Duda był najgorszym prezydentem w historii Polski? "Nie ma dla niego usprawiedliwienia", 03.08.2025


Duda był najgorszym prezydentem w historii Polski? „Nie ma dla niego usprawiedliwienia”

Jakub Majmurek 

Nie był pierwszym w historii Polski prezydentem marionetką, ale nie ma dla niego usprawiedliwienia. Za sprawą Dudy państwo po wyborach w 2023 r. przypomina samochód ciągle jadący na hamulcu ręcznym – mówi prof. Tomasz Nałęcz i tłumaczy, dlaczego to Andrzej Duda zasługuje na ostatnie miejsce w rankingu prezydentów.

Tomasz Nałęcz: Był pierwszym, który świadomie wybrał bycie prezydentem tylko jednej części podzielonej niemal na pół Polski. Zachowywał się jak pisowski zagończyk, żaden prezydent tak wcześniej nie postępował.

– OczywiścieNiechęć do Kwaśniewskiego tych, którzy głosowali na Wałęsę – często z zaciśniętymi zębami – była chyba nawet większa niż do Dudy w 2015 r. Złożono ponad 600 tys. protestów wyborczych – głównie związanych z kwestią wykształcenia prezydenta. Izba Pracy Sądu Najwyższego debatowała kilka godzin i uznała wybory za ważne wynikiem 12:5.

Takie autorytety jak Władysław Bartoszewski czy Jan Nowak-Jeziorański byli przekonani, że prezydentura Kwaśniewskiego może nawet uniemożliwić nam akcesję do NATO. I co zrobił Kwaśniewski? Najpierw wykonał gest pod adresem drugiej strony, proponując najważniejsze stanowiska w kancelarii osobom wywodzącym się z obozu solidarnościowego. A potem uczynił integrację z NATO swoim priorytetem – po kilkunastu miesiącach Nowak-Jeziorański bywał w pałacu prezydenckim, a około 2000 r. zaczął się wypowiadać o Kwaśniewskim bardzo pozytywnie.

Gesty pojednania w Polsce podzielonej przez kłamstwo smoleńskie PiS wykonywał też Bronisław Komorowski. Kiedy doszło do zabójstwa politycznego i zginął pracownik biura poselskiego PiS, prezydent pojechał na mszę do łódzkiej katedry (ale gdy ksiądz ogłosił "przekażcie sobie znak pokoju", Kaczyński kazał ochroniarzowi zasłonić się wieńcem).

– Nigdy jednak tak wyraźnie nie działali w interesie jednego obozu jak Duda. Konstytucja zobowiązuje prezydenta, by zachowywał się trochę jak dobry nauczyciel. Całe życie byłem nauczycielem, wiem więc, o czym mówię: każdy ma swoich ulubionych uczniów, niektórych postrzega jako szczególnie kłopotliwych i krnąbrnych, ale nie może zachowywać się tak, by jacykolwiek uczniowie czuli się przez niego dyskryminowani.

– Zupełnie. Składając przysięgę, prezydent zobowiązuje się, że dochowa wierności postanowieniom konstytucji, że będzie strzegł niepodległości i bezpieczeństwa państwa oraz godności narodu – rozumianego jako naród polityczny, a więc ogół obywateli RP.

Wreszcie, konstytucja przypisuje prezydentowi rolę arbitra. Jej autorzy nie byli naiwni. Wiedzieli, że w nawet najlepiej skonstruowanym mechanizmie państwowym czasem coś się zacina, i powierzyli rolę konserwatora tego mechanizmu prezydentowi, który go regularnie oliwi, a jak dochodzi do zwarcia, to interweniuje.

Andrzej Duda nie wypełniał żadnej z tych funkcji. Co jest tym bardziej zdumiewające, że był prawnikiem wykształconym w szacownej Katedrze Prawa Administracyjnego na Uniwersytecie Jagiellońskim profesora Jana Zimmermanna. I to wymowne, że profesor Zimmermann szybko stał się jednym ze zdecydowanych krytyków postępowania Dudy.

Wreszcie, z konstytucji wynika, że fundamentem prezydentury powinna być autonomiczność, podmiotowość i suwerenność.

– Prezydent nie może być na smyczy innego polityka, choćby dlatego, że ma najsilniejszy w Polsce demokratyczny mandat. Tymczasem nie było czegoś takiego jak "polityka Dudy", która różniłaby się znacząco od polityki Kaczyńskiego.

– Co jeszcze gorzej świadczy o Dudzie. Nie był pierwszym w historii Polski prezydentem marionetką. Ignacy Mościcki nawet się z tym nie krył, w gronie najbliższych współpracowników powtarzał, że opatrzność postawiła na czele Polski człowieka genialnego i oddanie Polsce oznacza całkowite oddanie się woli Piłsudskiego.

Marszałek prywatnie potrafił się bardzo lekceważąco wypowiadać o Mościckim, jednak oficjalnie dbał o budowanie autorytetu prezydenta. Zwracał się do niego słowami: "panie prezydencie, jest pan jedynym człowiekiem, któremu mogę salutować", w trakcie uroczystości państwowych fotel Marszałka stał zawsze kilka kroków za fotelem prezydenta. Bo Piłsudski uważał, że prezydent reprezentuje majestat państwa i ludzie powinni go szanować. Tymczasem Kaczyński od początku ostentacyjnie pomiatał Dudą, a Duda zachowywał się tak, jakby mu to nie przeszkadzało.

– Kończyłem wtedy książkę o historii polskich prezydentów i bardzo krytycznie oceniłem w niej pierwsze dwa lata Dudy. Jednocześnie stwierdziłem, że być może te weta pokazują, że w końcu dorasta do prezydentury.

Po latach widać, że lato 2017 r. nie było buntem przeciw Kaczyńskiemu, tylko elementem gry z Ziobrą. Wetując ustawy, mówił prezesowi: "źle pan robi, że oddaje pan wymiar sprawiedliwości Ziobrze, proszę mu nie ufać".

Przygotował własne ustawy sądowe, które podobnie jak te Ziobry podporządkowywały sądownictwo władzy wykonawczej – tylko nie ministrowi sprawiedliwości, ale prezydentowi. Były więc taką samą zbrodnią na konstytucyjnej zasadzie trójpodziału władzy.

– Bo nacisk Amerykanów najpewniej zadziałał silniej niż presja PiS.

Nie przeczę, że w ciągu 10 lat Andrzejowi Dudzie zdarzało się warknąć na PiS. Po każdym takim warknięciu podkulał jednak ogon i znów realizował partyjną linię. Nigdy nie był się w stanie wyzwolić z personalnej, ale też ideologicznej podległości wobec Kaczyńskiego.

– Nie jestem zdystansowanym obserwatorem, bo byłem doradcą Komorowskiego, ale zapewniam, że naprawdę wielokrotnie iskrzyło między Komorowskim a Tuskiem. Tylko Komorowski, choć sam jako zagończyk uczestniczył w sporach koalicji PO-PSL z prezydentem Kaczyńskim, z perspektywy prezydenta uznał, że publiczne spory na linii prezydent – premier są gorszące i osłabiają państwo. Co pomogło PiS skutecznie przykleić mu łatkę "prezydenta Platformy", ale nigdy nie była ona prawdziwa.

– Komorowski pod koniec kadencji przebijał w sondażach nawet Kwaśniewskiego przed reelekcją w pierwszej turze w 2000 r. Przegrał moim zdaniem dlatego, że Platforma założyła, że nie warto szczególnie angażować się w kampanię, bo po pierwsze Komorowski i tak wygra, po drugie, jeśli wygra zbyt wielką przewagą, to już zupełnie będzie nami pomiatał – oni tak wtedy naprawdę myśleli. PiS postawiło w dodatku na Dudę, którego na początku wielu myliło z szefem Solidarności Piotrem Dudą, zlekceważono go zupełnie jako przeciwnika.

Świetnie przygotowany sztab Dudy wykorzystał tę sytuację, podobnie jak zmęczenie ludzi ośmioma latami rządów PO. Duda wygrał więc w 2015 r. głównie dzięki sile stojącej za nim partyjnej maszynerii.

Wybory w 2020 r. w ogóle nie powinny się odbyć, ale PiS nie chciało ogłosić stanu nadzwyczajnego, przekonane, że po pandemii nastroje społeczne się pogorszą i ich kandydat może nie wygrać. To, że Duda się temu wszystkiemu nie przeciwstawił, że nie wystąpił w obronie konstytucji, to kolejny element bardzo poważnie obciążający jego prezydenturę.

– Tak, choć warto pamiętać, że konstytucja wyraźnie wskazuje, że prezydent reprezentuje państwo na zewnątrz, ale politykę zagraniczną prowadzi rząd. Zaangażowanie Kwaśniewskiego w Ukrainie czy Kaczyńskiego w Gruzji to była ich osobista aktywność.

Jako historyk polskich prezydentów szczególnie wysoko oceniam to, co Kwaśniewski zrobił w Ukrainie. Położył tam na szali coś, co politycy rzadko są gotowi zaryzykować – swój osobisty interes. Przed pomarańczową rewolucją perspektywa objęcia przez Kwaśniewskiego po zakończeniu kadencji stanowiska sekretarza generalnego ONZ była bardzo realna. Pomagając Ukraińcom się porozumieć, uniemożliwiając Rosji zainstalowanie w Kijowie bliskiego sobie rządu, Kwaśniewski podpadł Moskwie i było oczywiste, że Putin nigdy się nie zgodzi, by objął jakiekolwiek istotne stanowisko w ONZ.

Jeśli można powiedzieć, że Duda przysłużył się Polsce, to właśnie konsekwentnie wspierając obronę Ukrainy. Przy moim bardzo krytycznym stosunku do Andrzeja Dudy uważam, że na polu ukraińskim trzeba uznać jego osiągnięcia.

– Moim zdaniem to była najbardziej złowroga kohabitacja w historii. Andrzej Duda działa jako strażnik zdemolowanego przez PiS porządku konstytucyjnego i uniemożliwia rządowi jego przywrócenie. Nie musi nawet sięgać po weto – większości rządowej wystarczy świadomość, jakie ustawy nie mają szans na podpis prezydenta. Za sprawą Dudy państwo po wyborach w 2023 r. przypomina samochód ciągle jadący na hamulcu ręcznym. Do tego dochodzą takie działania jak ukrywanie w pałacu przed policją prawomocnie skazanych Kamińskiego i Wąsika. Kiedyś było zupełnie nie do wyobrażenia, by prezydent mógł zrobić coś takiego.

Wałęsa toczył bardzo głośne spory z rządami Suchockiej, Pawlaka, Oleksego. Czasem gwałtownie wciskał hamulec, by pogrozić palcem, przeforsować swoje nominacje w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Maszyneria państwa nigdy jednak nie była tak sparaliżowana, jak obecnie jest przez Dudę.

– Jako doradca Komorowskiego nie jestem najlepszą osobą do takich rankingów. Wrócę do porównania z Mościckim. Jeden pozwolił Piłsudskiemu zdemolować konstytucję marcową, drugi Kaczyńskiemu tę z 1997 r. Zasłużyli na ostatnie miejsca, ale Dudę umieściłbym niżej.

Po pierwsze, Mościcki miał przed wejściem w politykę piękną kartę wybitnego uczonego i wynalazcy, Duda niczego podobnego nie osiągnął jako akademicki prawnik.

Decydujące są jednak powody polityczne. Mościcki mógł wierzyć, że można dla dobra Polski zdemolować demokrację, zastępując ją autorytaryzmem, bo nie miał historycznego porównania. W latach 30. do podobnych wniosków doszła znaczna część Europy. Duda nie ma tego usprawiedliwienia, bo powinien być mądrzejszy o doświadczenia II RP i innych państw, które w podobnym okresie odeszły od demokracji.

Po drugie, Mościcki służył Piłsudskiemu, a nie Kaczyńskiemu. Być może dopiero sąd ostateczny rozstrzygnie, czy Mościcki miał rację, gdy mówił, że to opatrzność zesłała Polsce geniusz Piłsudskiego i obowiązkiem Polaków było realizować jego genialne wizje – ale powiedzmy, że byłbym w to w stanie uwierzyć. Za to z pewnością nie uwierzę, że zesłanym przez opatrzność geniuszem jest Jarosław Kaczyński.

– Polska konstytucja jest tak skonstruowana, że z całego jej ducha – nawet jeśli nie jest to wprost zapisane w żadnym konkretnym przepisie – wynika, że najwyższe władze państwowe powinny ze sobą współpracować. W tym prezydent, rząd i parlamentarna większość rządowa. Sytuacja, w której nie tylko nie współpracują, ale wręcz toczą ze sobą wojnę, byłaby z punktu widzenia naszego ustrojowego ładu patologiczna. To tak jakby lewa połowa ciała walczyła z prawą. Nasza konstytucja jest wobec takiej sytuacji zupełnie bezradna.

I niestety, wszystkie znaki na niebie i ziemi – choćby to, jak ma wyglądać kancelaria nowego prezydenta – wskazują, że Nawrocki będzie się zajmował wojną z rządem.

Jednocześnie, jeśli chodzi o podmiotowość nowego prezydenta, to Kaczyński może przeżyć zaskoczenie. Duda mógł prowadzić z nim różne gry, wetować mu pojedyncze ustawy, ale nigdy nie odważył się zakwestionować pozycji prezesa na prawicy. Nawrocki może to robić, rozgrywając wobec PiS Konfederację.

– Konstytucja mówi, że prezydent, pełniąc swoją podmiotową funkcję, powinien szanować autonomię rządu, tak samo jak rząd szanuje jego. Gołym okiem widać, że Nawrocki nie będzie szanował autonomii rządu. Proszę zwrócić uwagę, jakie ustawy zapowiada złożyć, wszystkie dotyczą kompetencji rządu.

– Nie, ale taka była dobra tradycja korzystania z tego narzędzia. Czasem zdarzało się, że prezydenci w ramach politycznej gry mówili: "teraz ja pokażę Polakom, że lepiej zadbam o ich interesy niż rząd", nie przejmując się np. tym, jak to wpłynie na finanse państwa. Ale to był wyjątek, który teraz, obawiam się, stanie się regułą.

Więc tak, możemy zatęsknić za prezydentem Dudą. To będzie jednak specyficzna tęsknota – kogoś, kto choruje na dżumę, za czasami, gdy zmagał się "tylko" z zapaleniem płuc.

Newsweek

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz