Karol Nawrocki zupełnie nie wpisuje się w format prezydencki [OPINIA]
Jarosław Kaczyński postawił na wyjątkowo niefortunną kandydaturę. Jeśli Karol Nawrocki zostanie prezydentem, będzie jedną z najbardziej nieodpowiednich osób, którym przyszło sprawować funkcję głowy państwa w całej tysiącletniej historii Korony Polskiej.
Nawrocki mizernie wypada nawet przy najgorzej ocenianych przez kronikarzy i historyków nazwiskach. Weźmy na przykład królów Henryka Walezego i Sasów – ci mieli przynajmniej kontakty międzynarodowe, Michał Korybut Wiśniowiecki był poliglotą i człowiekiem wysokiej moralności, Stanisław August Poniatowski starał się łączyć, a nie dzielić, z kolei prezydent Ignacy Mościcki emanował wręcz godnością i słynął z nienagannej prezencji.
Spadkobierca króla
Zestawienie tych wszystkich dżentelmenów ma swoje uzasadnienie – z punktu widzenia nauk politycznych prezydent to spadkobierca króla. Pozostałością po tym procesie dziedziczenia instytucjonalnego jest choćby zupełnie niedzisiejsze prawo łaski. Sposób wyboru głowy państwa się jednak zmienił – nie jest on już namaszczany przez Boga, nie jest narzucany siłą, nie wybiera go też już szlachta na polu elekcyjnym wedle swoich partykularnych interesików. We współczesnych demokracjach kandydaci co do zasady uczestniczą w procesie, któremu blisko powinno być do procesu rekrutacji – w szczególności dotyczy to tych państw, w których wyboru dokonuje się w sposób bezpośredni, tak jak w Polsce.
Niestety, w ostatnim czasie zrobiliśmy krok wstecz i proces ten zaczął bardziej przypominać wybory miss – a będąc ścisłym: mistera. Dobrze pokazuje to zaskoczenie kandydatów, którzy podczas jednej z debat przed pierwszą turą zostali poproszeni o wymiennie swoich merytorycznych kompetencji. Wyszło wtedy, jak kiepskie przygotowanie do pełnienia funkcji prezydenta miała większość z nich.
ZOBACZ: W wyborach w Rumunii zadecydowały dwie rzeczy. Czy powtórzą się w Polsce? [ANALIZA]
Mimo wszystko nagnijmy rzeczywistość i postawmy się (my, czyli suweren) w roli właściciela firmy Polska SA, który szuka dla niej menedżera.
Format nieprezydencki
Karol Nawrocki jest co prawda historykiem, ma doktorat, ukończył studia MBA i zna angielski, jednak nigdy nie zarządzał naprawdę dużymi strukturami (trudno za takie uznać muzeum czy nawet IPN), nie ma kompetencji w dziedzinie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, nie ma także żadnego własnego zaplecza politycznego, które dawałoby mu jakąś niezależność. Widać wyraźnie, że brakuje mu podstawowej wiedzy z zakresu nauk politycznych – nie wiedział na przykład, jaka jest mniejszość blokująca w Radzie UE (przynajmniej cztery państwa członkowskie reprezentujące minimum 35 proc. populacji UE), ani kto sprawuje funkcję prezydenta w krajach bałtyckich, w Finlandii i na Węgrzech. O tę pierwszą kwestię zapytał go w kontekście umowy UE z Mercosur Rafał Trzaskowski, a o drugą – Szymon Hołownia.
Ale nie to jest najgorsze. Wielu rzeczy można się przecież nauczyć albo po prostu się wyrobić. Głównym problemem jest fakt, że Nawrocki zupełnie nie wpisuje się w format prezydencki. Skala zarzutów wobec niego w związku z jego podejrzanymi powiązaniami, udziałem w ustawkach kibolskich i aferą kawalerkową powinna być dyskwalifikującą już w przypadku kandydowania na stanowisko sołtysa.
Nawet najbardziej kontrowersyjni prawicowi pretendenci do prezydenckiego fotela za granicą nieporównywalnie bardziej nadawali się do objęcia najwyższego stanowiska w państwie niż Nawrocki. I tak np. Donald Trump miał większe kompetencje zarządcze, niedoszła prezydentka Francji Marine Le Pen mogła pochwalić się bogatszym doświadczeniem politycznym, a Javier Milei – nazywany argentyńskim Trumpem – pogłębioną wiedzą ekonomiczną (przed wejściem do polityki był wykładowcą akademickim). Nikt z nich nie brał udziału w ustawkach ani nie zażywał substancji psychoaktywnych w trakcie debat prezydenckich.
Uległy centrali
To samo tak naprawdę można powiedzieć o byłych już kontrkandydatach Nawrockiego ze środowiska PiS. Można się zastanawiać, czemu Kaczyński zdecydował się postawić akurat na niego. Ławka w PiS jest krótka, ale właściwie wszyscy, którzy byli kandydatami na kandydata, byli lepiej przygotowani do pełnienia funkcji prezydenta (wśród nich wymieniano głównie Przemysława Czarnka, Mariusza Błaszczaka, Marcina Przydacza, Tobiasza Bocheńskiego i Zbigniewa Boguckiego). Co prawda zwycięstwo w wyborach któregokolwiek z nich nadal groziłoby politycznym klinczem i paraliżującą koabitacją, jednak uniknęlibyśmy prezydenta pozbawionego najbardziej podstawowych przymiotów, a do tego tak bardzo narażonego na szantaż.
Zapewne miały tu znaczenie kwestie czysto polityczne – Nawrocki, jeśli wygra, będzie bardziej uległy centrali partii niż pozostali kandydaci. Dobrze wpisuje się także w kulturę macho, nadal ważną w elektoracie skrajnej prawicy. No i nie ma bagażu ośmiu lat rządów PiS. Osobnym pytaniem jest, czemu połowa Polaków jest gotowa na takiego kandydata zagłosować. Czy naprawdę oddaliby stery swojej własnej firmy takiemu menedżerowi? Odpowiedzi należy szukać w polaryzacji i radykalizacji polityki, które sprawiają, że kompetencje na nowo przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
Te wybory od procesu rekrutacji różni coś jeszcze. Menedżera, którego wybierzemy 1 czerwca 2025 roku, inaczej niż w przypadku typowego kontraktu menedżerskiego, nie będziemy mogli zwolnić przez pięć lat. Ani dyscyplinarnie, ani za sowitą odprawą.
Czego jeszcze nie wiemy o Karolu Nawrockim? "To wychodzi poza skalę"
Kamrat kiboli, uczestnik ustawek, kombinator, człowiek zatrudniający w IPN kolegów ze szkoły i bokserów. O Karolu Nawrockim niemal codziennie dowiadujemy się czegoś, co dyskwalifikowałoby każdego kandydata na prezydenta. A wiele wskazuje, że to dopiero początek. Że przeszłość Nawrockiego, jego liczne i nieujawnione wciąż znajomości prędzej czy później zaczną go doganiać.
Łatwo zostać oskarżonym o przesadę i histerię, bo o "wyjątkowych", "historycznych", "najważniejszych" wyborach piszemy i mówimy przed każdym głosowaniem od co najmniej dekady. Ale to nie jest kwestia wyłącznie momentu dziejów, w którym przez medialną kakofonię wszystko musi być "wszech czasów", "legendarne" i "bombastyczne", by zasłużyć na uwagę czytelników i czytelniczek.
To bardziej opowieść o tym, jak zmienia się i zaskakuje nas rzeczywistość. Coś, co jeszcze przed chwilą wydawało się niewyobrażalne albo leżało na marginesie, zamienia się w codzienność, w ogóle nas nie dziwi. Właśnie dlatego wyjątkowe mogły być wybory i w 2023, i w 2025 r. Powtórzmy zatem: w niedzielę staniemy przed unikatową w naszej historii decyzją.
Rzecz nie w poglądach, choć te wygłaszane przez Karola Nawrockiego są szkodliwe i niebezpieczne. Obskurantyzm, podważanie sojuszy, antyukraińskość i germanofobia, posunięty do mdłości serwilizm względem USA – to wszystko pozbawia Polskę sprawczości i podmiotowości, zamienia w przedmiot gry imperiów. I daje wielką frajdę Putinowi. Jego hasła sprawiają, że cofamy się w rozwoju, niszczymy i tak słabe państwo oraz tkankę społeczną. Pomysły podatkowe sztabu PiS powiększają nierówności, bogaci staną się jeszcze bogatsi, a biedni – jeszcze biedniejsi.
Nie chodzi też o to, by wyliczać zalety Rafała Trzaskowskiego. Kandydat Koalicji Obywatelskiej cierpi na ponadpokoleniową chorobę polityków i polityczek z rodowodem Unii Wolności – ma wszystko, by zostać porządnym prezydentem, ale równocześnie jest koszmarnym kandydatem (zapraszam na podcast "Na prezydenta tylko ty", w którym wraz z Dominiką Długosz opowiadamy o wszystkich klęskach UW i nie tylko). Kampania prezydenta Warszawy nie jest jeszcze uznawana za najgorszą po 1989 r. tylko dlatego, że naprawdę trudno przebić Bronisława Komorowskiego sprzed dekady.
W niedzielę kluczowe będzie jednak coś innego.
Czego nie wiemy o Nawrockim
Trzaskowski jest politykiem. Może miernym i niesamodzielnym. Może przeciętnym i niedecyzyjnym. Albo wybitnym i charyzmatycznym. To bez znaczenia. Bo od ponad dwóch dekad jest obecny w życiu publicznym, prześwietlają go media i aparat państwa. Wiemy, czego się po nim spodziewać, znamy jego zalety i wady. Wiemy, które obietnice spełnił, a których nie spełnił, co umie, a czego nie umie. Pamiętamy o "dupiarzu", ale również o patronacie nad Paradą Równości i znakomitej komunikacji miejskiej w Warszawie.
O Karolu Nawrockim wciąż mało wiemy. A to, co wiemy, wychodzi poza jakąkolwiek skalę i nie spełnia żadnych standardów.
Kamrat kiboli, poręczający za neonazistę, wielbiciela Adolfa Hitlera i stałego klienta zakładów penitencjarnych (przesiedział 13 lat) Grzegorza H. (ps. Śledziu) aresztowanego po bójce z policją w Kopenhadze.
Uczestnik ustawek, nazywający je w dodatku "szlachetnymi walkami". Podczas czwartkowej rozmowy u Sławomira Mentzena Nawrocki ani razu nie zaprzeczył, że brał udział w mordobiciach typów spod ciemnej gwiazdy organizowanych w lasach, w których giną ludzie, rany odnoszą zaprowadzający porządek policjanci. Przeciwnie, opowiadał banialuki, jakoby walkom jeden na jednego w ringu bokserskim, trzech na trzech lub "w jakichś większych liczbach towarzyszą te same emocje, bo to jest walka sportowa". Zapewne doskonale pan zna kibolskie skróty HWDP (ch** w dupę policji) i PDW (pozdrowienia do więzienia), ale o sportowej rywalizacji, a zajmowałem się sportem 15 lat, nie ma pan zielonego pojęcia.
Obracający się w środowisku gangsterów. Olgierd L. (ps. Olo) i Patryk Masiak (ps. Wielki Bu) chwalą się znajomością z kandydatem PiS na prezydenta w mediach społecznościowych. Pierwszy – jak ustalił "Superwizjer" TVN – ma zarzuty "udziału w zorganizowanej grupie mającej na celu popełnianie różnego rodzaju przestępstw, w szczególności przeciwko zdrowiu i życiu". Drugi był skazany za porwanie. Pod pseudonimem Tadeusz Batyr Nawrocki opublikował też książkę "Spowiedź Nikosia zza grobu", poświęconą szefowi trójmiejskiej mafii z lat 90. Jako Batyr Nawrocki chwalił w wywiadach pracę Karola Nawrockiego. A jako Nawrocki chwalił Batyra. A potem długo nie przyznawał się do popełnienia dzieła o Nikosiu.
Urzędnik źle zarządzający publicznymi pieniędzmi. NIK zarzuca Nawrockiemu "działanie na szkodę interesu publicznego, przez co spowodował niegospodarne wydatkowanie środków publicznych w łącznej kwocie co najmniej 15 364 369,68 zł". W "Newsweeku" opisaliśmy, jak na czynsz mieszczącego się na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej nikogo nieinteresującego Centralnego Przystanku Historia IPN wydaje 900 tys. zł miesięcznie. I o trzech kapsułach do gier, za które IPN zapłacił ponad 120 tys. zł.
Koszmarny menedżer, który pozatrudniał w IPN kolegów, m.in. pięściarza Marcina Marczaka i kolegę ze szkolnej ławki Mateusza Koteckiego. – Cele, do których miał służyć IPN, czyli m.in. ściganie i dokumentowanie zbrodni z okresu PRL czy dyktatury komunistycznej, dziś nie mają już znaczenia. Mieli zajmować się tym ludzie z wykształceniem historycznym, wiedzą o epoce, a nie bokserzy czy pseudosportowcy – mówił "Wyborczej" prof. Andrzej Friszke. W "Newsweeku" opisaliśmy, jak po spotkaniu w oddziale IPN w Szczecinie pracownice, które dopytywały Nawrockiego o niskie podwyżki oraz brak przejrzystego kryterium przydzielania nagród, zostały dyscyplinarnie zwolnione. A urzędnik, który wręczył pracownicom dyscyplinarki, dostał awans.
Patologiczny kłamca. Podczas debaty telewizyjnej twierdził, że ma jedno mieszkanie. Ale Onet szybko ustalił, że ma dwa. I że drugie wyłudził od Jerzego Ż. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Nawrocki wymyślał kolejne przeczące sobie wersje. Utrzymywał m.in., że miał otrzymać mieszkanie w zamian za opiekę i utrzymanie, a okazało się, że Jerzy Ż. trafił do domu opieki społecznej. A na koniec wyszło na jaw, że udzielił pożyczki Jerzemu Ż. na lichwiarski procent.
Kombinator. Jako dyrektor Muzeum II Wojny Światowej korzystał z apartamentu w kompleksie hotelowym muzeum. Ceny wynajmu sięgają 1,2 tys. zł za dobę, pracownikom przysługują zniżki. Nawrocki, choć miał niedaleko własne lokum, mieszkał tam i nie zapłacił. Sprawą zajmuje się prokuratura.
Można tak długo. Borys Budka sugeruje w Onecie, że Nawrocki pracował w agencji towarzyskiej. I sztab kandydata obywatelskiego nie leci na łeb na szyję, by pozwać byłego szefa PO w trybie wyborczym.
Czym Nawrocki różni się od Dudy
Właśnie dlatego to nie jest zwyczajny wybór. Kandydatów na prezydenta w historii III RP było wielu, od reklamującego terapeutyczne wkładki do butów Kazimierza Piotrowicza, przez rockmana Pawła Kukiza, po wygłaszających antysemickie plugastwa Leszka Bubla i Grzegorza Brauna. W drugiej turze kandydata z taką przeszłością, taką moralnością i tak wypchaną trupami szafą jak Nawrocki jednak nie było. Stan Tymiński? Machał czarną teczką, wygadywał głupoty, napisał bełkotliwe "Święte psy", które miały być jego programem, lecz gdzie mu tam do kandydata "obywatelskiego" popieranego przez – to zawsze warto podkreślić – moralny kompas polskiej prawicy: niezwykle ponoć niezłomnego w walce o prawdę Bronisława Wildsteina albo znawcę historii prof. Andrzeja Nowaka.
Z dzisiejszej perspektywy kandydat PiS w czasie kampanii w 2015 r. był nierozpoznawalnym politykiem wystawionym przez partię konserwatywną. Postawmy zresztą obok siebie Andrzeja Dudę z 1 czerwca 2015 r. i Karola Nawrockiego z 1 czerwca 2025 r. Pierwszy był bezbarwnym urzędnikiem państwowym, który dostał życiową szansę, wykorzystał wiatr historii i ciężką kampanijną pracą zasłużył na wysokie poparcie. Nie można mu było zarzucić ani szemranych znajomości, ani ponadnormatywnego cwaniactwa, ani łamania prawa (zmieniło się to po objęciu urzędu przez Dudę, ale to inna historia).
Nie ma znaku równości
Właśnie dlatego w niedzielę 1 czerwca nie wybieramy między liberałem a konserwatystą, kandydatem PO a kandydatem PiS, Tuskiem a Kaczyńskim. Nie o idee i nie o partie tu się rozchodzi, tylko o to, jak myślimy o państwie i czego wymagamy od lokatora pałacu prezydenckiego. Czego wymagamy od urzędnika, którego chcemy – jako społeczeństwo – wynająć, by przez najbliższe pięć lat wykonywał obowiązki prezydenta.
Spierajmy się o to, czy głowa państwa powinna znać jeden język obcy, czy dwa. Albo gdzie powinna się udać z pierwszą wizytą. Spierajmy się o podatki, politykę mieszkaniową i migracyjną. Ale to, czy ktoś wyłudzający mieszkanie od starszego człowieka, poręczający za skazywanego za pobicia neonazistę może zostać prezydentem, powinno pozostać jednak poza dyskusją. I to niezależnie od tego, czy należy do PO, PiS, czy jakiejkolwiek innej organizacji.
Przed pierwszą turą część komentariatu oraz uczestniczący w wyborach peleton stawiały między prowadzącą dwójką znak równości. Było w tej opowieści i o zakończeniu duopolu, który ma niszczyć Polskę, i o tym, że Nawrocki jest dla Kaczyńskiego tym, kim Trzaskowski dla Tuska. W przypadku kandydatów i kandydatek to całkowicie zrozumiałe, w pierwszej turze wszyscy i wszystkie grali na siebie, dbali o swój wynik, który przecież przełoży się na ich pozycję polityczną. W przypadku tzw. liderów i liderek opinii to głupie i szkodliwe, niszczące dla debaty publicznej. Zdanie, jakoby Trzaskowski – poza szyldem – niczym nie różnił się od Nawrockiego, nie stało blisko ani zdrowego rozsądku, ani prawdy. Nazywanie dobra dobrem i zła złem w tej kampanii wyraźnie – i nie pierwszy raz – przerosło niektóre mainstreamowe media.
Żeby było jasne: to nie jest tylko kwestia smaku, wydumanych wymagań czy naiwności. Wiem, gdzie żyjemy, widzę, że w Białym Domu urzęduje przestępca i malwersant. Ale to problem USA. Umieszczenie kogoś z taką kartoteką w pałacu prezydenckim to proszenie się o kłopoty i sprowadzanie niebezpieczeństwa. To jasne, że prezydent Nawrocki będzie niesamodzielny – w końcu nazywa siebie "decyzją prezesa". Zdecydowanie groźniejsze jest to, że przeszłość, jego liczne i nieujawnione wciąż znajomości prędzej czy później zaczną go doganiać. GRU go zaszantażuje, "Śledziu" poprosi o łaskę, nie mówiąc o zastępach polityków PiS, nagminnie łamiących prawo po 2015 r. – im ułaskawienie przez Nawrockiego "się po prostu należy".
Wszystko zależy jednak od nas. Nie dajmy sobie wmówić, że wynik jest już przesądzony, że nasz głos nie ma znaczenia. Nie dajmy sobie w końcu wmówić, że "to wszystko jedno", kto wygra wybory. Mamy głos.
— Jest już spore zamieszanie na całym świecie związane z tymi nieustannie powtarzającymi się informacjami na temat bardzo niepokojących i niebezpiecznych związków kandydata PiS ze światem przestępczym. To jest bardzo poważna sprawa. To nie ma nic wspólnego z polityką, czy kampanią wyborczą tylko z reputacją Polski [...]. Nie chcę, żeby o Polsce na świecie gadali z takim "co tam się dzieje" czy "co to za ludzie"?. To jest jeden z powodów, dla którego krzyczę "ludzie obudźcie się" — powiedział Donald Tusk, zapytany o przeszłość Karola Nawrockiego.
„Jest już bardzo spore zamieszanie na całym świecie”. Tusk o Nawrockim
– Jest już bardzo spore zamieszanie na całym świecie związane z tymi nieustannie powtarzającymi się informacjami na temat bardzo niepokojących czy niebezpiecznych związków kandydata ze światem przestępczym – stwierdził premier Donald Tusk podczas wizyty w Euroterminalu Sławków.
– To sprawa poważna, to nie ma nic wspólnego tak naprawdę z polityką czy z kampanią wyborczą, tylko z reputacją Polski i dla mnie jet rzeczą bardzo ważną, wiem ile możemy wygrać, ile wygrywamy dzisiaj w relacjach międzynarodowych, bo Polska buduje zaufanie. My jesteśmy partnerem niezwykle cenionym na całym świecie – mówił dalej.
Jak powiedział: – Zrobiłem taki przegląd prasy – od Dubaju po Nowy Jork, od Islandii po państwa afrykańskie, wszędzie są informacje, co się dzieje w Polsce, o co chodzi, co to za człowiek. Jest oczywisty problem.
Bilans kampanijnego superweekendu. Nawrocki znalazł się w defensywie
Snus Nawrockiego podczas debaty, piwo Trzaskowskiego, Mentzena i Sikorskiego, dwa wielkie marsze w Warszawie. Przez ostatnie trzy dni kampania wyborcza weszła na najwyższe obroty, a polityczne emocje sięgnęły zenitu. Co warto zapamiętać z tego politycznego superweekendu? I co z tego wynika?
Jeszcze w piątek rano sytuacja wyglądała tak: Karol Nawrocki miał za sobą występ u Sławomira Mentzena – nie wypadł ani rewelacyjnie, ani beznadziejnie, choć rozmowa miała aurę wizyty ucznia (Nawrocki) u dyrektora szkoły (Mentzen). Najważniejsze było jednak to, że w sondażach kandydat obywatelski popierany przez PiS wyprzedzał Trzaskowskiego. Potem wydarzyła się jednak debata telewizyjna, po której kandydat PO zebrał lepsze oceny, rozmowa z Mentzenem, w której Trzaskowski wypadł lepiej niż jego konkurent kilka dni wcześniej. A na koniec ulicami Warszawy przeszedł marsz (liczniejszy niż ten organizowany przez Nawrockiego) poprzedzony ważnymi przemówieniami m.in. Donalda Tuska i Magdaleny Biejat, a zakończony dobrym przemówieniem Trzaskowskiego. W ten sposób Nawrocki znalazł się w defensywie.
Kto wygrał polityczny superweekend
Zwłaszcza że temat ustawek wymknął się spod kontroli (w piątek 23 maja Wirtualna Polska ujawniła szczegóły kibolskiej działalności kandydata), a podczas debaty Nawrocki zasłonił część twarzy i przyjął snusa, czyli woreczek nikotynowy. Właśnie te dwa tematy zdominowały kampanię kandydata PiS w ostatnich dniach. I to się raczej nie zmieni, podczas niedzielnych przemówień przed marszem Trzaskowskiego oba tematy — co zrozumiałe — eksploatowali kolejni mówcy. Słowem: w kilku ostatnich dniach inicjatywę przejął Trzaskowski, co oczywiście nie musi przełożyć się na sondaże.
Trzaskowski gra o mobilizację
Kilka dni temu Donald Tusk podczas wywiadu w TVN24 zadbał o mobilizację starszych wyborców i wyborczyń (" jeśli strona demokratyczna nie będzie zmobilizowana jak w 2023 r., Trzaskowski przegra"), Trzaskowski apelował z kolei do seniorów, by zachęcili wnuków do głosowania. Cel jest jeden: jeszcze raz wzniecić emocje, które napędzały ponad 74-procentową frekwencję podczas wyborów parlamentarnych w 2023 r. Także dlatego podczas niedzielnych przemówień na Placu Bankowym Tusk mówił "przepraszam" (za to, że rząd nie dowiózł tego, co miał dowieźć) i "proszę" (o pomoc w najbliższą niedzielę). Socjologowie mówią jasno: kluczowa dla wyniku wyborów będzie właśnie frekwencja.
Jak zestarzeje się piwo u Mentzena?
Zdjęcia pijących wspólnie piwo Radosława Sikorskiego, Rafała Trzaskowskiego i Sławomira Mentzena były hitem sieci w sobotni wieczór. Politycy i polityczki PO podawali je jako dowód na to, że rozmawiać można z każdym i że zawsze szukać trzeba tego, co łączy, a nie co dzieli. Z drugiej strony było słychać o "zdradzie Mentzena". Zostawmy, jak jest naprawdę, kluczowe bowiem jest to, jak to piwo u Mentzena się zestarzeje. Komu zaszkodzi, a komu pomoże. A historia uczy, że przed II turą wyborów dzieje się niespodziewane. Przecież to wtedy Jarosław Kaczyński został fanem Edwarda Gierka (wybory 2010), a Bronisław Komorowski – jednomandatowych okręgów wyborczych (wybory 2015). W każdym razie na ogłaszanie sojuszu PO i Konfederacji jest zdecydowanie za wcześnie.
Niezaopiekowana Lewica
Jeśli ktoś może być rozczarowany ostatnimi dniami, to wyborcy Lewicy. Owszem, podczas rozmowy z Mentzenem Trzaskowski bronił praw LGBT+, ale mało prawdopodobne, by obrazki wspólnego piwa Trzaskowskiego, Sikorskiego i Mentzena zachęciły do głosowania wyborców Magdaleny Biejat, a zwłaszcza – Adriana Zandberga. Podczas piątkowej debaty lewicowej agendy nie było w ogóle albo było bardzo mało. Lewą nogę – używając słów byłego prezydenta – dociążyły dopiero Magdalena Biejat i Joanna Senyszyn, przemawiając na marszu i przypominając o prawach kobiet i o tematach ważnych dla kobiet, o których w ostatnich dniach był tak cicho.
To jeszcze nie koniec
Do końca kampanii zostało pięć dni, mnóstwo się jeszcze może wydarzyć. Możemy dowiedzieć się kolejnych faktów o życiu Karola Nawrockiego, nie wiadomo też, czy dojdzie do debaty w Końskich, a jeśli tak, to jaki będzie miała przebieg. Nawrocki tam pojedzie, czy stawi się także Trzaskowski – nie wiadomo. Przed I turą prezydent Warszawy nie chciał brać udziału w programach organizowanych przez Republikę, tłumacząc, że nie chce uwiarygadniać stacji, w której szczuje się na mniejszości. Nie oznacza to jednak, że na pewno do Końskich nie pojedzie, do środy wiele się może wydarzyć.
Prognoza prezydencka Onetu. Szanse minimalnie po stronie Rafała Trzaskowskiego. Zdecydują pojedyncze głosy
Według najnowszej prognozy Onetu szanse na wygraną w drugiej turze są dziś ekstremalnie wyrównane, a o zwycięzcy zdecydować mogą setne części procenta przewagi. Ostatnie dni odkryły jednak karty obu sztabów. Rafał Trzaskowski stawia wszystko na mobilizację, Karol Nawrocki na konsolidację prawicowego elektoratu z pierwszej tury. Sprawdzamy, który z tych zakładów ma większe szanse na powodzenie.
25 maja 2025
Materiał powstał w ramach naszego cyklu wyborczych analiz i autorskich prognoz. Sprawdzamy kto obecnie ma największe szanse w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.
Poniżej prezentujemy zarówno naszą najnowszą prognozę wyniku drugiej tury, jak również scenariusze przepływu elektoratów między pierwszym a drugim głosowaniem. Sprawdzamy też co z nowymi wyborcami, mobilizacją zagranicy i na czyją korzyść gra większa frekwencja.
Scenariusze przepływów. Jak zagłosują wyborcy Mentzena?
Naturalnie, najważniejszym elementem wyników w II turze wyborów będą decyzje wyborców, którzy głosowali w pierwszej. Do rozważenia wyborczych scenariuszy, kluczowa jest więc prognoza tych przepływów. Wyliczyliśmy więc trzy scenariusze, w tym dwa skrajnie optymistyczne dla obu kandydatów. Co ważne, na tym etapie nie uwzględniamy jeszcze nowych wyborców
Pierwszy skrajny scenariusz zakłada niemal pełną konsolidację prawicy po stronie Karola Nawrockiego. Kandydat PiS pozyskuje tutaj ponad 80 proc. elektoratu Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Zdecydowanie mniejszy jest tu również odsetek absencji w drugiej turze, szczególnie jeśli chodzi o wyborców Brauna. Dzięki temu jest w stanie osiągnąć bardzo dużą przewagę, której Trzaskowski w tym scenariuszu nie będzie już w stanie odrobić.
Drugi to scenariusz marzeń Rafała Trzaskowskiego. Zakłada on największą demobilizację elektoratu Mentzena i Brauna i niewielką po stronie wyborców lidera Partii Razem. Kandydatowi KO dzięki przekazowi anty-PiS, udaję się też częściowo przebić się do elektoratu antysystemowego, jak również zdemobilizować jego dużo większą część. Dodatkowo pełne skonsolidowanie elektoratu kandydatów centrolewicowych pozwala prezydentowi Warszawy uzyskać bezpieczną przewagę.
Najważniejszy jest jednak nasz główny wynik modelu, który przedstawia najbardziej prawdopodobne przepływy. W tym scenariuszu Rafał Trzaskowski mobilizuje zdecydowaną większość elektoratu centrolewicowego, natomiast Karol Nawrocki nadal zdobywa większość głosów kandydatów prawicy. Taki układ sił pozwala kandydatowi PiS uzyskać minimalną przewagę, zaledwie 84 tys. głosów.
Dochodzimy jednak do najważniejszego — w II turze pojawi się dość liczna grupa nowych wyborców, która z różnych przyczyn nie oddała swojego głosu 18 maja. Wszystko wskazuje na to, że to Rafał Trzaskowski ma w niej znacznie większe rezerwy. To może okazać się decydujące.
Demobilizacja w bastionach koalicji
Gdy przyjrzymy się zmianom frekwencji w gminach w porównaniu do wyborów parlamentarnych z 2023 r., zauważymy, że największe spadki dotknęły te gminy, w których partie koalicji rządowej osiągały najwyższe wyniki. Zjawisko to szczególnie widoczne jest w mniejszych gminach i średnich miastach na zachodzie kraju. Jedynie metropolie delikatnie wyłamują się z tego trendu.
Gdy spojrzymy na największe bastiony PiS, czyli południowo-wschodnią część kraju, zauważymy, że spadki frekwencji są tam bardzo niewielkie. Może to oznaczać, że prawicowej opozycji, w przeciwieństwie do obozu rządowego, udało się już w pierwszej turze niemal maksymalnie zmobilizować swój elektorat.
Frekwencja gra na korzyść Trzaskowskiego
Przeprowadziliśmy więc prostą symulację brakujących głosów. Założyliśmy jednak bardzo konserwatywnie dla Trzaskowskiego, że rozkład tych głosów będzie taki sam jak w pierwszej turze wyborów. W skrajnym scenariuszu, gdyby frekwencja wróciła do poziomu z 2023 r. i blisko 1,9 mln nowych wyborców stawiłoby się przy urnach, Trzaskowski odrabia około 60 tys. głosów straty. Kolejne 60 tys. różnicy może mu dołożyć zagranica, której przyjrzymy się dalej. Dzięki tym dodatkowym zyskom wyprzedziłby Karola Nawrockiego o około 36 tys. głosów.
W takim scenariuszu, nawet przy mniejszym wzroście liczby nowych głosujących o ok. 900 tys. i demobilizacji ok. 940 tys. wyborców z I tury co dałoby frekwencję niemal równą tej z pierwszej tury, Trzaskowski nadal wyszedłby na prowadzenie. Nasz model wskazuje, że wszelkie wzrosty frekwencji okazują się tutaj bardzo niekorzystne dla Nawrockiego, a istnieje duża szansa, że w tych wyborach może paść historyczny rekord frekwencji w wyborach prezydenckich.
Sztab prezydenta Warszawy liczy więc na hipermobilizację własnego elektoratu, podobnie jak miało to miejsce w październiku 2023 r. Mogliśmy to zauważyć szczególnie podczas ostatniej debaty, kiedy ostro zaatakował Grzegorza Brauna. Kandydat KO spalił tutaj niewielki przepływ, ale zarysował korzystną dla siebie w tym kontekście linię polaryzującą.
Duży przypływ nowych wyborców oznacza, że wcześniejsze ostrożne założenia dotyczące rozkładu nowych głosów mogą znacząco niedoszacowywać Trzaskowskiego. Według naszych wyliczeń osoby które pozostają do zmobilizowania, są zdecydowanie bardziej skłonne poprzeć kandydata KO. Wyniki wyborów oraz badania exit poll, pokazują że aż 1,5 mln wyborców Trzeciej Drogi z 2023 r. mogło zostać w domu podczas pierwszego głosowania. To właśnie w tej grupie kryje się klucz do zwycięstwa Trzaskowskiego. To właśnie ich musi zmobilizować.
Ogromna mobilizacja zagranicy
Liczba zarejestrowanych wyborców do głosowania za granicą w niedzielny wieczór przekroczyła 600 tys. Do pobicia rekordu wszech czasów brakuje już zaledwie 36 tys. rejestracji, a do jej końca pozostały jeszcze trzy dni. Przebicie rekordu wydaje się już praktycznie nieuniknione.
W 2020 r., w drugiej turze wyborów prezydenckich, Rafał Trzaskowski zwyciężył w głosowaniu za granicą z Andrzejem Dudą z przewagą ponad 48 pkt proc. Między pierwszą a drugą turą w tym roku zarejestruje się ponad 150 tys. nowych wyborców. Może to przełożyć się to na co najmniej 60 tys. dodatkowych głosów zysku dla Trzaskowskiego.
II tura i barometr. Liczyć się będzie każdy głos
Na podstawie powyższych założeń, według dzisiejszego wskazania naszego modelu nie ma faworyta do zwycięstwa w tych wyborach. Rafał Trzaskowski może liczyć na 50,2 proc., a Karol Nawrocki na 49,8 proc. Mamy tutaj dużą rewolucję. We wszystkich wskazaniach przed I turą wyborów to prezydent Warszawy był zdecydowanym faworytem do zwycięstwa. Dziś różnica jest minimalna i o zwycięstwie któregoś z kandydatów mogą zdecydować dziesiątki tysięcy głosów — czyli nawet setne części procenta przewagi.
Przekłada się to na 55 proc. szans na zwycięstwo dla kandydata KO i 45 proc. szans dla kandydata PiS. Szanse są po stronie Trzaskowskiego, jednak taki wynik modelu można nadal porównać do rzutu nierówną monetą.
Kto zagłosuje w II turze wyborów na "mniejsze zło"? Wyniki sondażu podpowiadają
Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki starają się jak najbardziej zmobilizować swoich zwolenników, by pojawili się przy urnach wyborczych w II turze, która odbędzie się 1 czerwca. W grze jest także elektorat kandydatów, którzy odpadli z wyścigu o Pałac Prezydencki w I turze. Z sondażu UCE Research dla Onetu dowiedzieliśmy się, czy wyborcy wolą zagłosować na tzw. mniejsze zło.
Badanie UCE Research na zlecenie Onetu zostało przeprowadzone w dniach 19-20 maja 2025 r. metodą CAWI na próbie 1011 dorosłych Polaków w wieku 18-80 lat, z czego 871 wzięło udział w I turze wyborów na prezydenta RP.
***
Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki zmierzą się w II turze wyborów prezydenckich, która odbędzie się w niedzielę, 1 czerwca. W piątek wieczorem doszło do debaty kandydatów KO i PiS w trzech telewizjach: TVP, TVN i Polsacie. Ponadto obaj politycy zabiegają o elektorat Sławomira Mentzena. Do rozmowy Mentzen — Nawrocki doszło w czwartek. Spotkanie Mentzen — Trzaskowski odbyło się w sobotni wieczór.
Platforma analityczno-badawcza UCE Research na zlecenie Onetu przeprowadziła badanie, dzięki któremu poznaliśmy potencjalne przepływy elektoratów między I i II turą głosowania. Zobacz poprzednie artykuły na ten temat:
- Kluczowe pytanie przed II turą. Jak zagłosują wyborcy Sławomira Mentzena i Adriana Zandberga? Mamy sondaż
- Jak rozłożą się głosy wyborców Grzegorza Brauna i Szymona Hołowni. Znamy odpowiedź [SONDAŻ]
- Zmiana decyzji przed II turą. Odpowiedzi dają kandydatom nadzieje [SONDAŻ]
- Nowy sondaż. Gdzie są wyborcy Dudy i Trzaskowskiego po pięciu latach? Wyniki zaskakują
Ankietowani odpowiedzieli także na inne pytania, m.in. o to, czy w II turze wolą głosować na "mniejsze zło", czy nie głosować wcale. Odpowiedzi różnią się, jeśli weźmiemy pod uwagę elektorat każdego z kandydatów w I turze.
Elektorat buntu. Widać, kto zebrał głosy, aby nie zyskali ich inni
"W tegorocznych wyborach na prezydenta RP głosował/głosowała Pan/Pani bardziej za swoim kandydatem czy przeciwko komuś, np. żeby kontrkandydat nie wygrał?" — to jedno z pytań UCE Research.
Większość ankietowanych (65,9 proc.) deklaruje, że głosowała bardziej za swoim kandydatem. Przeciwko innemu głosowało 23,4 proc. osób. Pozostałe 10,7 proc. wybrało odpowiedź "trudno powiedzieć".
Jeśli weźmiemy pod uwagę elektoraty, wyraźnie wyróżniają się wyborcy Sławomira Mentzena. Z sondażu wynika, że głos na lidera Konfederacji, aby wyrazić swój sprzeciw wobec innych kandydatów, oddało aż 33,3 proc. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku zwolenników Magdaleny Biejat (29,7 proc. z nich głosowało przeciwko komuś) i Adriana Zandberga (28,5 proc.).
Głosowanie na "mniejsze zło". Które elektoraty się wyróżniają? [SONDAŻ]
"Czy w drugiej turze wyborów na prezydenta RP woli Pan/Pani nie głosować wcale, czy zagłosować na kandydata, co do którego nie jest Pan/Pani w 100 proc. przekonany/przekonana (tj. na tzw. mniejsze zło)?" — to kolejne z pytań UCE Research.
W tym przypadku zdecydowana większość woli wziąć udział w II turze i zagłosować na "mniejsze zło". To 74,3 proc. uczestników badania. Innego zdania jest jedynie 10,1 proc. Pozostałe 15,6 proc. wybrało odpowiedź "nie wiem/ciężko powiedzieć".
Najczęściej na "mniejsze zło" woli postawić elektorat Adriana Zandberga (95,2 proc.), Magdaleny Biejat (85,9 proc.) i Szymona Hołowni (80,4 proc.). W przypadku zwolenników Grzegorza Brauna i Sławomira Mentzena takich osób jest mniej (odpowiednio 75 proc. i 74,4 proc.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz