaufanie. Jeszcze dziewięć lat temu ufało mu prawie 60 proc. społeczeństwa, dziś już tylko 35 proc. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla Polskiej Agencji Prasowej. O przyczyny tego potężnego kryzysu zapytałem kilku księży, którzy oprócz pracy duszpasterskiej zajmują się też badaniami nad zmianami w religijności Polaków. Wszyscy wskazują na skandale z udziałem duchownych, ale zaznaczają, że powodów nieufności jest znacznie więcej. — To, co kiedyś ludzi przyciągało w Kościele, dziś dla wielu, zwłaszcza młodych, jest niemodne, niekiedy wręcz nieakceptowalne — wyjaśnia ks. prof. Mazurkiewicz.

19 września 2025 

Skandale z udziałem duchownych to początek listy przyczyn kryzysu zaufania

W Polsce z Kościołem jest jak z piłką nożną — wszyscy się na tym znają. Dlatego gdy w środę ukazał się sondaż wskazujący na ogromny spadek zaufania Polaków do Kościoła, w mediach społecznościowych natychmiast pojawiła się lawina komentarzy. Dominowały dwie opinie. Krytycy Kościoła przekonywali, że to efekt skandali z udziałem księży i biskupów. Z kolei obrońcy dowodzili, że spadek zaufania to skutek trwającej od lat medialnej nagonki na duchownych.

Obie strony mają trochę racji — usłyszałem od księży, których poprosiłem o wytłumaczenie, skąd wziął się ten gwałtowny spadek zaufania Polaków do Kościoła i towarzyszący mu wzrost nieufności. Równie gwałtowny, bo z badania IBRIS wynika, że Kościołowi nie ufa dziś aż 47 proc.

Ks. Piotr Mazurkiewicz, profesor nauk społecznych i wykładowca UKSW, na początku rozmowy zaznacza, że do badań opinii o Kościele podchodzi z dystansem. To jednak go zaniepokoiło, bo pokazuje ostrą tendencję spadkową, która zmusza do zadawania pytań, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedź jego zdaniem nie jest łatwa. I na pewno nie można jej sprowadzić do głośnych w ostatnich latach afer z udziałem księży.

— Ujawnienie różnego rodzaju skandali dotyczących duchownych, które były szokujące dla wiernych, ale też dla samych księży, na pewno się przyczyniło do kryzysu zaufania — mówi. Nie jest to jednak jego zdaniem główny powód. Bardziej znaczące jest to, że zmieniły się realia i Kościół nie ma już takiej siły przyciągania i docierania do ludzi ze swoim przesłaniem.

— Ja wstąpiłem do seminarium duchownego w 1983 r., czyli w momencie, kiedy kończył się stan wojenny. Wtedy Kościół dla mnie, ale też dla większości społeczeństwa, był alternatywą dla władzy komunistycznej. To, co głosił, było pociągające. To nauczanie się nie zmieniło, Ewangelia się nie zmieniła. Ale zmieniły się czasy, procesy sekularyzacji powodują, że wzorce chrześcijańskie nie są już powszechnie przyjmowane jako naturalne. To, co kiedyś ludzi przyciągało w Kościele, dziś dla wielu, zwłaszcza młodych, jest niemodne, niekiedy wręcz nieakceptowalne — wyjaśnia ks. prof. Mazurkiewicz.

Jak mamy sobie ufać, skoro się nie znamy?

Jego zdaniem zmiany cywilizacyjne wymagają od księży szukania nowych sposobów docierania do ludzi. Bo podstawą zaufania jest osobisty kontakt, a tego dziś brakuje. — Oprócz spadku zaufania w ostatnich latach mamy też spadek liczby osób uczestniczących w niedzielnej mszy świętej. Co oznacza, że coraz więcej osób nie ma tego osobistego kontaktu z wspólnotą parafialną, swoim proboszczem czy księżmi z parafii. Jak obie strony mają sobie ufać, skoro się nie znają i niewiele o sobie wiedzą? — mówi.

Brak relacji między duchownymi a wiernymi jako powód spadku zaufania wymienia też ks. prof. Robert Nęcek, wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. — Do ludzi można dotrzeć, zyskać ich zaufanie, gdy się ich normalnie traktuje. Papież Franciszek w pierwszych dniach pontyfikatu powiedział, że Chrystus nie stał na balkonie i nie patrzył na ludzi z góry, ale towarzyszył im w ich życiu. To wskazówka dla nas, księży. Trzeba wyjść do ludzi, a nie tylko czekać na balkonach czy ambonach, aż oni przyjdą — mówi. I dodaje, że z tym niektórzy księża mają problem. — Według mnie jednym z powodów widocznego w tym sondażu spadku zaufania jest paternalistyczne traktowanie wiernych — mówi.

Biskupi podczas mszy, zdjęcie ilustracyjneWaldemar Deska / PAP
Biskupi podczas mszy, zdjęcie ilustracyjne

Na ten sam problem wskazuje też inny mój rozmówca. Jest socjologiem religii i wykładowcą akademickim. Nie chce podawać nazwiska ani uczelni, żeby nie mieć nieprzyjemnej rozmowy z biskupem. — Te dziewięć lat, o których mowa w sondażu, to był czas nagłaśniania grzechów księży, przestępstw seksualnych czy niedawnego zabójstwa, którego dopuścił się duchowny. Żeby było jasne, to są rzeczy straszne i nie powinny były się zdarzyć — mówi.

Ale od razu dodaje, że nie tu jest źródło utraty zaufania wiernych. — Większość ludzi w Polsce wybryki księży zna z relacji w mediach. Nie doświadczyli krzywdy osobiście, bo proboszcz czy wikary z ich parafii niczego złego im nie zrobił. Ale też nie przeprosił, nie pokajał się, nie potępił. A niektórzy ujawnianie skandali z udziałem duchownych nazywali atakiem na Kościół. I to jest największy powód utraty zaufania. Źle pojęta solidarność duchownych i traktowanie wiernych jak dzieci, którym można wszystko wmówić — tłumaczy.

Drugi kluczowy powód to według niego nieumiejętność docierania do ludzi, zwłaszcza młodych. — Czasy się zmieniły, podejście do Kościoła się zmieniło, mentalność się zmieniła. Muszą się więc też zmienić sposoby głoszenia Ewangelii i nauki Kościoła. To już się dzieje, wielu księży wykorzystuje media społecznościowe i skutecznie przyciąga ludzi. Ale wielu wciąż tkwi w przekonaniu, że wystarczy w niedziele przeczytać kazanie z pożółkłej ze starości kartki — mówi.

Pora sięgnąć po metody używane przez misjonarzy albo nawet apostołów

Na potrzebę znalezienia nowego języka wskazuje też ks. prof. Mazurkiewicz. Wskazuje przy tym na realia, w jakich działali misjonarze, którzy jechali do ludzi, którzy nie znali chrześcijaństwa.

— Oni musieli poznać tych ludzi, ich kulturę, obyczaje, mentalność. Dziś spora część ludzi w Europie, także w Polsce, jest takim "innym kontynentem". Nastąpiła zmiana cywilizacyjna, zmiana podejścia do moralności, do sfery życia seksualnego. Kościół nie może zmienić swojego nauczania w tych obszarach. Ale musi rozumieć istotę zmian i znaleźć nowy język przekazu — wyjaśnia.

Inny dobry przykład zdaniem ks. Prof. Mazurkiewicza to pierwsi chrześcijanie. — Gdy oni rozpoczynali ewangelizację Imperium Rzymskiego, ludzie posługiwali się w nim językiem greckim koine, dopasowanym do panteistycznego pogaństwa. Apostołowie przejęli ten zrozumiały dla ludzi, choć obcy im kulturowo język i zaczęli w nim opowiadać o Jezusie Chrystusie. W ten sposób koine pogaństwa stała się językiem prawdziwie chrześcijańskim. Dzisiaj powinniśmy nauczyć się języka, którym mówią ludzie, po to, aby dać im szansę na zrozumienie tego, co chcemy im przekazać — mówi.

I dodaje: — Dziś mamy spory dystans między sposobem wyrażania wiary w Kościele a tym, jak faktycznie żyją ludzie. I trzeba znaleźć sposób, by ten dystans niwelować.

Czy Kościół ma szansę odzyskać zaufanie wiernych?

Na inny powód kryzysu zaufania wskazuje o. Wojciech Żmudziński, jezuita, dyrektor Europejskiego Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie. — Nie zawsze potrafimy pokazać, jak wiele dobra dzieje się w Kościele. Powinniśmy się tego uczyć. Mam również nadzieję, że tego typu sondaże zainspirują wiernych świeckich do regularnej ewaluacji pracy swoich duszpasterzy, a nie tylko oceniania tych, którzy dopuścili się karygodnych czynów — komentuje.

Sondaż IBRiS, jak przyznaje, powinien być przedmiotem głębokiej refleksji, bo wyniki nie są tak jednoznaczne, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. — Najbardziej mnie rozczarowała bardzo mała liczba Polaków "zdecydowanie ufających" Kościołowi. Z niemal 30 proc. w 2016 r. pozostało niewiele ponad 7 proc. Wydaje się więc zrozumiałe, że komentarze, jakie pojawiły się w mediach zwracają uwagę jedynie na spadek zaufania do Kościoła na przestrzeni dziewięciu lat. Wyniki sondażu pokazują jednak, że nie jest to spadek po równi pochyłej. Były lata, gdy to zaufanie spadało i lata, w których słupki nieznacznie rosły — mówi.

KsiądzŁukasz Gągólski / PAP
Ksiądz

Jako przykład podaje dane z roku 2020, kiedy poziom zaufania do Kościoła był niższy niż później, w latach 2021-2023. — Drastyczny spadek zaufania do Kościoła odnotowany przez IBRiS w roku 2020 to efekt tego, że w tamtym czasie polscy widzowie zobaczyli trzy filmy: "Kler", "Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego". Również wtedy wpłynęła rekordowa liczba blisko 400 zgłoszeń dotyczących wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby duchowne. Ale w kolejnych latach udało się Kościołowi nieco odbudować swój wizerunek. Wbrew temu, co sugerują niektóre tytuły prasowe i komentarze w mediach społecznościowych, nie jest to więc ciągły spadek zaufania na przestrzeni dziewięciu lat. Zmiany są bardziej złożone. Raz zaufanie wzrasta, a innym razem maleje — mówi.

Ojciec Żmudziński zauważa jednak, że z odzyskiwaniem zaufania Kościół nie radzi sobie najlepiej. — Z tabeli podsumowującej sondaż wyczytałem ciekawe zjawisko. W październiku 2024 roku 24,7 proc. badanych deklarowało obojętność wobec Kościoła. Natomiast w tym roku obojętnych jest zdecydowanie mniej, 17,8 proc. Gdzie podziali się obojętni ludzie sprzed roku. Zasilili liczbę tych, którzy "raczej ufają" i tych, którzy "raczej" lub "zdecydowanie nie ufają". Udało się Kościołowi odbudować zaufanie wobec obojętnych tylko w niewielkim stopniu. Pozostali obojętni stracili je lub nadal patrzą na Kościół obojętnie — mówi.

Jego zdaniem Kościół ma duże szanse, by odzyskać zaufanie wielu wiernych. — Ale z pewnością nie ma powrotu do czasów, gdy zdecydowana większość mu ufała. Podobnego zdania jest ksiądz, który prosił o zachowanie anonimowości. — Na razie nie widzę wśród ogółu księży, a zwłaszcza biskupów, refleksji nad sygnałami ostrzegawczymi. Po opublikowaniu tego badania biskup Artur Ważny napisał, że bije się w piersi. Reszta milczała. Dopóki nie będzie większej pokory, ukrócenia ciągot do jawnego popierania konkretnych partii politycznych i rozmawiania z wiernymi, a nie ciągłego pouczania, to zaufanie nie wzrośnie — mówi.

Czas zejść z balkonów i pójść do ludzi

Innego zdania jest ks. prof. Mazurkiewicz. — Ja jestem optymistą. Warto pamiętać, że kiedy kardynał Wojtyła zostawał papieżem, Kościół w Polsce był w kryzysie. I to wydarzenie wszystko zmieniło. To pokazuje, że czasem wystarczy jedna charyzmatyczna osoba, by odwrócić negatywne tendencje. Czesław Miłosz w jednym ze swoich wierszy napisał, że "lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach".

Zaznacza jednak, że duchowni powinni stać się takimi kamieniami, które zmienią lawinowy spadek zaufania. — Trzeba wykazywać się inicjatywą, zwłaszcza wobec młodych. Oni przeżywają mnóstwo dramatów. I przychodzą, gdy dostają sygnał, że są mile widziani. Jeden z moich kolegów w swojej parafii chodzi po różnych zakamarkach, gdzie siedzą młodzi, piją piwo, palą papierosy. I on ich zaprasza do kościoła, daje im sygnał, że mu na nich zależy — opowiada ks. prof. Mazurkiewicz.

Nie jest to łatwe, bo księża mają sporo obowiązków. — Przez to łatwo przeoczyć, że są ludzie, którym nie po drodze z Kościołem, do których trzeba wyjść. Ale niektórzy, jak wspomniany kolega, to robią, więc się da. Dziś ludzi trzeba szukać, chcieć do nich wyjść — stwierdza.

To samo mówi ks. prof. Robert Nęcek. — Nie ma co się oburzać na wiernych, że się zrazili do kościoła z powodu rozpolitykowania niektórych księży czy skandali obyczajowych, choć tych niegodnych czynów dopuszcza się zdecydowana mniejszość duchownych. Ale stare przysłowie mówi, że łyżka dziegciu może zepsuć całą beczkę miodu. Wystarczy, że wszyscy duchowni będą realizować swoje powołanie we właściwy sposób i nie będzie medialnych doniesień o zgorszeniu. No i za radą papieża Franciszka zejść z balkonów i być bliżej ludzi — mówi wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II.

Onet


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz