Wybory 2027. Nie wierzcie Kasandrom, koalicja demokratyczna nie musi przegrać, 27.07.2025


 

Nic nie jest przesądzone. Do wyborów pozostało ponad dwa lata i wiele może się wydarzyć. Koalicja ma szanse odzyskać poparcie społeczne.

Rekonstrukcja rządu była spektaklem żenującym. Przez kilka miesięcy politycy rządzącej koalicji zajmowali się swoimi wewnętrznymi sprawami, partie koalicyjne przedstawiały pomysły nieuzgodnione z partnerami, kolejne terminy przetasowań w rządzie były przekładane, a opinia publiczna miała wrażenie, że  rząd jest oderwany od rzeczywistości. „Czy leci z nami pilot?" – zastanawiali się wyborcy, którzy w 2023 roku głosowali na ugrupowania demokratyczne.

Efekt był oczywisty – malejące poparcie dla rządu, mimo szybko spadającej inflacji i coraz lepszej sytuacji materialnej społeczeństwa. Powszechne było przekonanie, któremu ulegli także sami politycy, że mamy do czynienia z rządem przejściowym, który albo upadnie jeszcze przed wyborami, albo z kretesem przegra wybory w 2027 roku. Rekonstrukcja rządu, aczkolwiek mało spektakularna (delikatnie mówiąc), może poprawić nastroje i zapobiec sytuacji, w której zła prognoza staje się prognozą samospełniającą.

Warto sobie uświadomić, że do wyborów, o ile odbędą się w terminie ustawowym, pozostało więcej niż 2 lata. W tym czasie mogą zajść wydarzenia zarówno w Polsce, jak i na świecie, które znacząco będą oddziaływać na nastroje wyborców.

Nie wiemy, jak będzie wyglądać prezydentura Karola Nawrockiego. Wiele wskazuje na to, że będzie bardzo konfrontacyjna i ideologiczna. To nie musi rządu osłabiać. Przeciwnie, koalicjanci będą wykazywać, że skrajny prezydent jest czynnikiem destabilizującym i hamującym naprawę państwa. Jednym z motywów pewnej grupy wyborców, którzy zagłosowali na Nawrockiego, była obawa przed pozbawieniem opozycji wszelkiego wpływu, przed – jak mówili politycy PiS – „domknięciem układu". Za 2 lata ci wyborcy mogą opowiedzieć się po stronie obecnej koalicji, obawiając się nadmiernej władzy prawicy. 

Partyjna konfiguracja zapewne ulegnie zmianie

W ciągu najbliższych dwu lat możemy spodziewać się dużych zmian na scenie politycznej. Polska 2050 jest partią schyłkową. Powstała przypadkowo na fali względnego sukcesu Szymona Hołowni w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Przeszła do niej grupa polityków z PO, niezadowolonych z sytuacji panującej w Platformie. Dziś trudno powiedzieć, czym jest. Niewykluczone, że na jej bazie powstanie inna bardziej wyrazista partia lub że po prostu zniknie, a jej wyborcy przeniosą swój głos na Koalicję Obywatelską. Zjednoczenie kilku partii w ramach KO może być okazją do odnowienia kierownictwa i korekty programu.

Dziwne rzeczy mogą się też dziać na prawej flance. Część politologów stawia tezę, że Konfederacja będzie się wzmacniać kosztem PiS. Dziś obie partie (bez ugrupowania Brauna) mają w sondażach poparcie ok. 45 proc. Jeżeli ta liczba zostanie podzielona przez 2 (to znaczy – Konfederacja dogoni PiS), zdecydowanym liderem sondaży będzie KO, a system D’Hondta może przesądzić o tym, że w przyszłym Sejmie będzie mogła stworzyć rządzącą koalicję.

Nie ma wątpliwości, że o wyniku przyszłych wyborów zadecyduje to, co dziać się będzie w Polsce, ale zewnętrzne otoczenie także może wpływać na bieg  wydarzeń.

Układ międzynarodowy też nie jest niezmienny

W przyszłym roku odbędą się wybory na Węgrzech, które być może po  raz pierwszy od kilkunastu lat przegra sojusznik PiS – Viktor Orbán. Możliwa jest też przegrana trumpistowskich Republikanów w połówkowych wyborach w Stanach Zjednoczonych, co będzie oznaką słabnięcia antysystemowych populistów w różnych krajach.

Polska, podobnie jak inne kraje członkowskie Unii Europejskiej negatywnie odczuje nałożenie przez Trumpa ceł, co rząd może propagandowo wygrać przeciwko zakochanemu w Trumpie PiS-owi. Unia Europejska będzie mogła zrównoważyć negatywny efekt amerykańskich ceł, intensyfikując handel w ramach bloku. W przypadku wzrostu ceł na eksport do USA o 50 pkt proc. pełna rekompensata strat wymagałaby wzrostu wewnątrzunijnego handlu towarami o 2,1 proc. lub wzrostu łącznego handlu towarami i usługami w UE o 1,5 proc. Polityka Trumpa wymusi zatem większą integrację gospodarczą Unii, co będzie działać raczej na korzyść proeuropejskiej koalicji niż eurosceptyków z PiS i eurohejterów z Konfederacji.  

Nie wiemy, jaki będzie przebieg wojny w Ukrainie, która wpływa wielokierunkowo na nastroje polskich wyborców, i jaka będzie reakcja państw zachodnich na zagrożenie ze strony Rosji. Jeżeli wsparcie europejskich państw dla Ukrainy okaże się skuteczne, a duże państwa europejskie, w tym Niemcy, FrancjaWielka Brytania, a także Polska, udowodnią, że są w stanie szybko stworzyć, niezależnie od wsparcia amerykańskiego, silny blok militarny odstraszający Rosję, będzie to działać na korzyść rządzącej koalicji. Łatwo będzie można przekonać wyborców, że PiS ze swoimi antyniemieckimi obsesjami uderza w polską rację stanu.

Oczywiście można sobie wyobrazić zupełnie inne scenariusze, które wykorzysta opozycja – np. kolejne sukcesy antysystemowców w kilku krajach, nieudolność polityków europejskich, silne wsparcie Trumpa dla PiS i Konfederacji, kompromitacja ekipy Zełenskiego w Ukrainie na tle korupcyjnym, pobudzająca antyukraińskie nastroje w Polsce.

Warunek: koalicja musi być spójna

Wróćmy jednak do Polski. Rząd może szybko poprawić swoje notowania, jeżeli koalicjanci zrozumieją, że muszą prowadzić wspólną politykę i mówić jednym głosem. Dotychczas mniejsi koalicjanci, zwłaszcza Lewica i Polska 2050, starali się przypomnieć o sobie wyborcom, wrzucając jakieś nieuzgodnione z innymi pomysły lub wykłócając się, że ich pomysł jest lepszy niż koalicjanta (czyli konkurenta). Strategia ta przynosi słabe efekty poszczególnym partiom i fatalne całemu rządowi.

Jednym z niezłych pomysłów premiera, który może poprawić notowania rządu, a przy okazji pomóc gospodarce, jest deregulacja. Z większym lub mniejszym entuzjazmem pomysł poparli wszyscy koalicjanci, po czym zaczęli go w różny sposób podważać. Polska 2050 upiera się, by wskaźnik liczby miejsc parkingowych do nowo budowanych mieszkań był ustalany centralnie, co ma mało wspólnego z deregulacją. Polskę 2050 łączy  z Lewicą jawna niechęć do firm deweloperskich, ważnej branży w gospodarce, zatrudniającej ponad 200 tys. pracowników i wytwarzającej  95 proc. wszystkich mieszkań. Na Lewicy zrodził się pomysł zakazu bezpłatnych staży. Czyli – chcemy deregulacji, ale także rozmaitych zakazów. Pomysł raczej nie przejdzie, ale zgłaszająca go pani minister Dziemianowicz-Bąk kolejny raz zyska rozgłos, a Lewica będzie się cieszyć, że według sondaży ma poparcie ok. 6 proc.

Donald Tusk wyznaczył ministra Macieja Berka na odpowiedzialnego za wdrażanie polityki rządu. Opozycja, a także część niezależnych publicystów dworują sobie z tego, zastanawiając się, od czego w takim razie jest sam premier. Mnie jednak pomysł się podoba, o ile rzeczywiście będzie zrealizowany. Byłoby dobrze, by politycy koalicji, zanim publicznie wyskoczą z jakąś dziwną propozycją, uzgodnili z ministrem Berkiem, czy ma szansę zostać zrealizowana i czy mieści się w programie rządu.

Zgodna współpraca koalicjantów, odrzucenie pokusy błyszczenia (zwykle przez kilka dni) kosztem pognębienia konkurenta z rządu to podstawowy warunek zatrzymania zjazdu notowań. Żeby jednak wygrać wybory za 2 lata, potrzeba czegoś więcej – premier musi przekonać większość wyborców, że alternatywa dla jego rządu może być dla Polski katastrofalna, i przebić się z tym przekazem do znacznej części wyborców.

Przegrana obecnej koalicji to droga do polexitu

Podział sceny politycznej jest oczywisty. Z jednej strony są ci, który uważają, że ksenofobia, czyli strach i wrogość wobec osób uznawanych za obce, jest czymś dobrym i należy to uczucie propagować, z drugiej strony są osoby, które nie uważają strachu i wrogości za coś dobrego. Z jednej ci, którzy uznają Rosję, prowadzącą od trzech lat wojnę przeciwko Ukrainie, za prawdziwe zagrożenie dla Polski, z drugiej zwolennicy poglądu, że głównym zagrożeniem są kulturowe wpływy Zachodu, zaś putinowska Rosja to problem drugorzędny, a w perspektywie może nawet sojusznik w batalii przeciwko zachodniej „zgniliźnie".

Po jednej stronie znajdują się osoby zadowolone z obecności Polski w Unii Europejskiej, dostrzegające, że korzyści z tej obecności daleko wykraczają poza fundusze co roku przekazywane z Brukseli do Polski – polegają przede wszystkim na zakotwiczeniu naszego kraju w stabilnym europejskim porządku, dzięki czemu polityka rządu jest przewidywalna. Po drugiej są ci, którzy chętnie, choć z obrzydzeniem przyjmują unijne pieniądze (także diety dla europosłów), ale unijne przepisy uznają za zamach na naszą suwerenność.

Alternatywny wobec rządu obecnej koalicji  będzie rząd, który doprowadzi do ostrych konfliktów z Unią Europejską, a ostatecznie – do wyjścia Polski z Unii. Sprawa obecności Polski w Unii i przyjaznych relacji ze wszystkimi krajami bloku powinna stać się głównym przesłaniem rządu.  Większość Polaków wciąż docenia korzyści z europejskiej integracji i rozumie, że polexit zmieniłby ich życie na gorsze. Politycy obecnej koalicji muszą to nieustannie powtarzać.

Redagował Wojciech Maziarski

wyborcza

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz