Istnieją dwie liberalne Polski. Ta rządząca nie jest zdolna do refleksji, 07.06,2025


6 czerwca 2025

Porażka Rafała Trzaskowskiego tym się różni od poprzednich klęsk, że może być preludium do rządów już nie tyle PiS, ile raczej PiS i Konfederacji, czyli skręcającej coraz wyraźniej na prawo twardej prawicy i skrajnej prawicy. Wynik wyborów powinien być więc dzwonkiem alarmowym. Tylko że niewiele wskazuje na to, by się nim stał. Zdolność polskich liberałów do autorefleksji jest bowiem odwrotnie proporcjonalna do ich samozadowolenia.

Być może problemem jest to, że pod pojęciem polskich liberałów kryją się tak naprawdę dwie całkowicie odmienne grupy, z których jedna rozumie wszystko, ale nie robi nic, a druga robi wszystko, ale nie rozumie nic. O tym jednak na końcu.

Rafał Trzaskowski przegrał wybory z kilkunastu powodów. Oto one:

Po pierwsze, nie za bardzo wiadomo, jakie było hasło jego kampanii. Jego sztabowcy znacznie więcej uwagi poświęcali próbom dyskredytacji Karola Nawrockiego niż przekonywaniu do własnego kandydata. Kampania Rafała Trzaskowskiego była niemrawa, nudna i bez polotu. Sam kandydat – nie licząc może rozmowy ze Sławomirem Mentzenem, gdy przez krótką chwilę pokazał pazur – sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że prezydentura trafi w jego ręce bez walki.

Co gorsza, nie jest wcale pewne, czy Rafał Trzaskowski jedynie sprawiał takie wrażenie, czy może naprawdę tak uważał. Fakt, iż zaraz po zamknięciu lokali wyborczych wygłosił przemówienie, w którym ogłosił swoje zwycięstwo, jest bowiem nie tylko kompromitujący, ale przede wszystkim dowodzi niebywałego zadufania w sobie. Tym, czego najwyraźniej ani kandydat, ani jego środowisko polityczne nie zrozumiało, jest fakt, iż wybory w Polsce przegrywa się właśnie dzięki zadufaniu.

Po drugie, szans Rafała Trzaskowskiego na zwycięstwo nie zwiększała słaba niestety jakość obecnych rządów. Argument, że nie da się rządzić, gdyż rządowi przeszkadza prezydenckie weto Andrzeja Dudy, jest demagogiczny. Prezydent, pomijając nawet fakt, że może zawetować ustawy, nie może jednak uniemożliwić ich powstawania. Przede wszystkim wszakże Andrzej Duda nie ma mocy Andrieja Kaszpirowskiego. Jeśli rząd sprawia ospałe wrażenie, to nie dlatego, że prezydentem jest Andrzej Duda, ale dlatego, że rząd taki właśnie jest. Analogicznie nie Andrzej Duda odpowiada za liczne wątpliwe nominacje personalne i za dryf rządzących. Słabość rządów, brak pomysłu, lenistwo są wyłączną winą polskich liberałów.

Po trzecie, Platforma Obywatelska ewidentnie straciła słuch społeczny. W sytuacji generalnego skrętu opinii publicznej na prawo wybrała na kandydata na prezydenta spośród swojego grona polityka jednoznacznie kojarzonego z agendą lewicowo — liberalną. W sytuacji z kolei rosnących skądinąd przesadzonych, obaw Polaków przed wojną postawiła na kandydata, który nie tylko nie sprawia wrażenia twardziela, ale w swoim sposobie mówienia i bycia wręcz idealnym kandydatem na czasy pokoju.

Po czwarte, jednym z naczelnych haseł obecnego rządu stało się rozliczenie rządów PiS. Problem paradoksalnie nie polega na tym, że dzieje się to co najmniej niemrawo, ale na tym, że pomysł, iż rozliczenia zaszkodzą PiS, jest po prostu wyrazem skrajnej nieumiejętności myślenia politycznego. Groźba rozliczeń jest bowiem dokładnie tym, co zapobiegło dekompozycji obozu PiS. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że dzięki grożeniu rozliczeniami, obóz liberalny uratował Jarosława Kaczyńskiego.

Pomijając już jednak powyższe, przede wszystkim rozliczenia nie są tym, na czym można zbijać kapitał polityczny. Wyborcy w Polsce, jak wykazują liczne badania, są dość cyniczni i zapowiedzi rozliczeń kojarzą raczej z wendettą, a nie uczciwością. Gdyby jednak liberałowie chcieli uwieść wyborców hasłem uczciwości, znacznie mądrzejszym pomysłem od ścigania przeciwników byłoby odcięcie się od tych we własnym obozie politycznym, którzy dorobili się majątków w dwuznacznych okolicznościach. Rafał Trzaskowski miał po temu idealną okazję. Gdyby chciał przywdziać maskę szeryfa, powinien trzymać się z dala na przykład od Hanny Gronkiewicz-Waltz, która wedle własnych słów nie interesowała się źródłem pochodzenia pieniędzy, które zarobił jej mąż, który odziedziczył udziały w zreprywatyzowanej kamienicy w Warszawie. Problem polega na tym, że odziedziczył owe udziały po wuju, który do spółki ze szmalcownikiem kamienicę ową ukradł ofiarom Holokaustu. Nawet zakładając, że o tym nie wiedział, rzecz jest moralnie i politycznie dyskwalifikująca. Rafał Trzaskowski rzecz jasna od swojej poprzedniczki się nie odciął, tak jak zrobiła to np. Angela Merkel w stosunku do Helmuta Kohla, którego — przypomnijmy — Merkel porzuciła, gdy wyszła na jaw afera z tzw. lewą kasą CDU.

PRZECZYTAJ: Szymon Hołownia krytykuje rząd i PO. "Co on robi? Tego chłopa już nie ma"

Po piąte, równie niemądre co hasło rozliczeń było wejście w logikę zaostrzania konfrontacji politycznej. Argument, że PiS robił to samo albo wręcz, że robił to w znacznie większym stopniu, nie ma tutaj żadnego znaczenia. Fakt jest bowiem taki, że PO, zamiast wyciągać rękę do wybranych osób z przeciwnej strony barykady politycznej, poszła dokładnie tym samym tropem co wcześniej PiS. Problem polega na tym, że logika konfrontacji może i opłaca się liberałom, ale znacznie bardziej opłaca się PiS.

Po szóste, brak zainteresowania uwodzeniem wyborców środka bardzo wyraźnie widać też, jeśli prześledzić aktywność internetowych bojówek Platformy Obywatelskiej, czyli tak zwanych "Silnych Razem", którzy hejtują każdego, kto pozwala sobie na choćby cień wątpliwości w stosunku do decyzji rządzących. "Silni Razem", a wraz z nimi niestety niektórzy posłowie Klubu Parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej na czele z Romanem Giertychem, wolą jednak prostsze równania i mniej skomplikowane konstrukcje myślowe.

Po siódme, wspomniane bojówki internetowe PO w swoim fanatyzmie nie ograniczyły swojego hejtu do wyborców, ale swoją nienawiść skierowały m.in. do wielu dziennikarzy np. konkurencyjnych wobec Onetu portali. Pomysł, że można wygrywać wybory, wcześniej seryjnie wyzywając od najgorszych dziennikarzy, jest dowodem sporej dawki intelektualnej brawury. Mówiąc zaś wprost, jest dowodem skrajnej głupoty.

Po ósme, rządzący nie zrobili nic, aby przeciągnąć na swoją stronę umiarkowanych konserwatystów, którzy jakkolwiek pełnili funkcje publiczne za czasów PiS, to zarazem nie zachowywali się w niegodny sposób i których można byłoby spróbować pozyskać dla politycznego centrum. W dziedzinie, którą się na co dzień zajmuję, czyli polityce zagranicznej, przykładów ludzi umiarkowanych, których obecna władza powinna z korzyścią dla Polski i dla siebie wykorzystać, a zamiast tego bezpardonowo wyrzuciła z pracy, są dziesiątki. Równocześnie świetnie mają się za rządów PO pozbawieni jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego karierowicze, konformiści i miernoty. Słowem władza wpycha w ramiona PiS ludzi inteligentnych, których warto by pozyskać dla liberałów, a trzyma przy sobie tych, którzy przy pierwszej nadarzającej się okazji ją zdradzą.

Po dziewiąte, wyzwaniem dla strony liberalnej są niezmiennie uważający się za elitę liderzy liberalnej opinii będący w istocie politycznymi analfabetami i "pożytecznymi idiotami", którzy nie są w stanie przy okazji każdych kolejnych wyborów powstrzymać od okazania pogardy uboższym, czy też mniej wykształconym Polakom, mieszkańcom mniejszych miast albo — żeby już podnieść rzecz do niebotycznych rozmiarów — wręcz tej rzekomo gorszej i głupszej wschodniej Polsce. Szczepan Twardoch w swoim komentarzu opublikowanym na Facebooku zadał kilka retorycznych, wydawałoby się, pytań: "Ile głosów na swojego kandydata pozyskał profesor Hartman nazywający wyborców Nawrockiego debilami, nieukami i faszystami? Ilu przysporzyła mu Manuela Gretkowska wdzięcznie opowiadająca o ludziach głosujących na wdychanie własnych pierdów, ilu profesor Bilewicz twierdzący, że głosujący na Nawrockiego stoją po stronie morderców z Jedwabnego i wszyscy inni, w których pogarda do połowy obywateli własnego kraju wygrywa z rozumem?"

Można oczywiście przytoczyć równie niegodne wypowiedzi ze strony przeciwnej, jak chociażby ta profesora Zybertowicza, który w haniebny i mówiąc wprost chamski sposób po pierwszej turze wyborów, stwierdził, że 40 proc. Polaków "wypisało się z polskości". Rzecz w tym, że chamstwo prawicy nic nie zmienia. Owszem prawica taka niestety w znacznym stopniu jest. Ale liberałowie, jeśli chcą wygrywać (a jest ich chyba chwilowo mniej niż zwolenników prawicy), muszą, zamiast potępiać "ich chamstwo" zdobyć się na odwagę i odciąć się od wypowiedzi tego rodzaju ze swojej, a nie tej przeciwnej, strony. Co szkodziło Rafałowi Trzaskowskiemu publicznie odciąć się od słów Michała Bilewicza i powiedzieć np. że "wyborcy jego kontrkandydata nie stoją po stronie morderców z Jedwabnego, a wypowiedź profesora jest skandaliczna i obelżywa"? Bo niestety była właśnie skandaliczna i obelżywa. Co gorsza, była też po prostu politycznie szkodliwa.

Po dziesiąte, liberałowie boją się twardego języka. W poprzednim akapicie celowo użyłem kilku zdecydowanych słów z "chamstwem" na czele. Po stronie liberalnej – nie licząc oczywiście wspomnianych wcześniej "Silnych Razem" – taki język nie przystoi. Powinienem był zapewne napisać o "niezbyt eleganckich słowach". To kolejny problem liberałów. Nieumiejętność używania twardego języka, gdy opis rzeczywistości tego wymaga. Polscy liberałowie z nieznanych mi przyczyn niezmiennie wierzą, że w czasach wzmożenia należy używać ezopowego języka i być możliwie obłym. Powyższe nie oznacza przy tym wcale kultury osobistej, bo pogarda, którą potrafią okazywać liberałowie, nic z kulturą wspólnego wszak nie ma. Też jest chamstwem.

Po jedenaste, liberałowie nie mają żadnych nowych, innych niż nijakie, kadr. Obłość, o której wspomniałem to kolejny problem polskiego liberalnego salonu, który od nawet nie półtorej, ale chyba dwóch dekad nie jest w stanie wykreować ani jednego charyzmatycznego polityka. I nie będzie w stanie. Dlatego, że casting na liderów się nie odbywa. A nawet jeśli się odbędzie, warunkiem wzięcia w nim udziału będzie uprzednia kastracja. Z żaru. Z autentyzmu. Z charyzmy. Z cienia samodzielnego myślenia. I wreszcie z odwagi nazywania rzeczy po imieniu. Miarą intelektualnej bezradności polskich liberałów jest zdziwienie, że oto w Polsce liberalny kandydat na prezydenta przegrał, a w Rumunii wygrał. Polscy liberałowie niestety nie wiedzą, o czym mówią. Otóż w Rumunii liberalne elity poparły kandydata liberalnego, ale wywodzącego się ze środowisk krytycznych wobec liberalnych elit. W Polsce za krytycyzm wobec liberalnych elit kończy się albo na marginesie życia publicznego, albo w PiS. Lub w Konfederacji.

Jeśli wszystko to, co starałem się, w pewnym oczywiście skrócie i nieuniknionym w takim wypadku uproszczeniu opisać, nie zmieni się, za dwa lata Polską rządzić będzie PiS i Konfederacja, której nie będzie – wyraźnie to zaznaczmy – przeszkadzać prezydent Nawrocki. To powoduje, że czas na pisanie o problemach liberalnej Polski w taki sposób, by nikomu nie było przykro i nikogo nie urazić musi się w końcu skończyć.

Pytaniem, na które nie znam odpowiedzi, jest to, czy obecny "liberalny salon" jest czym i kim zastąpić. Wbrew temu, co się zazwyczaj twierdzi, jest to jednak możliwe. Zrozumiałem to, gdy kilka tygodni temu brałem udział w konferencji Impact w Poznaniu. Tym, co mnie uderzyło było nie to, co padało z licznych scen, ale to, co zobaczyłem w kuluarach. Oto bowiem z jednej strony widziałem i miałem okazję rozmawiać z elitą — prezesami i kadrą zarządzającą banków i dużych firm, właścicielami przedsiębiorstw, prawnikami i ludźmi wolnych zawodów. Zdecydowana większość moich rozmówców miała jednoznacznie liberalne poglądy. Niemal wszyscy spodziewali się zwycięstwa wyborczego Karola Nawrockiego. Żaden z nich nie żył w świecie ułudy.

Obok nich widziałem tak zwany "liberalny salon" czy też, jak to się mawia, "liberalną elitę". Z tą grupą rozmawiałem rzadziej, bo w grupie tej duch kółek wzajemnej adoracji jest znacznie silniejszy, a zainteresowanie kimkolwiek spoza własnego grona odwrotnie proporcjonalne do deklarowanej otwartości. Przysłuchując się jednak rozmowom, nie słyszałem zaniepokojenia wynikami sondaży. Rafał Trzaskowski miał być na kursie i na ścieżce ku zwycięstwu. Niemal wszyscy żyli w świecie ułudy.

Tym, co zrozumiałem, jest to, że istnieją tak naprawdę dwie liberalne Polski. Polska elit o liberalnych poglądach i Polska "liberalnej elity". Ta pierwsza, trawestując słynne przytoczone przez Stanisława Cata-Mackiewicza słowa o przedwojennych premierach Francji, wszystko rozumie, ale nic z tym nie robi. Ta druga robi aż nadto, tyle że niczego nie rozumie.

Ta pierwsza z Poznania wyjeżdżała luksusowymi, wartymi nieraz dobrze ponad milion złotych, samochodami. Ta druga zdążała na dworzec PKP. Istotą paradoksu jest to, że owa pierwsza liberalna Polska może znacznie więcej niż ta druga. Ma bowiem realną władzę, wpływy i pieniądze. Problem polega na tym, że na razie skład do meczu o Polskę ze skrajną prawicą wystawia owa druga liberalna Polska. Ta, która od 15 lat nie umie wygrać żadnych wyborów. Może najwyższy czas zmienić i graczy, i skład szkoleniowy.

PRZECZYTAJ: Donald Tusk szykuje cięcie wśród ministrów. Ujawniamy kulisy rozgrywki

Onet 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz