PiS sięga po brutalne metody w kampanii. Chce uderzyć w Trzaskowskiego
Kampania Karola Nawrockiego rozkręcała się coraz bardziej, aż nagle doszło do widowiskowego załamania. Żeby choć częściowo odzyskać inicjatywę, sztabowcy Nawrockiego postanowili mocno uderzyć w Rafała Trzaskowskiego. Te działania to zapowiedź brutalizacji kampanii na ostatniej prostej.
– Adam Bielan już mówi o badaniach lekarskich Trzaskowskiego – mówi sztabowiec PiS.
Bielan to zaprawiony w kampaniach sztabowiec PiS – polityk, który nie odkłada nogi. W radiowej "Jedynce" dzień po debacie najpierw rytualnie drwił z kandydata Koalicji Obywatelskiej. – Ledwo ustał tę debatę – powiedział. Potem jednak już bardzo wprost sugerował, że Trzaskowski ma "kłopoty" i analizował jego rzekomo kiepską kondycję, wzywając do publikacji wyników badań lekarskich przez kandydatów. To wyraźny znak, że sztab zamierza wykorzystać ten temat do ataków na Trzaskowskiego, by spróbować odzyskać inicjatywę w kampanii.
Kiedy Andrzej Stankiewicz i Jacka Harłukowicza opisali w Onecie sprawę przejęcia mieszkania Jerzego Ż. przez Karola Nawrockiego, kampania kandydata PiS momentalnie straciła impet. Chociaż sondażowe wyniki się nie załamały, to Nawrocki wizerunkowo dużo stracił i nie może wyjść z defensywy.
Sztabowiec PiS: – Do afery mieszkaniowej Trzaskowski słabł, a Nawrocki rósł. To się zatrzymało.
To był widowiskowy zwrot akcji, bo 2 maja Nawrocki opublikował wspólne zdjęcia z Donaldem Trumpem, a już 5 maja musiał tłumaczyć się z kawalerki. Spotkanie z prezydentem USA – bez wątpienia duży sukces PiS – zeszło na odległy plan. Tym bardziej że sztab nie umiał wyjść ze sprawy mieszkaniowej, a kolejne sprzeczne wersje rozsadziły kampanię Nawrockiego. Tąpnięcia poparcia nie było, ale – wedle naszych informacji – w wewnętrznych badaniach PiS różnica między Nawrockim a Trzaskowskim wzrosła o kilka punktów procentowych. W najnowszym sondażu dla "Newsweeka" chęć głosowania na Nawrockiego deklaruje 25 proc. ankietowanych, a na Trzaskowskiego – 30 proc. W drugiej turze Trzaskowski uzyskał według sondażu 53 proc., a jego konkurent 45 proc.
Brutalna kampania na ostatniej prostej. PiS chce zaatakować Rafała Trzaskowskiego
Punktem wyjścia do budowania przez PiS narracji, że z Rafał Trzaskowski ma problemy z kondycją, są debaty wyborcze. Kandydat KO w Końskich w kwietniu i w czasie debaty 12 maja sprawiał wrażenie zmęczonego. PiS sugeruje też, że niektóre zachowania Trzaskowskiego na wiecach wyborczych są nienaturalne.
Tyle że biorąc pod uwagę, ile w czasie kampanii odbywa się wieców i debat, znalezienie niekorzystnych i nietypowych ujęć nie jest trudne. I politycy PiS to robią. Gdy tylko zaczęła się debata w TVP, wielu z nich publikowało w mediach społecznościowych kadry, na których Trzaskowski wyglądał źle lub wykonywał nieatrakcyjne gesty. Sam występ Trzaskowskiego rzeczywiście nie należał do najbardziej udanych. – Opierał się o mównicę, jakby nie mógł samodzielnie ustać – mówi jeden ze sztabowców.
Próba ośmieszenia konkurenta to stały element narracji PiS, ale sztabowcy idą teraz dalej.
– Już po dwóch godzinach publicyści komentowali, że ma duże kłopoty kondycyjne. Nie wiem, z czego to wynika. Czy rzeczywiście nie wyspał się tak, jak radzili mu zaprzyjaźnieni dziennikarze (...)? Nie był wyspany najwyraźniej? Czy też ma jakieś innego rodzaju kłopoty, bo widzimy jego bardzo duże wahania nastrojów, podczas wieców bywa nadmiernie pobudzony – mówił w radiowej Jedynce wspomniany już Adam Bielan.
Bielan powoływał się też na opublikowane pod koniec kwietnia przez "Super Express" badanie Instytutu Badań Pollster. Wynika z niego, że 62 proc. ankietowanych chce poznać raport o stanie zdrowia kandydatów, a 19 proc. uważa, że to zbędne. Kolejnych 19 proc. nie miało zdania.
Republika uderza w sztabowca KO
Do ataku na Trzaskowskiego – choć nie wprost, a uderzając w jednego ze współpracowników kandydata KO, przyłączyła się Telewizja Republika. Źródło z PiS zapewnia jednak, że nie jest to skoordynowana akcja. – Telewizja Republika działa tu na własną rękę – słyszymy.
O co chodzi? Republika oskarża Michała Marcinkiewicza, byłego posła i sztabowca KO, jakoby prowadził korespondencję o nabyciu środków odurzających. Sam zainteresowany zareagował na X: "Przedstawiona korespondencja nie należy do mnie. To bezczelne fałszerstwo, które ma mnie oczernić i uderzyć w moją wiarygodność". Zapowiedział też, że "w trybie natychmiastowym kieruje sprawę do prokuratury i do sądu". Minister sportu Sławomir Nitras – jeden z najbliższych współpracowników Rafała Trzaskowskiego – dodawał: "Ależ sztab Nawrockiego tapla się w szambie. Tanie fałszywki. Z jednej strony to dobrze to jest ich naturalne środowisko".
W samym PiS zaufanie do wiarygodności Republiki jest nikłe. Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego przyznają, że gdy telewizja coś podaje, to z reguły trzeba podchodzić do tego z dużym dystansem.
Brudna kampania w przeszłości. Raz już uderzyła w Trzaskowskiego
W kampanii wiele razy zdarzały się brudne zagrania. I tak na przykład w 2018 r., gdy Rafał Trzaskowski po raz pierwszy ubiegał się o fotel prezydenta Warszawy, objawił się Michał Dzięba. To były współpracownik byłego ministra skarbu z PO Aleksandra Grada i dawny znajomy Trzaskowskiego. Dzięba publicznie zaczął oskarżać go o to, że w 2009 r. nielegalnie finansował swoją kampanię wyborczą do europarlamentu, rzekomo przyjmując 150 tys. zł od znajomego biznesmena. Dzięba – co otwarcie mówił – chciał wyeliminować Trzaskowskiego z życia publicznego.
Na takich oskarżeniach się nie kończyło, bo były znajomy oskarżał Trzaskowskiego też o zażywanie narkotyków. Obecny prezydent Warszawy zaprzeczał oskarżeniom, złożył prywatny akt oskarżania przeciwko niemu. Ostatecznie doszli do ugody, na mocy której Dzięba przeprosił za fałszywe oskarżenia.
Przykłady można by mnożyć. Historię "dziadka z Wermachtu", za którą stał Jacek Kurski, zna każdy. Mocno uderzyła ona w Donalda Tuska w wyborach prezydenckich z 2005 r. Z tych samych wyborów można przypomnieć historię wyeliminowania Włodzimierza Cimoszewicza. Polityk lewicy i były premier był wtedy jednym z faworytów do zwycięstwa. Wtedy na scenie pojawiła się Anna Jarucka. Była asystentka Cimoszewicza miała rzekomo na jego polecenie sfałszować oświadczenie majątkowe i usunąć z niego informację, że polityk miał akcje PKN Orlen. Kłopot w tym, że Jarucka podrobiła podpis Cimoszewicza. Oskarżenie okazało się fałszywe, ale wokół tej sprawy powstał zamęt tak wielki, że Cimoszewicz uznał, że musi wycofać się z wyborów.
Gdy kilka dni temu Interia ujawniła dokument z 2021 r., w którym Nawrocki zobowiązał się do pomocy i opieki nad Jerzym Ż., Jarosław Kaczyński początkowo sugerował, że – podobnie jak w sprawie Jaruckiej – to może być fałszerstwo. Sam kandydat PiS nie kwestionuje jednak autentyczności tego swojego oświadczenia.
Celem prześladowanego już grubo ponad tydzień przez aferę mieszkaniową sztabu PiS wyraźnie jest zasianie wątpliwości co do kondycji psychofizycznej Rafała Trzaskowskiego. Przy okazji ludzie z PiS podkreślają krzepę Karola Nawrockiego. Końcówka kampanii zapowiada się bardzo brutalnie.
Afera z kawalerką Nawrockiego. Przeanalizowaliśmy listy pana Jerzego
— Teza tego filmu jest po prostu nieprawdziwa — mówi Andrzej Stankiewicz, zastępca redaktora naczelnego Onetu i współprowadzący podcast "Stan Wyjątkowy". Chodzi o film, który został opublikowany w mediach społecznościowych przez sztab Karola Nawrockiego.
Materiał pojawił się tuż przed rozpoczęciem poniedziałkowej debaty kandydatów na prezydenta w TVP. Nawrocki próbuje w nim tłumaczyć — po tygodniu prezentowania różnych wersji — jak przebiegała sprawa zdobycia przez niego i jego małżonkę kawalerki należącej wcześniej do pana Jerzego.
Film Karola Nawrockiego. Tak tłumaczy się z mieszkania
Andrzej Stankiewicz podkreśla, że jeśli pan Jerzy był objęty pomocą socjalną, to mało prawdopodobne jest, że mógł zostać eksmitowany z lokalu, który należał do miasta w momencie, gdy trafił za kratki. Natomiast Nawrocki utrzymuje w opublikowanym filmiku, że chciał pomóc panu Jerzemu, który trafił do aresztu i bał się, że grozi mu eksmisja.
— Jako dziennikarze zajmujący się tą sprawą, wiedzieliśmy, że pan Jerzy ma problemy, czy miał problemy z prawem. Nigdy tej sprawy nie używaliśmy, natomiast w Prawie i Sprawiedliwości trwały od kilku dni dywagacje, co zrobić. Czy użyć tego elementu, że pan Jerzy miał problemy prawem i to się pojawiło delikatnie wcześniej w kilku oświadczeniach PiS-u, czy mocniej "pojechać" tym, że to jest kryminalista? Skończyli taką opcją pośrednią, że wylądował w więzieniu, nie chcą odkrywać mocniej tej sprawy odsiadki dlatego, że boją się reakcji społecznej. Po pierwsze, że ktoś tu siedział, to można mu przejąć mieszkanie, a druga możliwa reakcja, że to kolejny kryminalista w otoczeniu Nawrockiego — mówi Stankiewicz.
Dziennikarze prowadzący podcast analizują prezentowane w klipie Nawrockiego listy pana Jerzego pisane już z więzienia. Pierwszy ma datę 12 grudnia 2011 r.
— Czyli 12 grudnia roku 2011 pan Jerzy jest w areszcie. Drugi list, który cytuje Karol Nawrocki, jest wcześniejszy i pochodzi z listopada roku 2011, w którym — to też cytuje Karol Nawrocki — jest lista rzeczy, które Nawrocki ma przynieść panu Jerzemu do aresztu. I teraz wersja Karola Nawrockiego jest taka: ponieważ siedział, bał się, że utraci mieszkanie, w związku z tym zaproponował, żebyśmy my to mieszkanie przejęli, pokrótce rzecz ujmując, zabezpieczyli, żeby miasto czasem tego mieszkania nie odebrało panu Jerzemu, bo wylądował w areszcie. Szkopuł w tym, drodzy państwo, że cała operacja przejmowania mieszkania zaczęła się, zanim pan Jerzy trafił do aresztu — tłumaczy Stankiewicz.
Karol Nawrocki, mieszkanie i daty
— Wystarczy elementarnie porównać daty. Opłata, którą Nawrocki wnosi do miasta, żeby miasto rozpoczęło procedurę przekazywania lokalu, czyli żeby pan Jerzy został uwłaszczony, żeby przejął lokal komunalny, opłatę Nawrocki wnosi 20 października 2011 r. ze swojego konta. Czyli pan Jerzy nie jest jeszcze w areszcie. Miasto mówi: możesz wykupić ten lokal za 10 proc. wartości — analizuje Stankiewicz.
— Nie pan Jerzy wpłaca te pieniądze, tylko Karol Nawrocki 20 października, a pan Jerzy wtedy nie siedzi. Skąd to wiemy? Bo tego samego dnia, 20 października, co ujawnili politycy PiS-u (...), w tym samym dniu, kiedy Karol Nawrocki wpłacił te 12 tys. miastu, jest podpisany testament — dodaje wicenaczelny Onetu.
Miasto przenosi aktem notarialnym na pana Jerzego własność lokalu, bo dostało opłatę z konta Nawrockiego. Wtedy pan Jerzy jeszcze nie jest w więzieniu.
— Pojawia się u notariusza, bo spisuje testament — zauważa Stankiewicz.
Na kogo zagłosują wyborcy Andrzeja Dudy? To może być zaskoczenie
Na kogo zagłosują wyborcy Andrzeja Dudy, a na kogo elektorat koalicji 15 października. Kto najlepiej zadba o prawa pracowników, a kto o przedsiębiorców? W końcu: który kandydat wywołuje największą niechęć? Między innymi takie pytania zadaliśmy w sondażu, który przeprowadziła dla "Newsweeka" pracownia Opinia24.
Badanie odbyło się już po ujawnieniu przez Onet historii przejęcia przez Karola Nawrockiego kawalerki od Jerzego Ż. w zamian za opiekę. Ostatecznie mężczyzna wylądował w domu opieki społecznej. Prof. Antoni Dudek szacuje, że afera będzie kosztowała Nawrockiego ok. 3-5 proc. poparcia.
W tej chwili tąpnięcia jednak nie widać. W sondażu prezydenckim "Newsweeka" Karol Nawrocki jest drugi z 25 proc. poparcia. W I turze do prowadzącego Trzaskowskiego traci 5 pkt proc. Biorąc pod uwagę średnią sondażową, obliczaną przez Politico, afera nie odbiła się zatem na notowaniach kandydata popieranego przez PiS: Nawrocki ma w niej 25 proc., a Trzaskowski 32 proc.
Sondaż prezydencki "Newsweeka". Na kogo zagłosują wyborcy Dudy
Spadków nie widać także w pytaniu o drugą turę: tam kandydat KO wygrywa 53:45. Gorszą wiadomością dla Nawrockiego jest to, że mimo niedawnego jednoznacznego poparcia Andrzeja Dudy nie potrafi przytrzymać przy sobie wyborców prezydenta. Aż 13 proc. badanych, którzy w drugiej turze w 2020 r. oddali głos na Dudę, teraz planuje poprzeć Trzaskowskiego. Kandydat PO trzyma natomiast elektorat przy sobie: zagłosuje na niego 99 proc. wyborców, którzy poparli go w II turze w 2020 r.
Trzaskowski największe poparcie notuje w grupie wiekowej 50-59 lat (38 proc.), najniższe – w grupie 25-29 lat (12 proc.). Przegrywa w niej nie tylko z Nawrockim (13 proc.), ale przede wszystkim ze Sławomirem Mentzenem (27 proc.) i Adrianem Zandbergiem (31 proc.). Być może to jest powód, dla którego ostatnio kandydat PO udzielił kilku wywiadów influencerom, popularnym w tej grupie wiekowej. Wśród najmłodszych (18-24 lata) Trzaskowski notuje z kolei aż 33 proc. poparcia. To może z kolei świadczyć o udanej kampanii na TikToku.
Sondaż prezydencki "Newsweeka". Zapaść Szymona Hołowni
Nawrocki mówi o sobie: "decyzja Jarosława Kaczyńskiego" i w II turze może liczyć na 92 proc. wyborców i wyborczyń, którzy zagłosowali na PiS w październiku 2023 r. Trzaskowski 1 czerwca ma poparcie nie tylko tych, którzy oddali głos na Koalicję Obywatelską (96 proc. deklaruje poparcie dla prezydenta Warszawy), ale także tych, którzy zagłosowali wówczas na Nową Lewicę (również 96 proc.). Inaczej jest w przypadku elektoratu Trzeciej Drogi (73 proc. za Trzaskowskim, 25 proc. za Nawrockim). Wyborcy Konfederacji sprzed 1,5 roku zdecydowanie wolą Nawrockiego (87 proc.) od Trzaskowskiego (13 proc.).
Trzeci w naszym sondażu z 13 proc. jest Sławomir Mentzen. Nie grozi mu ani awans do II tury, ani spadek z podium. Powtarza się zatem historia z wyborów parlamentarnych, gdy kilka miesięcy przed wyborami Konfederacja cieszyła się dwucyfrowym wynikiem, a w dniu głosowania skończyło się na 7 proc. Mentzen jeszcze na początku marca notował w sondażach średnio 19 proc. i marzył o wyprzedzeniu Nawrockiego. Wydaje się, że na finiszu przed pierwszą turą może mu pomóc tylko głębszy kryzys kandydata PiS.
Ciekawie zaczyna robić się dalej: jeśli Szymon Hołownia był największym – poza Dudą, rzecz jasna – zwycięzcą poprzednich wyborów prezydenckich, to teraz zanosi się na to, że będzie największym przegranym. Kandydat Trzeciej Drogi notuje tylko 7 proc. poparcia. Niewiele więcej od Magdaleny Biejat (6 proc.) i Andriana Zandberga (5 proc.). I biorąc pod uwagę bardzo udaną kampanię kandydatki lewicy, mijanka na finiszu nie wydaje się wykluczona.
W porównaniu z poprzednimi wyborami prezydenckimi Hołownia najwięcej wyborców stracił na rzecz Trzaskowskiego. Aż 39 proc. elektoratu, który oddał głos na lidera Trzeciej Drogi w 2020 r., teraz chce poprzeć prezydenta Warszawy. Przy marszałku Sejmu zostało tylko 37 proc. głosujących na niego w I turze pięć lat temu.
Sondaż prezydencki "Newsweeka".
Dobry czas lewicy
Dwoje lewicowych – skłóconych – kandydatów w sumie notuje w naszym sondażu aż 11 proc. poparcia. Gdyby wyniki Magdaleny Biejat (6 proc.) i Adriana Zandberga (5 proc.) powtórzyły się 18 maja, byłyby to najlepsze wybory prezydenckie lewicy od 2010 r., gdy Grzegorz Napieralski zdobył 13,5 proc. głosów.
Lewicowi kandydaci dobrze wypadają w naszych pytaniach dodatkowych. Zapytaliśmy, który kandydat/kandydatka najlepiej zadba o bezpieczeństwo/prawa kobiet/pracowników/przedsiębiorców. Biejat (25 proc.) zdecydowanie wygrywa, jeśli chodzi o prawa kobiet (drugi Trzaskowski ma 16 proc.), jest trzecia (10 proc., co zaskakujące, tyle samo ma Mentzen) w pytaniu o prawa pracowników (tu wygrywa Trzaskowski – 19 proc.). W tym samym pytaniu piąty jest Zandberg z 6 proc. (ex aequo z Hołownią).
W pytaniu: "Do którego kandydata/kandydatki czuje Pan/i największą niechęć?" najwięcej wskazań ma Rafał Trzaskowski (24 proc.). Tuż za nim jest Grzegorz Braun (20 proc.). Być może to efekt antysemickich i ksenofobicznych występów tego kandydata podczas debat oraz w czasie reklamówek wyborczych. Niechęć do Nawrockiego deklaruje 11 proc. badanych, 21 proc. twierdzi, że nie czuje negatywnych emocji do żadnego z kandydatów i kandydatek.
Badanie przeprowadzono 5-7 maja na reprezentatywnej próbie 1001 mieszkańców Polski w wieku ponad 18 lat. Badanie zostało zrealizowane techniką wywiadów telefonicznych wspomaganych komputerowo – CATI.
Kaczyński twierdził, że się zmienił i przegrał. To był kluczowy moment
Nie ma ważniejszego momentu dla politycznej historii Polski niż wiosna 2010 r. I nie tylko o katastrofę w Smoleńsku tu idzie, ale o to, co zdarzyło się tuż po niej. Zapraszamy na kolejny odcinek podcastu "Na prezydenta tylko ty".
Prezes apelujący, by zakończyć wojnę polsko-polską? Dziękujący Rosjanom za łzy i wzruszające słowa? Chwalący towarzysza Edwarda Gierka? Wszystko wydarzyło się naprawdę.
Gdyby wtedy Polacy kupili odmienionego koncyliacyjnego, spokojnego Jarosława Kaczyńskiego, historia Polski mogłaby wyglądać inaczej. Ale nie dość, że elektorat nie uwierzył w przemianę prezesa PiS, to jemu samemu szybko się nie spodobała.
"Na prezydenta tylko ty". Niech się pan trzyma
Lech Kaczyński wczesną wiosną 2010 r. w sondażach wyglądał słabiutko. Więcej badanych mu nie ufało, niż ufało, w sondażu prezydenckim z 29 marca zdecydowanie (18,7 proc.) przegrywał z Bronisławem Komorowskim (39 proc.). Według konstytucyjnego kalendarza wybory miały się odbyć dopiero w okolicach 3 października, ale była to jednak olbrzymia strata.
10 kwietnia zmienił wszystko. W katastrofie pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, w tym prezydent Kaczyński oraz kandydat SLD Jerzy Szmajdziński, wybory musiały zostać zorganizowane natychmiast. Szykujące się na długi marsz sztaby musiały przestawić się na sprint.
Jeszcze jesienią 2009 r. Donald Tusk ogłosił, że w wyborach nie wystartuje (w tym samym czasie w Sejmie został złożony projekt zmiany konstytucji, która zmieniała ustrój na kanclerski), a w partyjnych prawyborach Bronisław Komorowski (68,5 proc.) pokonał Radosława Sikorskiego (31,5 proc.).
W PiS padały nazwiska Zyty Gilowskiej, Zbigniewa Romaszewskiego, Jana Olszewskiego, Zbigniewa Ziobry. Jarosław Kaczyński nigdy startować nie chciał. – Nie sądzę, bym miał jakiekolwiek szanse. Łatwo wyobrażam sobie zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, ale mojego zwycięstwa w wyborach prezydenckich sobie nie wyobrażam – mówił w lutym 2010 r. w "Newsweeku".
To ważne zastrzeżenie: świat był inny. Twitter dopiero raczkował, nie było "Sieci" ani "Do Rzeczy", Kaczyński udzielał wywiadów "Newsweekowi", a Jarosław Marek Rymkiewicz wysyłał wiersze do "Rzeczpospolitej".
Ojczyzna jest w potrzebie – to znaczy: łajdacy
Znów wzięli się do swojej odwiecznej tu pracy
Polska – mówią – i owszem to nawet rzecz miła
Ale wprzód niech przeprosi tych których skrzywdziła
Polska – mówią – wspaniale lecz trzeba po trochu
Ją ucywilizować – niech klęczy na grochu
Niech zmądrzeje niech zmieni swoje obyczaje
Bo z tymi moheram i to się żyć nie daje
[...]
To co nas podzieliło – to się już nie sklei
Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei
Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu
Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!
Dokąd idziecie? Z Polską co się będzie działo?
O to nas teraz pyta to spalone ciało
I jest tak że Pan musi coś zrobić w tej sprawie
Niech się Pan trzyma – Drogi Panie Jarosławie
Kaczyński zdecydował się na start, lecz nie posłuchał poety. Szefową sztabu mianował wrażliwą społecznie twarz PiS Joannę Kluzik-Rostkowską, a rzecznikiem kampanii – partyjnego liberała Pawła Poncyljusza. Słowem: wyeksponował centrum, a schował przedstawicieli zakonu Porozumienia Centrum oraz radykałów typu Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego.
– Znam Jarosława jako sympatycznego faceta z dużym wdziękiem i dystansem do siebie. Chciałabym, żeby taki umiał się pokazać w sytuacjach publicznych – mówiła na starcie kampanii "Polityce" Kluzik-Rostkowska. Sztab Kaczyńskiego wynajął piętro w Hotelu Europejskim, mieszczącym się naprzeciwko pałacu prezydenckiego w Warszawie. Wolontariusze dzwonili stamtąd przekonywać do głosu na prezesa, były w Europejskim sale na konferencje prasowe, a nawet miejsce do zabawy dla dzieci. To był sztab otwarty, przechodnie wchodzili tam także po to, by na ręce sztabowców złożyć kondolencje Kaczyńskiemu.
Na fali współczucia po tragedii smoleńskiej Kaczyński zaczął wzbudzać zdecydowanie cieplejsze uczucia. Już w kwietniu awansował do piątki polityków cieszących się największym zaufaniem (do lipca wskaźnik zaufania miał tylko rosnąć). Strategia sztabu opierała się na wykorzystaniu tej emocji.
I na tym, żeby kandydat nie był nadmiernie eksploatowany. Kaczyński zniknął, w jego imieniu wypowiadała się Kluzik-Rostkowska. W PO było podobnie, tam szefową sztabu została Małgorzata Kidawa-Błońska. I tyle, jeśli chodzi o obecność kobiet w tej kampanii, bo na kartach do głosowania wyborcy zastali dziesięciu mężczyzn w wieku średnim i starszym.
"Na prezydenta tylko ty". Prezes lewicujący
"Odruch współczucia i sympatii milionów Rosjan został przez Polaków dostrzeżony. Został dostrzeżony i doceniony. Dziękujemy za każdą łzę, za każdy zapalony znicz, za każde wzruszające słowo. Są w historii takie momenty, które potrafią zmienić wszystko, które potrafią zmienić bieg historii. Mam nadzieję i taką nadzieję mają także miliony Polaków (...) że taki moment nadchodzi, że dojdzie do tej wielkiej potrzebnej zmiany – dla nas, dla naszych dzieci, dla naszych wnuków" – mówił Kaczyński do Rosjan w filmiku (z napisami cyrylicą) opublikowanym w trakcie kampanii.
Prezes eksponował przez kilka tygodni wszystkie te cechy, których nie ujawniał przez poprzednie 20 lat. W zajmującej się celebrytami "Gali" opowiadał o emocjach. Fotografował się z bratanicą Martą, za którą wcześniej nie przepadał. Apelował o zakończenie wojny polsko-polskiej. Porzucił temat dekomunizacji ("powinniśmy się dziś zajmować problemami drugiego dziesięciolecia XXI w."). Przymilał się do SLD ("Niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi. Ja już będę od dziś używał słowa postkomunizm"). Józefa Oleksego nazwał "lewicowym politykiem średniostarszego pokolenia", a Gierka cenił za to, że "opozycję jakoś tam tolerował, a nie zamykał do więzienia".
Sztab robił wszystko, by przekonać wyborców, że po Smoleńsku narodził się nowy polityk, z inną wrażliwością, innymi metodami dążący do celu.
– To dziś najistotniejsze pytanie polskiej polityki: na ile nowy Jarosław Kaczyński jest prawdziwy? – pytali pod koniec maja w "Newsweeku" Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz. A psycholożka Hanna Hammer wyjaśniała: – Ludzie się nie zmieniają. Mogą prezentować inne postawy pod wpływem koniunktury, ale ich osobowość się nie zmienia. Dlatego w trwałą zmianę Jarosława Kaczyńskiego nie wierzę.
"Na prezydenta tylko ty". Przeciw IV RP
– Partia, która fetuje generała Jaruzelskiego, powinna być określana mianem postkomunistycznej. Kaczyński jest pewny, że wszyscy tak mu ufają, że znoszą to jako wymóg kampanii. Ale na jego miejscu nie byłbym tego taki pewny – grzmiał w radiu TOK FM Piotr Semka. Jadwiga Staniszkis twierdziła, że z "kwestią lewicową" prezes przesadził. – Niech Kaczyński wyjaśni swój zwrot. Jeżeli nie wytłumaczy, nie oddzieli układu od SLD, to strzelił sobie w stopę.
Kokietowanie wyborców SLD wynikało jednak z okoliczności. Grzegorz Napieralski nie był pierwszym wyborem po śmierci Szmajdzińskiego, zaczynał z ledwie 3 proc. poparcia w sondażach, ale w pierwszej turze zajął trzecie miejsce ze świetnym wynikiem 13,6 proc. Zagłosowało na niego 2,3 mln ludzi. To więcej, niż kandydaci Lewicy zebrali w sumie w wyborach 2015, 2020 i – ryzyko pomyłki jest niewielkie – 2025. "Polityka" pisała na okładce, że "wyborcy Grzegorza Napieralskiego wybiorą nam prezydenta", i dlatego Kaczyński tak bardzo się do nich wdzięczył. Pamiętał zapewne, że pięć lat wcześniej jego brat przegrał w pierwszej turze z Tuskiem, a triumf w drugiej zapewniło mu przejęcie większości wyborców trzeciego w stawce Andrzeja Leppera.
Napieralski nie miał wyrafinowanego programu, ale był zupełnie inny od pozostałych kandydatów. Najmłodszy w stawce (rocznik 1974), niezużyty jak większość kandydatów (startowali tacy weterani jak Janusz Korwin-Mikke, Waldemar Pawlak, Andrzej Lepper, Andrzej Olechowski, Marek Jurek) i z sercem po lewej stronie. Gdy ktoś taki przestrzegał przed zagrożeniem, jakim miała być "IV RP budowana wspólnie przez PO i PiS", brzmiał wiarygodnie. To Napieralski w największym stopniu postawił na kampanię bezpośrednią, ruszył do miast i miasteczek, kopiując Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 r. To było jedyne wyjście: media centralne od początku koncentrowały się bowiem na pojedynku kandydatów PO i PiS.
Choć przed drugą turą ludzie lewicy – m.in. Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz – apelowali, by głosować na Komorowskiego, Napieralski nie poparł żadnego kandydata. Według szacunków prof. Radosława Markowskiego jedna trzecia wyborców lidera SLD postawiła na Kaczyńskiego.
"Na prezydenta tylko ty". "Miałem dziś przyjemność"
– "Wiadomości" TVP są na wojnie, którą muszą wygrać – mówił anonimowo reporter dziennika "Gazecie Wyborczej". Publiczna jedynka przypadła partii Kaczyńskiego przy podziale telewizyjnych łupów między SLD i PiS. Nie była to propaganda tak tępa, jak później za Jacka Kurskiego, ale przekaz musiał być jednoznaczny. Szefem TVP 1 został Witold Gadowski (dziś felietonista Niezalezna.pl). Szefem publicystyki – Stanisław Janecki (dziś felietonista Sieci). Szefem "Wiadomości" – Jacek Karnowski (dziś naczelny "Sieci"), jego zastępczynią – Marzena Paczuska (ważna postać TVP Kurskiego, dziś w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji z nominacji Andrzeja Dudy).
W debacie prezydenckiej TVP1 reprezentowała zaś Joanna Lichocka, późniejsza posłanka PiS. Można by tak długo wymieniać, kluczowe jest to, że według badań Fundacji Batorego we wszystkich programach informacyjnych TVP podczas kampanii zdecydowanie dominowało negatywne przedstawianie Komorowskiego, przy zdecydowanie pozytywnym obrazie Kaczyńskiego i Napieralskiego. W TVP1, jeszcze w trakcie kampanii, odbyła się premiera "filmu dokumentalnego" (cudzysłów nieprzypadkowy) "Solidarni 2010" Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, w którym pojawia się coś, co później zostanie nazwane "kłamstwem smoleńskim".
Żeby było jasne: Komorowski wiele robił, by te wybory przegrać. Przez całą kampanię pokazywał talent do wpadek, który miał zdecydować o porażce w 2015 r. Pod koniec maja zarówno Smoleńsk, jak i kampanię prezydencką przykryła powódź. Służby ewakuowały ponad 30 tys. ludzi, zginęło 25 osób. Komorowski mówił: "Woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku". W zalanym Kaniowie koło Bielska-Białej stwierdził: "W zeszłym roku powódź, w tym roku powódź, więc pewnie ludzie są już oswojeni, obyci z żywiołem". Innym razem rzekł: "Miałem dziś przyjemność wizytowania terenów powodziowych". Gdyby wtedy media społecznościowe odgrywały taką rolę, jak choćby w 2015 r., Komorowskiemu o zwycięstwo byłoby zdecydowanie trudniej.
"Na prezydenta tylko ty". Polityka złości
Im bliżej końca kampanii, tym bardziej zadaniem anty-PiS (to pojęcie z lat późniejszych, ale całkowicie uprawnione) było przypominanie, jaki naprawdę jest Kaczyński. Stąd określenie "farbowany lis" Bronisława Komorowskiego i "wilk, który przebrał się za babcię i mówił słodkie słowa, żeby zjeść Kapturka" prof. Tomasza Nałęcza (późniejszego doradcy Komorowskiego). Donald Tusk przypominał natomiast, że "Kaczyński zawsze był gotów do każdej deklaracji, żeby mieć władzę".
Wygrana Komorowskiego pokazała, jak bardzo mieli oni rację. Kluzik-Rostkowska została wykluczona z PiS za "szkodzenie partii", a Kaczyński zaczął opowiadać w mediach, że przez całą kampanię był na bardzo silnych lekach uspokajających (czemu zaprzeczał później Adam Bielan). "Wygląda na to, że zmiękczanie mojego wizerunku kompletnie nic nie dało, a tylko zdemobilizowało nasz twardy elektorat" – mówił prezes w "Newsweeku" pod koniec września. To był już ten Kaczyński, jakiego znamy dziś. Agresywny, zakładający złe intencje, zapowiadający, że Komorowskiemu i Tuskowi nie poda ręki.
"Konflikt i podział – to tradycyjny sposób uprawiania polityki przez Kaczyńskiego i PiS. Wszystko, co mogłoby obraz ustalonego dobra i zła zmącić, trzeba napiętnować" – pisała już w lipcu w "Polityce" Janina Paradowska. Na okładce redakcja umieściła psa z wyszczerzonymi zębami z tytułem: "Polska warcząca. Wróciła polityka złości".
Wojna polsko-polska odpalona na cały regulator i populistyczna kampania w 2015 r. dały mu osiem lat rządów. To może być trafna obserwacja prezesa: Polki i Polacy lubią opowiadać o narodowej zgodzie, ale świetnie się czują w logice polaryzacji. Prezes będzie wykorzystywał to paliwo tak długo, jak się da.
Ciosy sypały się na Karola Nawrockiego. Ta debata była dla niego najtrudniejsza
Karol Nawrocki i jego sztab wiedzieli, że jednym z głównych tematów debaty będzie słynne już mieszkanie Jerzego Ż. Przygotowali się na to. Ba, ekipa z Nowogrodzkiej opublikowała nawet film, w którym kandydat przedstawia się jako dobrodziej pana Jerzego. Mimo wszystko Nawrocki nie mógł nie oberwać w tej sprawie. I oberwał, ale przetrwał najgorsze ciosy.
Karol Nawrocki debatę zaczął od mocnej wymiany z Rafałem Trzaskowskim. Kandydat KO stwierdził, że reprezentant PiS nie ma prawa moralnego, by starać się o prezydenturę. Nawrocki zrewanżował się prezydentowi Warszawy, nazywając go "recydywistą politycznego kłamstwa". To była przygrywka debaty, która okazała się niemiłosiernie długa. A dla Nawrockiego zaczęła się na długo przed transmisją.
Afera mieszkaniowa w debacie w TVP. Na Nawrockiego sypały się ciosy
Sztab PiS przygotował film, w którym starał się odbić oskarżenia ws. mieszkania od Jerzego Ż. Gdy ruszała debata, to sztabowcy opublikowali prawie 10-minutowe nagranie. Nawrocki przedstawia swoją wersję historii mieszkania i Jerzego Ż. To ruch spóźniony, bo prawie po dwóch tygodniach od pierwszej publikacji Onetu o tej sprawie. W wersji Nawrockiego jest on dobrodziejem pana Jerzego, a przejęcie mieszkania nie było celem.
Z kolei sztabowcy Trzaskowskiego ostatnio wykupili reklamy z hasłem: "Nowy sposób »na sąsiada«. Chroń swoje mieszkanie!". Sztab Koalicji Obywatelskiej też się więc przygotował. Założenie Trzaskowskiego ewidentnie było takie, aby w debacie przygwoździć Nawrockiego sprawą mieszkania. Nawrocki miał gotowe riposty o aferze reprywatyzacyjnej i pytanie o – to opowieść pani Urszuli, którą sztabowcy PiS zaprosi na konferencję prasową – eksmisję m.in. sześcioletniego dziecka z mieszkania komunalnego w stolicy. Trzaskowski zaprzeczał, by miasto kogokolwiek eksmitowało.
I Szymon Hołownia, i Rafał Trzaskowski raz za razem uderzali w kandydata PiS pytaniami o mieszkanie. – Karol Nawrocki jest kłamcą. Skłamał w akcie notarialnym, że zapłacił 120 tys. za wykup nieswojego mieszkania – mówił kandydat Trzeciej Drogi. W odpowiedzi Nawrocki odsyłał do swoich mediów społecznościowych i filmiku. Zapewniał też, że przekazuje to mieszkanie na cele charytatywne. Ten filmik pozwolił Nawrockiemu nie brnąć w tłumaczenia w czasie debaty TVP – wystarczyło do niego odesłać.
Równie ostro uderzył w Nawrockiego kandydat KO. Wykorzystał dokument z 2021 r., w którym Nawrocki zobowiązał się do dożywotniej opieki nad Jerzym Ż. Tymczasem mężczyzna od kwietnia 2024 r. jest w DPS-ie. O czym Karol Nawrocki – jak sam przyznał – nie wiedział. – Czy panu nie wstyd? – pytał Trzaskowski. – Nie ma pan zdolności honorowej – odparowywał Nawrocki. Przypisywał też Trzaskowskiemu współwinę za aferę reprywatyzacyjną w Warszawie. Prezydent stolicy uznał wywody Nawrockiego za "hucpę i bezczelność".
Trzaskowski wielokrotnie kwestionował uczciwość Nawrockiego. Ugodził go pytaniem, czy zapłacił za korzystanie z apartamentu przy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Nawrocki nie odpowiedział.
Nawrocki obiecywał, że zmieni oblicze polityki, bo jest bezpartyjny – wyzłośliwiał się przy tej okazji, że Trzaskowski to jakoby produkt laboratorium politycznego, "Sorosa i niemieckich fundacji". Już kolejny raz sięga po taki zestaw zarzutów. Dla przeciwwagi Nawrocki opisywał siebie jako zwykłego Polaka, z krwi i kości.
Jak Karol Nawrocki wypadł w debacie?
Inne tematy nie budziły już takich emocji.
Gdy padło pytanie dziennikarza o to, co kandydaci i kandydatki zrobią, nawet wbrew sondażom, to Nawrocki je żartobliwie odbił. – Najpierw wbrew sondażom zostanę prezydentem Polski – rzucił. Nikt na to pytanie tak de facto nie odpowiedział. Prezes IPN chwalił się więc tym, że usuwał posowieckie pomniki i robił to... wbrew rosyjskim sondażom. Ogłosił też, że wbrew sondażom nie zgodzi się na wysłanie polskich żołnierzy na Ukrainę. Tyle że takich wyników po prostu nie ma – w sondażach Polacy są konsekwentnie przeciw polskiej obecności wojskowej za wschodnią granicą.
Gdy padło pytanie o demografię i prawo do aborcji, odpowiedział, że "promowanie antywartości czy wartości śmierci" zniechęca się do posiadania dzieci. I dorzucił swoje postulaty jak zniesienie podatku PIT-u dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci.
Integracja w ramach Unii Europejskiej? Nawrocki odpowiadał: – Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy.
Wojna celna USA z Unią Europejską? Tu Nawrocki pochwalił się spotkaniem z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Według niego wojna celna szkodzi obu stronom. Rządowi Donalda Tuska zarzucił zmarnowanie prezydencji Polski w Unii Europejskiej, co można było – wedle kandydata PiS – wykorzystać do "wysunięcia się na czoło dialogu" z USA. Nawrocki obiecał – choć akurat w Brukseli nie ma takich kontaktów jak w Waszyngtonie – że zadba też o relacje w Unii Europejskiej.
Karol Nawrocki przetrwał debatę w TVP
Widać, że Nawrocki utwardza się w linii antyukraińskiej. Zastrzegał, że popiera Ukrainę w wojnie z Rosją. Ale dodawał: – W takiej formie Ukraina nie powinna wejść do UE i NATO – mówił. To przekaz Konfederacji, naśladowanie Sławomira Mentzena.
Ale Nawrocki nie potknął się także, odpowiadając na pytanie o słowa Lecha Kaczyńskiego z 2006 r., które mu zacytowała Magdalena Biejat: "Wierzymy, że niedługo już spotkamy się z Ukrainą w NATO, a później w UE". – To jest wyraz mojej niezależności. Szanuję pana prezydenta, ale nazywam się Karol Nawrocki – odparł. Klimat społeczny po 19 latach jest inny niż w 2006 r., więc archiwalne słowa Lecha Kaczyńskiego nie mogły mu zaszkodzić.
Karol Nawrocki miał też dobrze skonstruowane z myślą o wyborach prawicowych oświadczenie na koniec debaty. Powtórzył w nich najważniejsze swoje przekazy: nie dla nielegalnej migracji, szczelność granic, "nie" dla Zielonego Ładu. – Polska powinna pozostać Polską – stwierdził.
Dla kandydata PiS ta debata była najtrudniejszą ze wszystkich. Przyjął dużo silnych ciosów ws. mieszkania, które przejął od Jerzego Ż. Ale to starcie jednak ustał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz