Michał Szułdrzyński: Niebezpieczna operacja na zachodniej granicy. Kłamstwa obrońców granic obnażone
W poprzedni wtorek Jarosław Kaczyński wezwał swoich zwolenników na październikowy marsz przeciwko nielegalnej migracji. Alarmował, że jesteśmy świadkami operacji zmierzającej do tego, by Polska dźwigała ciężar tego zjawiska, a problem migracji to „przede wszystkim problem Niemiec, problem niemiecko-polski”. Chwilę później, w niedzielę Straż Graniczna i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podsumowały efekty przywrócenia na początku lipca kontroli granicy z Niemcami i Litwą.
Ile pojazdów i osób skontrolowano na granicy z Niemcami i Litwą? Ilu nielegalnych migrantów zatrzymano?
– Od 7 lipca do 2 sierpnia 2025 r. na obu granicach, na granicy z Niemcami i Litwą poddaliśmy kontroli ponad 493 tys. osób. Na granicy z Niemcami było to ponad 279 tys.; na granicy z Litwą blisko 214 tys. – mówił komendant główny Straży Granicznej gen. bryg. SG Robert Bagan. Ilu nielegalnych migrantów zatrzymano? 185. – Na granicy z Niemcami odmówiliśmy wjazdu 124 osobom, na granicy z Litwą 61 osobom – wyjaśniał gen. Bagan.
Albo więc mamy do czynienia z rażącą niekompetencją Straży Granicznej, która nie jest w stanie wyłapać nielegalnych migrantów (mimo rzucenia na granicę do pomocy Wojsk Obrony Terytorialnej oraz policji), albo też liczby, o których mówimy, są zupełnie niewspółmierne do tego, co głosili wcześniej politycy prawicy. Bo jeśli w ciągu czterech tygodni zatrzymano 185 osób, to znaczy, że możemy mówić co najwyżej o kapiącej strużce nielegalnych migrantów (niecałe siedem osób dziennie), podczas gdy ze słów Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków PiS, a także Konfederacji wynikało, jakoby zalewało nas prawdziwe tsunami. Oczywiście najlepiej byłoby, aby liczba nielegalnych prób przekroczenia granic wynosiła zero. Widzimy jednak, że mieliśmy do czynienia z potężną manipulacją.
Bo nawet jeśli dodamy do tych liczb kilkadziesiąt osób, które przekazały sobie wzajemnie służby trzech krajów w ramach readmisji, to wciąż nie są to liczby, które powinny wywołać tak wielką polityczną zawieruchę, z jaką mieliśmy do czynienia w czerwcu i lipcu.
Pamiętacie państwo, jak Mariusz Błaszczak przekonywał, że „zachodnia granica przestała istnieć”? Jak Robert Bąkiewicz wzywał „patriotów” do tego, by jechali nad Odrę i bronili polskich granic? Przy okazji mieliśmy do czynienia z festiwalem ksenofobii i straszenia migrantami.
Czy potrzebujemy jeszcze rosyjskich ataków, jeśli to politycy opozycji organizują wielką kampanię dezinformacyjną?
Teraz właśnie widzimy, że mieliśmy na zachodniej granicy do czynienia z rzeczywiście niebezpiecznym zjawiskiem. Ale nie chodziło o zalew nielegalnych migrantów. Mieliśmy w tym przypadku do czynienia ze skoordynowaną operacją dezinformacyjno-propagandową. By uderzyć w rządzących, wywołano panikę dotyczącą rzekomego zagrożenia na granicy, uderzając tym samym w państwo polskie. MSWiA początkowo sprawę przespało, co dało tylko prawicowym politykom i aktywistom tlen do działania. Jednak decyzja o przywróceniu kontroli pozwoliła nie tylko obalić tezę, że państwo nie działa, ale też pokazać na liczbach, z jakim kłamstwem mieliśmy do czynienia.
Ekspert ds. wojskowości Jarosław Wolski, obserwując „obywatelskie” patrole na granicy, pisał o skojarzeniach z działaniami rosyjskich służb w Donbasie. Dziś widzimy, że operacja na zachodniej granicy była jeszcze wsparta potężną akcją dezinformacyjną uderzającą w polskie państwo w iście kremlowskim stylu. Po raz kolejny okazało się, że wcale nie musimy mieć zagrożenia ze strony dezinformacji i propagandy kremlowskiej (a wiemy, że ona istnieje, że działania dywersyjne się nasilają), skoro natężenie wewnętrznego konfliktu pcha polityków opozycji do organizowania dezinformacyjnych kampanii, które dla polskiego państwa i jego stabilności, a także dla zaufania społecznego, są równie dewastujące jak rosyjskie działania hybrydowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz