Tomasz Lis - Były czasy, byli ludzie, 13.07.2025

 

Ostatnie kompromitujące wypowiedzi A. Dudy, równie niemądre K. Nawrockiego, antysemickie ekscesy posła Brauna, judaszowe występy pana Hołowni, antyimigranckie błazenady niejakiego Bąkiewicza oraz antyukraińskie szczucie uprawiane przez licznych państwa z PiS i Konfederacji każą dziś zapytać o jakość kadr w naszej polityce i szerzej w życiu publicznym. Jacek Kaczmarski w pięknej pieśni „Co się stało z naszą klasą” śpiewał o losach koleżanek i kolegów z klasy. Śpiewał sentymentalnie i nostalgicznie, choć też ze szczyptą ironii („Wojtek w Szwecji w porno klubie, pisze: dobrze mi tu płacą za to, co i tak wszak lubię”). Ja dziś chcę zapytać, co się stało z naszą klasą polityczną i z klasą naszej klasy, która zanika i wyparowuje.

Sprowadza się to więc do fundamentalnej kwestii kadr. A jak mówił Lenin: „Kadry są najważniejsze”. Idąc tym samym tropem, Stalin podkreślał, że „kadry decydują o wszystkim”.

Jakość kadr pogorszyła się u nas dramatycznie, co powoduje, że beztrosko i bez sensu trwoniony jest kapitał zgromadzony u początków III RP przez jej elity. Elity, nie mam wątpliwości, po prostu wspaniałe. Polska miała wtedy, około roku 1989, niezwykłego farta, jeśli idzie o koniunkturę, ale miała też szczęście do ludzi, którzy tę koniunkturę potrafili wykorzystać i zagospodarować. Polska miała wówczas szczęście do ludzi po obu stronach politycznego sporu, a w zasadzie po wszystkich stronach, bo nasze kadry były rewelacyjne wszędzie.

Elity opozycyjne były niewątpliwie na miarę wielkich wyzwań epoki. My, dziennikarze, którzy wtedy zaczynaliśmy kariery, z rodzącą się demokratyczną Polską identyfikowaliśmy się całkowicie. Liderzy obozu Solidarności byli naszymi znajomymi, a często przyjaciółmi. Podkreślał to fakt, że zawsze mówiliśmy o nich po imieniu i każdy wiedział, o kogo chodzi. Był Lechu, Tadeusz, Władek (Frasyniuk), Adam i Jacek. Nawet o Kaczyńskim mówiliśmy wtedy Jarek, bo był „swój”. Tylko w odniesieniu do jednej osoby imienia nie używaliśmy, ale i tu wszystko było jasne. Gdy ktoś mówił „profesor”, wiadomo było, że chodzi o profesora Bronisława Geremka: w latach 80. doradcę Lecha Wałęsy, po 1989 roku w Sejmie szefa solidarnościowego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego OKP, a potem ministra spraw zagranicznych, który w 1999 roku podpisywał dokumenty potwierdzające, że Polska zostaje członkiem NATO.

Solidarnościowa elita to oczywiście ludzie z krwi i kości. Tam też były ambicje, antagonizmy i namiętności, ale nigdy ich ofiarą nie padały Polska i jej interesy. W kampanii prezydenckiej 1990 roku Lech Wałęsa ostro zwalczał Tadeusza Mazowieckiego, ale już po pierwszej turze Mazowiecki bezwarunkowo poparł Wałęsę, a po wyborach prezydent Wałęsa zaproponował mu zachowanie stanowiska premiera. Wałęsę niosła fala populizmu, lecz będąc w Belwederze bronił przed populistami Leszka Balcerowicza. Geremek rywalizował z Mazowieckim i uważał, że tylko przez żydowskie pochodzenie nie został premierem, bo katolik Mazowiecki był bardziej strawny dla Kościoła i dla ludu (zresztą miał rację). Balcerowicz patrzył na reformy inaczej niż Kuroń, ale Kuroń wspierał Balcerowicza, a Balcerowicz doceniał społeczną i edukacyjną rolę Kuronia. Adam spierał się z Jackiem, lecz obaj okazywali sobie szacunek (Adam o Jacku mówi z respektem i niemal miłością do dziś). Fantastyczni ludzie, którym Polska zawdzięcza niezwykle wiele. Mam nadzieję, że powstanie kiedyś w Polsce nasze Mount Rushmore, monument oddający hołd ojcom założycielom demokratycznej i dostatniej Polski: Wałęsie, Mazowieckiemu, Geremkowi (13 lipca przypada 17. rocznica jego śmierci), Jackowi, Adamowi i Leszkowi. Serdeczne więzy łączące mnie z nimi uważam za wielki zaszczyt i honor mojego życia.

Polska miała wtedy także szczęście do ludzi ancien régime’u. Wówczas bardzo nie lubiłem postkomunistów i ludźmi z mojej bajki nie są oni do dziś, ale, umówmy się, Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Borowski czy Andrzej Olechowski to ludzie wybitni. Im także nasza III RP zawdzięcza wiele. Oni zdali egzamin z patriotyzmu i mądrości. Wszyscy mogliby słusznie uznać za zniewagę porównywanie ich do Hołowni, Bosaków, Mentzenów, Czarnków, Morawieckich, o Ziobrach, Mejzach i Mateckich nie wspominając. Dobre słowo należy się też pierwszemu prezydentowi III RP, Wojciechowi Jaruzelskiemu, i nie waham się tego napisać, nawet jeśli ktoś zazgrzyta zębami. Generał potraktował chyba swoją prezydenturę jako swoistą pokutę za PRL (za polisę bezpieczeństwa również). Był lojalny wobec nowej Polski, nowych czasów i nowej władzy. Gdzie mógł, pomagał, w niczym nie przeszkadzał. Nieprzypadkowo już po opuszczeniu urzędu wiele razy, na zaproszenie papieża Wojtyły, jeździł do Watykanu na długie rozmowy w cztery oczy. Nie wiadomo, czy łączyła ich wiara (nie wykluczam), katolickie wychowanie, zrozumienie dylematów władzy, ale na pewno wspólnota szacunku dla nowej Polski.

Właśnie, papież – niekoronowany król Polski. Jak pięknie napisał Czesław Miłosz: „Na dnie swego upadku dostała Polska króla i do tego takiego, o jakim zawsze marzyła”. Obok polskiego papieża, bez którego tej nowej Polski by nie było (lekcje religii w szkołach to był prezent rządu Mazowieckiego dla niego), był jeszcze kardynał Macharski oraz arcybiskupi Gulbinowicz i Gocłowski, hierarchowie wybitni i mądrzy. Oni też byli akuszerami nowej Polski. Jędraszewski, Rydzyk czy wielu obecnych biskupów to inna galaktyka, inny format człowieka i inna formacja intelektualna oraz moralna.

Dalej, ludzie kultury. Mało kto pamięta, że w pierwszym po 1989 roku Senacie zasiadali także wybitni artyści: Andrzej Wajda, Andrzej Szczypiorski, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki i Andrzej Szczepkowski. Szybko wycofali się z polityki, uznając, że to nie ich świat, żywioł i temperament, lecz w najważniejszym momencie stwierdzili, że rodząca się Polska potrzebuje ich nazwisk, twarzy i autorytetu.

Nie zawiodły elity prawnicze (profesorowie Strzembosz, Zoll, Łętowska, Stępień, Safjan) ani medialne (Michnik, Turowicz, Baczyński), choć te, zwłaszcza w mediach elektronicznych, trzeba było dopiero stworzyć.

Nowa Polska miała więc niezwykłe szczęście do ludzi. Najlepsi ludzie na najważniejszy i najtrudniejszy czas. Jak mawia słynny niemiecki trener Jürgen Klopp: „Nie płaczcie, że to się skończyło, cieszcie się, że było”. Radując się, że było, smućmy się, że teraz jest, jak jest.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz