"Nie ma tak słabego kandydata". Debata pokazała cenę, jaką płacimy, 24.05.2025


Opinia"Nie ma tak słabego kandydata". Debata pokazała cenę, jaką płacimy

Ach, co to była za debata. Piątkowy spektakl obnażył z pełną mocą druzgocącą cenę, jaką płacimy - my wyborcy - za całkowitą dominację duopolu PO-PiS na scenie politycznej - pisze Miłosz Wiatrowski-Bujacz, współautor podcastu "Co to będzie".


Zobaczyliśmy przede wszystkim jedno. Nie ma tak słabego kandydata, który nie mógłby w sprzyjających okolicznościach wygrać w Polsce wyborów prezydenckich. Wystarczy tylko, żeby niezdecydowani wyborcy mieli wystarczająco dość partii będącej przy władzy.

Można nie mieć żadnego doświadczenia w piastowaniu najwyższych urzędów w państwie, chwalić się udziałem w nielegalnych brutalnych ustawkach kiboli, dzielić się z milionami widzów marzeniem o tym, by mieć status osoby najbliższej skazanego prawomocnym wyrokiem przestępcy seksualnego, nie być w stanie odpowiedzieć na żadne merytoryczne pytanie i wciąż mieć około 50 proc. szans na prezydenturę. Bo jako kandydat popierany przez PiS Nawrocki miał właściwie zagwarantowany udział w drugiej turze wyborów, a tam o wyniku decydować będzie mobilizacja wokół tego, który z kandydatów budzi większą niechęć jak najszerszej grupy wyborców - i czy jest ona na tyle intensywna, żeby zmotywować ich do pójścia do lokalu wyborczego. 

Trudno o bardziej dobitny dowód na to, że Karol Nawrocki w najmniejszym nawet stopniu nie nadaje się na prezydenta, niż jego odpowiedzi dotyczące chuligańskiej przeszłości. 

Ustawki Nawrockiego

To, że brał udział w nielegalnych, ściganych przez policję kibolskich ustawkach, nie jest w moich oczach samo w sobie koniecznie dyskwalifikujące. Ludzie przechodzą w życiu różną drogę, a jeśli mielibyśmy do czynienia z historią o ewolucji światopoglądowej młodego chłopaka, który zostawia za sobą chuligański półświatek i zamiast tego poświęca się pracy na rzecz dobra ojczyzny, to byłoby to nawet godne podziwu.  

Rzecz w tym, że u Nawrockiego żadna taka przemiana nie zaszła. We wczorajszej debacie z dumą opowiadał o ustawkach i przynależności do fanatycznej grupy kibiców Lechii Gdańsk z bliskimi związkami ze światem przestępczym, że były to "aktywności sportowe" opierające się na "sile jego serca, jego mięśni, jego pięści", po czym dodał, że "zawsze była to uczciwa rywalizacja", a ustawki to po prostu "inna arena walk".  

Jak ustalił dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak, w tej "uczciwej rywalizacji" Nawrocki walczył ramię w ramię między innymi z Danielem U., ps. "Dzidek", skazanym w 2023 roku na 15 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa przy użyciu maczety. "Dzidek" był wtedy jednym z liderów grupy kiboli, w której szeregach według ustaleń dziennikarzy Onet.pl i Wirtualnej Polski znajdował się Nawrocki. W swoim tekście Jadczak cytuje wypowiedź Marcina Kulasa, ówczesnego naczelnika Wydziału do zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Kryminalnej Centralnego Biura Śledczego Komendy Głównej Policji. O uczestnikach tej konkretnej "aktywności sportowej opierającej się na sile serca, mięśni i pięści", w której w 2009 brał udział Nawrocki, naczelnik mówił tak:  

Tam nie ma ludzi przypadkowych. Do grupy można wejść z polecenia, wciąga znajomy znajomego. To osoby z różnych środowisk. Niektórzy są zawodowymi bandytami - bawią się, nigdzie nie pracują i czekają na telefon, ale wielu z nich normalnie funkcjonuje w społeczeństwie.

Nic zresztą dziwnego, że Nawrocki nie zrzuca odpowiedzialności za udział w ustawkach na błędy młodości - miał wtedy 26 lat, był już pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej.  

Przypomnijmy, że za udział w bójce grozi zgodnie z polskim prawem nawet pięć lat więzienia. Nawrockiemu już to nie grozi, bo sprawa się przedawniła. 

Łamanie prawa i kontakty ze światem przestępczym to nie jedyny aspekt przeszłości popieranego przez PiS kandydata, o którym wypowiadał się w debacie z trudną do uwierzenia dumą. W tym samym dniu, w którym dziennikarze "Gazety Wyborczej" opublikowali wyniki śledztwa dziennikarskiego, z którego wynika, że słynny już "Pan Jerzy" był skazanym prawomocnie na karę pozbawienia wolności przestępcą seksualnym, Nawrocki postanowił się podzielić się z nami swoim niespełnionym marzeniem o tym, żeby uzyskać status jego osoby najbliższej, bo wtedy "może nie udałoby się schować pana Jerzego, pana koleżance w Gdańsku i odciąć tego biednego porzuconego człowieka ode mnie, kiedy pomagałem mu przez kilkanaście lat". Szef IPN-u chyba go jakoś intensywnie nie szukał, bo przez rok nie zorientował się, że tak bliska mu osoba trafiła do Domu Pomocy Społecznej. 

 

Co padło na debacie

O meritum samej debaty trudno się szczególnie rozwodzić. Jak napisała Agata Kalińska, byliśmy po raz kolejny świadkami "rytualnych przepychanek, kto co zrobił, czego nie zrobił i kto bardziej szkodzi Polsce.", bez odrobiny prawdziwej refleksji na temat realnych problemów nas wszystkich.   

Po jednej stronie mieliśmy kandydata z satysfakcją obwieszczającego, że unijnego Zielonego Ładu już nie ma, świętującego fakt, że Polska zawiesiła prawo azylowe, chwalącego się tym, jak sprawnie deportuje imigrantów i grzmiącego, że nasz kraj nie przyjmie ani jednego uchodźcy.  

A po drugiej Karola Nawrockiego. Czyli kandydata, który chętnie by się pod tym wszystkim podpisał, ale dodatkowo chciałby mieć status osoby najbliższej skazanego prawomocnym wyrokiem przestępcy seksualnego, widzi w ściganych przez policję brutalnych ustawkach kibolskich (w których sam uczestniczył) honorową sportową rywalizację i nie może wytrzymać nawet godziny w czasie swojego najważniejszego w dotychczasowym życiu występu publicznego bez wetknięcia sobie pod wargę saszetki nikotynowej na oczach milionów wyborców.  

Trzaskowski wypadł dużo lepiej, niż przez większość kampanii, miał więcej werwy, był sprawny retorycznie, celnie punktował brak kompetencji merytorycznych Nawrockiego i jego wątpliwe przymioty moralne. Ale sam również uciekał od odpowiedzi na pytania, a to co serwował było albo jałowe, albo niestrawne. Mimo wszystko w warunkach dobrze funkcjonującej demokracji, w której wyborcy czują, że mają przed sobą realny wybór, wygrałby z tak skompromitowanym kandydatem jak Nawrocki w cuglach.

O ile którykolwiek z nich dostałby się w ogóle do drugiej tury.

gazeta

Obserwuję politykę od 30 lat. Dożyłam czasów, gdy dyskutujemy, czy prezydent powinien umieć bić się w lesie



Do zaskakujących kandydatów w wyborach prezydenckich jesteśmy przyzwyczajeni, ale do tej pory były to jednak zaskoczenia głównie intelektualne. Teraz mamy kandydata, który całkiem niedawno zdejmował w lesie koszulę, żeby stanąć naprzeciwko półnagich chuliganów innej drużyny. Pytanie, czy miejsce, w którym jesteśmy jako demokracja, sprawi, że będzie to postrzegane jako jego zaleta czy też wada.

Początek filmu Patryka Vegi „Pitbull. Nowe porządki”. Wstrząsająca scena ataku kibiców Lecha Poznań na pociąg, w którym jadą kibice warszawskiej Legii. Pociąg zatrzymuje się na pustkowiu. Zdjęcia z drona pokazują, jak podbiegają do niego uzbrojeni mężczyźni w kominiarkach. Wpadają do wagonów, wyciągają po kolei ukrywających się w przedziałach kibiców Legii. Syn granego przez Bogusława Lindę szefa mokotowskich kiboli zostaje pobity tak brutalnie, że doznaje uszkodzenia mózgu. Wątek jest co prawda zdecydowanie przerysowany, ale pokazuje, jaką siłą jest nienawiść między kibicami klubów polskiej Ekstraklasy.

Rok 1993. Kibic Pogoni Szczecin ginie zadźgany nożem przez kibica Cracovii przed meczem Polska-Anglia w Chorzowie. Podczas samego meczu dochodzi do regularnej bitwy na murawie.

10 lat później na ulicach Wrocławia ścierają się kibole Śląska Wrocław z hoolsami Arki Gdynia. Ale nie są sami. To starcie dwóch sojuszy. Po stronie Śląska stoją kibole Lechii i Wisły, a po stronie Arki Lecha i Wisły. Ginie jeden kibic, policja zatrzymała ponad 200 osób.

Rok później. Mecz Ruch Chorzów-ŁKS Łódź. Zamieszki rozpoczynają się w przerwie meczu. Kibice atakują policję. Do szpitala trafia kilkudziesięciu funkcjonariuszy, 12 radiowozów zostaje zniszczonych.

Dosłownie miesiąc później kibole Legii po zdobyciu mistrzostwa demolują własne miasto. Po nieudanej próbie włamania do sklepu zaczynają atakować policję. Poszkodowanych jest ponad 50 funkcjonariuszy, ponad 200 osób zostaje zatrzymanych.

W ciągu roku w starciach kiboli w Krakowie ginie 8 osób. Kolejne lata to rozróby wszędzie, gdzie pojawiają się polskie drużyny. Litwa, Słowacja, Dania, Włochy… Korespondent „The Times” pisze, że Polacy są gorsi niż znani z agresji brytyjscy chuligani.

Kibicowska nienawiść idzie w poprzek miast i regionów. I wcale nie skończyła się we wczesnych latach dwutysięcznych. Miesiąc temu policja uniemożliwiła ustawkę przy A1. Jadący 17 samochodami kibice Lechii mieli zamiar bić się z ekipą z Torunia. Mieli przy sobie kominiarki i ochraniacze na zęby.

O takich starciach Karol Nawrocki, kandydat na prezydenta z wyraźnym poparciem, mówi „szlachetny męski sport”.

— Jeśli chodzi o formy szlachetnej, męskiej walki wręcz, to w moim życiu tego było dużo. To jest rzecz naturalna, przez tyle lat boksowałem jako zawodnik Gdańskiego Stoczniowca, byłem mistrzem Pomorza wagi ciężkiej. Do dziś czuję zapach tej sali, na której trenowałem — mówił Nawrocki u Mentzena, pytany o udział w ustawkach „70 na 70”.

O ustawki pytał go później na debacie Rafał Trzaskowski. – Moje wszelkie aktywności sportowe opierały się na sile mojego serca, sile moich mięśni i pięści. Zawsze była to uczciwa rywalizacja, niezależnie od tego, czy był to ring bokserski, czy inne areny walk. Myślę, że Polska potrzebuje silnego prezydenta na trudne czasy (…) Takiego prezydenta, z takim charakterem potrzebują Polacy – odpowiedział Nawrocki.

Dziennikarze dotarli do informacji, że Karol Nawrocki prawdopodobnie brał udział w ustawce chuliganów Lechii Gdańsk z chuliganami Lecha Poznań w 2009 r.

— Poznańscy kibole jechali wtedy na mecz do Gdańska, nie mieli najmocniejszej ekipy, lecz można powiedzieć, że taki drugi skład, w tym sporo młodych chłopaków. W drodze dostali telefon od przedstawicieli Lechii, czyli od bojówki „Chuligani Wolnego Miasta”, z zaproszeniem na ustawkę. Zgodzili się, a na miejscu okazało, że po stronie Lechii stoją naprawdę mocne zakapiory, ludzie związani z półświatkiem i sporych rozmiarów bramkarze z trójmiejskich dyskotek. Wśród nich był Karol Nawrocki, wtedy człowiek szerzej nieznany. Gdańsk wygrał tamtą „ustawkę”, ale poznaniacy walczyli przez prawie siedem minut — opowiada źródło Onetu.

Karol Nawrocki miał wówczas 25 lat i już zaczynał karierę w Instytucie Pamięci Narodowej. Być może było to jego huczne pożegnanie z kibicowską przeszłością, po której miał mu jeszcze zostać tatuaż Chuliganów Wolnego Miasta. Podobno usunął go całkiem niedawno.

Ale to nie jest historia o tatuażach, tylko o tym, że Prawo i Sprawiedliwość od lat buduje sobie polityczne zaplecze z kiboli. Za każdym razem gdy polityczni przeciwnicy porządkują stadiony, PiS jak Częstochowy broni nie tylko kibiców, ale także stadionowych bandytów. Posłowie PiS regularnie składają poręczenia za zatrzymanych przywódców chuligańskich bojówek. PiS uważa, że to jest po prostu politycznie opłacalne. Kibole są głośni, agresywni i nie bawią się w dyplomację. Jeśli chcą coś powiedzieć, to mówią „Nowacka, ty k***”, a nie „Pani minister, nie zgadzamy się z panią”. A politycy PiS-u z satysfakcją umieszczają te oprawy w social mediach.

Teraz PiS poszło krok dalej i wystawia na prezydenta człowieka, dla którego kibicowska ustawka to szlachetna walka. Szczerze mówiąc, obserwując polską politykę od 30 lat, nie spodziewałam się, że przyjdzie kampania prezydencka, w której na poważnie będziemy dyskutować, czy branie udziału w walkach kibiców przynosi kandydatowi chlubę, czy jest dyskwalifikujące. Ba, że znajdą się wyborcy, którzy powiedzą (a takie komentarze można przeczytać w internecie), że skoro umiał się lać z Wiarą Lecha, to będzie umiał też lać się o Polskę ze światowymi przywódcami. Czy umiejętność pobicia innego człowieka naprawdę jest wystarczającą kompetencją prezydencką?

Sławomir Mentzen mówił w rozmowie z Nawrockim kilka razy, że „jemu to imponuje”. Być może imponuje także części wyborców Konfederacji. Być może dlatego PiS postawiło właśnie na Nawrockiego. Prezes Jarosław Kaczyński przez lata gardził ludźmi mającymi taką historię, jak jego obecny kandydat na prezydenta, a o Tusku mówił: „Nie bardzo nadaję się na Tuska. Nie wychowałem się jednak na podwórku, jak on sam przyznaje, ale w trochę lepszych miejscach. Mam więc pewne opory przed łganiem w żywe oczy”. Teraz jest wyraźnie zadowolony, że jego kandydat ma w życiorysie historie, które mogą niektórym kojarzyć się twardym charakterem.

PiS przytacza też wywiad Michała Listkiewicza sprzed paru lat, kiedy były prezes PZPN opowiadał o spotkaniu z premierem i Bogusławem „Bobo” Kaczmarakiem, asystentem Leo Benhackera. Kaczmarek w rozmowie miał powiedzieć: „Pamiętasz, Donald, tamte derby Arka-Lechia? Jak wpadliśmy, to kibice Arki spie*** ze swojej górki!”.

— Tusk, wtedy przecież urzędujący premier, mówi do mnie: „Panie Michale, w trzy minuty górka z żółto-niebieskiej zrobiła się biało-zielona! Kibice Arki stali w wodzie po kolana i mogli wyjść dopiero wtedy, gdy im na to pozwoliliśmy!”. Odpowiedziałem: „Panie premierze, to trochę chuligański czyn”. A Tusk wytłumaczył: „Wie pan, każdy w młodości miał jakieś szalone epizody!”. I tak powinno być. Jeśli ktoś nie zrobił w młodości czegoś, czego później trochę się wstydzi, to nie jest pełnokrwistym człowiekiem. Przyznałem mu rację – powiedział w wywiadzie Listkiewicz.

Oczywiście każdy ma jakąś przeszłość, czasem kibicowską, często taką, której trochę się wstydzi. Tyle tylko, że od zadym kibicowskich w połowie lat 70. Donald Tusk przeszedł całą polityczną drogę. Przez działanie w demokratycznej opozycji, stanowisko wicemarszałka Sejmu i Senatu, budowę własnej partii, która trzykrotnie utworzyła rząd. W Tusku od dawna znacznie więcej jest polityka niż kibica z młyna. Nawet jeśli premierowi bardzo się to nie podoba i lubi w opowieściach wracać do swojej przeszłości. W Karolu Nawrockim natomiast na razie polityka jest tyle, ile ukleiło PiS przez pół roku.

newsweek

Jarosław Kaczyński wysłał specjalny list. Ujawniamy jego treść [TYLKO U NAS]

Prezes PiS Jarosław Kaczyński rozesłał specjalny list, by zagrzać działaczy PiS do ostatniego wysiłku w kampanii. "Newsweek" ma jego treść. List jest bardzo podniosły, Kaczyński pogania działaczy PiS do gryzienia trawy w końcówce kampanii.

 


Na ostatniej prostej przed drugą turą wyborów prezydenckich Kaczyński chce wykrzesać z Prawa i Sprawiedliwości wszystkie siły.

"Szanowni państwo — pisze do działaczy partii — za nami pierwsza tura wyborów prezydenckich. Pan doktor Karol Nawrocki, kandydat wspierany przez PiS, osiągnął bardzo dobry wynik. To wyraz poparcia, zaufania i nadziei, jaka Polacy wiążą z bliską nam wizją państwa".

Jarosław Kaczyński: mówię to z całą stanowczością — jeszcze nic nie jest rozstrzygnięte

Po tak wzniosłych frazach przechodzi jednak do rzeczy. "Ale — mówię to z całą stanowczością — jeszcze nic nie jest rozstrzygnięte. Wynik pierwszej tury to zaledwie początek. Nasze zwycięstwo jest realne, ale tylko od naszej determinacji zależ, czy stanie się rzeczywistością" — pisze dalej.

Wedle prezesa PiS "dziś historia daje nam [PiS-owi — red.] szansę, ale nie podaruje nam zwycięstwa — musimy o nie walczyć". Następnie oskarża obóz "koalicji 15 października": "Pamiętajmy, że po drugiej stronie zmobilizowano wszystkie siły, stosowane są brudne chwyty i nielegalne metody". Ale wedle Kaczyńskiego wszystko "wszystko jest w naszych rękach!".

Prezes PiS wierzy w wygraną Karola Nawrockiego

"Przed nami decydujący czas. Każdy dzień, każda rozmowa, każde działanie w terenie, każdy telefon, każda aktywność w mediach społecznościowych, każda godzina pracy — wszystko się teraz liczy. W drugiej turze nie wygramy czekaniem ani przekonaniem, że »wszystko już rozstrzygnięte«. Wygramy pracą i codziennym zaangażowaniem" — wzywa Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS gna działaczy do gryzienia trawy w kampanii, ale ujmuje to delikatniej: "Dlatego apeluję i serdecznie proszę: zmobilizujmy wszystkie siły. Rozmawiajmy z ludźmi. Docierajmy tam, gdzie nas jeszcze nie ma. Przekonujmy tych, którzy się wahają. Pracujmy wspólnie — z sercem, z energią, z wiarą w zwycięstwo. Nie wolno nam odpuścić ani na chwilę" — pisze następnie Kaczyński.

List Jarosława Kaczyńskiego rozesłany do działaczy PiSNewsweek
List Jarosława Kaczyńskiego rozesłany do działaczy PiS

Twarda polityka za parawanem wzniosłych słów

Wedle prezesa PiS stawka wcale nie jest Pałac Prezydencki.

"I co najważniejsze — musimy pamiętać, że nie walczymy tylko o prezydenturę. Walczymy przede wszystkim o Polskę. O przyszłość, której pragniemy i której chcemy. O wartości, w które wierzymy, Walczymy o to, by Polska była silna, dumna, sprawiedliwa i bezpieczna. By była państwem, w którym chcemy żyć, pracować, realizować swoje cele, ambicje i marzenia". I dalej: "Dlatego ponownie wzywam i apeluję do wszystkich państwa: stańcie z pełną mocą do walki o dobrą przyszłość Polski! W tych dniach nie ma miejsca na znużenie, na samozadowoleni, na złudne poczucie przewagi".

Jarosław Kaczyński wzywa oczywiście do uczestnictwa w marszu poparcia dla Karola Nawrockiego 25 maja w Warszawie (tego dnia, ale inną trasą przejdzie też wielki marsz poparcia dla Rafała Trzaskowskiego, prezydenta stolicy).

"Decydujące starcie"

Prezes PiS w liście podkreśla, że "decydujące starcie dopiero przed nami [PiS-em — red.]".

"Wszystko jest w naszych rękach. Nie pozwólmy, by stracić tą ogromną szansę. Walczmy — do ostatniego dnia, do ostatniego głosu. Musimy to zrobić, bo stawką tych wyborów jest Polska" — zakończył swój list podniośle.

Donald Tusk też zagrzewa do walki i mobilizacji

Z treści listu Kaczyńskiego wynika, że różnica pomiędzy Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim w drugiej turze może być minimalna. Zdecyduje więc to, która ze stron — a właściwie, którzy wyborcy — bardziej się zmobilizują.

W TVN24 szef Donald Tusk przekonywał: — Jeśli ta strona, umownie nazwijmy ją demokratyczna, nie będzie tak zmobilizowana, jak w październiku 2023 r., to Rafał Trzaskowski przegra. Jeśli będziemy tak zmobilizowani, jak wtedy, to Rafał Trzaskowski wygra.

Na ten moment faworytem jest Karol Nawrocki. Takie są wskazania wewnętrznych badań tak Koalicji Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości. Jak również badania publikowane w mediach.

Wedle najnowszego sondażu pracowni Opinia24 dla TVN24, w drugiej turze wyborów prezydenckich 47 proc. respondentów zdecydowanych pójść do głosowania 1 czerwca wybrałoby Karola Nawrockiego, a 45 proc. — Rafała Trzaskowskiego.

W wewnętrznych badaniach PiS i KO różnice są nawet mniejsze. Mobilizacja jest więc kluczem do zwycięstwa.

onet

Rafał Trzaskowski wrócił z dalekiej podróży. Ale czy to wystarczy?

Rafał Trzaskowski pokazał w piątek, że chce i potrafi walczyć. Jego sztab może mieć nadzieję, że nadchodzący tydzień będzie dla niego lepszy niż poprzednie dwa. Co jeszcze wiemy po debacie przed II turą wyborów prezydenckich?


Przygotował też lepsze pytania. Nawrocki pytał o wszystko, czym sztab PiS "grzeje" w tej kampanii, Trzaskowski miał zacznie większy wachlarz pytań i zagadnień.

Wyraźnie widać, że sztab Trzaskowskiego stawia w ostatnim etapie kampanii na pokazanie doświadczenia państwowego swojego kandydata. Prezydent Warszawy podkreślał nieustannie, że ma doświadczenie w zarządzaniu tak dużym miastem, że był europosłem i ministrem. Coś, co od tygodni sztab PiS wykorzystuje przeciwko niemu — czyli partyjną przynależność — dzisiaj kandydat KO przekuł w zaletę.

Forma była na pewno lepsza. Ale lepsze było też przygotowanie merytoryczne. Tym razem prezydent stolicy nie dał się złapać na pytania o sprawy Warszawy, a Nawrocki powtórzył historię i o Marszałkowskiej 66 i o rodzinie z Zakroczymskiej eksmitowanej z dzieckiem. Ale sztab Nawrockiego zagrał — nie wiadomo dlaczego — w drużynie Trzaskowskiego, przygotowując pytania bardzo otwarte: "co pan myśli?", "czy tak się godzi?", "jak pan skomentuje?". To wielokrotnie dało Trzaskowskiemu pole do wyjścia do mówienia o swoich programach w Warszawie.

Zresztą to kolejna strategia sztabu, która ma przykleić Trzaskowskiego do "warszawki" i elit, wieczne wspominanie o tym, że jest prezydentem stolicy i że coś nie działa. Tyle tylko, że to umożliwiało Trzaskowskiemu mówienie raz po raz "znowu nieprawda".

W dodatku tym razem bardzo dobrze przygotowane było także zaplecze Koalicji Obywatelskiej. W czasie debaty w mediach społecznościowych politycy KO regularnie uderzali w to, co mówił Karol Nawrocki i w to, czego nie mówił, bo uzyskanie konkretnej odpowiedzi było właściwie niemożliwe. Trzaskowski też nie jest mistrzem konkretu, ale przy tak często wystawianej przez Nawrockiego piłce po prostu musiał trafić.

Trzaskowski bardzo wyraźnie postanowił też odciąć elektorat Grzegorza Brauna i nie zabiegać o jego głosy. Najwyraźniej sztab doszedł do wniosku, że większe koszty poniósłby, zabiegając o Brauna, niż odcinając się od tego poparcia.

Jednocześnie odcinając się od Brauna, chyba skorzystał z jego doświadczenia. Nie, nie chodzi o poglądy. W czasie ostatniego spotkania w TVP Braun zastosował wobec Mentzena metodę "na profesora", czyli rozmawiał z liderem Konfederacji jak z uczniakiem, który potrzebuje przewodnika po trudnych sprawach. To samo zrobił Trzaskowski, powtarzając Nawrockiemu "pan nie ma doświadczenia", "pan się nie orientuje, "pan nawet nie wie". Pytanie, czy wyborcy potraktują to jako oznakę realnego doświadczenia czy zwykłej arogancji i przekonania o własnej wielkości.

Nawet końcówka starcia — ta już poza telewizyjnym studiem — była lepiej przygotowana przez sztab Trzaskowskiego. Karol Nawrocki przepychając się przez dziennikarzy, niechętnie odpowiedział na dość naturalne pytania o to, co stało się w czasie debaty i czy kandydat, mówiąc nieelegancko, wycierał nos czy dłubał w zębach, bo akurat tym zainteresowały się social media. Nawrocki odpowiedział, że "brał gumę" oraz że "cieszy się", że to rozgrzało internet. Przepchnął się, wsiadł do limuzyny i odjechał.

Trzaskowski wyszedł do zgromadzonych przed TVP sztabowców i swoich zwolenników. Zrobił krótki wiec, a na koniec wsiadł do autobusu kampanijnego. Zrobił wszystko, czego brakowało w ostatnich dniach kampanii.

Rafał Trzaskowski zaliczył najlepszy występ w tej kampanii wyborczej. Ale do jej końca został zaledwie tydzień. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić bieg historii, jednak w sytuacji bardzo wyrównanego starcia każde punkty są na wagę złota. Trzaskowski pokazał, że chce walczyć i że potrafi to zrobić. Jego sztab może mieć nadzieję, że nadchodzący tydzień będzie dla niego lepszy niż poprzednie dwa.

newsweek

Karol Nawrocki miał swój plan. Z debaty wyszedł poobijany, ale pozostaje w grze


Karol Nawrocki miał w tej debacie za przeciwnika odmienionego Rafała Trzaskowskiego. Starli się jak zawodnicy kategorii najcięższej. Kandydat PiS wypadł bez błysku, ale bardzo solidnie. Mówił głównie do elektoratu skrajnej prawicy, którego głosy mogą przynieść mu zwycięstwo w II turze wyborów prezydenckich.


Potem kandydat PiS wbił szpilę Trzaskowskiemu za stan służby zdrowia w Warszawie, przytaczając terminy na wizyty u psychiatry dziecięcego w Warszawie. Wg Nawrockiego czasem trzeba czekać nawet do 2030 r.

W segmencie służby zdrowia widać było, że Karol Nawrocki nie jest znawcą tematu. Przygotowano go jednak do tego, by mówić o problemach w tej dziedzinie występujących w Warszawie. Wypominał, że kolejki do lekarzy są teraz najdłuższe od 12 lat.

Gdy jednak to Trzaskowski pytał o likwidowanie szpitali za rządów PiS, Nawrocki umykał w deklaracje, że dokona największej reformy służby zdrowia po 1989 r. Starał się też przekonać, że kandydat KO jest "królikiem doświadczalnym prywatyzacji służby zdrowia". To słały element w narracji Nawrockiego: straszenie prywatyzacją służby zdrowia przez obóz władzy. Trzaskowski odpowiadał, że nie prywatyzuje szpitali.

W sprawie in vitro Nawrocki wybrnął tak, że nie będzie przeciwdziałał programom finansowania in vitro przez samorządy, ale też nie będzie — ze względu na swój światopogląd — składał projektów finansowania tej metody.

Trzaskowski, pytając Nawrockiego, czy rozliczy polityków PiS z działań w czasie pandemii COVID-19, trochę pomógł kandydatowi PiS. Bo Nawrocki odciął się od antycovidowej polityki PiS — takie rzeczy są miłe dla ucha wyborców Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. A to o ich głosy Nawrocki przede wszystkim walczył w tej debacie.

W segmencie "zdrowie" Nawrocki wypadł sprawnie.

Polityka zagraniczna była dla Nawrockiego trudna. Bo to teren Trzaskowskiego. Kandydat PiS tradycyjnie zarzucił rywalowi, że jest finansowany przez Sorosa i Niemcy. Zarzucił mu, że kampania na rzecz Trzaskowskiego w mediach społecznościowych jest finansowana z zagranicy. A także uległość wobec szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen — to też stały element narracji Nawrockiego. Nawrocki uciekł od pytania o to, jakie koalicje należy budować, by coś zablokować w Unii Europejskiej. Nawrocki oczywiście powtarzał to, co zawsze: że wypowie pakt migracyjny UE, że chce centrów deportacji migrantów, a nie ich integracji.

Nawrocki wyposażył się w cytaty z Jacka Saryusza-Wolskiego (byłego europosła PO, a potem PiS), który zarzuca Trzaskowskiemu "nieudolność". Trzaskowski był lata temu asystentem Saryusza-Wolskiego — przez to kandydat PO nie chciał go krytykować. Nawrocki przekonywał, że Trzaskowski nie ma relacji w USA i z prezydentem Donaldem Trumpem — to też stały motyw w narracji kandydata PiS.

W sprawach gospodarczych Nawrocki musiał się bronić w odpowiedzi na pytanie, czy rozmawiał z Trumpem o zapowiedzianych 50-proc. amerykańskich cłach na towary z UE. Ale przekonywał, że rozmawiał z Trumpem o chipach do AI, a potem Trump zdjął ograniczenia na ich eksport do Polski.

Karol Nawrocki bardzo mocno akcentował też Zielony Ład. To stały przekaz kandydata PiS: rozpisze referendum ws. jego odrzucenia. Wbił szpilę Trzaskowskiemu za to, że ten mówi, że nie ma już Zielonego Ładu, a tymczasem w traktacie polsko-francuskich rząd chce realizować cele klimatyczne.

Karol Nawrocki nadział się kąśliwą odpowiedź na proste — obliczone na wyborców Mentzena — pytanie o to, jakie podatki podniesie, jeśli wygra wybory. Trzaskowski wytknął Nawrockiemu, że był jak student u Mentzena, a PiS wprowadziło 22 nowe podatki. Ale w pytaniu o podatki chodziło Nawrockiemu tylko o to, aby mógł w ripoście powiedzieć: Trzaskowski lata temu głosował przeciwko obniżeniu wieku emerytalnego. I żartował z prezydenta Warszawy, że "cóż szkodzi obiecać" (cytując jednego z polityków KO).

Później Nawrocki ugodził Trzaskowskiego w sprawie wieku emerytalnego jeszcze raz.

Pytanie o Grzegorza Brauna — czy Nawrocki obiecał mu ułaskawienie w zamian za poparcie w wyborach — paradoksalnie dało Nawrockiemu okazję, by mógł się zwrócić do wyborców skrajnej prawicy.

Nawrocki w tym momencie przytulił wyborców Brauna. Powiedział do kamery: — W mojej Polsce, drodzy państwo, będzie miejsce dla wszystkich, będzie miejsce dla tych, którzy mają inny światopogląd niż ja, ale chcą budować narodową wspólnotę.

To zwrócenie się do wyborców Brauna ma na celu pozyskanie 1,2 miliona wyborców Brauna z pierwszej tury.

Nawrocki starał się jednocześnie budować przekonanie, że kandydat PO to kandydat elit.

— Deweloperzy, bankierzy, milionerzy mają na krótkiej smyczy pana wiceprzewodniczącego Rafała Trzaskowskiego — mówił. Trzaskowski odparowywał, że na kampanię kandydata PiS wpłacają "tłuste PiS-owskie koty, które się utuczyły na Polsce" (miał na myśli m.in. Daniela Obajtka i Mateusza Morawieckiego).

Nawrocki spodziewał się pytania o bójki w ustawkach kiboli. Jak ustalili dziennikarze, kandydat PiS uczestniczył w takich wydarzeniach. Trzaskowski pytał, czy podpisze ustawę zaostrzającą kary za przemoc wobec policjantów na stadionach. Nawrocki wyrecytował odpowiedź — powołując się na wspomnienia Michała Listkiewicza, że Donald Tusk też był w młodości twardym kibicem.

— Zawsze była to uczciwa rywalizacja niezależnie od formy, czy był to ring bokserski, czy inne areny walk — owijał w bawełnę Nawrocki. I od razu starał się przekuć sprawę bijatyk w ustawkach w tezę, że Polska potrzebuje silnego prezydenta.

Pytanie o to, dlaczego Nawrocki nie chce Ukrainy w NATO i UE, dało mu pole do walki o tych wyborców, na których mu zależy (Mentzena i Brauna, ludowców). Bo choć polską racją stanu jest silna Ukraina w strukturach Zachodu, to realne są też bardzo antyukraińskie nastroje części elektoratu. Zwłaszcza tej, którą Nawrocki chciałby przejąć. — Ja mówię językiem Polek i Polaków. Jak prezydent Zełenski nas traktuje źle, to mamy prawo to powiedzieć. I miliony Polaków chciałyby to powiedzieć, a nie może, bo od razu pojawia się hasło "mówicie propagandą Putina" — stwierdził Nawrocki.

A potem jeszcze dodał: — My możemy mówić, drodzy Polacy, swoim głosem i w Izraelu, i na Ukrainie, w Niemczech i we Francji — mówił, puszczając oko do części elektoratu Brauna wiedzionego antysemityzmem.

Trzaskowski trafił w Nawrockiego pytaniem o Strategię Bezpieczeństwa Narodowego. Co by w niej zmienił? Prezes IPN zaczął się chwalić tym, że ma sam budował poczucie wspólnoty narodowej, co jest elementem tej Strategii. Ogólnikowo jedynie powiedział, że fundamentem strategii jest NATO, siła własnej armii i budowanie narodowej tożsamości.

Co ciekawe, Trzaskowski sam się nadział na swoje pytanie, bo mówił, że nie ma nic w tej strategii o AI, o dronach i obronie cywilnej. Tymczasem — co wskazał serwis Demagog — Strategia jednak mówi o sztucznej inteligencji i dronach. Trzaskowski, chcąc więc wykazać ignorancję Nawrockiemu, pokazał, że wcale nie jest lepszy w znajomości tego dokumentu.

Nawrocki chciał wykazać, że Trzaskowski mimo doświadczenia się wciąż myli. Wyrecytował: — Mylił się pan regularnie w polityce bezpieczeństwa. Mylił się pan w sprawie Ukrainy, mylił się pan ws. CPK, Nord Stream nazwał pan biznesowym porozumieniem. Polska nie będzie z panem bezpieczna.

Widać było, że taką pointę miał ją z góry przygotowaną i dążył do tego, aby móc ją wygłosić.

Karol Nawrocki miał ze sobą prezent dla konkurenta. Gdy zadał mu pytanie o kibolskie ustawki, to Nawrocki podszedł i dał prezydentowi stolicy zdjęcie, a na nim: Trzaskowski i "pedofil z Targówka", czyli Robert K. Sztab PiS już wiele razy wykorzystywał w tej kampanii to zdjęcie.

— Jak pan spojrzy policjantom w oczy, jak pan 400 tys. zł przekazał pan pedofilowi z Targówka, który męczył 14-letną dziewczynkę? — pytał Nawrocki. I dalej: Jeśli chodzi o gangsterów, to pomija pan pedofila z Targówka, którego pan finansował — mówi Nawrocki. To był cyniczny, ale efektowny cios.

Dla wyjaśnienia: chodzi o Roberta K., który prowadził w stolicy "Żywą wioskę archeologii". W 2022 r. został aresztowany i sądzony za obcowanie płciowe z osobą poniżej 15. roku życia oraz podawanie środka odurzającego osobie małoletniej. Skazano go na dwa i pół roku więzienia.

— Ze mną robią sobie zdjęcia setki tysięcy ludzi, to nie są żadni moi znajomi. Natomiast pan Karol Nawrocki chwalił się znajomościami z ludźmi z półświatka, który popełniali przestępstwa, którzy umawiali się w lesie, żeby się tam bić z użyciem niebezpiecznych narzędzi — ripostował Trzaskowski.

W bloku tematycznym "sprawy światopoglądowe" Nawrocki przywołał ustawę o mowie nienawiści (nazwał ją "ustawą kagańcową"). Nie chodziło mu o uzyskanie jakiejś odpowiedzi, ale o to, żeby stanąć w jednym szeregu z wyborcami Mentzena i Brauna (oni tę ustawę uznają za kaganiec). Trzaskowski ripostował, że jest za wolnością słowa i bił w "ruską propagandę", Telewizję Republikę. Twierdził, że rozwiązaniem problemu mowy nienawiści jest edukacja i walka z hejtem.

Kandydat PiS unikał jednoznacznej deklaracji, czy będzie ułaskawiał polityków.

— Nie zamierzam ułaskawiać polityków, ale jest to rzecz, która wymaga zapoznania się z aktami, a przede wszystkim skazania tych polityków — pozostawił sobie furtkę.

Nawrocki próbował uderzyć Trzaskowskiego sprawą Ostatniego Pokolenia. Aktywiści tej organizacji, walczącej o ochronę klimatu, organizują w Warszawie blokady dróg, oblali też pomnik Syrenki farbą. Działalność Ostatniego Pokolenia jest dla obozu rządzącego kłopotem.

— Jak łamią prawo, natychmiast będą rozliczani — mówił twardo Trzaskowski. Nawrocki miał na to przygotowany żart: — To się nie mieści w pale drogi panie Rafale. (...). Ostatnie Pokolenie zniszczyło symbol Warszawy, a pan wspomaga taką organizację — mówił.

— I dlatego zapłacą olbrzymie kary finansowe — odbijał prezydent Warszawy.

W odpowiedzi na pytanie — ostatnie już w tej debacie — o związki partnerskie, Nawrocki odparł, że jest za statusem osoby najbliższej. To tak jak PSL. — Wracając do Pana Jerzego. Gdybym miał status osoby najbliższej Pana Jerzego, to może nie udałoby się schować pana Jerzego pana koleżance w Gdańsku [Aleksandrze Dulkiewicz, prezydentce miasta — red.] i odciąć tego biednego porzuconego człowieka ode mnie — wtrącił Nawrocki.

Po co przywołał pana Jerzego? Trudno to zrozumieć. Dał okazję Rafałowi Trzaskowskiemu ciosu w sprawie niejasnego przyjęcia słynnej kawalerki w Gdańsku.

Karol Nawrocki miał dość dobre oświadczenie na koniec debaty. — Polska potrzebuje zmiany — mówił. Postraszył odebraniem przez Trzaskowskiego "zdobyczy socjalnych". Obiecywał wielkie inwestycje jak CPK. Straszył jednowładztwem Donalda Tuska. — Ja skontroluję polski rząd w imieniu was wszystkich. Będę waszym głosem w Pałacu Prezydenckim. Będę mówił regularnie: po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy. (...) Niech żyje Polska — mówił.

Na odchodne — to znów złośliwość — Nawrocki rzucił do Trzaskowskiego: — Zdrowia życzę.

Co ciekawe, w trakcie debaty Nawrocki wykonał gest, jakby wciągał coś do ust bądź nosa, co wywołało falę domysłów w sieci. Potem szef sztabu Paweł Szefernaker tłumaczył: "Rozwiążę tę zagadkę: to był snus (sam Nawrocki nazywa to gumą nikotynową), by nie zasnąć podczas tyrad Rafała Trzaskowskiego. A tych, którzy mają jakieś niezdrowe sugestie, zapraszamy na otwarte testy wydolnościowe i zdrowotne".

Cały występ Nawrockiego w debacie w TVP był solidny. Zrobił ogromny postęp przez pół roku. Nie błysnął w żadnym momencie, ale sprawnie przeszedł przed największe wyzwanie w całej tej kampanii — bezpośrednie starcie z największym rywalem. Nie uniknął słabszych momentów jak w sprawach strategii bezpieczeństwa państwa. Został też kilka razy celnie trafiony przez prezydenta Warszawy — a to w sprawie kibolskich ustawek, a to mieszkania od Jerzego Ż. Mówił jednak tak, aby dotrzeć przede wszystkim do wyborców Mentzena i Brauna.

Jak na tak krótki staż w polityce był dobrze przygotowany do tego starcia, nawet jeśli recytował zdania przygotowane przez sztabowców. W końcowym oświadczeniu — co może przypaść do gustu niezdecydowanym wyborcom — mówił, że będzie kontrolował rząd. W jego wypowiedzi nie było zbyt dużo mowy trawy. Wywody o silnych mężczyznach i sile mięśni mogą śmieszyć, ale akurat jego elektoratowi mogą się podobać.

Nawrocki pozostaje w grze o prezydenturę.

 newsweek

 

Wewnętrzne sondaże PiS i PO pokazują, że Nawrocki wygrywa. Ale różnica jest minimalna

Wewnętrzne badania zarówno sztabu Rafała Trzaskowskiego, jak i sztabu Karola Nawrockiego pokazują, że teraz wygrywa kandydat Prawa i Sprawiedliwości. Zmienić to może wzniecenie mobilizacji jak przy wyborach do Sejmu w 2023 r., ale i to nie daje żadnej gwarancji.


W końcówkach kampanii największe formacje codziennie śledzą wyniki swoich badań, by obserwować trend oraz wpływ bieżących wydarzeń i własnych narracji na notowania kandydatów. Badania kosztują, ale bez nich trudno profesjonalnie prowadzić kampanię o najwyższą stawkę. Zlecają je więc zarówno sztab Platformy, jak i sztab PiS. W dogrywce na warsztat brane są elektoraty kandydatów, którzy odpadli po pierwszej turze.

Badania KO: minimalne prowadzenie Karola Nawrockiego

Jak ujawniali w "Stanie Wyjątkowym" Andrzej Stankiewicz i Dominika Długosz, z wewnętrznych sondaży wykonanych na zlecenie sztabu Rafała Trzaskowskiego wynika, że w drugiej turze ma on poparcie w na poziomie 49,7 proc., natomiast Karol Nawrocki wygrywa, mając 50,3 proc. głosów. To prowadzenie o mniej niż 200 tys. głosów, a więc różnica absolutnie minimalna.

Według podobnych badań zleconych przez Nowogrodzką również prowadzi Karol Nawrocki. Kandydat PiS dostał w sondażach potężnego "kopa w górę" dzięki pierwszej turze. Niemal wszystkie sondaże przed pierwszą dawały dość bezpieczną przewagę Trzaskowskiemu. Wyniki realnego głosowania zresetowały te oderwane od rzeczywistych nastrojów społecznych prognozy.

Badania PiS: ok. 1,5 pp. przewagi Nawrockiego

W badaniach PiS po pierwszej turze przez kilka dni wynik Karola Nawrockiego rósł, ale potem się ustabilizował. Jak ustaliliśmy, przewaga Nawrockiego wedle badań PiS ma wynosić ok. 1,5 punktu procentowego. Trend rosnącej przewagi Nawrockiego został zatrzymany. Niemniej teraz to on jest faworytem drugiej tury. Nawet jeśli różnica pomiędzy kandydatami jest w granicach błędu statystycznego.

Nowogrodzka sprawdza nie tylko słupki poparcia dla samych kandydatów. Jeden z posłów PiS opowiada, że sztabowcy są zaopatrywani w badania na temat tego, jak postrzegany jest duet Tusk-Trzaskowski. Ankietowani byli w nich pytani np. o to, czy prezydent Trzaskowski będzie podpisywał wszystkie ustawy premierowi Tuskowi. Słowem: czy będzie długopisem premiera. I tu Trzaskowski ma kłopot, bo elektoraty Zandberga i Hołowni nie wierzą w niezależność prezydenta stolicy.

Sztab działa tak, jak mówią badania, stad narracja "Trzaskowski podpisze"

Jeśli przyjrzeć się ostatniej konferencji sztabowców PiS, widać, jak takie badania wpływają na przekaz partii. Poseł Andrzej Śliwka perorował o tym, że prezydent Trzaskowski będzie wszystko podpisywał, co mu podsunie premier Tusk. Zacytujmy go: - Tusk wie, że jeżeli będzie miał prezydenta w postaci Rafała Trzaskowskiego, to wszystko będzie mu podpisane. Rafał Trzaskowski nie będzie nawet długopisem, on będzie cienkopisem Donalda Tuska. Tusk powie "wysyłamy polskich żołnierzy na Ukrainę" - Rafał Trzaskowski podpisze. Tusk powie "podnosimy wiek emerytalny, zabieramy 13. i 14. emeryturę" - Trzaskowski podpisze. (...) Bo jest bezwolnym wykonawcą woli Donalda Tuska. Tusk chce mieć osobę, którą będzie kontrolował.

Mechanizm jest prosty: PiS liczy na to, że wyborcy Adriana Zandberga, którzy - podobnie jak sam Zandberg - są bardzo antysystemowi, nie zagłosują na Trzaskowskiego. Wedle badań PiS elektorat kandydata Partii Razem jest krytyczny wobec rządu Tuska, więc sztabowcy Nawrockiego ciągle sklejają Trzaskowskiego z Tuskiem. Podobnie jest z elektoratem Szymona Hołowni.

Donald Tusk stara się kasować narrację PiS

Narracja o uległości Trzaskowskiego wobec Tuska wyraźnie doskwiera kandydatowi PO. Sam premier stara się ją zneutralizować. - To, co jest bezcenne u Rafała Trzaskowskiego, to to, że on jest naprawdę niezależny i silny, to jest bardzo inteligentny polityk, ma własne zdanie, a potrafi równocześnie budować relacje pozytywne - mówił w wywiadzie w TVP.

Trudno powiedzieć, czy to pomoże. Jedno jest pewne: bez absolutnej mobilizacji elektoratu, który 15 października pozwolił odsunąć PiS od władzy, prezydent Warszawy może przegrać te wybory.

onet


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz