"Stan Wyjątkowy". Hołownia prowokuje Tuska. Wrogowie Morawieckiego zwierają szyki. Kaczyński diagnozuje alkoholizm
28 września 2025
Przed tym posiedzeniem Sejmu Donald Tusk czuł, że będą problemy z koalicjantami. Jeszcze przed głosowaniami miał grozić ministrom partii koalicyjnych dymisjami, gdyby którykolwiek z nich poparł prezydencki projekt dotyczący CPK.
To dlatego, że rząd ma własny projekt w tej sprawie i traktuje projekt prezydenta jako sypanie piachu w tryby. Przestrogi Tuska miały ograniczony skutek — co prawda żaden członek rządu projektu Nawrockiego nie poparł, ale zagłosowali za nim marszałek Sejmu Szymon Hołownia i ośmioro innych posłów Polski 2050, zaś 12 posłów tego ugrupowania wstrzymało się od głosu, także pomagając projektowi Nawrockiego. Sam Karol Nawrocki, jak i politycy PiS nie kryli radości.
Naturalne więc, że Tusk był wściekły: "Nie akceptuję takiego głosowania posłów. I nie dlatego, że jest to projekt prezydencki, chociaż to powinno być oczywiste dla każdego, począwszy od marszałka Hołowni, że próba rządzenia poprzez projekty ustaw prezydenckich i równocześnie wetowanie [przez Nawrockiego] wszystkiego, co przyjmuje rząd, jest jawnym pogwałceniem tego, co mówi konstytucja o tym, jak ma wyglądać ustrój w Polsce — mówił Donald Tusk po sejmowych głosowaniach. "Jest mi przykro, że marszałek Hołownia i tak duża grupa posłów z jego ugrupowania też stanęła w tej kwestii po stronie prezydenta Nawrockiego, bo to bardzo źle wróży na przyszłość".
Hołownia oddaje partię Pełczyńskiej-Nałęcz. Tusk tego nie polubi
O co gra Hołownia i jego najbliżsi ludzie? To dość proste — o własną pozycję w koalicji.
Jeśli dla Tuska niewystarczającym sygnałem ostrzegawczym były spotkania Hołowni z Kaczyńskim, to teraz dostał od szefostwa Polski 2050 kolejne ostrzeżenie.
Na razie w sumie to ostrzeżenie bez większych praktycznych kosztów, bo głosowanie za CPK Nawrockiego oznacza tylko tyle, że projekt nie został wyrzucony do kosza, tylko Sejm dalej się będzie nim zajmował. Hołownia niezbyt subtelnie pokazuje, że to czy projekt Nawrockiego zostanie ostatecznie uchwalony, czy nie, zależy od tego, czy Tusk politycznie dopieści Polskę 2050. Tak zresztą może być z kolejnymi projektami prezydenta i PiS — co grozi paraliżem koalicji.
Teoretycznie Hołownia nie walczy już o posadę marszałka Sejmu. Choć miesiącami przebąkiwał, że chce — wbrew umowie koalicyjnej — pozostać marszałkiem i nie jest zainteresowany innym stanowiskiem, to teraz nagle zmienił zdanie. "Cała Rada Krajowa Polski 2050 jednogłośnie rekomenduje, prosi po prostu marszałka Szymona Hołownię, żeby zechciał być wicemarszałkiem" — mówiła zastępczyni partyjna Hołowni i jego zauszniczka Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. "Marszałek się zgadza" — dodała, by dać nam poczucie happy endu.
Nie przywiązywalibyśmy się do tych deklaracji. Kluczowe jest nie to, że Hołownia ogłasza, że jest gotów oddać fotel marszałka szefowi Lewicy Włodzimierzowi Czarzastemu, co zostało ustalone dwa lata temu, po wyborach parlamentarnych w 2023 r. Kluczowe jest to, że żąda w zamian stanowiska wicepremiera dla ministry od funduszy europejskich Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz.
Hołownia doskonale wie, że Tusk nie cierpi Pełczyńskiej-Nałęcz i zrobi wszystko, żeby nie została wicepremierką.
Jest jeszcze jeden element, który wywołuje niepewność w koalicji — Hołownia niespodziewanie ogłosił, że nie będzie się ubiegał o stanowisko lidera Polski 2050.
"Doszedłem do wniosku, że to jest ten moment, ta chwila, dwa lata przed wyborami. Bardzo lubię szukać ludzi silniejszych i mądrzejszych od siebie — mówił w sobotę. I zaklinał rzeczywistość albo po prostu żartował: "Mam nadzieję, że moi koledzy i koleżanki wyłonią lidera, który w odpowiedzialny i sprawny sposób poprowadzi Polskę 2050 do zwycięstwa w 2027 r.".
Rezygnacja Hołowni także ruch obliczony na wzmocnienie Pełczyńskiej-Nałęcz. Tylko jej Hołownia ufa na tyle, by oddać szefostwo partii. Byłoby to dodatkowe wzmocnienie Pełczyńskiej-Nałęcz w relacjach z Tuskiem — i duży ból głowy dla premiera, który musiałby ją wzmocnić w rządzie i dołączyć do grona liderów.
Słyszymy plotki, że Hołownia może wycofać się z polityki i z Sejmu bardzo szybko
Powiedzmy to sobie wprost — dni Polski 2050 są policzone. A Tuska czekają teraz ciągłe turbulencje z Hołownią i jego ludźmi. Na dłuższą metę nie jest jednak możliwe, żeby Hołownia pod rękę z Pełczyńską-Nałęcz szantażowali premiera.
Bardziej prawdopodobne jest to, że Tusk zdecyduje się podzielić Polskę 2050, przejmując jej lojalnych wobec rządu posłów, a resztę wyrzucając z koalicji.
Z jednej strony wraz z Hołownią głosowało jedynie ośmioro innych posłów Polski 2050. Jednak — jak wspomnieliśmy — Tusk wpłynął na wynik głosowania w klubie Polski 2050, bo zagroził politykom tej partii, zasiadającym w rządzie, że ich wyrzuci, jeśli zagłosują za projektem Nawrockiego. W tym sensie grupa buntowników wiernych Hołowni może być liczniejsza, niż wskazują na to wyniki głosowania nad CPK Nawrockiego.
Tusk zresztą przewidywał już w wakacje, że na jesieni koalicję czeka kryzys związany z wymianą marszałka i wybujałymi ambicjami Hołowni oraz Pełczyńskiej-Nałęcz. Miał więc wystarczająco dużo czasu, żeby się na takie rozwiązanie przygotować.
Jest tajemnicą poliszynela, że Hołownia ma marny kontakt z większością swego klubu, a Pełczyńska-Nałęcz — która nie jest nawet posłanką — jest w partii nielubiana. Jeśli dojdzie do próby sił, to Tusk ma szanse przejąć większość posłów Polski 2050 i w ten sposób zakończyć polityczną karierę duetu Hołownia—Pełczyńska-Nałęcz.
Wystarczy spojrzeć na sondaże: alians z Koalicją Obywatelską daje parlamentarzystom Polski 2050 szansę na dalszą karierę w polityce, zaś trwanie Hołowni i Pełczyńskiej to prosty kurs na katastrofę przy kolejnych wyborach — jeśli w ogóle Polska 2050 będzie w stanie wystawić do nich listy, co wcale nie jest pewne. Zresztą sam Hołownia nie przesądza, że będzie kandydował w kolejnych wyborach, a słyszymy plotki, że może wycofać się z polityki i z Sejmu bardzo szybko.
Wojna w koalicji niosłaby za sobą ryzyka — w razie rozłamu w Polsce 2050, koalicja może stracić większość. W tej chwili koalicja liczy 240 posłów, a minimalna większość to 231 posłów. Klub Polski 2050 liczy 30 posłów.
Na razie Tusk przygotowuje protezę — chce na nowo aktywować Senat. W drugiej kadencji rządów PiS kontrolowany przez opozycję Senat starał się rzucać kłody pod nogi Kaczyńskiemu. Tym razem Tusk chce, żeby senatorowie korygowali ustawy, które wyjdą z Sejmu, gdzie wsparcie Polski 2050 jest niepewne. W mijającym tygodniu spotkał się w tej sprawie z klubem senatorów Koalicji Obywatelskiej.
Zjazd zjednoczeniowy wrogów Mateusza Morawieckiego wewnątrz PiS
Ale nie tylko w obozie władzy trzeszczy. Pisowcy widzą się już w rządzie najpóźniej za dwa lata, więc zawczasu wzięli się za łby. Mateusz Morawiecki walczy o to, aby ponownie zostać premierem, co doprowadziło do konsolidacji jego wrogów w PiS.
Zdecydowany opór chcą mu postawić trzy zjednoczone frakcje partyjnych młokosów — jeśli jakikolwiek pisowiec w ogóle kiedykolwiek był młokosem. Ich twarzami są świeżo upieczeni wiceprezesi PiS Przemysław Czarnek, Patryk Jaki oraz Tobiasz Bocheński — to dość egzotyczna koalicja, którą łączy jedynie nienawiść do Morawieckiego. Panowie postanowili zrobić zbiorowy coming out i wrzucili do sieci swe wspólne zdjęcie z Jackiem Sasinem — zaprzysięgłym wrogiem Morawieckiego jeszcze z czasów rządów PiS.
Sasin ma za złe Morawieckiemu, że próbował go wrobić w odpowiedzialność za straty wywołane przygotowaniami do tzw. wyborów kopertowych w pandemii — choć odpowiedzialność ponosił sam Morawiecki, dostał za to zresztą zarzuty prokuratorskie po zmianie władzy.
Ale wróćmy do trzech amigos. Zmobilizowało ich do zawarcia sojuszu polityczne zmartwychwstanie Mateusza Morawieckiego. Były premier został przez Kaczyńskiego odstawiony na boczny tor po przegranej kampanii — prezes zablokował jego start w wyborach prezydenckich. Uznał, że, po pierwsze, Morawiecki jest twarzą błędów i skandali rządów PiS, a po drugie, że kampanię wykorzysta do przejęcia partii.
Mechanizm w PiS jest stary jak sama partia: żeby kogoś osłabić, kwestionuje się jego lojalność wobec prezesa. Ale Morawiecki potrafi czekać i się nie zraża. Zapunktował u Kaczyńskiego, gdy wybrał się na "piwo z Mentzenem".
Bronił tam dobrego prezesowskiego imienia w konfrontacji z liderem Konfederacji, który wcześniej obwołał Kaczyńskiego politycznym gangsterem. Kaczyński przywrócił Morawieckiego do łask, co Morawiecki momentalnie wykorzystał do próby odbudowy pozycji wewnątrz partii. I już szykuje się do ponownego premierostwa — służą temu choćby wywiady w prawicowych mediach, w których Morawiecki wspomina swą ciężką pracę dla Polski.
Młodzi wiceprezesi PiS — najstarszy w tym gronie Czarnek ma 48 lat — nie chcą o tym słyszeć. Samo istnienie aliansu jest sygnałem, że wielu w partii nie zamierza biernie czekać na kolejne posunięcia Morawieckiego.
Były premier ma jednak wciąż swych ludzi, a wspierają go m.in. Ryszard Terlecki, Piotr Gliński czy Daniel Obajtek.
Wśród stronników Morawieckiego reakcje na sojusz wrogów Mateusza są spokojne, żeby nie powiedzieć ironiczne. Drwią, że sama publikacja zdjęcia to dowód na ich strach przed Morawieckim. "Żadna osoba z tego zdjęcia nie będzie decydować o tym, kto zostanie premierem" — przekonuje polityk z jego otoczenia. Ostateczne słowo ma przecież należeć do Kaczyńskiego.
Kaczyński szczuje na siebie pisowskie frakcje
Najciekawsze jest wsparcie, jakie wrogowie Morawieckiego dostają od zakonu PC. Na spotkania trzech amigos czasami wpada bowiem Mariusz Błaszczak. Dla wszystkich chyba jest jasne, że to wyraźny sygnał, że prezes wie o wszystkim i się nie sprzeciwia. Ale to nic nowego w wydaniu prezesa — już za rządów PiS nieformalnie patronował spotkaniom wrogów premiera, które wówczas organizował Sasin, a bywała na nich m.in. Beata Szydło.
To zresztą wówczas było dość zabawne. Najpierw Kaczyński groził spiskowcom: "Gdyby taka grupa miała takie cele [obalenie Morawieckiego — przyp. SW], to musiałaby mieć na celu jeszcze jedno odwołanie. To znaczy mnie. Z tego względu, że do tej pory było tak, że jednak bez mojej zgody premiera by się nie dało odwołać. Krótko mówiąc — takiej zgody nie ma. To są wymysły".
Ale zaraz potem oświadczył: "Te opowieści, że nie wiedziałem o spotkaniach rzekomej grupy spiskowców, a dziś zmywam im za to głowę, to całkowita nieprawda. Sam byłem inicjatorem tych spotkań. Bez fajerwerków: coś tam jedzą, coś tam piją, rozmawiają — głównie o sytuacji związanej z partią. To w dużej mierze ludzie, którzy mają duży staż partyjny. Trzeba ich czasem uspokajać. To nie tyle bunt, co niepokój w partii. Chodzi o to, że otoczenie premiera to często stosunkowo młodzi ludzie, a młodość ma to do siebie, że cechują ją zachowania, które mogą czasem razić starszych, także w partii. Ale takie jest życie. Na pewno jednak młodzi powinni przyjąć samoograniczenia, a zdarza się, że nie przyjmują i to jest bolesne dla wielu ludzi. Nie mówię o sobie, ale powoduje to czasem oburzenie w partii, co dobrze rozumiem. Moją rolą jest zaprowadzić porządek. Staram się to robić — z tego powodu zwoływane są te spotkania". No więc prezes nie wiedział i wiedział jednocześnie — Kaczyński uwielbia szczuć na siebie pisowskie frakcje, bo wtedy czuje, że nikt mu nie zagraża.
Znów wróćmy do amigos, którzy nienawidzą Morawieckiego. Panowie, z dobrego serca przestrzegamy — na nienawiści do pisowca nic trwałego się nie da zbudować, o czym właśnie przekonuje się Tusk. Swoją drogą chcielibyśmy zobaczyć, jak weźmiecie się za łby, jeśli Kaczyński urządzi casting na premiera w waszych frakcjach.
A wszak każdy z fotografii ma takie ambicje. Tobiasz Bocheński — pupil prezesa, coraz częściej wskazywany jako potencjalny premier. Przemysław Czarnek — gwiazda twardego elektoratu, liczy, że będzie szefem koalicyjnego rządu z Konfederacją. Patryk Jaki — chwalony ostatnio przez Kaczyńskiego za pomysły na nową formułę obecności w UE, czyli wypisanie się Polski z części obszarów integracji.
I jeszcze Błaszczak — on także ma ambicje premierowskie. Panowie mają więc na razie pomysł jedynie na to, żeby zablokować Morawieckiego — a potem niech się dzieje wola prezesa. Bo prezes wie najlepiej.
Kaczyński walczy z alkoholizmem wśród kobiet. Bo mogą wypić mniej
Prezes wie nawet, rzecz jasna, jak walczyć z alkoholizmem. Kaczyński zadeklarował, że osobiście popiera projekt Lewicy, która domaga się m.in. wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu nocą. "Bardzo często jestem, późną nocą nawet, na ulicach Warszawy. Skądś wracam i widzę, jak w tych miejscach, gdzie można kupić alkohol, stoją ludzie i czekają. To są w ogromnej większości ludzie młodzi, często, niestety, także panie" — argumentował.
Jako wybitny terapeuta Kaczyński oznajmił również, że facet może chlać 20 lat, zanim się uzależni, a kobieta ledwie dwa lata. Myśl ta światła sytuuje się swą głębią gdzieś niedaleko innej alkoteorii prezesa, wedle której młode kobiety nie rodzą dzieci, bo są zajęte dawaniem w szyję.
Zawsze nas intrygowały takie teorie prezesa, które ewidentnie mają swe źródła w jego skomplikowanej biografii. Zaś co do prezesowskiego picia, to możemy państwu zdradzić, że Kaczyński lubi wódkę, a najbardziej to lubi jeść do niej baby i kiszki ziemniaczane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz