Miało być „cięcie” rządu, ale Tusk ma problem. W koalicji trwa cicha wojna
Ogłaszając rekonstrukcję rządu, Donald Tusk zapowiadał, że każdy coś straci. Na razie to jednak tylko opowieści, bo nikt z koalicjantów nie chce się posunąć. Więcej – w koalicji wrze też bój o stanowisko wicepremiera. Zaczął się do niego przymierzać marszałek Szymon Hołownia.
Liderzy koalicji 15 października spotkali się na rozmowach. Z negocjacji ma się wyłonić nowy kształt gabinetu Donalda Tuska. Na razie z narracji „każdy musi z czegoś zrezygnować” niewiele zostało, bo nikt nie chce zrezygnować z niczego. Po pierwszej odsłonie negocjacji już wiemy, że będą one gorące.
Polska 2050 zmieniła zdanie w sprawie wejścia Szymona Hołowni do rządu. Więcej, chce dla niego stanowiska wicepremiera. Domaga się też, by lewica nie tylko oddała stanowisko wiceszefa rządu, ale także przynajmniej dwóch ze swoich czterech ministrów. Lewica w obu sprawach w tej chwili mówi: nie ma takiej możliwości.
Trudne negocjacje w koalicji. Donald Tusk ma problem
Na mocy podpisanej w 2023 roku umowy koalicyjnej między Koalicją Obywatelską, PSL, Polską 2050 a Nową Lewicą stanowisko marszałka Sejmu w połowie kadencji powinno przypaść Włodzimierzowi Czarzastemu. Niby wiadomo to od początku, ale także od samego początku Trzecia Droga (teraz już podzielona, ale jeszcze zaledwie parę dni temu jako jedność) traktowała ten zapis raczej jako punkt negocjacyjny niż twardy warunek trwania koalicji. Od miesięcy politycy PSL i Polski 2050 na pytania o „rotację marszałka” odpowiadali „będzie albo nie będzie, to wszystko wyjdzie w praniu”. Te odpowiedzi były podszyte przekonaniem, że dwa lata w polskiej politycy to bardzo dużo i może lewica po prostu nie przetrwa w formie, która pozwoliłaby się jej awanturować o realizację umowy koalicyjnej.
Od początku zresztą stanowisko wicepremiera dla lewicy budziło w Trzeciej Drodze wiele negatywnych emocji. Mówiąc wprost PSL z Polską 2050 miały taki plan, że jest Tusk, jest jeden wicepremier, czyli Władysław Kosiniak-Kamysz i jest marszałek Sejmu, czyli Szymon Hołownia. I jasne jest, że to są trzy najważniejsze siły w koalicji, a lewica jest trochę na doczepkę do poważnych polityków.
Tyle że klub lewicy może i jest mały, za to już przewodniczący lewicy to polityk, którego nie wolno nie doceniać. Włodzimierz Czarzasty nie z takimi partnerami siadał do politycznych rozgrywek i dla niego ogranie Kosiniaka-Kamysza, a już na pewno Hołowni nie jest specjalnym wyzwaniem. Po pierwsze, uparł się i wywalczył stanowisko wicepremiera dla swojego ministra Krzysztofa Gawkowskiego. Po drugie od początku mówił, że zmiana na stanowisku marszałka nie podlega negocjacjom i nic nie wskazuje, by miały się one zacząć. Po trzecie, w końcu – chociaż od początku miał w koalicji najmniejszą siłę, bo Partia Razem będąc jeszcze częścią klubu lewicy, stawiała się w opozycji do rządu – i tak dostał trzech ministrów konstytucyjnych i jedną ministrę w Kancelarii Premiera. Polska 2050 negocjowała tak skutecznie, że ma tylko dwie ministry i jedną bez teki. No, ale ma marszałka.
Problem w tym, że bez marszałka Polska 2050 przestaje cokolwiek znaczyć. Obie ministry wyjątkowo irytują premiera. A ich resorty są na liście tych, które przymierzane są do połączenia z innymi w ramach rekonstrukcji. Dlatego Polska 2050 chce teraz od lewicy przynajmniej jeden resort dla siebie i stanowisko wicepremiera. Albo dla Szymona Hołowni, który mimo zapowiedzi sprzed kilku tygodni jednak rozważa obecnie wejście do rządu, albo dla Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, szefowej resortu funduszy regionalnych.
– Rozmowy oczywiście trwają. Żadnej pracy i wyzwań się nie boję. Gdyby w ramach rozmów koalicyjnych stanęło na szali: wicepremier dla Polski 2050 lub marszałek Sejmu, to marszałek jest sto razy ważniejszy – przekonywała w RMF FM ministra.
Problem z rekonstrukcją rządu. „Nikt niczego oddawać nie zamierza”
Tyle tylko że w planie Donalda Tuska miałby pojawić się wicepremier ds. gospodarczych, który dowodzi resortami związanymi z państwową kasą i miałby to być Andrzej Domański. Premier nie miał w planach oddawać tego niezwykle istotnego pola politykom z partii koalicyjnych. A już na pewno nie tak niedoświadczonym jak przedstawiciele Polski 2050.
PSL ma czterech ministrów konstytucyjnych i nawet nie próbowało mieć ani jednego w Kancelarii Premiera, bo to po prostu nie ma żadnego znaczenia. Ludowcy odpowiadają natomiast za obronę, tradycyjnie rolnictwo, rozwój i infrastrukturę. Rozwój i infrastruktura miałyby się połączyć po rekonstrukcji i dlatego ludowcy chcą dostać przynajmniej jeszcze jeden resort w zamian. Oczywiście najlepiej z zasobów lewicy.
W kuluarach co prawda słychać, że Włodzimierz Czarzasty jest gotów oddać w ramach gestu dobrej woli jeden resort i jedną ministrę bez teki. Ale wyłącznie, jeśli zachowa wicepremiera i zgodnie z umową przejmie fotel marszałka.
– Nikt niczego nie zamierza oddawać – na pytania o stanowisko lewicy w tych negocjacjach odpowiada ze śmiechem wysoko postawiony przedstawiciel tej formacji w rządzie.
Lewica rzeczywiście w tej chwili ma w sejmie tylko 21 głosów, ale bez tych 21 głosów koalicja nie ma większości. Tak samo, jak bez 32 głosów PSL czy tyluż Polski 2050. Tak zatem koalicja rządząca na razie rozmawia nie tyle o tym, co chce zdziałać do końca swojej kadencji, ile o tym, kto ma zająć jakie stanowisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz