
Zamordowany kilkanaście dni temu amerykański konserwatywny komentator, Charlie Kirk, potwierdził po śmierci, jak niezupełnie respektowana jest zasada „o zmarłych dobrze albo wcale”. Po jego śmierci mówią o nim albo z entuzjazmem, albo z obrzydzeniem, co uznaję za pewien jego sukces, ale co w oczach większości sukcesem wcale być nie musi. Sam do poglądów Kirka stosunek mam niejednoznaczny. W niektórych sprawach zgadzam się z nim całkowicie (Izrael i Żydzi), w innych (np. Ukraina) – w ogóle. Śledziłem różne jego wypowiedzi na rozmaite tematy, ale z oczywistych względów moją uwagę najbardziej przykuła jego opinia o Polsce, która jego zdaniem nie dała światu żadnej znanej marki ani słynnego produktu. Kirk mógł nie wiedzieć, że to w Polsce wynaleziono widelec, którym – wg pewnego polityka PiS – nauczyliśmy nawet jeść Francuzów. Mógł też nie wiedzieć, że to w Polsce pewien gość odkrył, że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie. I kwestia sztućców, i obrotów sfer niebieskich wydaje mi się ważna, ale nie o widelcu i nie o Ziemi pomyślałem, usłyszawszy dictum Kirka.
Ponieważ mamy koniec września roku, który na końcu ma cyfrę 5, jesteśmy w przededniu Konkursu Chopinowskiego, wydarzenia artystycznego o charakterze globalnym. I niewątpliwie Chopin jest niezmiennie naszym wspaniałym towarem eksportowym. Gdy wpiszemy w wyszukiwarkę „najbardziej znane polskie produkty eksportowe”, przeczytamy głównie o produktach spożywczych (kiełbasa), wódce, jabłkach, paszach, meblach i rzeczach przydatnych przy budowie domu – oknach (niestety nie na świat) czy drzwiach. Dramatu więc nie ma, choć i powodów do dumy też nie. Ale nie samymi produktami człowiek żyje. Myślę sobie, że my, Polacy, daliśmy ludzkości coś więcej i coś bardziej znaczącego niż produkty. Uczucia. Szczególnie dwa – wzruszenia i solidarność. Najsłynniejszym producentem tych pierwszych był oczywiście nasz Fryderyk Chopin. Tych drugich – robotnicy ze Stoczni Gdańskiej z Lechem Wałęsą na czele. Z tą solidarnością to oczywiście trochę lipa i kant. Jest bowiem dziwactwem, że może największy ruch społeczny w historii świata słowem „Solidarność” ochrzczono w kraju, w którym solidarność jest fikcją, a w którym standardem są kłótliwość i swarliwość, normą zaś podział i niechęć do bliźniego swego. Ale co tam, świat w tę naszą bajkę uwierzył. To się liczy. Z Chopinem lipy ani picu nie było i nie ma. Wzruszał i wzrusza na wszelkich szerokościach i długościach geograficznych, na wszystkich kontynentach i we wszelkich klimatach. Frycka – czego nie ukrywam i czego on sam nie uznałby, mam nadzieję, za uzurpację i nietakt – uważam za sąsiada i przyjaciela. Gdy w niedziele przed południem otwieram balkon, to po sobotnich rykach, które dochodzą do mnie ze stadionu Legii, mam cudowne dźwięki koncertu chopinowskiego w Łazienkach. Koło pomnika Fryderyka w Łazienkach przechodzę 4 razy dziennie. Myślę o nim ciepło zawsze, kłaniam mu się niezmiennie i nie mam pretensji, że się nie odkłania, zresztą byłoby mu trudno, skoro obrócony jest bokiem do bram parku. Co zwraca moją szczególną uwagę, to liczba Chińczyków i Japończyków i generalnie Azjatów przychodzących zobaczyć pomnik. W lecie i nie tylko. I co tu się dziwić. 10 lat temu konkurs wygrał Południowy Koreańczyk, a wśród laureatów była też dwójka Amerykanów pochodzenia chińskiego. 4 lata temu z kolei konkurs wygrał Kanadyjczyk z Chin, a Japończycy są w czołówce prawie zawsze. Podobnie jak Rosjanie. Japończyków można też spotkać bardzo wielu koło Wyższej Szkoły Muzycznej na ulicy Okólnik, wielu z nich uważa bowiem, że gry na pianinie, a Chopina w szczególności, należy się uczyć w kraju jego pochodzenia, gdzie na ziemi są wierzby płaczące, a w powietrzu fluidy chopinowskie. Niezwykły jest swoją drogą ten chopinowski uniwersalizm, który sprawia, że akordy jego muzyki dotykają najdelikatniejszych strun w duszach i sercach ludzi tak różnych kultur i tożsamości.
Tak, mam dla Chopina, jak wielu Polaków, stosunek specjalny. Jak każdy, mam wobec swoich rodziców dług wdzięczności za dwie rzeczy w szczególności: za zaszczepioną mi miłość do sportu oraz do Chopina właśnie. Nie była to epoka YouTube’a ani Spotify. Chopina słuchałem więc na płytach winylowych, a nawet pocztówkowych, co zresztą nie miało znaczenia. Dziś więc, gdy słyszę jedno czy drugie preludium Chopina, przed oczami mam kręcącą się na adapterze Bambino 4 płytę pocztówkową. TVP Kultura wtedy też nie było (choć kulturę traktowano lepiej niż dziś). Pierwszy rejestrowany przeze mnie myślą Konkurs Chopinowski w 1975 roku śledziłem więc dzięki dość paskudnemu z wyglądu radzieckiemu radioodbiornikowi Wiega. Moją faworytką była zresztą radziecka pianistka Dina Joffe, ale gorycz jej porażki (zajęła drugie miejsce) wynagrodziło mi zwycięstwo młodego, wyglądającego jak Chopin, z Katowic – Krystiana Zimermana. 5 lat później skojarzenie Chopina ze Związkiem Radzieckim było jeszcze bardziej naturalne, bo dwie największe postaci konkursu – faworyt publiczności, Jugosłowianin Iwo Pogorelić, i jurorów, Wietnamczyk Dang Thai Son – studiowały w tym samym moskiewskim konserwatorium muzycznym. Zresztą podobnie jak laureat z 1985 roku, Stanisław Bunin, którego, ponieważ studiowałem już wtedy w Warszawie, a z biletami było łatwiej niż dziś, mogłem wysłuchać osobiście w Filharmonii Narodowej na Jasnej, 3 minuty na piechotę od siedziby programów informacyjnych TVP, gdzie zacząłem pracować 5 lat później, po wielkim przełomie z 1989 roku. Mało kto pewnie wie, że 400 metrów od filharmonii, w ewangelickim kościele Świętej Trójcy, 15-letni Fryderyk koncertował dla cara Aleksandra. Car jako dowód podziwu dał mu nawet w prezencie pierścionek z brylantem. Lata później, już w Paryżu, Chopin odrzucił propozycję zostania pierwszym pianistą jej carskiej mości, a pierścionek sprzedał. Jako ośmiolatek grał także dla carowej Marii Fiodorowny i kilkukrotnie w Belwederze dla brata cara, księcia Konstantego. W tym samym Belwederze, w którym powstańcy listopadowi chcieli księcia zabić – ten jednak uciekł.
Ktoś powiedział, że Bach komponował na chwałę Boga, Beethoven na chwałę ludzkości, a Chopin na chwałę fortepianu. Choć ja wolę myśleć, że grał nie ku pokrzepieniu serc, ale dla serc, dla piękna i niebios. O Polsce zresztą też nie zapominał. Klęską powstania był zdruzgotany, a dzieckiem rozpaczy była Etiuda Rewolucyjna. A propos serca – szczęścia w miłości raczej nie miał. Miał wg swoich współczesnych talenty rozmaite, od literackiego przez malarski po aktorski (podobno doskonale naśladował ludzi). Kochankiem był jednak średnim. Jego miłość, George Sand, skarżyła się, że w związku z nim była raczej w celibacie i raczej mu matkowała. Najwyraźniej choroba, smutki, rozczarowania i rozpacze muzyce Chopina robiły dobrze. Karierze jego też. Miał więc pełne prawo napisać o nim Norwid: „rodem warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel”. Norwid zresztą szczęścia w miłości i w życiu nie miał w ogóle. Gdy więc Chopin zmarł w kamienicy na słynnym placu Vendôme, naprzeciw której dziś jest superekskluzywny hotel Ritz, to Norwid, utraciwszy wcześniej słuch i wzrok oraz resztkę majątku i złudzeń – w paryskim przytułku. I podczas gdy Chopina pochowano na słynnym cmentarzu Père-Lachaise, a jego sąsiadami są między innymi Proust, Balzac, Hugo i Oscar Wilde, a jego grób jest wśród najchętniej odwiedzanych obok grobów Édith Piaf, Marii Callas i Jima Morrisona (brak szczęścia w miłości chyba dobrze robi pośmiertnej sławie), to Norwida pochowano na skromnym cmentarzu kilkadziesiąt kilometrów od Paryża.
Nie wiadomo oczywiście, co stałoby się z talentem Chopina, gdyby na dłużej dostali go w swe łapy Polacy i poddali go charakterystycznej dla siebie obróbce heblem i młotkiem. Ale umknął zawczasu. Gdy miał lat 12, w kronikach warszawskich napisano, że „gdyby młodzieniec ten urodził się w Niemczech czy we Francji, ściągnąłby już zapewne na siebie uwagę wszystkich. Niech wzmianka ta służy za wskazówkę, że i na naszej ziemi rodzą się geniusze”. Chopin, talentem świata obywatel, podbił serca sobie współczesnych i przyszłych pokoleń. Samo zaś jego serce do Polski przemycała jego siostra i musiało minąć prawie sto lat, zanim spoczęło w godnym dla siebie miejscu – wmurowane w kolumnę w kościele Świętego Krzyża, kilkadziesiąt metrów od dwóch miejsc, w których w Warszawie mieszkał: pałacu Czapskich, dziś siedziby ASP, i Pałacu Kazimierzowskiego, w którym dziś mieści się rektorat UW. Kilkadziesiąt metrów, należy dodać, od Pałacu Zamoyskich, z którego w czasie Powstania Styczniowego rosyjscy żołnierze wyrzucili przez okno na ulicę jego fortepian, co Norwida skłoniło do napisania, że „ideał sięgnął bruku”. Rosyjscy żołnierze mieli dla Chopina zdecydowanie mniej szacunku niż rosyjscy pianiści uczestniczący w konkursach chopinowskich. Podobnie jak Niemcy, którzy w czasie wojny wysadzili w Łazienkach jego pomnik, słusznie uznając, że będzie to cios w samo serce Polaków, mieli go zdecydowanie mniej niż oficer Wehrmachtu, który ocalił w warszawskiej kamienicy ukrywającego się w niej Władysława Szpilmana, wcześniej wysłuchawszy w jego wykonaniu Nokturnu nr 20 – co cudownie pokazał w filmie Pianista Roman Polański. Ale Chopin był za mocny, by mogli mu zaszkodzić ruscy żołnierze i dynamit. Grał niebiosom, a te ofiarowały jego muzyce wieczność.
Msza żałobna po śmierci Chopina odbyła się w słynnym paryskim kościele Madeleine, w którym zagrano mu Lacrimosa z Requiem Mozarta. Niedaleko kościoła mieszka Roman Polański, polski Żyd, twórca podobnie jak Chopin uniwersalny. 9 października 2020 roku, niemal dokładnie w rocznicę śmierci Chopina (17 października), wielkoszlemowy turniej Roland Garros wygrała w Paryżu 19-letnia Polka, urodzona w Raszynie, 50 km od Żelazowej Woli, w której urodził się Chopin. Dzień później, na dachu budynku niedaleko kościoła Madeleine, uczestniczyła w sesji fotograficznej dla zwycięzców turnieju, pozując razem ze swym wielkim idolem, Rafą Nadalem, Hiszpanem pochodzącym z Majorki, gdzie najpiękniejsze dni swego życia spędził u boku swej ukochanej George Sand Fryderyk Chopin.
Oto moja przydługa refleksja w reakcji na stwierdzenie, że nic nie daliśmy światu. Muzyczny król i tenisowa królowa Paryża. To tak na dzień dobry. Poza wódką, kiełbasą, drzwiami, oknami i widelcem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz