piątek, 27 września 2013

Internet sprawia, że świat staje się lepszy czy gorszy? Gorący spór na konferencji w Sopocie

Katarzyna Pawłowska-Salińska
 Drukuj
Europejskie Forum Nowych Idei 2013 w Sopocie
Europejskie Forum Nowych Idei 2013 w Sopocie (!Fot. Rafal Malko / Agencja Gazeta)
Do jakiej szkoły bossowie z Krzemowej Doliny posyłają swoje dzieci? Kto więcej zyskuje na nowych technologiach: demokracja czy Ku-Klux-Klan? Na takie pytania musieli w piątek odpowiadać uczestnicy Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie.
Internet pomoże nam naprawić świat? To przecież do dyspozycji najbardziej demokratyczne narzędzie w historii przynajmniej teoretycznie. Każdy może wyrazić tam swoje zdanie albo zagłosować - mówił Andrzej Klesyk, prezes PZU w piątek w Sopocie, otwierając dyskusję "Nowe technologie a demokracja, społeczeństwo i rynek" na EFNI 2013. Wśród jego rozmówców zawrzało.

- Po pierwsze, internet nie jest demokratyczny - mówił Benjamin R. Barber, amerykański politolog. - Sieć kontroluje kilka wielkich firm, które czerpią z tej działalność gigantyczne zyski i nie zostawiają tu żadnego pola do demokracji. Chcą zarabiać, i tyle. My mamy na Facebooku 600 znajomych i co chwila dzielimy się z nimi głupotami i plotkami. Co to ma wspólnego z demokracją?

- Każdy z nas mógłby oglądać na Facebooku nawet ponad 150 informacji dziennie, które wrzucają nasi znajomi. Ale widzimy od 30 do 60. To znaczy, że firma je filtruje za nas - wtórowała mu Natalia Hatalska, znana blogerka.

Zdaniem Barbera bycie dziś online nie oznacza uczestnictwa w demokracji. Również dlatego, że istotą demokracji wcale nie jest głosowanie, tylko rzeczowy osąd i debata. - Z tym internet nie ma za wiele wspólnego - twierdzi Amerykanin. - Jeśli wpisujesz do wyszukiwarki moje nazwisko, to co najpierw wyskakuje? Reklamy moich książek, a nie informacje.

Wszyscy jesteśmy zbilokowani

Barber uważa, że nie można uczestniczyć w życiu społecznym, będąc ciągle gdzie indziej. Tymczasem bilokacja to stan każdego z nas, kto jest wciąż online. - Smartfonytablety i laptopy sprawiają, że będąc tu i teraz, w określonym miejscu i czasie, umysłem jesteśmy gdzie indziej i kiedy indziej. Ja teraz do was mówię, ale moje okulary to mogą być Google Glass, dzięki którym w tym czasie oglądam sobie przemówienie Obamy.

Prof. William Dutton, naukowiec z Instytutu Studiów nad internetem na uniwersytecie w Oksfordzie, nie zgadza się z Barberem. - Internet to tylko narzędzie, które bardzo wzmacnia indywidualizm, tak potrzebny w demokracji. Jednostki umieszczają wideo, piszą, wrzucają zdjęcia - mogą wszystko. To zaprzeczenie tradycyjnych instytucji politycznych i medialnych, w których głos mają tylko nieliczni. Internet dostarcza infrastrukturę, dzięki której możemy partycypować w społeczeństwie na swoich warunkach i w sposób, jaki nam najbardziej odpowiada. I do takiej demokracji jest przydatny.

- Ku-Klux-Klan czy Tea Party znakomicie się organizują dzięki sieci, nie tylko w swoich krajach, ale na całym świecie - rzucił z przekąsem Barber.

Nie byłoby Snowdena bez papierowych mediów

Nie zgodził się z Duttonem także Edwin Bendyk, publicysta "Polityki". - Narzędzia internetowe delegitymizują istniejące instytucje, ale nie sprawiają, że powstają nowe. Tymczasem instytucje są niezbędne, bo nadają sens światu - mówił. - Podobnie jest z informacjami: chociaż afera Snowdena czy sprawy związane z Wikileaks wiążą się z internetem, to ujawniła i nagłośniła je prasa - tytuły takie jak "New York Times" czy "Guardian". Facebook czy Twitter tego nie potrafią - mówił Bendyk.

Aż 90 proc. publiczności na debacie stwierdziło, że internet bardzo zmienia relacje międzyludzkie. Ale prof. Dutton zaprzeczył, by jakiekolwiek naukowe badania to potwierdzały. - Taki pogląd, jaki głosi Benjamin Barber, że jego dzieci słuchały go i chciały z nim rozmawiać, zanim pojawiły się iPhone'y, jest bardzo romantyczny, ale nieprawdziwy - mówił profesor. - Ludzie online są dużo bardziej otwarci i towarzyscy niż ci, którzy nie lubią czy nie mogą być wciąż online.

Jego zdaniem internet otwiera nas na innych ludzi. - Każdy z nas mieszka w swojej bańce. Mamy swoją pracę, swój tryb życia, znajomych ze swojego środowiska. Ja w moim życiu rzeczywistym obracam się niemal wyłącznie wśród ludzi z Oksfordu, a na FB znajduję kolegów z liceum czy nawet z podstawówki. To jest dużo bardziej rozwijające i różnorodne doświadczenie, chociaż wirtualne.

Słuchasz kiepskiej muzy? Nie dostaniesz pożyczki

Jednak według Barbera internet wcale nie integruje, tylko pogłębia przepaści społeczne. - Demokracja polega na równym podziale władzy pomiędzy różnymi grupami społecznymi. Jej mechanizmy pomagają nam sobie radzić z obcymi, z ludźmi, których nie lubimy i niechętnie akceptujemy. A internet w tym nie pomaga, wprost przeciwnie.

Zgodził się z nim Edwin Bendyk. Jego zdaniem sposób, w jaki ludzie korzystają z sieci, jest głęboko zdeterminowany klasowo. - Najgorzej wykształceni oglądają pornografię i skupiają się na rozrywkach. Dzieci i dorośli z klasy średniej stawiają w internecie na dostęp do wiedzy - rozrywka jest u nich dopiero na czwartym miejscu.

Jego zdaniem wciąż nie potrafimy mądrze wykorzystywać internetu, głównie dlatego, że nie ma instytucji, które by nas tego uczyły.

Najważniejszym pytaniem dla rozmówców było zagadnienie prywatności w sieci. - Czy powinniśmy jej bronić? - pytał Andrzej Klesyk.

Zdaniem wszystkich debatujących w tej chwili nie ma już czego bronić - straciliśmy ją i sami, na własne życzenie stopniowo się jej pozbywamy. - Kiedyś głupio było dzielić się wrażeniami z urlopu. Teraz - głupi ten, kto tego nie robi. - mówił Bendyk.

- Nikt nam tych informacji nie wydziera, my je sami zostawiamy w sieci - dodała Natalia Hatalska. - I wciąż nie zdajemy sobie sprawy, jaki użytek można z nich zrobić. Istnieje np. taki serwis, który ocenia naszą zdolność kredytową na podstawie naszych znajomych z Facebooka, muzyki, której słuchamy na Spotify, zdjęć z wakacji, które wrzuciliśmy na profil. Nasza tożsamość i prywatność stają się walutą.

Jak przygotować dzieci do życia w takich czasach? - padło w końcu pytanie z sali.

Odpowiedział Edwin Bendyk: - Wszyscy wielcy bossowie z Krzemowej Doliny kształcą swoje dzieci w szkołach waldorfowskich - tam nie ma żadnej styczności z nowymi technologiami.



Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz