Cios dla Donalda Trumpa. Grenlandia oferuje Europie to, na czym najbardziej mu zależy. "UE jest dobrym partnerem, lubimy ją"
Donald Trump nieraz powtarzał, że kontrolowanie Grenlandii jest kwestią bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i całego świata. W rzeczywistości zależy mu jednak głównie na jej metalach ziem rzadkich, uznawanych za kluczowe dla globalnej gospodarki. Zyskał jednak niespodziewanego rywala — UE może mu je sprzątnąć sprzed nosa. Co więcej, z taką propozycją wyszła sama Grenlandia. Jej minister spraw zagranicznych Vivian Motzfeldt zaproponowała Brukseli rozszerzenie współpracy w zakresie kluczowych minerałów i energii. To jej odpowiedź na agresywne działania USA. — Sojusznicy nie robią takich rzeczy. (...) Nie można nas kupić — powiedziała.
Dzięki ogromnym zasobom metali ziem rzadkich i strategicznemu położeniu w Arktyce Grenlandia – autonomiczne terytorium zależne Danii z populacją ok. 60 tys. mieszkańców – staje się coraz ważniejszym graczem geopolitycznym. Przez agresywne działania Donalda Trumpa znalazła się w centrum uwagi wielu światowych przywódców. Z dużym zainteresowaniem spoglądają na nią również kraje europejskie i — jak się okazuje — z wzajemnością.
Minister spraw zagranicznych Grenlandii Vivian Motzfeldt w wywiadzie dla POLITICO, którego udzieliła podczas podróży dyplomatycznej do Brukseli, powiedziała, że chce pogłębić "dwustronne" stosunki z UE. Wskazała również obszar, w którym Grenlandia i UE mogłyby połączyć siły — cenne minerały. Dokładnie te, na których tak zależy Trumpowi.
Kluczowe zasoby Grenlandii
— Oni [Europejczycy] dostają od nas ryby, a my mamy wolny rynek i możemy eksportować je do UE bez dodatkowych kosztów. Dziś chcemy jednak rozszerzyć współpracę — nie tylko w zakresie rybołówstwa, ale także kluczowych minerałów i energii — powiedziała.
— To właśnie ma Grenlandia, a reszta świata, złożona z krajów o podobnych poglądach, potrzebuje bardziej ekologicznej przyszłości i energii odnawialnej – dodała.
Głęboko pod lodem Grenlandii znajduje się ok. 40 z 50 minerałów uznanych za kluczowe dla światowej gospodarki, które Stany Zjednoczone uznają za niezbędne dla swojego bezpieczeństwa narodowego. Surowce te, od uranu po grafit, mają kluczowe znaczenie dla globalnej produkcji i globalnych łańcuchów dostaw — choć złoża Grenlandii są jeszcze w dużej mierze niezbadane i niewykorzystane.
Bogactwo mineralne wyspy oznacza, że ma ona odpowiedź na "bardzo ważne pytanie", które może doprowadzić do "wzmocnienia współpracy z UE" – powiedział Motzfeldt. — Oczywiście chcemy współpracować w zakresie kluczowych minerałów z krajami o podobnych poglądach, a UE jest dobrym partnerem, lubimy ją – powiedziała.
Grenlandzka polityk w czwartek spotkała się z Kają Kallas, wysoką przedstawicielką Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Podczas rozmowy zaprosiła członków władz wykonawczych Unii Europejskiej do odwiedzenia wyspy. — Wszyscy komisarze [UE] chcą nas odwiedzić, są mile widziani – powiedziała.
Nie po przyjacielsku
Motzfeldt skrytykowała również administrację Trumpa w związku z informacjami o szpiegowaniu Grenlandii przez Stany Zjednoczone. W zeszłym tygodniu "The Wall Street Journal" poinformował, że amerykańskie agencje wywiadowcze otrzymały polecenie zebrania informacji na temat wyspy. Minister spraw zagranicznych Danii Lars Lokke Rasmussen wezwał ambasadora Stanów Zjednoczonych, żądając złożenia wyjaśnień.
— Powinniśmy być przyjaciółmi. Jesteśmy sojusznikami. Sojusznicy nie robią takich rzeczy. Sytuacja jest nowa dla nas i dla reszty świata, ponieważ nie robi się tego swojemu sojusznikowi — powiedziała Motzfeldt.
Domniemane działania szpiegowskie są najnowszym elementem amerykańskiej kampanii nacisku. Rozpoczęła się ona od słów Trumpa, który powiedział, że nie wyklucza przejęcia Grenlandii przy użyciu siły militarnej. Wysłał też na wyspę swojego najstarszego syna oraz wiceprezydenta J.D. Vance'a.
— Gdy tylko zaczyna się mówić o okupacji wojskowej, już staje się to zagrożeniem – powiedziała Motzfeldt zapytana o to, czy groźby Trumpa stanowią dla Grenlandii realne zagrożenie. — Oczywiście, że mogą nas odwiedzić. Od dawna pragniemy zacieśnić współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Ale w innym tonie, w wiarygodny sposób — dodała.
Niezawodny partner w "trudnych czasach"
Za powód zainteresowania Grenlandią Trump podał rywalizację z Rosją i Chinami o dominację w Arktyce. Stwierdził, że przejęcie wyspy przez Stany Zjednoczone ma kluczowe znaczenie zarówno dla bezpieczeństwa USA, jak i dla "bezpieczeństwa międzynarodowego". Waszyngton miał kiedyś kilkanaście instalacji wojskowych na Grenlandii, ale obecnie pozostała tylko jedna – baza Pituffik położona na zamarzniętej północy wyspy.
Motzfeldt powiedziała, że jest otwarta na otwarcie większej liczby baz wojskowych USA na grenlandzkiej ziemi i na więcej amerykańskich inwestycji w rozwijającym się sektorze górniczym Grenlandii – ale nie na przejęcie jej przez USA.
— Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych jest naszym bezpieczeństwem. Mamy te same interesy. Zgodnie z naszą umową obronną już teraz można budować więcej baz lub, jeśli ktoś chce, inwestować w nasze górnictwo. Nie można jednak nas kupić — stwierdziła.
Grenlandia była kiedyś częścią UE, ale to się zmieniło po referendum w 1985 r. Motzfeldt stwierdziła, że Bruksela pozostała niezawodnym partnerem w "trudnych czasach".
— Widzieliśmy, jak UE wspiera Grenlandię. Nasza współpraca z UE jest ważna, a dziś jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Obecna sytuacja wymaga, abyśmy trzymali się razem — dodała.
Pochlebstwa zamiast otwartej konfrontacji. Nowy kanclerz Niemiec zmienia ton wobec prezydenta USA. "Ameryka jest niezbędna"
Friedrich Merz ostatnio wypowiada się o prezydencie USA Donaldzie Trumpie w znacznie bardziej pozytywnym tonie. Ta wyraźna zmiana retoryki niemieckiego kanclerza nastąpiła w piątek 9 maja, kiedy podczas wizyty w Brukseli stwierdził, że stanowisko administracji Trumpa wobec Europy "wyraźnie się zmieniło". — Amerykanie dostrzegają teraz, że ich partnerzy w Unii Europejskiej zintensyfikowali swoje wysiłki — powiedział. W tym tygodniu z kolei zapowiedział ogromne inwestycje w stworzenie "najsilniejszej armii konwencjonalnej w Europie". Takie posunięcie przynajmniej częściowo ma na celu obłaskawienie amerykańskiego prezydenta.
Merz twierdzi teraz, że ma większą nadzieję, że Stany Zjednoczone i Europa "opracują wspólną strategię" podczas długo oczekiwanego szczytu NATO w Hadze w czerwcu. — Jestem dziś bardzo wdzięczny, że mogę być bardziej optymistyczny co do przyszłości sojuszu NATO — powiedział niemiecki kanclerz.
Jeszcze 23 lutego, w noc po zwycięstwie w przedterminowych wyborach, Merz ogłosił, że jego "absolutnym priorytetem" będzie wzmocnienie Europy, aby "naprawdę osiągnąć niezależność" od Stanów Zjednoczonych. Komentarz ten pojawił się po przemówieniu wiceprezydenta J.D. Vance'a w Monachium, w którym poparł on skrajną prawicę w Niemczech i przedstawił polityków głównego nurtu UE, a nie prezydenta Rosji Władimira Putina jako największe zagrożenie dla Europy.
Zmiana tonu
W piątek 9 maja w siedzibie NATO w Brukseli Merz powrócił do tradycyjnych wypowiedzi na temat witalności i trwałości sojuszu transatlantyckiego. — Ameryka jest niezbędna dla bezpieczeństwa Europy dzisiaj i w przyszłości — powiedział.
Dobra atmosfera utrzymywała się w tym tygodniu, kiedy Merz ogłosił, że zaprosił Trumpa do niemieckiej wsi, w której urodził się i wychował dziadek prezydenta, Friedrich Trump, zanim w 1885 roku w wieku 16 lat wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Nie jest jeszcze jasne, czy Trump skorzysta z zaproszenia Merza — pomimo tego, że, jak sam kiedyś powiedział, "Niemcy ma we krwi ".
W środę 14 maja w swoim pierwszym exposé Merz obiecał zainwestować tyle pieniędzy, ile będzie konieczne, aby zbudować "najsilniejszą armię konwencjonalną w Europie". Wydaje się, że słowa te przynajmniej częściowo miały na celu zadowolenie Trumpa. W swojej pierwszej kadencji amerykański prezydent często atakował Niemcy za zbyt niskie wydatki na obronność. — Nasi przyjaciele i partnerzy również tego od nas oczekują, a co więcej, wręcz tego wymagają — przekonywał Merz.
Dzień później minister spraw zagranicznych Merza, Johann Wadephul, poparł żądanie Trumpa, aby kraje NATO drastycznie zwiększyły wydatki na obronność do aż 5 proc. PKB. — Podzielamy ocenę prezydenta Trumpa, że jest to konieczne — powiedział dziennikarzom Wadephul podczas spotkania ministrów spraw zagranicznych NATO w Turcji po rozmowach dwustronnych z sekretarzem stanu USA. Nie wszyscy członkowie nowej koalicji rządowej w Niemczech podzielają jednak entuzjazm Wadephula.
Obietnice a rzeczywistość
Niemcy dopiero niedawno, po raz pierwszy od końca zimnej wojny, osiągnęły cel NATO dotyczący wydatków na obronność w wysokości 2 proc. PKB — i to po wielu latach obietnic, których nie udało się dotrzymać. Biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia, niemieccy przywódcy powinni być ostrożniejsi w składaniu wielkich obietnic.
Obietnica Merza dotycząca stworzenia najsilniejszej armii w Europie również może zderzyć się z rzeczywistością. Generał Carsten Breuer, najwyższy rangą niemiecki wojskowy, powiedział niedawno, że Niemcy potrzebują 100 tys. dodatkowych żołnierzy "tak szybko, jak to możliwe". Jednak pomimo intensywnych działań rekrutacyjnych liczebność wojska utrzymuje się na poziomie około 182 tys., ponieważ wielu młodych ludzi w tym w większości pacyfistycznym kraju unika służby wojskowej.
Wydaje się, że Merz obecnie podejmuje wszelkie wysiłki, aby przed czerwcowym szczytem NATO powiedzieć coś, co zrobi wrażenie na Trumpie i zadowoli go. Biorąc pod uwagę, jak pochlebstwa zadziałały w przypadku prezydenta Francji Emmanuela Macrona i premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera, jest to prawie na pewno lepsza metoda niż początkowe podejście Merza: otwarta konfrontacja. Jednak najtrudniejsze dla Merza będzie przełożenie słów na rzeczywistość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz