Utyskiwania pani Małgosi przejdą do annałów politycznych kuriozów [OPINIA]
Przy okazji wyborów prezydenckich szerokiej publice przypomniała o sobie Małgorzata Manowska, nominalnie pierwsza prezes Sądu Najwyższego, który ma orzec o ważności prezydenckiej elekcji, w rzeczywistości – obok Julii Przyłębskiej – jedno z kluczowych odkryć towarzyskich ekipy PiS.
A wraz z Manowską przypomniał mi się pewien cytat, którym spieszę się z Państwem podzielić. "Skala uchybień w procesie wyłonienia kandydatów może podważyć pozycję przyszłego prezesa, a tym samym całej instytucji". Nie, to nie jest wyimek z pisma Państwowej Komisji Wyborczej, która przygotowała sprawozdanie z tegorocznych wyborów prezydenckich, ani wynurzenia prawników przestrzegających, iż skala fałszerstw wyborczych może podważać mandat Karola Nawrockiego jako przyszłego prezydenta Polski. To cytat z listu, który część sędziów Sądu Najwyższego wysłała do prezydenta Andrzeja Dudy pięć lat temu, tuż po głosowaniu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN nad kandydaturami na pierwszego prezesa SN. Rola prezydenta była ważka, bo to on z kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie ostatecznie wybiera prezesa.
W tamtych wyborach startowała właśnie Manowska jako faworytka ekipy PiS i prezydenta. Wtedy też dochodziło do manipulacji i nadużyć, które dla części sędziów, powołanych jeszcze przed deformą Ziobry, stały się powodem do podważania legalności wyboru pani Manowskiej. Ale nie dla prezydenta Dudy, który mimo tych uchybień i tak powołał ją na stanowisko, choć jej konkurent, sędzia Włodzimierz Wróbel, dostał dwa razy więcej głosów. W tamtych wyborach to prezydent Duda był sędzią, który – nie zważając na zastrzeżenia do przebiegu głosowania – wybrał kandydata, który bardziej mu odpowiadał. Teraz wybór Nawrockiego klepnie izba tego i owego, czyli Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, nadzorowana przez panią Manowską. Co prawda według europejskich trybunałów nie jest ona sądem, ale jakie to ma znaczenie? Przecież ani w wyborach pani Manowskiej na pierwszą prezes SN, ani tym bardziej w ostatnich wyborach prezydenckich nie chodziło o dochowanie demokratycznych standardów. Chodziło o to, by stanowisko jedno czy drugie objął ktoś z "naszych".
Nie wiem, jak gotuje prof. Wróbel, ale pani Manowska – podobnie jak pani Przyłębska – gotuje wyśmienicie. Miał okazję się o tym nieraz przekonać Andrzej Duda, który wprost mówi w wywiadach, że się z pierwszą prezes przyjaźni i odwiedzają się w domach. Nic to, że w demokratycznym państwie obowiązuje zasada separacji władz, czyli że władza sądownicza nie powinna się bratać z władzą wykonawczą, ale co zrobić, gdy talenty kulinarno-towarzyskie biorą górę?
Nie powinno zatem dziwić, że Manowska chce jak najszybciej klepnąć ważność wyborów prezydenckich, w których wygrał Karol Nawrocki, i nie interesuje jej, ile rzeczywiście dostał głosów. Nieprawidłowości w komisjach zbywa komentarzem, że zawsze dochodzi do jakichś nieprawidłowości, a wezwania, by ponownie przeliczyć głosy z komisji w całym kraju, kwituje stwierdzeniem, że "ludzie zawsze będą mieć o coś pretensje". Do annałów politycznych kuriozów przejdą utyskiwania pani Małgosi nad tym, jak to przez "nieodpowiedzialne protesty" obywateli i "giertychówki" pracownicy Sądu Najwyższego mieli tyle roboty, że nie mogli odpoczywać z rodzinami w Boże Ciało. Żeby jakoś zrekompensować te trudy, pani Manowska upiekła im nawet paszteciki, żeby w przerwie między rozpakowywaniem przesyłek mogli sobie pochrupać.
Przy okazji pani Małgosia zwierzyła się w radiowym studiu, że przeszło jej ostatnio przez myśl, by jednak rzucić w cholerę ten cały Sąd Najwyższy, skoro spotyka ją tyle hejtu i wyzwisk od "neonówek". Ale szybko wybili jej ten pomysł z głowy współpracownicy. Nie wiem, czy ci sami, którzy smakowali pasztecików z prezesowskiej ręki, czy może prezydent Duda do spółki z PiS, którzy ten cały powyborczy pasztet ukręcili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz