W co gra Szymon Hołownia. "Ja bym dawno mu w mordę dał, a nie cackał się jak z dzieckiem", 03.08.025


 

W co gra Szymon Hołownia. "Ja bym dawno mu w mordę dał, a nie cackał się jak z dzieckiem"

Albo Szymon Hołownia nagle stał się twardym graczem i walczy o swoje, bo wie, że Tusk nie może go wyrzucić, albo wciąż nie rozumie, że własne ambicje powinny ustąpić racji stanu.

"Ta cierpliwość Donalda jest już wyjątkowo drażniąca. Ja bym dawno po prostu mu w mordę dał, a nie cackał się jak z dzieckiem" – politycy Koalicji Obywatelskiej nerwowo reagują na pytania o ostatnie ruchy Szymona Hołowni. Niezbyt to eleganckie, dalekie od politycznej poprawności, ale oddaje temperaturę nastrojów w rządzącej koalicji. Lider Polski 2050 zamiast łagodzić emocje po rekonstrukcji gabinetu Tuska, tylko je zaognił, pokazując po raz kolejny, że spokoju w obozie władzy nie będzie. "On nie ma chyba politycznej wyobraźni, jeśli nie rozumie, że takim działaniem zmierza do swojej katastrofy" – mówią koalicyjni partnerzy.

Insynuacje marszałka

Szymon Hołownia rozluźniony w telewizyjnym studio, gdzie wciąż czuje się jak ryba w wodzie, mówi dziennikarzowi Polsatu, że wiele osób namawiało go do przeprowadzenia zamachu stanu. Nazwiska? Może poda je kiedyś, może w pamiętnikach. Marszałek Sejmu, teoretycznie druga osoba w państwie, zastrzega co prawda, że nie ma na myśli zamachu w sensie prawnym, ale bomba wybucha. PiS natychmiast chwyta wypowiedź marszałka i trudno się dziwić. To polityczne złoto dla opozycji. Ważny jest kontekst. Bogdan Święczkowski, prezes Trybunału Konstytucyjnego, były prokurator krajowy, jeden z najlepszych przyjaciół Zbigniewa Ziobry, od miesięcy "prowadzi śledztwo" w sprawie zamachu stanu. Pozostali wciąż w Prokuraturze Krajowej ludzie Ziobry z przyjemnością zgromadzą kolejne dowody, że zamach nie jest urojeniem.

Doniesienie do prokuratury składa Bartosz Lewandowski, prawnik związany z Ordo Iuris, adwokat reprezentujący Marcina Romanowskiego, póki ten nie uciekł na Węgry. A prokuratura nad wyraz chętnie z doniesienia skorzystała i zamierza przesłuchać marszałka i wyjaśnić sprawę.

W rzeczywistości chodzi o to, że ktoś mógł namawiać Hołownię do niezwoływania Zgromadzenia Narodowego, które miałoby odebrać przysięgę od prezydenta elekta Karola Nawrockiego. Czy to jest zamach stanu?

– Zamach stanu to szereg okoliczności, które muszą wystąpić jednocześnie, żeby można było mówić o tym zjawisku – tłumaczy mecenas Przemysław Rosati, szef Naczelnej Rady Adwokackiej. – W kodeksie karnym jest to przestępstwo w formie zbrodni i grozi za to od 10 lat do dożywocia. Samo zagrożenie taką karą pokazuje, jak bardzo szkodliwe społecznie są działania składające się na zamach stanu. Kodeks karny bardzo dokładnie opisuje, że jest to porozumienie co najmniej trzech osób, które działając razem, mają na celu dokonanie przemocą zmiany ustroju konstytucyjnego polskiego państwa, albo oderwanie część państwa, albo pozbawienie polskiego państwa niepodległości.

Rosati tłumaczy, że w kontekście Hołowni mowa może być jedynie o zmianie ustroju. Ale żeby nosiło to znamiona zamachu stanu, musi być przemoc, czyli na przykład wojsko na ulicach.

A może Hołowni chodzi o podżeganie do zamachu stanu? – Nawet gdyby w takiej kategorii interpretować to, co pan marszałek powiedział, to nikt nie mógł podżegać go do zamachu stanu, bo zwołanie czy też nie Zgromadzenia Narodowego to nie jest przemoc w rozumieniu kodeksu, ale co najważniejsze, nie zmierza to do zmiany ustroju państwa – mówi mecenas Rosati. I tłumaczy, że zmiana ustroju polega na tym, że osoby działające w porozumieniu przy użyciu przemocy zmierzają bezpośrednio do zmiany zasad wymienionych w rozdziale pierwszym Konstytucji: trójpodziału władzy, tego, że Polska jest demokratycznym państwem prawnym, decentralizacji władzy publicznej, zasady legalizmu czy tego, że władza zwierzchnia należy do narodu.

– To wszystko prowadzi do wniosku, że żadna z tych okoliczności nie zaistniała, bo nie ujawniono w przestrzeni publicznej jakichkolwiek okoliczności, które by na to wskazywały – ocenia szef Naczelnej Rady Adwokackiej.– Nawet jeśli uznać, że marszałek Hołownia poczuł się namawiany do niezwołania Zgromadzenia Narodowego, to nadal nie jest zamach stanu w rozumieniu prawa, bo nie prowadzi do zmiany ustroju, a jedynie do odroczenia powołania jednego z przedstawicieli władzy. A tak się składa, że co prawda prezydent jest najwyższym przedstawicielem władzy w Polsce, ale nadal jest to władza wykonawcza. Tak samo jak rząd, a zatem nie ma mowy o zmianie ustroju. W dodatku siłą, bo to Zgromadzenie Narodowe musiałoby przegłosować przerwę bądź odroczenie w swoim posiedzeniu. A zatem marszałek Hołownia naprawdę postawił publicystyczną tezę, nie myśląc o jej konsekwencjach.

Kto weźmie odpowiedzialność za słowa?

"Widzę, że jest potrzeba, więc wyjaśniam, że sformułowania zamach stanu użyłem we wczorajszym Gościu Wydarzeń, podobnie jak wielokrotnie wcześniej, nie w znaczeniu prawnym – co zresztą w rozmowie zostało wyraźnie podkreślone – a politycznej diagnozy, opisu sytuacji, w której dochodzi do poważnej destabilizacji państwa i podważenia zasad demokracji" – napisał na swoim profilu na Facebooku Szymon Hołownia i dalej, że "w przestrzeni publicznej wielokrotnie formułowano wobec niego oczekiwania, by nie uznać werdyktu wyborców, nie zwoływać Zgromadzenia Narodowego w celu zaprzysiężenia prezydenta elekta albo dokonać obstrukcji poprzez ogłaszanie w Zgromadzeniu przerw, wzywano do niekonstytucyjnego przejęcia obowiązków prezydenta czy wreszcie – zarządzenia nowych wyborów".

Tyle tylko że słowa wygłaszane przez drugą osobę w państwie, lidera jednej z czterech partii koalicji rządzącej, mają znaczenie. Dla nikogo, kto obserwuje polską politykę, nie może być zaskoczeniem, że PiS takie słowa wykorzysta i zbuduje na nich bardzo poważne zarzuty. Po raz pierwszy prezes Jarosław Kaczyński chciał postawić zarzut przeprowadzenia zamachu stanu właśnie Szymonowi Hołowni, a zatem marszałek powinien to pamiętać doskonale. Chodziło wtedy o niewpuszczenie do Sejmu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.

Jakie mogą być konsekwencje, jeśli PiS postanowi zamach stanu uprawdopodobnić? Poczynając od niedogodności dla niektórych polityków obecnie rządzącej koalicji, którzy będą spotykali się zapewne wielokrotnie z prokuratorami, a skończywszy na narracji, że – bardzo to oczywiście upraszczając – te 4 lata były po prostu nielegalne, a co za tym idzie – takie były wszystkie decyzje podjęte w tym czasie przez administrację rządową.

Co Szymon miał na myśli?

Szymon Hołownia tłumaczył po wyjściu ze studia Polsatu, że właściwie chodziło mu o to, co pojawiało się w przestrzeni publicznej, a nie jakieś tajne spotkania i rozmowy. Ale to zdecydowanie nie załatwiło sprawy. Koalicjanci są zachowaniem Szymona Hołowni wyjątkowo zirytowani. Tym bardziej że wcześniej – właśnie w tajemnicy – spotkał się w nocy z Jarosławem Kaczyńskim.

– Kompletnie trzeba nie mieć wyobraźni i szczerze mówiąc, nie wiem, co on miał w głowie, bo to nie wygląda na żadną przemyślaną strategię, tylko raczej na przypadkowe gadanie – słyszę od polityków obozu władzy.

Wielu moich rozmówców mówi, że za słowami marszałka Hołowni stoi zranione ego. Po prostu nie może się odnaleźć po sromotnej porażce w wyborach prezydenckich.

– Gdyby to była strategia, musielibyśmy uznać, że Hołownia kompletnie nic nie wie o polityce. Nie analizuje jej i nie ma pojęcia, jak rozegrać swoje sprawy – takie zdania w ostatnim tygodniu usłyszeliśmy wielokrotnie.

Lider Polski 2050 nie przewidział chyba, że jego sytuacja tak się skomplikuje po wyborach. Na to, że zdobędzie poniżej 5 proc. i przegra nie tylko z Nawrockim i Trzaskowskim, ale też z Mentzenem, a nawet z Braunem, był kompletnie nieprzygotowany. Cały czas miał jednak nadzieję, że przy rekonstrukcji rządu uda mu się wywalczyć utrzymanie fotela marszałka, a może coś jeszcze.

– To "jeszcze" to oczywiście stanowisko wicepremiera dla Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz. Wbrew temu, co ona opowiada [że Polska 2050 dostanie wicepremiera w listopadzie — red.], nie ma jeszcze ostatecznej decyzji, a doskonale było widać w czasie rozmów rekonstrukcyjnych, że to dla partii Hołowni kluczowa sprawa – słyszymy od koalicjantów. – Nawet na Ministerstwo Kultury kręcili nosem, bo Pełczyńska-Nałęcz po prostu się boi, że jeśli dostali resort, to nie dostaną już wicepremiera. W dodatku jej naprawdę zależało na budownictwie. Jest bardzo zaangażowana. Od początku to widać, wchodziła w dyskusje z każdym chyba ministrem rozwoju, próbowała przepchnąć swoje pomysły, to ona najbardziej chciała dostać ten resort, a nie lewica – słyszymy.

Jak z dziećmi na wakacjach

Ale chcieć wywalczyć ministerstwo w twardych rozmowach z partnerami to zupełnie co innego, niż dawać PiS paliwo do kolejnej i to bardzo poważnej rozgrywki. O to koalicjanci mają pretensje.

– Wie pani, dlaczego PiS przegrało? Bo cały czas się bili między sobą i ludzie mieli tego serdecznie dość. Tak było w 2005 r., kiedy rozpadała się ich koalicja z LPR i Samoobroną i tak samo teraz, jak wiecznie się żarli z Ziobrą i jego ludźmi. Polacy nie chcą rządu, który zajmuje się tylko sobą, a przez Hołownię tak wyglądamy. Nikt nie mówi o tym, co robimy, tylko że się nie możemy dogadać – denerwują się politycy KO.

Donald Tusk w czasie spotkania z mieszkańcami Pabianic pytany o zachowanie swojego koalicyjnego partnera potraktował wypowiedź marszałka wyjątkowo pobłażliwie. W stylu surowego, acz wyrozumiałego ojca.

– Ja wam powiem, to jest trochę jak z dziećmi na wakacjach. – mówił premier. – Niepoważne słowa mogą zrodzić bardzo poważne konsekwencje. Jak puszczamy dzieci na wakacje, to im mówimy: "Nie rób głupot, bo mogą zamienić się w dramat". W polityce jest tak samo.

Takie postawienie sprawy przez Donalda Tuska tylko sprawiło, że spora część posłów Polski 2050 poczuła się poniżona i postawiona do kąta. A to – jak to bywa z dziećmi – rodzi bunt.

– Powinniśmy się wszyscy traktować poważnie, bo ani my bez nich, ani oni bez nas nie damy rady dalej tego ciągnąć – politycy Polski 2050 nie kryją zdenerwowania.

W Koalicji Obywatelskiej nerwy są chyba jeszcze większe. Kilku naszych rozmówców mówi wprost o ludziach Hołowni "zdrajcy" i traktują ich gorzej niż polityków PiS. Niektórzy pytają nawet, po co w ogóle Donald Tusk bawi się w jakieś dyplomatyczne rozwiązania, zamiast po prostu Hołowni dać ultimatum: "Albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie, nie ma środka drogi". To pytanie zadajemy ludziom z otoczenia premiera i odpowiedź za każdym razem jest taka sama – przestańcie patrzeć tylko na własne podwórko.

Scenariusze po burzy

No dobrze, mówimy mu: zbieraj graty, wywalamy z koalicji. I co dalej? – pyta polityk KO z najbliższego otoczenia premiera. – Mamy w głowie kilka scenariuszy, najbardziej oczywisty jest taki, że koalicja się rozpada, a że na rządzie mniejszościowym za daleko nie dojedziemy, czekałyby nas wcześniejsze wybory. I do czego to doprowadzi? Zapewne do wygranej PiS z Konfederacją, które utworzą rząd.

– Zastanówmy się poważnie, bo sytuacja jest poważna, co ten rząd zrobi? – dodaje nasz rozmówca. – Ile razy w ostatniej kampanii mówili o tym, że nie można budować wspólnej europejskiej siły militarnej? Ile razy przekonywali, że trzeba stawiać wyłącznie na Trumpa? Zatrzymają nasze inwestycje w siły europejskie. I gdzie my się znajdziemy? Nie my jako partia, tylko Polska i Polacy?

Brzmi to bardzo patetycznie, ale najwyraźniej premier musi o tym sporo mówić, bo w większych lub mniejszych szczegółach podobne zdania usłyszałam od kilku osób z otoczenia Tuska. Być może zatem wszystko, co robi Szymon Hołownia, a co wygląda na kompletnie nieprzemyślane działania politycznego żółtodzioba obrażonego na cały świat po wyborczej klęsce, jest polityczną strategią na dociśnięcie Tuska. Hołownia gra z nim w tchórza, doskonale wiedząc, że premier po prostu musi skręcić kierownicę, bo trwanie koalicji jest dla niego polską racją stanu.

Taka gra ma jednak swoje konsekwencje. W poselskim klubie Polski 2050 uwielbienie dla lidera dawno się skończyło i nie wszyscy posłowie staną przy Hołowni, jeśli wojna z Tuskiem skończy się polityczną tragedią. A sam Hołownia zalicza potężny spadek notowań w sondażach zaufania. Po nocnym spotkaniu z Kaczyńskim i słowach o zamachu stanu stał się czarnym charakterem polskiej polityki – nie ufa mu aż 63 proc. respondentów. Ufa ledwie 18,5 proc. Niemal dwa razy mniej niż Tuskowi.

Onet


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz