Nagi marszałek Piłsudski oburzył prawicę. Radziszewski dla OKO.press: Przecież to zabawa, 06.12.2025


08 grudnia 2025

Nagi marszałek Piłsudski oburzył prawicę. Radziszewski dla OKO.press: Przecież to zabawa

„To malowanie historii pompatycznej. Piłsudskiemu kutas nie sterczy, koń go nie posuwa, nie ma krzyża w dupie. Jest to po prostu nagi, dobrze zbudowany mężczyzna z dużym przyrodzeniem; ojciec narodu, który prowadzi konia – Kasztankę, którą kochał do końca” – mówi OKO.press Karol Radziszewski, artysta, którego obraz rozgrzał prawicowe media

 „Tego nie da się odzobaczyć” – grzmią prawicowe media po tym, jak dziennikarze Kanału Zero udali się na wystawę w krakowskiej galerii MOCAK i zrecenzowali pracę Karola Radziszewskiego. Na obrazie widać nagiego marszałka Józefa Piłsudskiego z jego ukochaną klaczą Kasztanką. Bohater narodowy przedstawiony „na golasa” to dla prawicy żenująca porno-sztuka, która nie ma żadnej wartości dodanej.

O pracy z historią w sztuce, szczególnie queerowej, rozmawiamy z artystą Karolem Radziszewskim.

Anton Ambroziak, OKO.press: Dlaczego cały czas pokazujesz roznegliżowanego Józefa Piłsudskiego? Według prawicy w ten sposób depczesz i ośmieszasz narodowe mity.

Karol Radziszewski: To już tradycja. Pierwszy raz namalowałem Piłsudskiego bez koszulki i z papieroskiem w dłoni siedem lata temu. Obraz nosił tytuł „Józef Piłsudski podejmuje decyzję o niewpisywaniu penalizacji aktów homoseksualnych do kodeksu karnego w 1932 roku”.

To było w czasach rządów PiS, w momencie głębokiego nacjonalistycznego wzmożenia. Wiedziałem, że z kotylionami i flagami nie poradzę sobie w tradycyjny sposób. Punktem wyjścia były wysiłki lewicy, która konsekwentnie próbowała przypominać socjalistyczną spuściznę ojca narodu.

Ja postanowiłem iść inną drogą. Dzięki temu, że Piłsudski nie przepisał kryminalizacji aktów homoseksualnych z kodeksu karnego zaborców do porządku prawnego II RP, Polska stała się jednym z pierwszych krajów w Europie, które nie karały homoseksualności.

Malując, nie próbowałem ośmieszać Piłsudskiego, tylko znaleźć w polskiej historii coś pozytywnego. Okazuje się, że dla części opinii publicznej wszystko, co jest związane z LGBT, jest podszyte wstydem.

Karol Radziszewski, Józef Piłsudski podejmuje decyzję o niewpisywaniu penalizacji aktów homoseksualnych do kodeksu karnego w 1932 roku, 2018, akryl na płótnie, 100x180 cm, dzięki uprzejmości galerii BWA Warszawa

Uparcie nie odpuszczasz tej postaci. Dlaczego?

Patrząc na narodowe szaleństwo, całą otoczkę wokół marszy na 11 listopada, zainteresowała mnie sama zabawa wizerunkiem herosa. Robiłem np. wersję Piłsudskiego bazującą na “Odpoczywającym Marsie” Velázqueza. To przedstawienie boga wojny, który jest nagi i odpoczywa. Czuję, że te różne przedstawienia pozwalają jakoś ożywić tę historyczną postać. A dowodem, że to działa na wielu wymiarach, jest to, że jedną z grafik kupiło na aukcji Muzeum Piłsudskiego.

Na obrazie w galerii MOCAK, wokół którego aferę rozpętał Kanał Zero, zupełnie nagi Piłsudski stoi na trawie u boku Kasztanki, swojej ukochanej klaczy.

To malowanie historii pompatycznej: obraz jest duży, jest chlapanie po płótnie, są konie, referencja do Kossaka, czyli wszystkiego, co polskie. Piłsudskiemu kutas nie sterczy, koń go nie posuwa, nie ma krzyża w dupie. Jest to po prostu nagi, dobrze zbudowany mężczyzna z dużym przyrodzeniem; ojciec narodu, który prowadzi konia – Kasztankę, którą kochał do końca.

To nie jest dla mnie historia wzruszająca, to przedstawienie ma dawać do myślenia. A forma jest intensywna w kolorach i estetyce, bo ja tak po prostu maluję. Tak samo pokazuję pedałów i lesby, czy osoby trans, które są w moim cyklu Poczet.

Karol Radziszewski, Kasztanka z Marszałkiem, 2024, akryl na płótnie, 170x120 cm, dzięki uprzejmości galerii BWA Warszawa
Karol Radziszewski, Kasztanka z Marszałkiem, 2024, akryl na płótnie, 170x120 cm, dzięki uprzejmości galerii BWA Warszawa

Dla prawicy, szczególnie dla mężczyzn, samo przedstawienie prącia jest totalnym triggerem. Goła kobieta w muzeum czy na reklamie jest spoko – neutralna, piękna, estetyczna. Ale koleś? O nie, to nie wypada, bo ośmiesza czy umniejsza. To jest po prostu patriarchat – myślisz, że to już się przewaliło, ale jednak nie.

Wcześniej rozmontowywałeś też inne narodowe mity, np. na wystawie poświęconej Karolowi Szymanowskiemu umieściłeś w gejowskim kontekście homofobiczną i zamkniętą społeczność górali.

Tamta wystawa opierała się na biografii drugiego po Chopinie najważniejszego polskiego kompozytora. Szymanowski był rozpoznawany także dlatego, że na początku XX wieku, podobnie jak Strawinski, wprowadzał motywy ludowe do muzyki klasycznej. I odwoływał się właśnie do kultury Podhala – jego rytmów, ale też kostiumów.

W swoich listach Szymanowski wspominał o romansach z młodymi góralami, choć to chyba za duże słowo – dziś mówilibyśmy raczej o „hook-upach”, jednorazowych przygodach seksualnych. W dawnych czasach nikt się nie deklarował, czy jest homo, czy hetero, po prostu czasem coś się wydarzało między ludźmi i tyle. To było jedną z inspiracji, żeby pokazać tych górali w inny sposób. A drugą była kultura ludowa, w której mężczyźni tańczą w obcisłych spodniach, skaczą nad ogniskiem, są we wspólnotach tylko męskich. Szymanowski wziął motyw Harnasi i przeniósł go do baletu. To była zmiana myślenia o baletmistrzu.

Podobnie jak w przypadku Piłsudskiego, moje prace są wyprowadzone z dokumentów, faktów, a ja tylko nadaję im współczesną, kolorową formę, z którą ludzie muszą się skonfrontować. Gdy czytamy w 800-stronicowej biografii Szymanowskiego, że wspominał o relacjach z góralami, to jest to ciekawe, ale to tylko pikantny szczegół w morzu faktów. A gdy widzisz obraz, nie da się go odzobaczyć.

Na tym polega dla mnie potęga sztuki, szczególnie malarstwa, czyli techniki burżuazyjnej, a jednocześnie najbardziej lubianej. Możesz zrobić jeden obraz, który zawiśnie nie tylko w galerii, ale w reprodukcji trafi do mediów społecznościowych – i będzie w stanie zainfekować zbiorową wyobraźnię w inny sposób niż tekst.

Pojawiają się zarzuty, że doklejanie postaciom historycznym współczesnych łatek geja czy lesbijki, jest ahistoryczne, na siłę.

Gdy mówię o przeszłości, konsekwentnie używam słowa „nieheteronormatywność”. Ludzie upraszczają, mówiąc, że kiedyś też byli “geje”. Staram się to wyłapywać i poprawiać, bo na przykład w kontekście kabaretu i przebieranek z XVIII wieku, uprawnione jest mówienie o “transwestytach” jako ówczesnej autodefinicji.

Jest jednak w społeczności LGBT+ silna pokusa zbudowania swojego kanonu, uprawomocnienia siebie w historii.

Wybieranie ikon, co do których nie mamy pewności, czy byli queerowi, jest dla mnie ciekawą operacją. Najlepszym przykładem jest Chopin. Jeszcze go nie malowałem, ale będę – zapraszam do oglądania pod koniec roku.

Na kanwie konkursu Chopinowskiego?

I filmu, w którym ten aspekt jest zupełnie wymazany. Tu nie chodzi o fantazje, czy potencjalność tego, że Chopin był gejem. Tu chodzi o skonfrontowanie się z tym, jaką wersję historii przyjmujemy jako pewnik. Moglibyśmy przecież na podstawie listów opowiadać, że Chopin, gdy był młodszy, miał kontakty seksualne z mężczyznami. Moglibyśmy też snuć opowieść o tym, że jego partnerka George Sand była lesbijką i mieli białe małżeństwo. A co robimy? Mówimy, że gdy Chopin miał kilkanaście lat, napisał list miłosny do jakiejś laski, więc w sumie musiał być hetero. Że nie mamy dowodu na seks penetracyjny z mężczyzną, więc po co drążyć? Dla mnie to fascynujące, jak lubimy opowiadać sobie historie dotyczące seksualności i relacji.

Budowanie kanonu, o którym mówiłeś, nie jest tylko zabawą, ma wymiar użyteczny. Gdybym jako nastolatek w Białymstoku lat 90. słuchał na lekcjach, że co drugi polski pisarz, kompozytor czy artysta był queerowy, że ludzie tacy jak ja tworzyli zrąb kultury, to naprawdę lepiej bym się czuł. Może szybciej bym się wyoutował, może poczułbym się swobodniej ze sobą.

I dlatego zająłeś się historia?

Od dziecka słyszałem, że tego – znaczy LGBT+ – nie było, że to przyszło do nas z Zachodu. To bycie zagranicznym agentem we własnym kraju, w swojej społeczności to był taki strasznie wkurzający bullshit, który nie ułatwiał budowania relacji ze swoją tożsamością.

Coś cię jeszcze zaskakuje w pracy z queerowymi archiwami?

Cały czas! Zaskakuje mnie, że czasem znajduję jedno zdanie, które jest dla mnie punktem wyjścia do wystawy spekulacyjnej, a dwa lata później ktoś wydaje dwie książki po 400 stron o queerowej biografii danej postaci. To relatywnie nowa rzecz w Polsce, ale mam poczucie, że odkrywanie naszej historii pączkuje. Im więcej osób zaczyna to robić, tym pełniejszy jest obraz. Wiemy już tyle, że niedługo trzeba będzie przepisać podręczniki.

Mówisz poważnie?

Niektórych faktów już nie da się odkręcić. Najlepszym przykładem jest Konopnicka, co do której nikt już nie idzie w zaparte, że skoro miała męża i dzieci, to przez ponad dwie dekady nie towarzyszyła jej Maria Dulębianka. Fajnie, żeby częścią naszej historii była opowieść o tym, że co prawda założyła rodzinę, ale żyła też z kobietą, podróżowała z nią i to z nią została pochowana.

Biografie mają największą siłę, gdy idą jako część kanonu, a nie egzotyczny dodatek.

A jaka jest twoja rola?

Nie jestem osobą, która będzie układać podręczniki i niuansować. Ja mam pierdolnąć, żeby ktoś mógł się zastanowić. Artysta operuje wyrazistością i przekracza, a nie edukuje.

TV Republika oburzała się też twoją pracą „Fag Fighters” o pedalskim gangu w różowych kominiarkach. Co zabawne, w sieci można znaleźć komentarze, które rymują się z opisem pracy – że to widmo homoseksualizmu nawiedzające konserwatywną kulturę.

Tę pracę stworzyłem w 2007 roku, tuż po moim coming oucie. Chodziło o mocną prowokację, skupienie się na kulturze dresiarzy i pokazanie queerowej zemsty na toksycznej męskości. Zemsty, bo żyjąc w Białymstoku, a potem Warszawie, czułem się ciągle zagrożony. Nie zliczę, ile razy byłem zwyzywany w sklepach, autobusach, na ulicy. Ten lęk był z tyłu głowy, a homofobia zatruła mnie na wiele lat.

Ten mockument powstał z dwóch stereotypów dotyczących pedałów. Z jednej strony są przegięci – stąd różowe kominiarki. A mimo że przegięci i nie do końca męscy, to i tak męskości zagrażają, bo zgwałcą twojego syna, brata, męża, wujka, dziadka. I tak powstała seria prac dokumentująca Fag Fightersów.

Mam też do niej prolog jak z komiksów o Supermanie czy Batmanie, który wyjaśnia, jak powstała dana tożsamość.

Pierwsze kominiarki ręcznie uszyła moja babcia, która była zagorzałą fanką Radia Maryja.

Gdy przyniosłem jej czarną kominiarkę terrorystyczną kupioną w 2006 roku na bazarze i poprosiłem, żeby zrobiła takie same tylko różowe, zapytała, czy to na jakieś przedstawienie. Odpowiedziałem: „Nie babciu, to dla takiego gangu chłopaków, którzy gwałcą i porywają na ulicach”. A ona stała i się śmiała.

Myślałem, że ten projekt jest zamknięty, ale teraz cieszy się największym powodzeniem. W styczniu 2026 otworzy się moja wystawia w Moderna Museet w Stockholmie, gdzie Fag Fightersi będą głównym motywem otwarcia.

Bo wszyscy szukają queerowej odpowiedzi na agendę skrajnej prawicy?

Myślę, że ludzie chcą prostych symboli. Gdy widzisz agresywnych kolesi w różowych maskach, już nic nie musisz dopowiadać. Trochę się śmiejesz, a trochę boisz.

Masz jednak rację, że ruchy prawicowe są wszędzie, homofobia i transfobia niestety są na wznoszącej, dlatego różne wariacje mojej pracy tak dobrze rezonują.

Zauważ, że w Polsce po latach rządów PiS odzyskaliśmy instytucje kultury. Przez ostatnie lata większość swoich prac pokazywałem za granicą. W 2025 roku wróciłem do kraju. Moje prace wisiały w Zamku Cesarskim w Poznaniu, Zamku Królewskim w Warszawie. Praca z Fag Fightersami będzie częścią dziedzictwa narodowego, bo do kolekcji włączyło ją Muzeum Narodowe w Warszawie. Nie będzie można jej wymazać czy usunąć, co najwyżej schować w piwnicy.

To wszystko mi pokazuje, że w zasadzie jestem już weteranem. Jest tyle wspaniałych młodych queerowych osób, które zmieniają dziś scenę artystyczną. Oni robią to, co ja 20 lat temu – eksperymentują, prowokują, zadają niewygodne pytania. A ja mam moment, o którym marzyłem. Moje prace wiszą w muzeach, zmieniając na zawsze polską kulturę i przepisując kanon.

Skąd więc oburzenie na to, co robisz?

Przecież to jest zabawa. My się bawimy kulturą. A ludzie, którzy podchodzą do tego z powagą, stają się śmieszni. Panowie z prawicowych mediów, którzy w garniturach i z nadąsanymi minami stają obok obrazu Piłsudskiego, sami stają się memami.

Jak miałem 20 lat, mama płakała mi w słuchawkę, że przeczytała na głównej stronie Onetu, że tak nienawidzą tu gejów, że mnie zabiją. Kiedyś mnie to ruszało, teraz – nie za bardzo.

W social mediach każdy szuka kawałka uwagi. Nie chcę się w to angażować. Chętnie porozmawiam z OKO.press, bo was szanuję i czytam, ale z nikim więcej nie będę dyskutował. Ich zresztą nie interesuje ani rozmowa, ani moje komentarze. Oni chcą, żeby mignęła im przez 30 sekund moja gęba i żeby się klikało.

Nie dajmy się na to nabierać.

Karol Radziszewski, Odpoczywający Mars, 2022, akryl na płótnie, 170x120 cm, dzięki uprzejmości galerii BWA Warszawa
Karol Radziszewski, Odpoczywający Mars, 2022, akryl na płótnie, 170x120 cm, dzięki uprzejmości galerii BWA Warszawa

Karol Radziszewski – twórca filmów, fotografii, instalacji, autor projektów interdyscyplinarnych. Urodził się w 1980 roku w Białymstoku. Absolwent Wydziału Malarstwa warszawskiej ASP. Jest również wydawcą magazynów, książek, tworzy projekty modowe i kuratorskie. Wydawca i redaktor naczelny magazynu „DIK Fagazine”, założyciel Queer Archives Institue. Laureat Paszportu Polityki (2009).

OKO press


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz