Tomasz Lis – Nie pokochałem Trumpa. Czyli gołębie i zwycięzcy, 21.10.2025

 

Postępowy świat robi to, co lubi najbardziej i umie najlepiej: oburza się. Oto do pokoju w Gazie doprowadzili panowie Trump i Netanyahu. Jak słyszymy, jeden jest faszystą (w zasadzie obaj nimi są), a drugi zbrodniarzem. Ok, tylko postępowcy i zwykli durnie mogli wpaść na pomysł, że faszystą jest dziadek Żydów, który ratuje Żydów, a zbrodniarzem gość, który broni żydowskiego narodu przed tymi, którzy chcą go unicestwić. Jest to równie idiotyczne jak twierdzenie Putina, że faszystą jest Żyd Zełenski.

Oczywiście cały ból głowy postępowców wynika z dwóch powodów. Po pierwsze, nie po to domagali się pokoju, żeby doprowadzili do niego ci dwaj. Po drugie, od początku chcieli, żeby Hamas był górą, a Izrael i Żydzi dostali w tyłek. 7 X dostali, propagandowo dostali, ale antysemitom to jednak mało. Mieli Żydów rzucić na kolana, a tu dalej nic.

Nigdy nie byłem i nigdy nie będę fanem Donalda Trumpa, ale gratulacje za pokój w Gazie należą mu się jak psu buda. Nigdy nie byłem wielkim fanem Benjamina Netanyahu, za bardzo przypomina pod względem niektórych inklinacji Kaczyńskiego czy Orbána, ale zbyt dużo wiem o historii Izraela, by nie mieć wątpliwości, że historia uzna go za izraelskiego Churchilla, który w kluczowym momencie potrafił obronić państwo i naród. Będzie więc uchodził za najwybitniejszego izraelskiego przywódcę, może poza twórcą państwa, Davidem Ben Gurionem.

Przy okazji ośmielę się postawić wybitnie zamaszystą tezę. Jeśli jakikolwiek izraelski przywódca doprowadzi do zawarcia na Bliskim Wschodzie trwałego pokoju (jeśli cokolwiek w tym regionie może być trwałe), to właśnie on. Nacjonalista, jastrząb, twardogłowy. Co więcej, nie byłoby to nic dziwnego.

Zawierać pokój mogą w imieniu Izraela tylko politycy, którzy wcześniej udowodnili narodowi, że z Arabami, a szczególnie z Palestyńczykami, się nie patyczkują. Tylko oni, przynajmniej w pierwszym momencie, nie są oskarżani przez Żydów o zdradę.

W Jerozolimie kupiłem kiedyś dwa piękne zdjęcia, oba zrobione na początku czerwca 1967 roku w czasie wojny sześciodniowej, w czasie której Izrael zlał tyłki symultanicznie Egiptowi, Jordanii i Syrii. Pierwszym zabierając półwysep Synaj, drugim Zachodni Brzeg Jordanu i Wschodnią Jerozolimę, a trzecim Wzgórza Golan.

Na pierwszym zdjęciu widać trzech izraelskich żołnierzy, którzy stoją pod Ścianą Płaczu. Wszystko prawie dwa tysiące lat po wygnaniu Żydów z ich ziemi. Wzruszające. Na drugim widać idących ramię w ramię uliczką starej Jerozolimy trzech izraelskich wybitnych dowódców. Pierwszy to minister obrony, jednooki Mosze Dajan (snajper trafił kiedyś w trzymaną przez niego lornetkę). Drugi to szef sztabu, Icchak Rabin, trzeci to słynny generał Uzi Narkis.

To Dajan uznawany był za architekta wielkiego wojennego zwycięstwa z 1967 roku. Wszyscy wiedzieli, że to twardziel. Ale dekadę później to właśnie on, razem z pochodzącym z Polski, byłym żołnierzem armii Andersa, Menachemem Beginem, doprowadził do zawarcia w Camp David w Ameryce pokoju z Egiptem. Nie byłoby pokoju bez odwagi i Begina, i prezydenta Egiptu, Sadata. Ten ostatni za zawarcie pokoju z Izraelem zginął w zamachu z rąk islamskich ekstremistów.

Drugi człowiek ze zdjęcia, generał Icchak Rabin, już jako premier doprowadził w 1993 do zawarcia porozumienia z Palestyńczykami i Organizacją Wyzwolenia Palestyny Jasira Arafata. Dokładnie wtedy w siedzibie ministerstwa obrony Izraela (Rabin był i premierem, i ministrem obrony) przeprowadziłem z nim długi wywiad. Załatwiłem go w tempie ekspresowym, bo – jak powiedział mi ówczesny ambasador Izraela w Warszawie – premier był pod wielkim wrażeniem tego, jak polskie władze zorganizowały w Warszawie obchody 50. rocznicy powstania w getcie.

Rabin był byłym wojskowym. Inaczej niż większość polityków, nie zabiegał o sympatię i nie uwodził. Żadnego small talk. Od razu do rzeczy. Kilka lat wcześniej, w czasie pierwszej tzw. intifady, to Rabin powiedział, że Palestyńczykom, którzy rzucają kamieniami w izraelskich żołnierzy, trzeba łamać kości. I łamano. Nie było miękkiej gry.

Tylko ktoś taki mógł lata później podjąć odważną decyzję o pokoju z Palestyńczykami. Ale to dalej nie był gołąbek pokoju. Dokładnie pamiętam, jak w odpowiedzi na moje pytanie o przyszłość Jerozolimy, swym chropowatym głosem powiedział mi: „Jerozolima nigdy nie będzie podzielona, bo to serce i duch Izraela”.

Siedem lat później inny izraelski premier, też generał, zaproponował jednak oddanie Palestyńczykom 96 procent Zachodniego Brzegu Jordanu i połowy Jerozolimy, co lider OWP, Arafat, z obawy, że zostanie uznany za zdrajcę, odrzucił. Nie miał odwagi, którą wcześniej miał Sadat i którą miał Rabin, zastrzelony w zamachu przez izraelskiego ekstremistę, jak wcześniej Sadat przez egipskiego.

Pokój na Bliskim Wschodzie wymaga jednocześnie i wielkiej wyobraźni, i wielkiej odwagi. Churchillowskiej odwagi, rzekłbym.

Należy tu dodać, że decyzję o wycofaniu Izraela z Gazy i likwidacji tamtejszych osiedli żydowskich podjął ultrajastrząb, premier Izraela, a wcześniej oczywiście też generał Ariel Sharon. Można dyskutować, czy decyzja była rozsądna. Może bez niej nie byłoby 7 października 2023, ale na pewno była odważna. I na pewno podjął ją polityk, który wcześniej dał niezliczone dowody, że Arabom nie odpuszcza. Tylko takiemu Izraelczycy mogli wybaczyć. I zaufać.

Tuż po wspomnianym wyżej wywiadzie z premierem Rabinem rozmawiałem w Jerycho z szefem opozycyjnego Likudu, Benjaminem Netanyahu. Był wściekły na Rabina. Mówił, że Oslo to pułapka, niby pokój, który Arabowie wykorzystają przeciw Izraelowi.

Mówił to człowiek, który stracił brata, izraelskiego komandosa, którego zabili palestyńscy terroryści. To człowiek noszący blizny, urazy i chowający traumy. Jednocześnie człowiek, który pokazał Izraelczykom, jak twardy jest i potrafi być. Jeśli więc ktokolwiek doprowadzi do pokoju, to właśnie on. Może nawet – to dopiero byłby paradoks – dostanie za to pokojowego Nobla. Może nawet z Trumpem. Dostali Begin i Rabin, dlaczego nie miałby dostać Netanyahu?

Pokój przez siłę to jedyny możliwy pokój na Bliskim Wschodzie. Bo przetrwanie państwa Izrael, jedynej realnej gwarancji przetrwania narodu, jaką Żydzi kiedykolwiek mieli, to kwestia egzystencjalna. Pokój, który temu zagraża, w ogóle nie wchodzi w grę. Właśnie dlatego uważam, że jeśli ktoś go może zawrzeć, to właśnie „faszysta i zbrodniarz”, noszący pochodzący od własnego imienia i od króla bluesa B.B. Kinga przydomek Bibi King.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz