Udany bunt mniejszych graczy na debacie w Końskich. Zepsuli plan Trzaskowskiego, 12.04.2025

 

Udany bunt mniejszych graczy na debacie w Końskich. Zepsuli plan Trzaskowskiego

Debata w Końskich wyraźnie została pomyślana tak by, wzmocnić polaryzację. Wyborcy mieli zobaczyć, że wybierać mogą w zasadzie tylko między Rafałem Trzaskowskim i Karolem Nawrockim. Coś jednak poszło nie tak i żaden z kandydatów dwóch głównych partii nie może uznać tego, co się zdarzyło w Końskich za swój sukces – choć zdecydowanie więcej powodów do niepokoju ma prezydent Warszawy.

Zamiast jednej debaty otrzymaliśmy dwie. Pierwszą o godz. 18:50 na rynku w Końskich organizowaną przez Telewizję Republika i drugą w hali sportowej w Końskich, organizowaną przez sztab Trzaskowskiego. Co najgorsze dla obu największych partii, ich przedstawiciele wyraźnie utracili narracyjną kontrolę nad wydarzeniami z piątku. Kandydaci zajmujący dalsze miejsca w sondażach skutecznie zbuntowali się bowiem przeciw scenariuszowi debaty tylko dwóch kandydatów.

Najgłośniej protestował marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który w piątek przed godz. 13 ogłosił, że jedzie do Końskich i będzie domagał się wpuszczenia go na debatę: „Umówili się na ustawkę, a ja ją im zepsuje” – deklarował bojowo marszałek Sejmu.

Bojowe nastawienie Hołowni przyniosło skutek. Tomasz Sakiewicz z Telewizji Republika od razu zaprosił go na swoją debatę. Przed godz. 19 Trzaskowski opublikował na swoim koncie na portalu X film, gdzie zadeklarował, że ze względu na szacunek do wyborców do debaty zostaną dopuszczeni wszyscy chętni.

A Hołownia nie był chętnym jedynym. Dołączyli do niego wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat, poseł Marek Jakubiak, była posłanka lewicy Joanna Senyszyn oraz Krzysztof Stanowski. Przez cały dzień krążyła lista kandydatów, którzy wybierają się do Końskich albo nie mają zamiaru wziąć udziału. W efekcie w debacie Republiki obok Nawrockiego udział wzięli Hołownia, Jakubiak, Senyszyn i Stanowski, z kolei w drugiej debacie do tej grupy dołączyli Magdalena Biejat, Rafał Trzaskowski i Maciej Maciak.

Do Końskich nie wybrali się za to Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Obaj stwierdzili, że nie będą brali w cyrku dwóch głównych partii. Mentzen zadeklarował, że dla organizowanej w ostatniej chwili debaty nie zrezygnuje ze spotkań z wyborcami na Podkarpaciu, a Zandberg, że on zajmuje się w piątek poważną polityką: spotyka się z prezydentem Dudą, by przekonać go do zawetowania ustawy obniżającej składkę zdrowotną przedsiębiorcom. Choć ich reakcja była biegunowo odmienna niż ta Hołowni, to efekt był podobny: zepsucie scenariusza, który miał służyć dwóm głównym kandydatom.

Co z dwóch debat ostatecznie zapamiętają wyborcy? Można się obawiać, że niewiele – awantura o debatę i chaos dwóch debat organizowanych na ostatnią chwilę mogą przesłonić to, co w nich kto powiedział. Zwłaszcza debata w Republice wyglądała jak wyprodukowany po kosztach polityczny kabaret.

Gdy do głosu dochodził Hołownia, sympatyzujący wyraźnie z Nawrockim i Jakubiakiem widownia próbowała go zagłuszyć. Debatę w farsę próbował konsekwentnie zmienić Stanowski, który na pytanie o energetykę odpowiedział, że może obiecać wybudowanie sześciu elektrowni jądrowych w pół roku. W tym trollingu natychmiast przebiła go jednak Joanna Senyszyn, która obiecała, że zrobi to w 100 dni. Weteranka lewicy czuła się też w mimowolnie groteskowym klimacie znacznie swobodniej niż wyraźnie zestresowany Stanowski – co dziwi u kogoś z takim medialnym doświadczeniem.

Druga debata wyglądała bez wątpienia bardziej profesjonalnie, ale na samym początku trzeba ją było opóźnić w oczekiwaniu na pozostałych kandydatów, ciągle debatujących w Republice. Sytuacja, gdy kandydaci półtorej godziny wcześniej dowiadują się, że debata jest jednak otwarta dla wszystkich, nie wyglądała po prostu poważnie. Można mieć też wątpliwości czy dziennikarze, zwłaszcza publicznych mediów, powinni prowadzić debatę organizowaną – jak wielokrotnie podkreślano – przez sztab Rafała Trzaskowskiego.

Ciekawe co stałoby się, gdyby nie bunt mniejszych graczy? Czy zobaczylibyśmy wtedy w ogóle jakąkolwiek debatę? Czy wtedy Nawrocki nie czekałby daremnie na Trzaskowskiego na rynku w Końskich a Trzaskowski na Nawrockiego w hali sportowej?

W jakimś sensie taki brak debaty oba sztaby mogłyby przedstawić jako sukces. Do wyborów kandydaci dwóch głównych partii wzajemnie oskarżaliby się o tchórzostwo. Trzaskowski przekonywałby: ja się stawiłem na debacie, to Nawrocki nie przyszedł, a cała Polska widziała to w trzech telewizjach. Na co Nawrocki odpowiadałby: nie, to ja się stawiłem do debaty, a Trzaskowski nie przyszedł, bo bał się debaty z udziałem dziennikarzy z prawdziwie wolnych mediów, które nie popierają kandydata KO.

Ten spór byłby całkowicie jałowy i męczący dla wyborców, ale jednocześnie realizowałby cele polityczne obu największych partii: wzmacniałby polaryzację i tak przedstawiał wyborczą walkę, jakby od początku wybór sprowadzałby się do alternatywy: prezydent Warszawy lub prezes IPN.

Za sprawą buntu mniejszych partii duopol w Końskich zamiast swojej siły pokazał tyleż swoją arogancję, co słabość. Arogancję, bo jeszcze przed pierwszą turą próbował wykluczyć mniejszych kandydatów i narzucić wyborcom alternatywę PO-PiS; słabość, bo wykluczyć się im ich ostatecznie nie udało.

Komu ta sytuacja bardziej szkodzi? Wydaje się, że jednak Trzaskowskiemu. To on wyszedł z ideą debaty w piątek i to z nim kojarzona była cała impreza. To prezydent Warszawy nie stawił się na debacie Republiki, a Nawrocki stawił się na debacie organizowanej przez Trzaskowskiego. Nawrocki będzie teraz mówić, że prezydent Warszawy stchórzył przed prawdziwie trudnymi pytaniami „niezależnych”, prawicowych mediów. „Tchórz nie może zostać zwierzchnikiem sił zbrojnych” – grzmiał w debacie transmitowanej w TVP. Trzaskowski odpowiadał na to, że Nawrocki „bał się stanąć do debaty jeden na jeden”, ale to nie Nawrocki wymusił poszerzenie debaty, tylko mniejsi gracze.

W swojej debacie Trzaskowski często był w defensywie. Musiał bronić się nie tylko przed Nawrockim, ale też przed Stanowskim, który na samym początku debaty zaatakował go za giętki kręgosłup i częste zmiany zdania; Jakubiakiem, walącym jak bęben w politykę rządu, a nawet Magdaleną Biejat. Wicemarszałkini Senatu zadała cios Trzaskowskiemu z lewej flanki, biorąc od niego tęczową flagę, którą ten schował, gdy na jego pulpicie postawił ją Nawrocki. Biejat zadeklarowała, że ona nie wstydzi się tęczy i tęczowych obywateli – co było do tej pory chyba najlepszym momentem niezbyt udanej kampanii kandydatki Nowej Lewicy.

Trzaskowski nie radził sobie z obroną jakoś szczególnie źle, ale chyba nie o to chodziło, by ciągle się bronił. Wydarzenia z piątku mogą okazać się pierwszym błędem w do tej pory nieszczególnie porywającej, ale realizującej strategiczne cele kandydata kampanii.

Owszem, Nawrocki też nie błysnął w żadnej debacie. Gorzej wypadł przy tym w Republice, gdzie nie wczuł się zupełnie w konwencję. Ani na rynku, ani w hali sportowej nie powiedział niczego, co nie byłoby przekazem dnia, co dałoby się zapamiętać, co pokazałoby, że ma jakieś minimum luzu i swobody dyskusji – ale też nie skompromitował się jakoś szczególnie, dowiózł swoje minimum. Co przy nieobecności Mentzena może mu starczyć, by dojechać do drugiej tury.

Czy Końskie komuś znacząco pomogą? Być może na wydarzeniach z piątku skorzysta Hołownia. Na debacie Republiki zagłuszany przez widzów debaty marszałek Sejmu budził sympatię, tak jak budzi ją zawodnik, który gra swoje, choć wrogo nastawieni do niego kibice gwiżdżą i miotają obelgi. Sprawnie wypadł też w drugiej debacie. To głównie jego determinacji widzowie zawdzięczają to, że debaty zostały poszerzone.

Dobrze na tle swojej kampanii wypadła też Biejat. Joanna Senyszyn zostanie na kilka dni królową memu, swoje na tym polu ugra też Stanowski. Ale czy dla kogokolwiek z nich będzie to zmiana na miarę sondażowe przełomu? Tego dowiemy się za jakiś czas.

 

newsweek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz