Jak wyciekają tajemnice CBA? „Schemat jest ten sam co zawsze”
W 2023 r. CBA wszczęło 162 postępowania w sprawach korupcyjnych. Ile materiałów i w ilu kopiach wypłynęło z Biura, nie wiadomo. Czy państwo rządzone przez koalicję 15 października może ufać funkcjonariuszom tej służby? Nie jest to wcale jasne.
– Albo oni naprawdę są idiotami i nie skumali, że te nagrania są nic nie warte, albo ich mocodawcy chcą pokazać, że archiwa CBA wyciekły, i będą nimi grać przez następne dwa lata do wyborów parlamentarnych – mówią rozmówcy „Newsweeka” z okolic rządu i służb specjalnych.
Niewypały. Kto w Polsce gra taśmami
„Mokry kapiszon” to ulubione określenie z obozu PiS służące do dezawuowania prawdziwych afer – nagrań, na których Jarosław Kaczyński sugeruje austriackiemu biznesmenowi łapówkę w sprawie „dwóch wież” albo szef KNF składa propozycję korupcyjną bankierowi Leszkowi Czarneckiemu.
Na nagraniach rozmów sprzed pięciu lat, którymi epatują ostatnio prawicowe media, nie ma niczego bulwersującego, a jeśli już miało dojść do łamania prawa, to przez tych, którzy te rozmowy nagrywali. Nie dość, że dotyczą adwokata, który rozmawia ze swoimi klientami – tym adwokatem jest polityk ówczesnej opozycji Roman Giertych, a jego klientami Donald Tusk i Leszek Czarnecki – to najprawdopodobniej zostały pozyskane z użyciem nielegalnego w Polsce szpiegowskiego oprogramowania Pegasus.
– Gdyby tam było cokolwiek „grubego”, toby to wywalili przed wyborami w 2023 r. Chodzi wyłącznie o to, żeby stwarzać wrażenie afery. Znowu tajne taśmy z rozmów „elity”, padają brzydkie słowa, więc będą to tłuc do wyrzygania, aż Polacy uwierzą, że coś jest na rzeczy –opowiadają ludzie związani z CBA.
To sprawdzona praktyka. Przez lata materiały ze śledztw dotyczących przeciwników PiS lądowały w redakcjach związanych ze Zjednoczoną Prawicą i tak jest też dzisiaj. PiS teoretycznie już nie ma władzy, ale materiały z archiwów służb w cudowny sposób krążą. Nic to, że są kompletnie nieistotne. Telewizja Republika opublikowała już np. rozmowy Giertycha z jego własnym ojcem. Widzowie tej stacji zarzuceni kolejnymi taśmami przestają je analizować czy nawet ich słuchać, bo jeśli znowu ktoś nagrał ludzi związanych z Koalicją Obywatelską, znaczy, że jest afera.
– Schemat jest ten sam co zawsze. Wszystko, co mogło być politycznie interesujące, gromadzone było od początku istnienia CBA – opowiadają byli funkcjonariusze biura. – Najpierw stenogramy z rozmów i skrócone analizy wywoziło się po prostu na Nowogrodzką. Z biegiem czasu, jak ktoś się bał wpadki, ukrywał to na Wiejskiej. Kto w Sejmie „wjedzie” do pokoju posła?
– Jeszcze później materiały operacyjne powielane w licznych kopiach trafiały w różne miejsca. Po pierwsze, trudniej znaleźć, skąd wyciekło, a po drugie, łatwiej wynieść, bo nikt nie dojdzie, ile kopii właściwie było – tłumaczą nasi rozmówcy.
Cudowne rozmnożenie tajnych materiałów z CBA
– CBA złożyło do prokuratury zawiadomienie o ujawnieniu informacji niejawnej oraz rozpowszechnianiu informacji z postępowania przygotowawczego. Zawiadomienie dotyczy możliwości ujawnienia materiałów operacyjnych udostępnionych w 2020 r. ówczesnemu prokuratorowi krajowemu – lakonicznie informuje w sprawie taśm Giertycha rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Jacek Dobrzyński.
Roman Giertych Foto: Adam Chełstowski / Forum
Według naszych rozmówców z kręgów CBA, nagrania Pegasusa z telefonu Giertycha miały zostać w archiwum Biura zniszczone, bo nie wnoszą niczego dla interesu publicznego, ale przede wszystkim naruszają tajemnicę adwokacką.
Ale kopie przetrwały. Już w 2020 r. o całość materiałów poprosiła Prokuratura Krajowa, kierowana przez Bogdana Święczkowskiego, serdecznego druha Zbigniewa Ziobry. Wszystko, co zostało skopiowane z telefonu Giertycha i nagrania jego rozmów, jest w Zespole Prokuratorskim nr 3, który prowadzi śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w związku ze stosowaniem oprogramowania Pegasus w ramach kontroli operacyjnej.
Problem polega na tym, że za czasów PiS kopie z archiwum CBA pączkowały. – Pod ich rządami ABW czy CBA robiły kwerendy we wszystkich prokuraturach. Jeśli padały gdzieś nazwiska polityków, zbierały materiały z tych spraw – mówi „Newsweekowi” poseł z sejmowej komisji służb specjalnych.
Nasi rozmówcy twierdzą, że materiały krążyły po różnych delegaturach CBA, a szczególnie do Wrocławia, gdzie byli najwierniejsi z wiernych ludzi Mariusza Kamińskiego. Mogły przydać się w późniejszych rozgrywkach politycznych.
Stajnia CBA
Centralne Biuro Antykorupcyjne to ukochane dziecko Mariusza Kamińskiego. Spektakularnych sukcesów na koncie biura nie ma. Najsłynniejsze wyroki skazujące są nie za korupcję ludzi władzy, tylko Kamińskiego i Macieja Wąsika za nadużycie uprawnień. Za to medialnych zatrzymań i afer bez liku.
Na początku było ich pięciu – Kamiński, Wąsik, Ernest Bejda, Martin Bożek i Tomasz Kaczmarek. Dwaj ostatni podzielili się informacjami na temat kuchni CBA. Bożek to były funkcjonariusz UOP, a potem ABW, od lat był jednym z najbliższych współpracowników Mariusza Kamińskiego. Opowiedział Onetowi o kulisach afery podsłuchowej z 2014 r., która walnie przyczyniła się do przejęcia władzy przez PiS.
„Wiedziałem, że takie rzeczy są, że ktoś takimi nagraniami dysponuje, nie wiedziałem, gdzie one się odbywały, czego dotyczyły, ale docierały do mnie informacje, że są to nagrania z udziałem polityków, wtedy ówcześnie obozu rządzącego, ale też ludzi, którzy liczyli się w polityce i biznesie” – mówił Bożek.
Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński Foto: Leszek Szymański / PAP
To on próbował skontaktować z ABW biznesmena Marka Falentę, rzekomego inicjatora podsłuchów. Na pytanie, czy Falenta mógł kontaktować się przed wybuchem afery z kimś z PiS, odpowiedział enigmatycznie: – Myślę, że Marek Falenta docierał z tymi informacjami do różnych środowisk politycznych. Próbował tym tematem zainteresować różnych polityków.
O wiele bardziej wylewny był Tomasz Kaczmarek, „agent Tomek”. Ratując własną skórę, zaczął opowiadać o tym, co na zlecenie Kamińskiego i Wąsika robił m.in. w sprawie „willi Kwaśniewskich”. I o wyprawach liderów CBA na balangi w Wiedniu. Ale nie tylko o tym.
– Gdy byłem już posłem [PiS – red.], w moim mieszkaniu w Wilanowie Kamiński spotykał się z wysokimi rangą policjantami, którzy przynosili mu materiały na komendanta głównego policji. One też potem trafiały do mediów. Z tych kontaktów z czynnymi funkcjonariuszami brała się też moja aktywność w postaci zapytań poselskich czy też interpelacji dotyczących służb specjalnych. Przypominam też sobie, że spotykałem się z funkcjonariuszami SKW [Służba Kontrwywiadu Wojskowego – red.] w biurze poselskim Macierewicza, gdzie rozmawialiśmy o rzeczach tajnych z punktu widzenia bezpieczeństwa i obronności naszego państwa – opowiadał Kaczmarek dwa lata temu Wojciechowi Czuchnowskiemu z „Gazety Wyborczej”. – Następnie materiały te ukazywały się w mediach, by poprzez usłużnych dziennikarzy w rodzaju Cezarego Gmyza, Tomasza Sakiewicza, Doroty Kani, Samuela Pereiry czy Katarzyny Hejke uderzać w instytucje państwa i partie, które je nadzorowały w tamtym czasie.
Gdy tylko PiS wróciło do władzy, jesienią 2015 r. szefem CBA został Ernest Bejda. Musiał odejść pięć lat później, bo Biuro popełniło masę błędów, ale decydujące było to, że Mateusz Morawiecki pozbywał się ludzi Kamińskiego, choć „Mario” walczył o Bejdę jak lew. Potem krzywdy na posadzie w zarządzie firmy ubezpieczeniowej nie zaznał – zarobił miliony i przechował się do wyborów w 2023 r. No i zatrudnił współpracującą z CBA dentystkę, która była głównym świadkiem w warszawskiej aferze śmieciowej (akt oskarżenia przeciwko Rafałowi Baniakowi i Włodzimierzowi Karpińskiemu właśnie trafił do sądu).
Godzilla kontra wrogowie Zbyszka
W czasach rządów PiS zbieranie haków było też modus operandi w wymiarze sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro zaczął nawet budować własną służbę specjalną. Inspektorat Wewnętrzny Służby Więziennej to w teorii jednostka zajmująca się tym, co robią biura spraw wewnętrznych w policji czy straży granicznej. Całą strukturę skopiowano jednak z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i nadano funkcjonariuszom nad wyraz szerokie uprawnienia: działania dochodzeniowo-śledcze i prowadzenie rozpoznania nie tylko wśród osadzonych, ale także wśród funkcjonariuszy oraz osób nawet luźno związanych z więziennictwem, np. prawników.
– W ustawie dopuszczono możliwość kontroli operacyjnej wobec osób trzecich. Na początek masz ok. 70 tys. osadzonych bandytów oraz 30 tys. personelu. Dodaj do tego ich rodziny, odwiedzających oraz osoby, które mogą być zamieszane, i możesz kontrolować połowę kraju – wyliczał w rozmowie z „Newsweekiem” jeden z byłych funkcjonariuszy.
Ziobro nie doprowadził projektu do końca, ale dla większości polityków PiS było jasne, że próbuje się zbudować w kontrze do Kamińskiego, który trzymał w ręku już istniejące służby specjalne. A że między panami nie było chemii, to każdy zbierał swoje własne haki.
Bogdan Święczkowski, obecny prezes Trybunału Konstytucyjnego, zwany Godzillą, mówi, że jego udział w przekazaniu nagrań prawicowym mediom jest zerowy. Ale był prawą ręką Ziobry, jego kolegą ze studiów i aplikacji. Za pierwszych rządów PiS szefował ABW, gdy podczas interwencji jego agentów zginęła Barbara Blida, polityczka lewicy. Nigdy nie odpowiedział za jej samobójczą śmierć. Kiedy PiS straciło władzę, Święczkowski odszedł w stan spoczynku i zapragnął zostać politykiem. Nawet dostał się do Sejmu, ale chciał jednocześnie dostawać uposażenie na Wiejskiej i prokuratora emeryta, więc musiał wybierać, bo to niezgodne z prawem. Wybrał łatwiejsze pieniądze i czekał na powrót PiS do władzy.
A wraz z PiS wszedł do Prokuratury Krajowej i rządził w niej twardą ręką – dyscyplinarki i degradacje to jego metody na niepokornych prokuratorów.
Święczkowski od dawna rozumie, że dobre archiwum to polityczne złoto. Już w 2011 r. prokurator Marek Wełna w czasie niejawnych przesłuchań miał powiedzieć, że Święczkowski żądał od niego zbierania haków na polityków lewicy. Obecny prezes Trybunału Konstytucyjnego oczywiście zaprzeczał. Media donosiły, że kiedy był prokuratorem krajowym, szukał haków nawet na polityków PiS, z którymi Ziobro był w konflikcie. Szczególnie interesował się udziałem w aferze podsłuchowej Mateusza Morawieckiego.
Andrzej Stróżny, który objął CBA po Bejdzie, nie był już tak blisko z Kamińskim, ale zostali w Biurze wierni ludzie „Maria”. Byli także w CBA, gdy do władzy wrócił Donald Tusk.
– Kto mądry ogłasza przed objęciem władzy, że zlikwiduje służbę? – pyta jeden z funkcjonariuszy, z którym rozmawiam.
Donald Tusk zapowiedział to w wywiadzie dla „Newsweeka” przed wyborami w 2023 r. Nasi rozmówcy mówią, że ta zapowiedź wzbudziła bardzo duży niepokój „w starym CBA”. Funkcjonariusze zaczęli powoli przygotowywać się do odejścia.
– To nie znaczy: robić badania lekarskie i sprawdzać, jaki mają pakiet emerytalny. Zaczęli po prostu sprawdzać, co może się przydać na przyszłość, i rozglądać się za polisami ubezpieczeniowymi – mówi nasz rozmówca.
CBA miało istnieć do 1 lipca 2025 r., czyli jeszcze tydzień. Ale informacje o jego odejściu są mocno przesadzone. Najpierw koalicja 15 października mianowała na szefową CBA Agnieszkę Kwiatkowską-Gurdak. Pochodziła z bydgoskiej delegatury i odegrała pozytywną rolę w ujawnieniu inwigilacji Krzysztofa Brejzy Pegasusem, ale – jak mówi część naszych rozmówców – mogła to być rola obliczona na potencjalną zmianę władzy. A nowa szefowa miała być w kręgu osobistych znajomych Macieja Wąsika.
Rządząc w CBA, prowadziła dość przemyślaną politykę. Z jednej strony zatrzymywani byli ludzie związani z PiS, jak Ryszard Czarnecki, CBA dynamicznie zaangażowało się w sprawę RARS, która najmocniej obciąża środowisko Mateusza Morawieckiego, jednocześnie zatrzymany został był szef SLD Wojciech Olejniczak albo popierany przez PO prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, student Collegium Humanum.
Nasi informatorzy w CBA mówili, że nic tam nie wskazuje na szybką likwidację. Nowa szefowa raczej starała się utrzymać status quo. Odeszła po kuriozalnym przesłuchaniu przed komisją ds. Pegasusa.
– Ponieważ Andrzej Duda zapowiedział, że nigdy nie podpisze ustawy o likwidacji CBA, musimy zmienić harmonogram, by dopiero nowy prezydent mógł zająć się tym pomysłem. CBA musi działać do końca, prowadzi przecież rozmaite sprawy, a nawet zatrudnia funkcjonariuszy. A nam ustawa pozwala na to, by pełniący obowiązki sprawowali je maksymalnie trzy miesiące. Stąd decyzja, by Tomasz Strzelczyk jako szef CBA z silną pozycją przygotował je do likwidacji – zapowiadał nowego szefa Biura minister Tomasz Siemoniak.
Tyle tylko że kandydat KO przegrał wybory prezydenckie i nowy lokator pałacu prezydenckiego też na likwidację CBA się nie zgodzi. Od wysoko postawionych przedstawicieli resortu spraw wewnętrznych słyszymy, że ponieważ Biura formalnie zlikwidować się nie da, trzeba kombinować.
– Uruchomiliśmy proces konwergencji z policją. Nie mamy zastrzeżeń co do prowadzenia tych najważniejszych w tej chwili spraw, jak RARS czy Collegium Humanum, a tę drobnicę, której jest cała masa, prokuratury po prostu będą zlecać policji – słyszymy. I tak to Centralne Biuro Śledcze Policji zajmuje się większością spraw korupcyjnych w Polsce. Tyle tylko że mamy służbę, która ma budżet i strukturę, a nie będzie miała pracy. Ale to my uchwalamy budżet i możemy im dać pieniądze albo nie dać – mówi poseł koalicji 15 października.
W ustawie o likwidacji CBA, która od pół roku jest teoretycznie gotowa, stoi jak byk, że przez cały czas swojego działania CBA nie zyskało „pozycji wyspecjalizowanego organu, który skupił większość działań antykorupcyjnych, nastąpiło przy tym dublowanie kompetencji innych organów powołanych do wykrywania i ścigania sprawców przestępstw korupcyjnych”.
Na CBA rząd Tuska daje w tym roku niemal 330 mln zł – to o prawie 100 mln więcej niż PiS w 2022 r. Na etatach jest 1300 funkcjonariuszy i 200 pracowników cywilnych.
W 2023 r. policja wszczęła prawie 2,5 tys. postępowań w sprawach korupcyjnych. CBA – 162. Ile materiałów i w ilu kopiach wypłynęło z CBA, nie wiadomo. Nie wiadomo nawet, kto miałby to ustalić i na lojalność ilu funkcjonariuszy państwo rządzone przez koalicję 15 października może liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz